Radosław Malik - Durko - recenzja
Brzoskwinia to nie tylko owoc o zniewalająco słodkim miąższu i niestety wielkiej pestce, ale także świetne narzędzie dyplomatycznego nacisku. Nic nie wprawia obcych posłów w tak euforyczny nastrój, jak możliwość raczenia się bez ograniczeń tym wspaniałym darem natury. A właśnie tego zabrakło. W tak wiekopomnej chwili! Zdawało się, że wszystko zostało zapięte na ostatni guzik. Z dumą patrzyłeś na swoje dzieło - ulice zostały uroczyście udekorowane, flagi wywieszone, wzywające do braterstwa transparenty gotowe go spontanicznego podniesienia, stoły na wielki bankiet i potrawy sporządzone, rada miejska w pełnej gotowości, aby przywitać dostojnych gości, tłum mieszkańców (oczywiście całkowicie dobrowolnie) zgromadzony. I wtedy, stojąc w odświętnym stroju przed ratuszem zauważyłeś, że… brakuje najważniejszego – brzoskwiń! Owoców, które są symbolem miasta-państwa, nad jakim jako burmistrz sprawujesz pieczę - Varbarii. To wokół niego rosną dorodne drzewa, dające najpiękniejsze okazy tego gatunku. Mieszkańcy żadnej z pozostałych krain, które rozciągają się wzdłuż i wszerz Waszej wspólnej wyspy, nie mogą się pochwalić tak wspaniałym skarbem. Nic dziwnego, że wizerunek brzoskwiniowego drzewa znajduje się w Waszym herbie. Miały być uświetnieniem chwili podpisania układu handlowego z Nibracją, leżącą na południe od Waszej ojczyzny. Ale nie będą, bo jakiś baran zapomniał je dostarczyć. Czujesz, jak Twoja twarz przybiera z wściekłości coraz bardziej pąsową barwę. Przywołujesz gwałtownym gestem dwóch młodych miejskich urzędników – Imasa oraz Smata. Słodkim a zarazem wypełnionym bezgraniczną złością sykiem zadajesz (oczywiście w ojczystym języku) zasadnicze pytanie: where brzoskwinie?!😉Obydwaj wyprężają się na baczność a Ty z wielką satysfakcją śledzisz malujące się na ich licach strach i zmieszanie. Pierwszy duka żałosne wytłumaczenia. Według niego cały zapas fruktów został zużyty podczas zeszłotygodniowej wizyty Cusitów. Złożono wprawdzie zamówienie na następny worek, nawet jeden z kucharzy zszedł osobiście dla większej pewności do sadu, aby to uczynić, ale… „Co, ale?!”, ryknąłeś głosem, od którego zadrżały szyby w oknach całego grodu, a niektóre banery gruchnęły o ziemię, wypuszczone ze zdrętwiałych przerażeniem rąk trzymających. Ściśnięte gardło Twego nieszczęsnego interlokutora zdołało jedynie wydusić, że Durko nie dowiózł ich na czas. Więc to przez niego najważniejszy sojusz, jaki mógł zdarzyć się w historii Twojej ojczyzny nie zostanie podpisany w odpowiedniej oprawie! Jakże daleko spadła brzoskwinia od brzoskwiniowca! Syn Duralda, bratanek Drabada, którzy rozsławili posiadanym sadem imię Varbarii, tak zhańbił swoją cześć i chwałę poprzedników. No tego to się po nim nie spodziewałeś. Ale cóż, nic to, trzeba podjąć środki zaradcze. Zaraz po wielce znaczących słowach: „Niech no dorwę tego sadownika!” wydajesz Smatowi rozkaz natychmiastowego udania się do Durko po pięć kilogramów najbardziej dorodnych brzoskwiń. Ten pędem rzucił się w drogę, a Ty z mściwą satysfakcją obwieściłeś jeszcze światu: „A z nim później się rozprawię”, po czym popadłeś w zadumę. Układ mający zostać zawarty z Nibracją ma ogromne znaczenie nie tylko dla Waszych dwóch narodów, ale także przyszłości całej wyspy. Nie dotyczy bowiem tylko stosunków handlowych, ale stanowi wymowny „gest Kozakiewicza” wobec agresywnych Cusitów, jak zwiecie mieszkańców sąsiedniego Maregaardu (Cusistanu). Ci śmiali żeglarze, utrzymujący ożywione kontakty z innymi lądami, zajmują się głównie handlem. Tydzień temu ich delegacja próbowała Wam narzucić niekorzystny układ sojuszniczy, ale po pozorowanych z Waszej strony negocjacjach, w czasie których zżarli cały worek brzoskwiń, napełniając Was bezbrzeżną rozpaczą, został on zdecydowanie odrzucony. Dlaczego?
