Kamil Piechura - Zło w nas - recenzja
Męski wypad do odosobnionej, położonej nad jeziorem chatki, zorganizowany w dodatku po piętnastu latach od ukończenia liceum jaki jest - każdy widzi. Był tam, wie lub przynajmniej domyśla się, jak tego rodzaju spotkanie może wyglądać. Dookoła żywej duszy w promieniu wielu kilometrów, brzuchy piwne odziane w najlepsze koszule, bagażnik samochodu, którym można się popisać (wynajętego dla stwarzania dobrych pozorów lub wziętego w leasing, kto bogatemu zabroni) zaopatrzony odpowiednio w drogie whisky (lub takie umiejętnie udające) i niezliczoną ilość chmielowych puszek, bo przecież “before” musi być - zanim już o późnej, czyli w tym wieku przypadającej na godzinę dwudziestą drugą, porze po tę kosztującą krocie butelkę bursztynowego trunku się sięgnie. Za jedzenie, a właściwie wykwintną ucztę, odpowiada organizator całego przedsięwzięcia - właściciel budynku, szczęśliwie będący także szefem kuchni. Choć... czy to pomyślny zbieg okoliczności, do tego jeszcze wrócimy - jego daniom daleko do standardowych lub akceptowalnych przez jakiś procent populacji. Nie uprzedzajmy jednak faktów. Hacjenda na kompletnym wygwizdowie – trafienie do niej jest problemogenne, ale misja kończy się powodzeniem. Czterej panowie ściskają się dokładnie tak jakby półtorej dekady się nie widzieli – bo i w większości przypadków tak było. Robert, świeżo upieczony rogacz, przyjeżdża jako ostatni. Na miejscu czeka już Wolan, dawniejszy przywódca całej bandy, jego towarzysz Wiktor oraz gospodarz, będący kiedyś szkolną ofermą, która do paczki należała tylko dlatego, że z właściwą sobie, psychopatyczną konsekwencją zawsze za nią podążała. To dziwi – jako że Alan niejednokrotnie stawał się jej ofiarą. Skoro już jednak sfinalizował darmową imprezę, kto by tam darowanemu koniowi w zęby zaglądał. Choć może w tym przypadku byłoby to zasadne. Żadnemu z obecnych na spędzie samców lampka ostrzegawcza się nie świeci - ich szkoda. Z dużym prawdopodobieństwem odpowiadają za to zmarnowane szare komórki, których niewiele pozostało.
“Bo... bo stanie z boku, kiedy ktoś krzywdzi bezbronnego, również jest decyzją. Również jest świadomym wyborem.”
W leśnej głuszy, oprócz wesołego szczekania Chico, przywiezionego przez Roberta, zaczynają się rozlegać zwyczajowe ponoć w męskim gronie dźwięki. Standard, czego opisów Autor nam nie szczędzi. Ziewy, beknięcia, pierdnięcia - cała kawalkada, którą następnego poranka ubarwią jeszcze rozliczne stronice opisów polibacjowych rzygnięć. Pewien fenomen – bo o ile kac morderca bez serca znany jest też kobietom, o tyle jako osoba mająca jedynie samcze grono przyjaciół, w życiu nie znalazłabym w sobie tyle kreatywności, by przez lite kilkanaście kartek opisywać rozpryski wymiocin. Nie przesadzam - aż pociągałam nosem, aby upewnić się, że strony za moment nie zaatakują mnie zapachem, bo tego mój francuski żołądek mógłby nie przetrawić - a, jak się później okaże, Kamil Piechura jeszcze wielokrotnie wystawi go na próbę (wszystkie przeszłam pomyślnie; dzielna dziewczynka - choć łatwe to nie było!). Pół biedy to jeszcze, kiedy czytamy o dźwiękach. Rozmowy skupionej nad jeziorkiem gawiedzi dopiero wzniosą nas na intelektualne wyżyny! Muszę przyznać, że z taką kwiecistością metafor dawno się nie spotkałam, co oznacza pewien wyczyn. Najbardziej spodobała mi się ta, w której bohater ważkie stawia przed sobą rozważania i dochodzi do wniosku, że w czasach szkolnych miał mniej więcej tyle szarych komórek, co włosów na jajach. Przepraszam, cytat dosłowny. Aż chciałoby się zaintonować: mrrrrrrr, kocie, Ty to jak zagadasz... Ale nie warto tego robić. Można by wówczas utracić kolejne ze smaczków. Tematykę każdego z dialogów dałoby się właściwie podsumować skrótem: chlanie, wydzielanie z ciała wszystkiego co można (dziękuję za malownicze opisy... kupy, akurat, niepomna tragedii, jadłam) i ru*chanie - choć na szczęście tego ostatniego bohaterowie nie czynią - jedynie im sobie grożą. I tak, na przykład, przyjaciel rzuca jakże światłą kontrą do druha: ch*uj Ci między oczy. Ambrozje. Uczestniczyłam w wielu męskich imprezach i na żaden tak kreatywny słowotwórczo element nie trafiłam. Czy szkoda?
