Tina Linde - Superlatywy i mandarynki - recenzja
Mającą dzisiaj premierę, debiutancką książkę (choć wielokrotnie upewniałam się czy to pierwsza powieść Autorki!) Tiny Linde można by określić... jedną emotką: 🤯. Bardziej rozbudzający wyobraźnię okazuje się jednak fragment tekstu: “(...) takiej pełnej zwrotów akcji i mrożącej krew w żyłach historii nie powstydziłby się najlepszy scenarzysta filmu dramatycznego.”, który zamyka w pigułce nieodkładalną opowieść, czytaną przeze mnie w kompletnej ciszy i stanie skrajnego wzburzenia oraz z malowniczymi, bardzo krwawymi wizjami materializującymi się w głowie. Ten nasączony dozą thrillera dramat obyczajowy jest czymś, czego długo nie da się wyrzucić z pamięci...
...bo wiem, że Ty też znasz przynajmniej ze słyszenia co najmniej jednego skończonego NARCYZA, manipulanta, oszusta, pozera, zdrajcę, kłamcę; piękny tylko we własnych oczach byt iluzoryczny, który usilnie starał się zniszczyć jakiejś kobiecie życie. Może o nim czytałaś, a może sama doświadczyłaś podobnie toksycznej relacji. Nie musisz mi o niej opowiadać. Wystarczy, że poznasz moją narrację o... mandarynkach.
I książce, po jaką powinna sięgnąć KAŻDA KOBIETA. Przede wszystkim jednak ta, która wręcz z pietyzmem odczytuje tak zwane “red flagi” u partnera jako zakamuflowane zalety albo – co gorsza - wady, jakie ona jedyna będzie potrafiła zmienić, przekuwając w najszczersze złoto. Kompleks Mesjasza bynajmniej nie zalicza się do mitów, choć często jest ignorowany albo niedostrzegany w porę.
“Superlatywy i mandarynki” to ta powieść, dla której należy zrobić ogromny HAŁAS.
TRZEBA. TO. PRZECZYTAĆ. Najpierw zaś, dla smaku - historię o zatrważającej historii. I mandarynkach.
“(...) okazał się produktem własnej wyobraźni. Z bardzo dobrym marketingiem. Opakowanie, które miało za zadanie zwrócić uwagę konsumenta i wywołać chęć jego posiadania, skutecznie spełniło swoją funkcję. Niestety produkt okazał się jedynie kiepskiej jakości podróbką.”
Mandarynki. Wszyscy kochają mandarynki, prawda? Kojarzą się ze Świętami Bożego Narodzenia, przez co cały rok można przywołać w myślach ich zapach i smak. Wybierając je w sklepie, kupujący liczą, że okażą się słodkie, soczyste i aromatyczne – tak, że długo będzie się wspominać rarytas. Tylko jak sprawdzić w markecie lub na targowisku, że rzeczywiście właśnie takie się odsłonią po obraniu ze skórki? Może mają pestki albo pozostawiają na języku gorycz. Kto wie, ile tutaj leżą i czekają na to, aż ktoś się na nie zdecyduje, kusząc uroczo pomarańczową i błyszczącą warstwą zewnętrzną. Co, jeżeli w środku jest tylko sucha, pomarszczona bryłka, jaka kiedyś faktycznie była nęcącą mandarynką? Nie przekonasz się o tym do chwili, w której kupisz ją - czasem płacąc wysoką cenę - i warstwa po warstwie rozłożysz na czynniki pierwsze, dopiero poznając i dostrzegając wszelkie mankamenty. Reklamacji nie uznaje się; wszakże stan wyjściowy został naruszony. A że mandarynek kupiłaś całą reklamówkę - rozczarowawszy się tą pierwszą, która wcale nie była tym, czym miała być - resztę porzuciłaś w zapomnieniu. Nie zauważyłaś nawet, że jedna wypadła z siatki i wturlała się pod rzadko przesuwaną szafę. Znajdziesz ją dopiero kilka miesięcy później podczas generalnych porządków, kiedy to na jej trop skieruje Cię nieprzyjemna woń. Z obrzydzeniem chwycisz dłonią - miękką, po części zieloną, spleśniałą kulkę - z całkowicie zgniłym środkiem i jedną pomarańczową plamką na skórce, przypominającą o dawnej glorii. Najdą Cię wtedy dwie myśli: może to jest właśnie prawdziwy obraz tej pozornie pięknej, ocenianej jako wręcz święta, mandarynki? I druga – dlaczego doznając jednego zawodu, nie sprawdziłaś pozostałych owoców? Może wśród nich kryła się prawdziwa perła wśród cytrusów: mandarynka idealna? Cóż... przyćmionej pozorami, które absolutnie zawsze mylą, nawet nie przyszło Ci to wówczas do głowy...
Oto superlatywy i mandarynki w całej swojej krasie.
