• Strona główna
  • O mnie
  • Współpraca

Opowiadam historie o historiach. Recenzuję literaturę - bo życie jest sztuką.

Idą barbarzyńcy! Ten trwożliwy okrzyk niejednokrotnie poprzedzał rychłą zagładę i upadek zamierzchłych oraz zdawałoby się wszechpotężnych cywilizacji. Pod naporem dzikich plemion kruszyły się w błyskawicznym tempie nawet największe mocarstwa naszego globu. Cesarstwo Rzymskie terroryzowane przez przybyłych z azjatyckich otchłani Hunów, ostatecznie przestało istnieć na zachodzie Europy po ciosach Germanów. Ocalała jedynie jego wschodnia, bizantyjska odnoga. Jednak i ona padła wskutek naporu Arabów oraz Turków. Czyngis-chan i jego następcy, jako władcy połączonych plemion mongolskich, stworzyli największe imperium świata, całkowicie niszcząc po drodze tak potężne państwa jak Chiny czy Ruś Kijowska. Ich łupem o mało nie stała się Japonia, którą z opresji wybawił tajfun kamikaze – „boski wiatr”, doprowadzając do zagłady floty najeźdźców. 

Jakie były przyczyny tak wielkich sukcesów barbarzyńców? Ich siłą okazały się liczebność oraz odporność na trudy. Każdy członek plemienia był urodzonym, wytrawnym wojownikiem, od dziecka przyuczanym do pełnienia tej roli w ciężkich warunkach. Odznaczali się przy tym skrajnym, wręcz sadystycznym okrucieństwem, nie do wyobrażenia dla mieszkańca cywilizowanego świata. Szlak barbarzyńskich armii znaczyły masowe mordy, dotykające często całych miast, z których nikt nie uchodził żywy, nie wyłączając domowych zwierząt. Nic dziwnego, że mieszkańcom dotkniętych takim napadem krajów nierzadko brakło sił oraz ochoty do walki i obrony. Ale to tylko jedna strona medalu. Druga to zjawisko „niewieścienia” ludów, które wspiąwszy się na wyżyny cywilizacyjnego rozwoju, zaczynają myśleć tylko o zachowaniu swojego dobrobytu. Umiera w nich żołnierz, a rodzi się sybaryta, niezdolny do większego wysiłku, a tym bardziej narażania życia. Tak osłabłe moralnie i fizycznie, zatomizowane wewnętrznie społeczeństwa stawały się łatwym łupem barbarzyńców.  

16:05:00 No comments

Był piątkowy poranek – pora, o jakiej jedna z bydgoskich bibliotek nie cieszyła się zainteresowaniem odwiedzających. Za szeregiem uśmiechających oczy, bo wypełnionych po brzegi nowymi książkami, regałów stał jeden mniejszy. Nieco odrapany, niezbyt widowiskowy, zastawiony pozycjami literackimi najróżniejszych rozmiarów, których wielokolorowe grzbiety nie pasowały do siebie ani na jotę. Wyprzedażowa składanka starszych powieści, w jakiej można znaleźć perełki do nabycia za niewielkie kwoty, przyzwała do siebie tamtego dnia mojego Męża. Skrupulatnie sprawdziwszy każdą propozycję, bo przecież naczelną żoniną zasadą jest “chcieć mieć więcej książków (nieironicznym: pisownia celowa)”, wybrał “Dosięgnąć nieba” o opisie ze słowami kluczowymi, jakie definitywnie zwróciłyby uwagę jego mrocznie idącej pod prąd wybranki (gdyby ta zdecydowała się na poranną marszrutę na biblioteczny bazarek; wyobrażalne, lecz niewykonalne): Finlandia i jej lodowe krajobrazy, arystokratyczna rodzina rosyjska, wschodni kraj ogarnięty rewolucją, spełnianie marzeń, wieloletni plan, zakładający wybudowanie najwyższego na świecie drapacza chmur i zdobycie serca pięknej wybranki. Obok nich stały literkami: “urzekająca pieśń o namiętności, wojnie, sztuce i wiecznej miłości, pełna romantyzmu i napięcia” - co zapaliło w głowie Męża czerwoną ostrzegawczą lampkę (red flag tym razem pożądany, poprzedni przedślubny został dostrzeżony zbyt późno 😉) pod tytułem: historia, w której ta wariatka może się zakochać. I tak właśnie zostałam obdarowana książką o niepozornej okładce za złotych całe cztery, jaka faktycznie... jest jedną z najlepszych kiedykolwiek przeczytanych. Nie tylko z uwagi na osobiste preferencje i fakt, iż jestem święcie przekonana o tym, że kiedyś zasilałam szeregi rosyjskich arystokratów (a takie właśnie mam korzenie!) oraz iż decyzję o wyjeździe do zimowej Finlandii na choć sezon podjęłabym w ułamku sekundy. Obok “Rosyjskiej baletnicy” to po prostu najpiękniejsza opowieść o baśniowym uczuciu oraz upartości w dążeniu do spełnienia własnych założeń, jaka powstała. 

