Paulina Świst - Debiut - recenzja
Opowiadając historie o historiach, zwane też halucynacjami semantycznymi ubarwionymi wizualizacjami, nie zdecydowałam się na wykreowanie fikcyjnej postaci na potrzeby Instagrama. Znasz mnie; odkrywasz kawałek po kawałku - tak jak ja kolejne propozycje literackie, które mam przyjemność (lub nieprzyjemność) Ci przedstawiać. Naprawdę jestem szaloną kociarą, posiadającą prawie 1700 książek, mającą milion pomysłów na minutę, sto realizowanych jednocześnie zajawek; kochającą adrenalinę, perfumy typu “killer” i kulturę rosyjskiej oraz brytyjską, której muzyczne serce podzielone jest między dobry, polski rap i zagraniczny rock. Dążę do biegłego władania trzema językami poza ojczystym, dla dobrego thrillera jestem w stanie zarwać noc, na co dzień noszę tylko czerń i wielbię zabawę słowem oraz obrazem. A to tylko szczyt bardzo mrocznej i lodowej piramidy, którą już od ponad czterech lat zwiedzasz razem ze mną (za co niezmiennie będę Ci dziękować; pisanie do szuflady jest nudne, rozmawianie ze sobą... jeśli się ma kilka osobowości: mniej, no ale! 😉), odkrywając, że nie ma we mnie ani grama fałszu. Nie każdy jednak decyduje się na przedstawienie w social mediach swojej prawdziwej odsłony. Ba, co mniej odważni stronią nawet od pokazywania twarzy, co w niektórych przypadkach nie budzi zaufania. Mnóstwo profili jest w pełni (lub znacznej części) opartych na całkowicie zmyślonej kreacji, co doskonale podsumowuje Pezet w mistrzowskim utworze “Dom nad wodą”: Rzucam towar w teren jakbym był Meyerem Lansky’m / I to stało się popkulturowym dziełem jak Banksy / I to nie sen ona ma czarne Louboutin / I jest sztuką jakby malował ją Gauguin / Jemy śniadanie jakby gotował nam Bourdain / Bo to jest życie, o którym każdy kłamie na Instagramie”. Jestem przekonana, że dokładnie takim IG posługiwała się Księżniczka - główna bohaterka niepozbawionej geniuszu najnowszej książki Pauliny Świst - jeszcze chwilę zanim... odebrała sobie życie. Czy to dlatego, że zakładanie co rusz nowych masek w końcu musi zmęczyć?
“(...) i nie zdziwiłbym się wcale, gdyby w czasie, w którym godzinami się wykrwawiał, malowała sobie paznokcie do dźwięków It Must Have Been Love Roxette.”
Warszawa. Prokuratura Okręgowa. Wygląd żylety. Celne riposty zawsze pojawiające się na czas. Kariera zawodowa pozbawiona oficjalnych błędów. Wskaźnik IQ niezbadany – zapewne zawstydziłby tych sklasyfikowanych. Jedna, najważniejsza, niezbędna siła napędowa: adrenalina; pociąg, który nie może się na choć chwilę zatrzymać, bo dopiero wówczas się wykolei. Trzy miesiące od wciąż wyrzucanej sobie po nocach tragedii - najdłuższe w dotychczasowym, prawie już czterdziestoletnim życiu. Dziennikarskie hieny, przymusowa medialność, programy telewizyjne. Koszmar, jakiego prawdziwy przebieg zna tak naprawdę jedynie Ares. Nie ten grecki bóg, choć może on również - a sprowadzony do stolicy współpracownik, będący policjantem, którego wizualność można określić jednym mianem, co zresztą na łamach powieści czynię: “szarpałbym jak komornik telewizor”. Zwichrowana znajomość z poplątanym tłem... jakże to bardzo w moim klimacie. Coś z tego wyniknie; co wnikliwsi stwierdziliby, że kwestią jest tylko: kiedy. A może relacja ta, jak wiele najbardziej teoretycznie smacznych, niedostępnych i przez to tak nęcących - pozostanie na zawsze w sferze marzeń. Były nadużywacz używek, obecny “czyścioch” wciąż posiada pewną istotną wadę: zniszczył każdy poprzedni związek. A u mnie w tym przypadku, jak i na każdej sali sądowej, sprawa jest postawiona jasno: wszystko albo nic. Nie chciałabym zresztą zniweczyć przyjaźni jednym niewypałem - a tym często okazują się tak obfite w ogniste przekomarzanki przyjaźnie, zwieńczone na pierwszym lepszym posłaniu. Bądź co bądź, tego rodzaju rozważania są godnym rozpraszaczem uwagi. Rzekłabym wręcz, że największego kalibru: wytatuowane, wyszczekane, wredne i... niebezpieczne. Chodząca adrenalina, nie sądzisz? A jak już pisałam tym, co najbardziej kocham jest... nowe miejsce zbrodni, na które właśnie zmierzamy. I znowu nieludzka pora - środek nocy. Pamiętaj o historii, skoro lubi się powtarzać i te sprawy - w diabelskiej praktyce, phi. W sumie pasuje do czerwonego żabotu.
“-Nie chcesz być księżniczką - powiedziałam cicho.”
