K. Bromberg - Hard Beat - taniec nad otchłanią
Witajcie, Kochani.
Dzisiaj przychodzę do
Was z recenzją książki, która wczoraj miała
swoją premierę. Z racji takiej, iż miałam możliwość
przeczytania jej przedpremierowo (z czego niezmiernie się cieszę),
już dzisiaj mogę podzielić się z Wami swoimi odczuciami na temat
najnowszej powieści autorki, znanej chyba większości czytających
kobiet, K. Bromberg – Hard Beat.
Okładka – pierwsze
wrażenia
Tak, wiem. Nie ocenia się
książki po okładce, jednak zawsze budzi ona moje pierwsze
wrażenia. Muszę przyznać, iż jest to moje pierwsze zetknięcie z
serią Driven, wydawanej przez Editio Red, dlatego nie
wiedziałam zupełnie, czego mogę się spodziewać po książce.
Choć kolor przykuwa uko, myślę, że głównie przez zdjęcie,
okładka niestety nastawiła mnie nieco negatywnie do lektury
powieści- nie znając jeszcze tejże serii, spodziewałam się
troszkę romansu dla pensjonarek, jak to powszechnie mówią-
pełnego gorących scen opisanych wątpliwym słownictwem oraz
banalnej fabuły. Odkąd zaczęłam czytać powieść, z każdą
przewróconą stroną i uśmiechem na twarzy odkrywałam
jednak, iż bardzo się pomyliłam- pierwsze tego oznaki otrzymałam
już wtedy, kiedy przeczytałam opis z tyłu okładki, który
został zredagowany w sposób całkiem intrygujący.
Fabuła oraz kreacja
bohaterów
Troszkę spodziewałam
się nieco sztampowej historii w stylu: skrzywdzony mężczyzna
przyjeżdża do niebezpiecznego kraju, poznaje przepiękną kobietę,
w której zakochuje się bez pamięci i pozostawia za sobą
demony przeszłości. Na szczęście moje po raz kolejny udało mi
się pomylić. Książka rozpoczyna się dość spokojnie- Tanner,
utraciwszy swoją wieloletnią partnerkę z pracy oraz przyjaciółkę
w tragicznych okolicznościach, przyjeżdża na kolejną misję, z
której ma sporządzić reportaż. Początkowo jego postać
jest dość irytująca, niechętna i wręcz odpychająca. Już
podczas pierwszego wieczoru w mieście pojawia się osoba BJ- piękna,
intrygująca, nieco zarozumiała. Poznają się niemalże od razu, po
wymianie kilku spojrzeń i... trafiają do łóżka niczego o
sobie nie wiedząc. Dnia kolejnego okazuje się, że będą razem
pracować. Z początku współpraca przebiega niechętnie,
jednak głównych bohaterów, Tannera oraz Beaux zaczyna
łączyć coraz to bardziej skomplikowana i przyciągająca więź.
Brzmi banalnie? Być może, jednak nic w tym bardziej mylnego. Dwójka
ludzi, zmuszonych do wspólnej pracy oraz dzielenia niewielkiej
przestrzeni w pełnym niebezpieczeństw podczas trwających misji
mieście, przeżywa ze sobą skrajnie nacechowane emocjonalnie
chwile- od najwyższych wzlotów do najniższych upadków.
Choć drą ze sobą koty niemalże na każdym kroku, coraz bardziej
zbliżają się do siebie. I gdy w końcu wydaje się, iż wszystko
różowym się stało i w końcu nastąpi happy end – trach!
Z każdą stroną okazuje się, iż nic na to jednak nie wskazuje. W
książce nie brakuje dynamicznej fabuły i niespodziewanych zupełnie
zwrotów akcji, których nawet ja, czytacz zapalczywy,
bym się nie spodziewała. Początkowo spokojna fabuła z każdą
kolejną przeczytaną kartką sprawia, iż nie mogę się doczekać,
co stanie się dalej. Emocje rosną- szczególnie w końcowej
fazie książki, gdzie zupełnie nic nie jest takim, jakim się
wydawało. Zakończenie? Czasem takich nie cenię, jednak w tym
przypadku, po poznaniu całej historii jestem bardzo zadowolona z
tego, jak historia Tannera i Beaux się zakończyła. Kreacje
bohaterów pobocznych zbudowane w nienachalny, ciekawy sposób.
Podobał mi się także fakt, iż głównych bohaterów,
ich historie i charaktery, poznajemy stopniowo- autorka nie zarzuca
nas od razu setkami informacji na ich temat. Historia spójna,
ciekawa i naprawdę emocjonująca.
Język oraz tzw.
fragmenty
Tak, tak, tutaj też mile
się rozczarowałam, spodziewając się grey'opodobnych schematów,
scen dla dorosłych co pięć kartek, czy wulgarnego języka
(wierzcie mi, spotkałam się już z tak obrzydliwymi określeniami i
przekleństwami w książkach podczas scen erotycznych, że
odechciewało mi się czytać- nie będę przytaczać; spotkałam się
też z takimi, które doprowadzały mnie jedynie do salw
śmiechu, typu: ,,nabiegłe krwią łono”, serio). Tutaj natomiast
język jest lekki, przyjemny, dialogi prowadzone w sposób
wysublimowany. Nic nie gorszy, a jedynie lekko wzburza krew. Nie ma
przesadnych opisów wlekących się przez dziesięć stron,
chwała za to! Sceny erotyczne czyta się przyjemnie, czego wiele
pisarek romansów erotycznych nie potrafi. Żadnych błędów
językowych, dziwnych konstrukcji, złej interpunkcji również
nie dostrzegłam.
Reasumując,
Hard Beat – Taniec
nad otchłanią (jakże idealnie tytuł zgrywa się z całą
historią!) to pierwsza i z pewnością nie ostatnia powieść K.
Bromberg, którą przeczytałam. Z czystym sumieniem mogę
powiedzieć, iż nie spotkałam jeszcze książki, która
zaskoczyłaby mnie praktycznie wszystkim i w stopniu zupełnym
zmieniła moje nastawienie. Przede wszystkim dokonała również
tego, co potrafi niewiele książek, a co bardzo sobie cenię.
Wciągnęła mnie na tyle, iż zupełnie oderwała mnie od
otaczającej rzeczywistości. A ja uwielbiam takie chwile, gdy
wcielam się w bohaterów i przeżywam wydarzenia razem z nimi.
Polecam- na długi jesienny wieczór, w towarzystwie kawy, koca
i wykwintnych czekoladek.
Wydawnictwo: Editio Red
Czytaliście już jakieś
powieści K. Bromberg? Dajcie znać!
xoxo
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)