„Jeśli zaczęlibyśmy kupować od Cusistanu (…) nasi południowi sąsiedzi, Nibricjanie, straciliby duży rynek zbytu, jakim jest nasza Varbaria. Wtedy przecież nie byłoby ich stać, by kupować owoce i warzywa z naszych sadów i ogrodów.”
Cusitowie wyjechali jak niepyszni, rzucając jednocześnie groźby, że skoro nie chcecie ustąpić po dobroci, ulegniecie pod wpływem siły. Od tego czasu w granicach Varbarii zaczęły mnożyć się napady na spokojnych podróżnych, których rabowano bez żadnej litości. Dobrze wiesz, czyja to sprawka. Postawiłeś nawet w stan najwyższej gotowości gwardię pod dowództwem samego nieustraszonego generała Gornera, który właśnie dokonuje przeglądu swojego dwunastoosobowego oddziału. Kazałeś także zwiększyć czujność obsad znajdujących się na obrzeżach wież strażniczych, zwłaszcza zachodniej. O nią możesz być spokojny – Mok, Zak oraz sierżant Lag to wypróbowani, doświadczeni żołnierze. W razie zauważenia oddziałów przeciwnika, szykujących się do inwazji, mają zapalić pochodnię alarmową, na widok której wszystkie możliwe siły, także pospolitego ruszenia, składającego się z sadowników oraz ogrodników, zostaną skierowane do jej odparcia. Nie domyślasz się, że Cusitowie są znacznie bardziej sprytni niż przypuszczałeś. Skaptowali bowiem za pomocą ciemnych interesów oraz ordynarnych łapówek nie tylko radnych Gavalda oraz Konrada, ale także strażnika Moka, którzy mają sabotować Twoje polecenia. Varbaria stanęła przed znacznie większym zagrożeniem niż przypuszczałeś - tym bardziej, że wrogie zastępy gromadzą się już na granicach a ich agenci przeniknęli poza nie, by wszędzie siać akty dywersji. Ceną jest więc niepodległość Twojego starodawnego brzoskwiniowego imperium, jakiego ciężar obrony spadł na Twoje wątłe barki...
„Trzech piechurów, stłoczonych w jednym miejscu, kucało za przydrożnym głazem, a obok nich stał olbrzymi mężczyzna z wycelowaną kuszą oraz wiewiórka z orzechem w ząbkach. Obie strony wyczekiwały. Bez reakcji.”