“(...) zmieniłem się w inną osobę. Przerażającego człowieka, w którym obudziły się zwierzęce instynkty. Człowieka przepełnionego złem.”
Nie sądzę, jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że fabuła po barwnej w detalistyczne i po prostu niesmaczne dialogi paczki kumpli, niezbyt porywającej połowie (siedzą, defekują, chleją, przeklinają, kąpią się w wodzie, bekają) przemienia się w bardzo obrazowo podaną krwawą rzeźnię... i akty kanibalizmu. Jest mój ulubiony motyw dokonania zemsty po latach – w dodatku na szkolnych oprawcach, co jest mojemu mrocznemu sercu wyjątkowo bliskie - są intrygi, w tle pojawia się motyw diabolicznej matki Alana (i jeszcze więcej bardzo paskudnych opisów), jednak wszystko to podane z taką ilością zupełnie zbędnego epatowania ohydą, że odrzuca. Mnie - kochającą historie spod ciemnej gwiazdy i taplania się w najczarniejszych odcieniach ludzkiej duszy – zwyczajnie wykrzywia usta i to w bardzo złym kierunku. Osoby o wrażliwszych żołądkach albo odłożą książkę, albo biegiem udadzą się to toalety... i “wypuszczą strumień barwnych rzygowin” na wzór powieściowych bohaterów. Rozwlekłe sceny tortur, których nie powstydziłby się żaden slasher klasy Z, ciągną się... jak flaki, choć w tym przypadku niebezpieczna to metafora. Na wskroś tragiczne zakończenie (a przecież takie w literackich propozycjach lubię najbardziej) nie podnosi morale zepsutego czytelnika po końcu lektury... bo ten dalej jest zniesmaczony całością tekstu. Chciałabym napisać, że uratowała go część rozdziałów spisanych z perspektywy mordercy, ale niestety została ona sporządzona kompletnie niestrawnym strumieniem świadomości, układającym się niekiedy nieskładnie. Światełkiem w tunelu okazały się teksty z obecnej ramy czasowej, kiedy to Robert budzi się w szpitalu otoczony policją i kompletnie nie pamięta przeszłych wydarzeń. Odzyskuje ich skrawki kawałek po kawałku, momentami nie wiedząc, co jest prawdą, a co tylko ułudą - i ta niepokojąca niepewność postaci jest moim zdaniem najmocniejszą stroną “Zła w nas”. Taką, którą czytający pochłania z naprawdę dużą przyjemnością, choć przyćmionym niestety przez całokształt historii.
“Czerwień umiera. Naradza się czerń. Gęsta. Nieprzebrana. Wieczna.”
Książce Kamila Piechury nieco pozytywnego wydźwięku dodaje postać nastoletniej córki jednego z bohaterów - Mai, która chwilę temu rozpoczęła pisanie swojej pierwszej kryminalnej opowieści. Znowu jednak, jej dialogi z ojcem chwilę później zostają przysłonięte czymś ohydnym albo nużącym. Jestem ogromnie zwichrowaną fanką taplania się w najmroczniejszym możliwym do wyobrażenia błocie zdegenerowania ludzkiego umysłu, ale wychodzę też z założenia, że “w to naprawdę trzeba umieć”; nawet niewielu polskich mistrzów literatury to potrafi. Granica pomiędzy nudzeniem złudnym spokojem, przeplatanym epatowaniem zbędnie szczegółową ohydą a skonstruowaniem doskonałego lub choćby dobrego thrillera psychologicznego jest bardzo cienka – i głęboko wierzę w to, że Autor, jako młody pisarz, z każdą kolejną literacką propozycją nauczy się bardziej jej nie przekraczać. Widzę bowiem w jego twórczości duży “mroczny” potencjał, który dla mnie subiektywnie na chwilę obecną okazuje się po prostu za mocno podany, co nie ma żadnego uzasadnienia w fabule. Oczywiście, można pisać o wszystkim. Należy jednak zawsze przede wszystkim mieć na uwadze, jaką wartość wnosi to do literatury – tak pod kątem czegoś unikatowego, jak i po prostu dobrej (choć złej, bo o źle!) rozrywki dla czytelnika. Momentami “Zło w nas” kojarzy mi się chociażby z “Genezą zła” lub “Apogeum zła” - dwoma majstersztykowymi powieściami Czornyja, udanie rozprawiającymi się z problematyką rozważań na temat tego, skąd zło w człowieku się bierze... ale tam jest jednak zdecydowanie inaczej podane. Bardziej wysublimowanie i elegancko – przez co budzi w czytającym jeszcze większą, tak przecież w thrillerach psychologicznych pożądaną, grozę. Z dużą dozą optymizmu sięgnę po kolejną powieść Piechury i sprawdzę, w jakim kierunku ewoluował jego warsztat. Zwichrowane zło ciekawi wszak zawsze... wszystko zależy od tego, jak to czyni. 5/10
“Chcę tylko powiedzieć, że chciałabym pisać... w zasadzie już zaczęłam...”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)