Mającą dzisiaj premierę, debiutancką książkę (choć wielokrotnie upewniałam się czy to pierwsza powieść Autorki!) Tiny Linde można by określić... jedną emotką: 🤯. Bardziej rozbudzający wyobraźnię okazuje się jednak fragment tekstu: “(...) takiej pełnej zwrotów akcji i mrożącej krew w żyłach historii nie powstydziłby się najlepszy scenarzysta filmu dramatycznego.”, który zamyka w pigułce nieodkładalną opowieść, czytaną przeze mnie w kompletnej ciszy i stanie skrajnego wzburzenia oraz z malowniczymi, bardzo krwawymi wizjami materializującymi się w głowie. Ten nasączony dozą thrillera dramat obyczajowy jest czymś, czego długo nie da się wyrzucić z pamięci...
...bo wiem, że Ty też znasz przynajmniej ze słyszenia co najmniej jednego skończonego NARCYZA, manipulanta, oszusta, pozera, zdrajcę, kłamcę; piękny tylko we własnych oczach byt iluzoryczny, który usilnie starał się zniszczyć jakiejś kobiecie życie. Może o nim czytałaś, a może sama doświadczyłaś podobnie toksycznej relacji. Nie musisz mi o niej opowiadać. Wystarczy, że poznasz moją narrację o... mandarynkach.
I książce, po jaką powinna sięgnąć KAŻDA KOBIETA. Przede wszystkim jednak ta, która wręcz z pietyzmem odczytuje tak zwane “red flagi” u partnera jako zakamuflowane zalety albo – co gorsza - wady, jakie ona jedyna będzie potrafiła zmienić, przekuwając w najszczersze złoto. Kompleks Mesjasza bynajmniej nie zalicza się do mitów, choć często jest ignorowany albo niedostrzegany w porę.
“Superlatywy i mandarynki” to ta powieść, dla której należy zrobić ogromny HAŁAS.
TRZEBA. TO. PRZECZYTAĆ. Najpierw zaś, dla smaku - historię o zatrważającej historii. I mandarynkach.
“(...) okazał się produktem własnej wyobraźni. Z bardzo dobrym marketingiem. Opakowanie, które miało za zadanie zwrócić uwagę konsumenta i wywołać chęć jego posiadania, skutecznie spełniło swoją funkcję. Niestety produkt okazał się jedynie kiepskiej jakości podróbką.”