Omal nie doprowadziłeś do dyplomatycznego skandalu. Zobaczywszy trzech podejrzanych wędrowców, spośród których jeden właśnie bezczelnie wyciągnął rękę po rosnącą na drzewie soczystą brzoskwinię, bez namysłu wycelowałeś w niego kuszę i wypuściłeś bełt. Ten precyzyjnie trafił w owoc, przeszywając go na wylot. Zobaczywszy, co się stało, nieznajomi pędem rzucili się w kierunku pobliskiego głazu i po chwili zniknęli Ci z pola widzenia. Zręcznie zaszedłeś ich z prawej strony, a towarzysząca Ci wiewiórka z lewej, dokonując popisowego otoczenia wroga. Byłeś przekonany, że trafiłeś na rabusiów. Od tygodnia w okolicy dochodzi do nieustannych napadów na podróżnych, więc atmosfera stała się nerwowa. Ku swojej zgrozie, szybko zorientowałeś się, iż masz do czynienia z posłami Nibracji, zmierzającymi do miasta w celu zawarcia układu. Zamiast więc wziąć ich do niewoli, ukłoniłeś się i przedstawiłeś jako Drabad a w tym czasie zwierzę wskoczyło Ci na ramię. Przybysze przyjęli przeprosiny i zapytali, czy znasz Durko. Odpowiedziałeś, że oczywiście - przecież to Twój bratanek, który opiekuje się sadem, odziedziczywszy go po swoim ojcu. Zabrałeś ich ze sobą i ruszyłeś do chaty młodzieńca. Bezpośrednio przed nią próbowałeś się dowiedzieć, czy mają ze sobą odpowiednie umowy, na co ci rzucili się w popłochu do ucieczki, bojąc się, że chcesz im je odebrać. Machnąłeś na nich ręką i pchnąłeś drzwi domu, wykrzykując radośnie słowa powitania. Ale głos uwiązł Ci w gardle, gdyż ten był pusty. Durko zniknął w tajemniczych okolicznościach...
Zaraz, zaraz, where wiewiórka? 😉
Zwierzątko opuściło Drabada i popędziło przed siebie.
„Biegnie niemal na jednym wdechu. Ile sił w łapkach. (...) Łukiem mija chatę, gdzie nie ma nikogo. Już wydaje się, że upuści orzeszek, lecz nie, sprytnie poprawiła go łapkami. (…) Coś dostrzegła.”
Przed nią zarysowały się trzy postaci. Dopadła do pobliskiego pieńka i z ciekawością wychyliła łebek, cały czas bacznie obserwując rozgrywającą się przed nią scenę. Dwóch mężczyzn nagle rzuciło się na innego i powaliło go na ziemię przy wtórze przeraźliwych krzyków i steku przekleństw. Wkrótce na jego ramionach zacisnęły się więzy. To nieszczęsny ogrodnik Jan w pocie czoła ciągnący wózek z warzywami został zaatakowany przez dywersantów wysłanych z Cusistanu. Wtem zwierzątko dostrzegło swojego przyjaciela – Durko.
„Dopiero teraz dostrzegła, że ręce przyjaciela są związane, nogi zaś przywiązane do pnia. Zwierzę instynktownie ruszyło, doskoczyło do niego, wypluło orzeszka i przegryzło węzeł. Poszło gładko. Teraz drugi – susem po spodniach, kic na ramię i po rękawie w dół. Kolejny węzeł poszedł. Hop, na ziemię po orzeszka. Odbiegła, jakby wskazywała drogę. Biegnijmy – chciałaby powiedzieć.”
Durko zerwał się na równe nogi i pędem ruszył za zwierzęciem, nie oglądając się za siebie.
„Trzeba zwiewać. Ocalić siebie i ostrzec innych.”