Księżniczka najczęściej nosi piękną koronę (czarna obleci), przepada za różem (fuj, make it black!), błyskotkami (dej mnie to!), blichtrem (do tego się nie przyznam) i tym, że wszyscy ją podziwiają. Tym mianem określała się młoda i popularna influencerka (czy to ludzie nie mogą mieć już normalnych zawodów, takich jak chociażby prokurator?), której zdewastowane zwłoki rozciągają się właśnie przede mną w całej krasie na chodniku przy jednym z najdroższych hoteli w Warszawie. Zważywszy na licznych świadków i fakt, że nade mną poza wzrokiem Aresa jak nocne niebo, to znaczy wzorkiem Aresa i nocnym niebem, znajduje się balkon, wynik śledztwa wydaje się dość oczywisty: malowniczy samo*bój z... intrygującym tłem. Dlaczego bowiem dwudziestokilkulatka miałaby odebrać sobie życie w tak mało elegancki sposób, nie włączając w dodatku nagrywania w jakimś, bo ja wiem, dronie? Bez mrocznego humoru, okej. Ale nie można ode mnie wymagać, że wyłączę go całkowicie, kiedy jakaś siksa postanowi się zabić akurat po trzeciej w nocy? Tyle dobrego, że tym razem w pobliżu nie ma chociaż żadnej Annabelle czy innej postaci, od której (horrorowego) wzroku ciarki przechodzą po plecach. No, wyjąwszy trupa, ale kto by się tam czepiał. Przyglądam się torebce denatki, tyłkowi Aresa (tego nie było, to nie do protokołu!) i nagle... wszystko dookoła wylatuje w powietrze, przez co w pierwszej chwili mam wrażenie, że od teraz będę definitywnie głucha i miotane komendy, przekleństwa i łajdactwa będę wykrzykiwać jeszcze głośniej. Ups, jednak słuch wraca. Do swojej formy nie wróci jednak ogromna bryła hotelu, w której ktoś definitywnie zdetonował ładunek wybuchowy. Na domiar złego, już wstępne etapy śledztwa wykazują, że nie jest to ostatni problem, jaki spocznie dumnie i złośliwie na mej czarnowłosej głowie. Szybko wyjaśnia się , że głośny atak jest powiązany z pewnym sutenerem i zaginięciami młodych kobiet na terenie całej Polski pod koniec lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia. Cóż. Wychodzi na to, że łóżko i pewien bóg wojny będą musieli poczekać. Zadzieram togę i w oszpilkowaną nogę! - bo moja niezawodna intuicja podpowiada mi, że za rogiem gęsto ścielić się będzie (niestety nie ja) kolejny trup.
“To, co się dzieje w Twojej głowie, to nie jest burdel, tylko idealny nieporządek. Bardzo mi się to podoba, nienawidzę nudy. A właśnie tak sobie dziś pomyślałem, że bez Ciebie świat byłby koszmarnie nudnym miejscem...”
Ostre jak brzytwa i znane z tego pióro Pauliny Świst pozostaje na zaskakująco niebezpiecznym poziomie. Pokochawszy je za “Bestseller”, zdecydowanie nie rozczarowałam się podczas lektury “Debiutu”, czyli jego kontynuacji. (Falling star, make a wish: oby tomów tej serii powstało jak najwięcej!) Drapieżna prokurator, definitywnie nietracąca ikry i pazura oraz zawsze stojący do niej w doskonałej kontrze Ares po raz kolejny skradli całe show! Duet ten można określić jedynie mianem adrenaliny, a każde miejsce zbrodni w ich towarzystwie okazuje się jeszcze przyjemniejsze do zwiedzenia! (Normalna już byłam, ziew!) Muszę jednak przyznać, że chętnie widziałabym pomiędzy tą dwójką jeszcze większą ilość komicznych żartów, bo tym razem naśmiałam się nieco mniej niż w poprzednim tomie. A i tak nie zabrakło tekstów (jak ten wcześniejszy o komorniku i telewizorze), które mnie popłakały. Podobnie niebezpieczny wyszczerz ogarnął mnie w trakcie naigrywanek z fanek Grey’a, wierzących w magiczną przemianę tegoż czy... ofiary z ptaka! 😉 Równowagą do funu i dodatkową rozrywką dla umysłu okazuje się skrzętnie stworzona układanka kryminalna, której rozwiązanie zajmuje większą część powieści. Wszystko to naznaczone odpowiednią dozą tak kochanego przeze mnie... prokuratorstwa, krwawej zbrodni, czarnego humoru i prawa – lektura skrojona na moją miarę, dla jakiej stworzenie zarówno trailera, sesji zdjęciowej, jak i recenzji okazało się nie tyle formalnością, co najwyższą formą przyjemności. Solidne 8/10.
“Ale nie tak chcę zakończyć tę historię, którą nie wiem, czy komukolwiek i kiedykolwiek odważę się pokazać. Chcę zakończyć ją inaczej.”
Miło Cię było ponownie spotkać Nino. Jak widzisz, wciąż opowiadam historie o historiach, ale zapytaj podczas następnego spotkania - być może odpowiedź tym razem będzie brzmiała inaczej. Make a wish, pamiętasz?
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)