“(...) potrafił mieć oprócz Anny nawet dwie kobiety jednocześnie. Kilka źródeł energii dawało mu poczucie siły i sprawczości. Pewnie dlatego był wiecznym łowcą, który nigdy nie spoczywał na laurach. Całe jego życie to jedno wielkie polowanie.”
Teraz już go znasz. Zawsze tak było, choć dopiero chwilę temu po raz pierwszy ujrzałaś jego odbicie. Nie to, które on widzi, patrząc w lustro - choć zastanawiasz się, jak w ogóle śmie to czynić bez wykrzywienia ust w wyrazie skrajnej pogardy. To prawdziwe, będące skrajnym przeciwieństwem jego własnej wizualizacji. Jako że spędziłaś z nim dwadzieścia pięć lat, z czego dwie dekady w małżeństwie, wcale nie zdziwiłoby Cię, gdyby Michał za chwilę wyszedł na środek Waszego ogromnego domu i oświadczył: jestem najlepszy, najmądrzejszy, najprzystojniejszy, najbardziej zaradny i inteligentny, dziewczynki mają najwspanialszego ojca na świecie, a takiego męża jak ja musiałabyś szukać ze świecą - a i tak nigdy by Ci się to nie udało. Nie musiał zresztą inicjować takiego przedstawienia; nieważne słowa. Przecież obserwowałaś ich dowody przez całą Waszą znajomość. Tylko dlaczego, u licha, wcześniej tego nie dostrzegałaś? Zdradzę Ci, dlaczego. Ufałaś - bo to normalne w związku. Kochałaś, a zatem oczekiwałaś wzajemności i wierności. Dbałaś - to przecież naturalne. Snułaś plany na przyszłość i dawałaś z siebie dwieście procent, jako że myślałaś, że zmierzacie we wspólnym kierunku jako równorzędni partnerzy. I nawet jeżeli czasami widziałaś przebłysk ułudy, a raczej prawdziwości demaskującej, że to tylko dom z piasku i mgły - wmawiałaś sobie, że to wcale nie jest tak. A jeśli owszem - dla chcącego nic trudnego i na pewno da się to zmienić. Można, ale tylko na gorsze. Dla skrajnego narcyza i manipulanta zawsze będzie tylko jedna ważna osoba: on sam, odziany w swoje superlatywy, rozdający je otoczeniu jak fałszywe uśmiechy i wpatrujący się w nie w oczekiwaniu na kolejny łechczący ego komplement. Przecież zasłużony! Nucisz sobie pod nosem: “jestem piękny jak kwiatuszek, który wabi setki muszek”, ale pokornie zaciskasz zęby i uparcie idziesz do przodu, bo przecież Ty się nie poddajesz. Koszulka z wizerunkiem Mesjasza, którą mijasz w jednym ze sklepów podczas pięciokilometrowej wyprawy po jego ulubione steki do jedynego akceptowanego przez niego rzeźnika w mieście, kupowane choć sama jesteś wegetarianką, tylko utwierdza Cię w jednym: to przeznaczenie. Na pewno uda Ci się go przemienić! Zupełnie jak wodę w wino, ku...! To nic, że żadnej innej się nie udało. Zaraz – jakiej innej?!
“(...) narcyz nie jest w stanie zbudować szczęśliwego związku. Kolejny będzie tak samo toksyczny i wyniszczający.”
Przecież najlepszy mąż i ojciec na świecie, w dodatku utalentowany specjalista, wyrzucony z pracy przez światowej skali spisek, w życiu by Cię nie zdradził! No gdzie, ludzie – zapytajcie znajomych; każdy powie jedno: ale Ci zazdroszczę, mężczyzna jak marzenie! Długi blond włos na tapicerce samochodu znalazł się zupełnym przypadkiem – pewnie wiatr go zwiał, skoro jesteś brunetką. Głuchy telefon w środku nocy? Cierpiący na bezsenność telemarketer. SMS od podwładnej z podziękowaniami za poprzedni wieczór? A co to za kretyńskie żarty, przecież Twój aniołek był na ważnym szkoleniu. Poza tym wcale nie ma problemu z alkoholem. Fakt, że codziennie wita Cię ze szklaneczką whisky i każdego dnia dziesięć minut przed zamknięciem osiedlowego monopolowego wychodzi z psem na pospieszny spacer to zupełne przypadki. Który mężczyzna nie musi się czasem odstresować, szczególnie pozostając w jakże wymagającym związku z... samym sobą? Wszak trudno musi być cały czas sprostać tak wyśrubowanym oczekiwaniom.
“Dlaczego nie była gotowa stawić czoła prawdziwym uczuciom (...), tylko wolała trwać w iluzji, którą jej serwował?”