“Durko” Radosława Malika to przewrotna, otulająca i zabawna powieść fantasy. Choć dedykowana jest młodzieży, również starsi czytelnicy przeczytają ją z prawdziwą przyjemnością. Opisuje dzieje konfliktu dwóch państw, leżących na tej samej wyspie – Varbarii i Cusistanu. Mieszkańcy tego pierwszego to spokojni, jowialni sadownicy oraz ogrodnicy, drugiego – wojowniczy żeglarze, trudniący się morskim handlem. Kością niezgody jest układ handlowy, który ma być zawarty pomiędzy Varbarią a jej południowym sąsiadem – Nibracją, dotyczący wzajemnej wymiany towarów. Przeciwni temu są właśnie Cusistanie, sami próbujący nawiązać podobny traktat, zawierający jednak skrajnie niekorzystne warunki dla partnerów, przez co zostaje odrzucony. Akcja powieści rozpoczyna się tydzień po tym wydarzeniu, kiedy to wojska kupców gotują się do ataku na Varbarię, aby siłą wymóc jego podpisanie. Na jej teren przenikają dywersanci, bezlitośnie napadający i rabujący mieszkańców. Ich ofiarą pada sadownik Durko, który miał dostarczyć worek brzoskwiń na bankiet, wydany na cześć posłów Nibracji. Porwanego ratuje zaprzyjaźniona wiewiórka, umożliwiając mu ruszenie na pomoc zagrożonemu krajowi. Tymczasem w nim samym nie dzieje się dobrze. Opozycyjni wobec burmistrza Varbota radni Gavald oraz Konrad, a także strażnik granicznej zachodniej wieży obserwacyjnej Mok, uwikłali się w pokątne interesy z wrogiem, biorąc także od niego zwykłe łapówki. W zamian mają sabotować przygotowania obronne, ułatwiając nieuchronną inwazję. Varbaria stoi więc na skraju upadku a jej jedyną nadzieją, poza Durko, jest dwunastoosobowa Gwardia pod dowództwem nieustraszonego generała Gornera oraz pospolite ruszenie sadowniczo-ogrodnicze na czele z olbrzymim kusznikiem Drabadem.
Czytając tę pisaną z przymrużeniem oka książkę, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że jej nastrój przypomina ten wyczarowany w zabawnych i pełnych uroku komediach Williama Shakespeare’a czy opisach zmagań mieszkańców krain Liliputów i Blefuscu, tak świetnie odmalowanych przez Jonathana Swifta w nieśmiertelnych “Podróżach Guliwera”. Malik stworzył przezabawną historię pełną ciepła, pomysłowych suspensów i nagłych zwrotów akcji. Nie brak w niej zakulisowych matactw politycznych, niefortunnych i budzących mimowolną sympatię swoją nieporadnością zdrajców oraz epickich bitew, toczonych przez mikroskopijne armie. Nie sposób powstrzymać uśmiechu przy czytaniu opisów nieskładnego szturmu niezdarnych wojsk Cusistanu na wieżę strażniczą, na której szczycie bohatersko bronią się Zak i Mok, w pełni odkupujący winy wobec ojczyzny czy skomplikowanych manewrów, wykonywanych karnie na polu bitwy przez gwardię Varbarii, składającą się z dwunastu żołnierzy. Dyryguje nimi gromkim głosem wirtuoz taktyki – czarnobrody generał Gorner, jako żywo przypominający zachowaniem znanego z wielu filmów, nieokrzesanego sierżanta amerykańskich Marines. To dla przykładu, bo szczerze rozbawiło mnie również wiele innych momentów - cała treść jest bowiem utrzymana w humorystycznym tonie. Co ciekawe, akcja zaczyna się wieczorem jednego dnia, a kończy już następnego. Praktycznie brak w niej jakichkolwiek opisów. Pisarz zbudował narrację przede wszystkim w oparciu o dialogi, które wyczarowują całą potrzebną scenerię wydarzeń, co świadczy o jego niewątpliwym kunszcie. Wszyscy bohaterowie mają swoje dobre i złe strony, jednak każdy z nich budzi sympatię odbiorcy, nie wyłączając Cusistanów, którzy wprawdzie występują oficjalnie w roli “tych niedobrych”, ale demonstrują co rusz lepszą a przy tym śmieszną stronę natury. Wielbicieli zwierząt niewątpliwie zachwyci sprytna wiewiórka, pomagająca na każdym kroku swojemu przyjacielowi Durko w uwalnianiu się ze ściągniętych na siebie kłopotów, a także mądra sowa, która ściśle z nią współpracuje. Czytając o perypetiach rudego zwierzątka, cały czas miałam przed oczyma niezapomnianego wiewióra z “Epoki lodowcowej” - nomen omen w niezabijalności, oślim wręcz uporze i konsekwencji w dążeniu do wyznaczonego celu, jedno z moich alter ego. Punkt dla Autora! 8/10... No i: where brzoskwinie?! 😉
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)