16:04:00 1 comments

Rok 2024 był literacko szalony, pełen halucynacji semantycznych i wielobarwnych wizualizacji. Choć zagościło tu wiele gatunków książkowych - bo ograniczają się tylko ograniczeni – numerem jeden w mrocznym sercu Thrillerly zawsze pozostaną thrillery. Skądinąd to właśnie od nich wzięła się nazwa, będąca swoistą grą słów; przymiotnikiem – “thrillerowo” lub rzeczownikiem, znaczącym w moim zwichrowanym umyśle ni mniej, ni więcej “miasteczko thrillerów”. Aby postawić kropkę nad I czy raczej stworzyć ostatnią ze zleconych historię dla historii we właściwym stylu, to przedstawiciela tej kategorii literackiej pozostawiłam na deser. Na domiar doskonałego - nie byle jaki, bowiem przepysznie skrzyżowany z tym prawniczym, będącym moim pierwszym wyborem, matecznikiem; przystanią, do jakiej zawsze wracam z najwyższą przyjemnością. Oto prawdziwa perła w koronie - “W obronie kłamstwa”, debiut skrojony tak podejrzanie perfekcyjnie, że aż kilkukrotnie upewniałam się czy to faktycznie pierwsza książka Pauliny Kosznik. Wynik tych poszukiwań okazał się wymierny; to kolejny wyjątek od reguły głoszącej, iż “dziewicza” powieść nie może być pozbawiona wad. Przy dołożeniu odpowiedniej staranności, wymagającej jednak także dużej dozy talentu i zaangażowania w swoją twórczość wszystko jest możliwe. 

“Życie w kłamstwie równało się życiu w napięciu.” 

Fałszywe albo prawdziwe postawienie w stan oskarżenia za morderstwo partnera. Zdaniem mieszkańców niewielkiego amerykańskiego miasteczka, osadzona kobieta winna zarzucanego jej czynu – wszak ma już na koncie inne grzechy przeszłości. Jej siostra pozostająca na wolności - zupełnie pod ścianą. Morze błotnistego hejtu, wylewanego na całą rodzinę przez tych, którzy zawsze wiedzą najlepiej. Budowana naprędce linia obrony, gorączkowe poszukiwania nowych dowodów, mogących rozjaśnić sprawę zabójstwa szanowanego mężczyzny. Dylemat wagonika. Tykanie uciekającego czasu i wychodzące na jaw minione fakty, przemalowujące rzeczywistość.  

Książka, w której nie zabrakło niczego. 