Kiedyś byłaś żywiołową ciemnowłosą, której wszędzie było pełno. Bardzo szybko zbuntowaną miłość do Depeche Mode wyparło słuchanie muzyki dyskotekowej. Imprezy z przyjaciółmi zmieniły się w okazyjne spotkania we dwoje. Zrezygnowałaś z sympatii do górskich wycieczek na rzecz znienawidzonego wylegiwania się na plaży - przecież skoro on to tak kocha... Co tam (setne) małe poświęcenie i wyrzeczenie się kolejnego fragmentu własnego ja? Ach, kto by się tam interesował grą na gitarze. O wiele ciekawszą rozrywką jest obejrzenie meczu NBA – a jeśli nie znasz zasad tego sportu, najrozsądniej będzie poznać je wszystkie, wliczając wyniki starć na trzy dekady wstecz - Twój książę zyska wówczas godnego kompana do rozmowy. Powiedział, że ten strój jest nieodpowiedni, choć to Twoja ulubiona sukienka, w jakiej czujesz się jak bogini? Nieważne, pan wydał dekret, wyrzucisz... ze skrycie startą łzą “starą szmatę”. Musisz być jak księżniczka, by zasłużyć na... no właśnie, na co? Na miłość? Co?
“Nie mógł znieść, że widziałaś w nim to, co tak skrzętnie skrywał przed światem.”
Biedna, naiwna, stłamszona, miotana przeciwnościami, skrajnościami skrzywdzona Istoto – jak długo jeszcze będziesz szukać usprawiedliwień dla każdego z rodzajów doświadczanej przemocy? Oszukiwać się jakimkolwiek kiedyś, wmawiać sobie, że kąpiel w gównie jest masażem błotnym - a Ty jesteś... będziesz szczęśliwa? Co, jeżeli z tej bardzo złej bajki ockniesz się za późno, a w uszach będzie Ci dźwięczeć tylko smutny rap Bisza: “zapomniałem, jak żyć / nie pamiętam nic...”? Obudź się...
“Angażując się w toksyczną relację, rozpoczynamy jednak niebezpieczny taniec z diabłem, który wciąga nas bez reszty jak narkotyk. (...) pokazują prawdziwe oblicze: krytykują i dewaluują. Rozpaczliwie próbujemy wówczas pracować nad sobą, staramy się i wymagamy od siebie więcej i więcej. Nasz ideał jest przecież tego wart. (...) bagatelizujemy sygnały ostrzegawcze. Przestajemy zauważać, że nieustannie gonimy za iluzją, którą stworzyłyśmy sobie w głowie. Uzależnione nie rozumiemy, że tkwimy w bańce mydlanej.”
Najważniejszą społecznie przeczytaną przeze mnie w tym roku książką bez dwóch zdań są “Superlatywy i mandarynki”, będące wstrząsającym obrazem wieloletniego życia z człowiekiem, dla którego ostatni krąg piekieł to za mało. Tłamszący charakter manipulant, stopniowo, krok po niezauważalnym kroczku przeobrażający kobietę na swoją modłę we wrak to najlżejsze i najbardziej parlamentarne z określeń, które przychodzą mi na myśl po tej przenikającej do szpiku kości lekturze. Historia najbardziej ohydnego z książkowych narcyzów, jakich miałam okazję poznać jest w dodatku okraszona tak mistrzowskim podaniem, że wielokrotnie upewniałam się, czy to na pewno debiut Tiny Linde. Wiesz przecież o tym, iż jestem niezwykle wymagająca co do warstwy językowej. Otóż w “Superlatywach i mandarynkach” nie tylko nie ma ani jednego zbędnego zdania, ale i nawet PRZECINKA! Płakałoby nad tym serce ostrego i pretendującego do miana profesjonalnego krytyka: narracja jest tak płynna, że w krótkich rozdziałach ma się wrażenie dryfowania na chmurze pomiędzy kolejnymi wydarzeniami. Napisałabym zwyczajowe: chapeau bas za tak poprowadzoną gawędę, ale w tym przypadku wydaje mi się, że to zwyczajnie ZA MAŁO. Podobnie jak pochwalenie wiernego oddania przerażającego klimatu rozwodowej batalii sądowej oraz umiejscowienia w tym wszystkim tragedii (na szczęście wiernych właściwej stronie) dzieci. Niesamowita emocjonalność... Świat byłby przepięknie inteligentnym miejscem, gdyby każdy pisarski pierwszy raz został czytelnikowi zaserwowany WŁAŚNIE TAK. Tego nie mogę sprawić - a szkoda. Uczynię jednak co innego, zachęcając Cię do poznania tej unikatowej, niemożliwej do wymazania z pamięci opowieści - założę, że już nigdy nie spojrzysz na RED FLAG jako coś nęcącego. A nawet, jeżeli poznanie “Superlatyw...” temu nie zapobiegnie, jestem pewna, że dzięki niej dostrzeżesz, że ostrzeżenia istnieją. I może dzięki temu, co już cenne, choć jedna osoba zauważy, że ta błyszcząca mandarynka jest w środku wydającą mdły fetor, spleśniałą masą, której jedyne miejsce jest na śmietniku - wśród gnijących samotnie odpadków. 10/10! MUST READ.
“Była kobietą z krwi i kości. Jeśli kochała, to całą sobą. Jeśli wpadała w gniew, trudno było ją okiełznać.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)