00:23:00 No comments

Koniec znanego do tej pory świata - ponoć każdy ma swój własny, a w lwiej części przypadków przygotowanie się na jego nadejście jest niemożliwe. Apokaliptyczne wizje zupełnie odmiennej przyszłości stały się zaczątkiem dla wielu historii. Te gorsze, najczęściej słabo opracowane, koncentrowały się wokół inwazji zombie, obcych czy uderzenia nie wiadomo gdzie powstałych asteroid, nagle materializujących się na Ziemi i obracających ją w perzynę. Niektóre ludzie snuli sami - mianując epidemię grypy pandemią czy głosząc, że świat płonie. Najlepsze opowieści spisali zaś autorzy, którzy w swoich katastroficznych wizjach skupili się na odpowiednio finezyjnie-fantazyjnej kreacji nowej rzeczywistości, stworzonej w realistyczny sposób oraz emocjach zawiadujących bohaterami w chwili najwyższej próby. To właśnie do nich zalicza się debiutancka książka Marcina Okoniewskiego, zatytułowana “Lato dni ostatnich”, już na dzień dobry urzekająca mnie szykiem przestawnym. Niech nie zwiedzie Cię w żaden sposób sielska i utrzymana w pogodnym stylu oraz wręcz bajkowej kolorystyce okładka - to bowiem trzymający w napięciu thriller z elementami powieści obyczajowej oraz post-apo. Niepozorna oprawa graficzna skrywa za sobą porywającą narrację i cały sztafaż oryginalnie odmalowanych bohaterów, a przy tym doskonale obrazuje część moich ulubionych książkowych motywów: efektu skrzydeł motyla, tudzież domina, psychologii tłumu, determinizmu oraz bardzo tragicznej wersji “co by było, gdyby...”. Na domiar niezwykle satysfakcjonującego, odniosłam wrażenie, że... jeden z rozdziałów - a mamy tutaj do czynienia z opowieścią snutą po kolei przez różne postaci – powstał na bazie cenionego przeze mnie utworu Pezeta, czyli zapewne znanego Ci “Gdyby miało nie być jutra...”. Może doszukuję się w literaturze osobistych analogii, ale czyż nie na tym polega właśnie jej urok; odkrywać skrawki siebie na kartach kolejnych słownych wyobrażeń? 

Jakby jutra miało nie być. 

16:42:00 No comments

Ćwiczenia z utraty, Melodia ulotna (w której wciąż za daleko, by mieć), Ballada o nieszczęśliwej miłości wespół z Pieśnią o złamanym sercu, Łzy szczęścia skrzyżowane z Mój pamiętniku i do tego niezliczona ilość wierszy. Poezji szczęśliwej i tragicznej; wzruszającej, bo namalowanej pełnymi uczuć słowami. Zarówno proza, jak i każdy inny odcień sztuki od zawsze w największej części rodziły się z całego sztafażu uczuć. Odnajdziesz je w utworach muzycznych, choć bytują także w powieściach. Co jednak stałoby się, gdyby... połączyć jedno i drugie?  

Wówczas z pewnością powstałaby “Melodia tęsknoty”, łącząca w sobie miłość do muzyki, pragnienie wzdychania do obecnie nieosiągalnego oraz fabuła, jaka ma sporą szansę rozkochać w sobie czytelników, którzy właśnie są zakochani po raz pierwszy – lub chcą powspominać przez chwilę tamte nietuzinkowe, bo jeszcze nie do końca odkryte emocje. Świat romansów YA/NA wciąż pozostawia bowiem szerokie pole do popisu dla wykreowania najróżniejszych historii. Można mnożyć je w nieskończoność, jednak najważniejsze pytanie z nimi związane zawsze będzie brzmiało tak samo: czy przeczytana książka okazała się wartościowa i inspirująca, a przedstawione przez nią uczucie było dokładnie takim, jakie być powinno? Wśród mnóstwa młodzieżowych obyczajówek zbyt wiele jest niestety takich, które wręcz wypaczają obraz tej istotnej w życiu każdej osoby relacji, prezentując toksyczność czy kompletny brak wartości. Na szczęście czarująco wydana propozycja literacka Moniki Marszałek zdecydowanie nie jest jedną z nich. 

To ciepła, otulająca i przejmująca narracja o dwójce młodych ludzi, którzy być może są sobie przeznaczeni – ale aby się o tym przekonać, będą musieli przemierzyć długą drogę. I może niekiedy są aż nazbyt uczuciowi, ale... zdecydowanie lepiej, jeśli powieść młodzieżowa zmierza właśnie w tę stronę. Bo kiedy, jeżeli nie teraz? 

11:40:00 No comments

Jedna z najbardziej oryginalnych kobiet wszechczasów - Agnieszka Osiecka. Wolna, zwichrowana; gdyby stworzyć ją pędzlem czy ręką mistrza, stanowiłaby mozaikę feerii kolorów, faktur i materiałów. Poetycka ikona, utracjusz, twórca poruszających utworów, niezaprzeczalny talent, niespokojny duch... Określenia można mnożyć w nieskończoność, posiłkując się krążącymi o niej legendami i anegdotami. Kim była naprawdę? Aby spróbować udzielić odpowiedzi na to pytanie, należy cofnąć się do początku - tam, gdzie wszystko się zaczęło; gdy w powietrzu wirowały odbijane przez słoneczne światło drobinki połyskującego tęczowo pyłu... 

“Cholera... takie to wszystko pokręcone i bez sensu... Życie zachorowało na anemię - nie ma kolorów.” (Osiecka) 

Na gałęzi starego bukszpanu przysiadł z melodyjnym trelem mały ptak o nastroszonych piórkach. Każde z nich miało inną barwę i wydawało się być skierowane w zupełnie różną stronę. Obok odpoczywała reszta – szary gołąb, bury wróbel i czarna kawka. Żadne z nich nie było jednak podobne do kolorowej ptaszyny, wydającej z siebie piękne, przypominające pieśń poetyckiej tęsknoty przeplatanej z fraszkową radością, dźwięki. Zanim unikat stał się wyjątkowy, musiał przelecieć długą drogę - próbując stworzyć swoją oryginalność z miliona pozornie nieprzystających odłamków połyskujących szkiełek, fruwających czasem jak w kalejdoskopie... 

“Z istnienia, stałości, przestrzenności, ruchliwości i czasowości stanów oraz rzeczy Osiecka wyciągnęła bowiem wnioski dotyczące ich niepojętości, nieskończoności i nieweryfikowalności.” (Felberg) 

Już jako kilkunastolatka podziwiałam frenetyczne halucynacje semantyczne Agnieszki Osieckiej. Przepiękne wydanie “Listów na wyczerpanym papierze”, będących zbiorem tekstów oraz korespondencji, którą prowadziła ona z ukochanym Przyborą, zaczytałam na śmierć, nurzając się w chaosie uczuć i poetyckiej klatki słów. Przyszła pora na zderzenie z pierwszym tomem wnikliwej biografii Karoliny Felberg, zatytułowanej po prostu “Osiecka”. Czy okazało się wystarczająco ujmujące? 


16:10:00 No comments

Seryjni mordercy to rodzaj zabójców, którzy budzą szczególną grozę. Największe przerażenie wywołują ci obierający sobie za cel kobiety. Przyczyny, dla których upodobali sobie właśnie je są różne, jednak prawie zawsze przewijają się dwie najważniejsze - na ogół ściśle ze sobą powiązane. Są to traumy z okresu dzieciństwa oraz dewiacje sek*sualne. Wychowanie wśród przemocy przez rodziców nieokazujących miłości; często również znęcających się nad małoletnim, skutkują niestabilnością psychiczną. Jeśli nałoży się na to frustracja o podłożu ero*tycznym, powstaje mieszanka wybuchowa, tworząca potwora w ludzkiej skórze. A o tę łatwo, gdyż większość kobiet nie chce wiązać się z człowiekiem zachowującym się kompulsywnie, z którym już na pierwszy rzut oka jest coś nie w porządku. W ten sposób rodzą się poczucie krzywdy i odrzucenia przez płeć przeciwną, a w efekcie nienawiść i chęć jej ukarania. Niebagatelną rolę odgrywa też potrzeba wyładowania popędu sek*sualnego, którego tak zwichrowany osobnik nie ma jak zaspokoić. Często motorem działania sprawców są także: nieudane pożycie z partnerką oraz nakładające się na to zboczenia, zazwyczaj polegające na czerpaniu satysfakcji z widoku cierpienia ofiar czy obcowania z trupem.  

Na Zachodzie seryjnych morderców kobiet liczy się wręcz na pęczki, ale również polskie kroniki kryminalne nie są od nich wolne. Najsłynniejszym był Zdzisław Marchwicki zwany „Wampirem z Zagłębia”, który w latach 1964–70 zamordował 14 kobiet i usiłował wyprawić na tamten świat 7 kolejnych. Jego modus operandi zawsze był taki sam - szedł za upatrzoną ofiarą, podbiegał do niej z tyłu, a następnie uderzał w głowę ciężkim przedmiotem. Obezwładnioną ofiarę bił aż do zgonu, po czym najczęściej dopuszczał różnorakich czynów sek*sualnych. Został ujęty i powieszony w 1977 roku. Co przerażające, szybko znalazł naśladowcę w postaci Joachima Knychały - „Wampira z Bytomia”, który zamordował pięć młodych kobiet, aby zaspokoić swoje chore pragnienia. Również i jego dopadła sprawiedliwość – zawisł w 1985 roku. 

Najbardziej na wyobraźnię działa fakt, że obydwaj uchodzili za wzorowych obywateli, których nikt nie podejrzewał o jakiekolwiek skłonności do wynaturzeń. Umieli się doskonale maskować; istne wilki w owczej skórze, które przez wiele lat uprawiały swój proceder całkowicie bezkarnie. Pozostaje skonstatować, że po zapoznaniu się z ich historią trudno powstrzymać się przed zerkaniem z podejrzliwością na swojego sąsiada... 

17:01:00 No comments
Nowsze posty
Strasze posty

O autorce

O autorce
Żona, kociara, maniaczka thrillerów, wielki ogarniacz życia. Recenzuję literaturę - bo życie jest sztuką. Opowiadam historie o historiach. Mail: kierownikoperacyjny.sp@gmail.com 💥

Kategorie

  • książki

Jestem tutaj

Statystyka odwiedzin

Stali czytelnicy

Archiwum

  • ►  2025 (131)
    • ►  maj (24)
    • ►  kwi (24)
    • ►  mar (36)
    • ►  lut (24)
    • ►  sty (23)
  • ▼  2024 (292)
    • ▼  gru (18)
      • Tomasz Miękina - Aleo - Zło w nas - recenzja
      • Richard Rayner - Dosięgnąć nieba - recenzja
      • Paulina Kosznik - W obronie kłamstwa - recenzja
      • Marcin Okoniewski - Lato dni ostatnich - recenzja
      • Monika Marszałek - Melodia tęsknoty - recenzja
      • Karolina Felberg - Osiecka - Rodzi się ptak - rece...
      • Igor Brejdygant - Szadź - recenzja
      • Krzysztof Domardzki - Error - recenzja
      • Witold Horwath - Policjantka i romantyk - recenzja
      • Zuzanna Samsel - Bobek - poważny królik o niepoważ...
      • Robert Peckham - Strach - recenzja
      • MW Stilvoy - Lovro - dopóki oddycham - recenzja
      • Bret Easton Ellis - Strzępy - recenzja
      • Max Fudali - Zdjęcie snu - recenzja
      • Paola Gampo - Aythya - recenzja
      • Shelby Mahurin - Szkarłatny welon - recenzja
      • Catherine Walsh - Zaśnieżeni - recenzja
      • Jennifer Lynn Barnes - The Naturals - Więzy krwi -...
    • ►  lis (30)
    • ►  paź (30)
    • ►  wrz (27)
    • ►  sie (28)
    • ►  lip (25)
    • ►  cze (20)
    • ►  maj (21)
    • ►  kwi (22)
    • ►  mar (24)
    • ►  lut (29)
    • ►  sty (18)
  • ►  2023 (143)
    • ►  gru (17)
    • ►  lis (20)
    • ►  paź (15)
    • ►  wrz (14)
    • ►  sie (14)
    • ►  lip (15)
    • ►  cze (8)
    • ►  maj (10)
    • ►  kwi (9)
    • ►  mar (9)
    • ►  lut (7)
    • ►  sty (5)
  • ►  2022 (31)
    • ►  gru (1)
    • ►  lis (2)
    • ►  paź (2)
    • ►  wrz (2)
    • ►  sie (5)
    • ►  lip (2)
    • ►  cze (2)
    • ►  maj (2)
    • ►  kwi (3)
    • ►  mar (3)
    • ►  lut (4)
    • ►  sty (3)
  • ►  2021 (60)
    • ►  gru (2)
    • ►  lis (2)
    • ►  paź (4)
    • ►  wrz (5)
    • ►  sie (5)
    • ►  lip (13)
    • ►  cze (9)
    • ►  maj (6)
    • ►  kwi (9)
    • ►  mar (4)
    • ►  lut (1)
  • ►  2020 (55)
    • ►  gru (1)
    • ►  lis (6)
    • ►  paź (5)
    • ►  wrz (3)
    • ►  sie (3)
    • ►  lip (5)
    • ►  cze (6)
    • ►  maj (6)
    • ►  kwi (8)
    • ►  mar (6)
    • ►  lut (2)
    • ►  sty (4)
  • ►  2019 (40)
    • ►  gru (4)
    • ►  lis (4)
    • ►  paź (4)
    • ►  wrz (3)
    • ►  sie (4)
    • ►  lip (5)
    • ►  cze (1)
    • ►  maj (5)
    • ►  kwi (2)
    • ►  lut (7)
    • ►  sty (1)
  • ►  2018 (96)
    • ►  gru (2)
    • ►  lis (2)
    • ►  paź (4)
    • ►  wrz (5)
    • ►  sie (8)
    • ►  cze (8)
    • ►  maj (12)
    • ►  kwi (11)
    • ►  mar (13)
    • ►  lut (14)
    • ►  sty (17)
  • ►  2017 (197)
    • ►  gru (6)
    • ►  lis (11)
    • ►  paź (9)
    • ►  wrz (16)
    • ►  sie (24)
    • ►  lip (20)
    • ►  cze (17)
    • ►  maj (19)
    • ►  kwi (16)
    • ►  mar (18)
    • ►  lut (8)
    • ►  sty (33)
  • ►  2016 (81)
    • ►  gru (15)
    • ►  lis (23)
    • ►  paź (17)
    • ►  wrz (11)
    • ►  sie (11)
    • ►  cze (2)
    • ►  lut (2)
  • ►  2015 (8)
    • ►  lis (1)
    • ►  cze (1)
    • ►  maj (1)
    • ►  mar (1)
    • ►  lut (2)
    • ►  sty (2)
  • ►  2014 (18)
    • ►  gru (1)
    • ►  lis (1)
    • ►  paź (1)
    • ►  wrz (3)
    • ►  sie (1)
    • ►  kwi (4)
    • ►  mar (4)
    • ►  lut (1)
    • ►  sty (2)
  • ►  2013 (18)
    • ►  gru (2)
    • ►  lis (4)
    • ►  wrz (1)
    • ►  sie (2)
    • ►  lip (1)
    • ►  cze (3)
    • ►  lut (3)
    • ►  sty (2)
  • ►  2012 (14)
    • ►  gru (1)
    • ►  paź (5)
    • ►  cze (2)
    • ►  kwi (1)
    • ►  mar (3)
    • ►  lut (2)
  • ►  2011 (12)
    • ►  gru (2)
    • ►  lis (2)
    • ►  paź (2)
    • ►  wrz (3)
    • ►  sie (1)
    • ►  lip (1)
    • ►  mar (1)

Created with by ThemeXpose | Distributed By Gooyaabi Templates