Michał Posmykiewicz - Zbieg z okoliczności - recenzja
Cóż znaczy życie? Czy jest ono czymś, co możemy dowolnie kształtować, czy też nasz los jest od samego początku zapisany w gwiazdach? Mamy przemożny wpływ na jego jakość? Nic od nas samych nie zależy? A może, jak twierdził William Shakespeare: „Życie jest to opowieść idioty, pełna wrzasku i wściekłości, nic nie znacząca”? Jest też inna, wskazana przez Słowackiego opcja: „Życie to nie tylko istnienie, to sztuka bycia”. Sama skłaniam się ku mieszance tych koncepcji. 😉
Tak czy inaczej, mnóstwo osób czasami zastanawia się nad jakością i sensem tego, co stworzyło na własnej drodze. Chyba nikt nie jest wolny od takich refleksji. A są one szczególnie potrzebne obecnie - gdy wszystko przyśpieszyło tak gwałtownie. Kiedy los przypomina rwącą rzekę, w której odmętach łatwo się zagubić.
Wielu ludzi w niepowstrzymanym pędzie naprzód - za pieniędzmi, karierą, sławą czy innymi podnietami, traci z oczu to, co najważniejsze – samego siebie oraz tych, którzy ich otaczają. Bieg czasu i natłok codziennych, prozaicznych spraw powodują, że gubią wrażliwość, jaka kiedyś im nieodmiennie towarzyszyła. A wraz z nią - radość życia.
Nie ma recenzji bez powiązań muzycznych, zatem tu z nieodłącznym wąsem wchodzi Avi: “Za te chwile, co przeminęły z wiatrem / Za to, ile się wydaje na psychiatrę (...) Za kłopoty, romanse, afery / Za wzloty, awanse, kariery / (...) za czym ja biegłem?”
Tak to jest...
Sięgając pamięcią do lat młodości, z przerażeniem odkrywasz, że nie masz nic wspólnego z tym, którym kiedyś byłeś. Nie potrafisz już wywołać w sobie ani tamtego entuzjazmu, ani wskrzesić ówczesnych marzeń, czy pewnej dozy beztroski. Na przepastnej drodze życia zagubiłeś więcej niż mógłbyś przypuszczać nawet w najgorszych snach. Niepostrzeżenie dla samego siebie zostałeś sprowadzony do roli statysty w sztuce, jaką pisze los. Płyniesz więc na niosącej w nieznane fali, utrzymując się rozpaczliwie na powierzchni. Nie kierują Tobą ideały czy odruchy wywołane dawno zapomnianym drżeniem i niecierpliwością serca; pozostały jedynie oschłość i maski, jakie przywdziewasz zależnie od okazji. Cień Ciebie; wypalona skorupa znudzona własną egzystencją. Niektórzy w takim stanie zanurzają się w śmierć; inni pod wpływem różnego rodzaju impulsów, na ogół nieszczęść demolujących wszystko wokół, próbują przewartościować życie. Nadać ponownie sens. Odnaleźć to, co wydawałoby się, bezpowrotnie stracone. Proces niełatwy, żmudny, trudny. Nie każdy ma odwagę spojrzeć na swój obraz, przypominający ten, który ku swojej zgrozie ujrzał Dorian Gray. Tym większa chwała śmiałkom stającym do walki o ponowne przywrócenie do świata żywych i czujących; potrafiących jeszcze mieć jakiekolwiek marzenia... śnić.
„Zbliżał się do pięćdziesiątki, ale nie wyglądał najgorzej. Był wysoki, nadal raczej szczupły. (…) Był gotów do wyjścia. (…) W sumie nie chciało mu się nigdzie iść.”
Masz na imię Marek i jesteś lekarzem – współwłaścicielem dwóch specjalistycznych przychodni. Wraz ze swoją dziewczyną Kamilą prowadzisz dostatnie, wydawałoby się, beztroskie życie. Jak na prawie pięćdziesięciolatka, osiągnąłeś bardzo wiele. Eleganckie mieszkanie na strzeżonym osiedlu, luksusowy samochód, atrakcyjna kochanka, będąca jednocześnie rejestratorką w jednym z należących do ciebie zakładów zdrowia - stać Cię prawie na wszystko. A pomimo to trawi Cię dziwny niepokój. I co najgorsze – nocne koszmary. Dręczy Cię cień przyjmujący kształt wilka, który swoim przepastnym ciężarem ugniata pierś aż do utraty tchu, podczas gdy sam nie możesz ruszyć ręką ani nogą. Pojawia się coraz częściej, przyprawiając o nienazwaną trwogę. Jakby jakieś fatum, straszny los wisiał nad Tobą niczym miecz Damoklesa, muszący w końcu opaść ze straszliwym świstem na głowę. Do tego dochodzi Twój przyjaciel, a zarazem wspólnik – Rafał, coś jak zwiastujący nieszczęście puchacz, przestrzegający bez ustanku, abyś się zastanowił nad własnym życiem i swoim postępowaniem nie zmarnował tego, co masz. Słyszysz ciągle:
„Ogarnij się chłopaku (…) tylko żebyś którego dnia nie płakał (…) Nie rozwal tego wszystkiego.”
Nie możesz pojąć o co mu chodzi. Prowadzisz przecież uładzoną, wygodną egzystencję. Fakt, że stałeś się nieco zgorzkniały i znudzony tym, co robisz. Owszem, dawno już zapomniałeś, jak wygląda prawdziwa miłość; nawet nie jesteś w stanie za nią zatęsknić. To prawda, że pomiędzy Ciebie a Kamilę wdała się oschłość. Nie macie już ani wspólnych podniet, ani tematów do rozmów. Mijacie się tylko, nie podejmując żadnego trudu, aby wskrzesić to, co kiedyś tak mocno pulsowało pomiędzy Wami. Ale cóż, życie – czasy sztubackiego uczucia dawno minęły. Teraz pozostały tylko proza życia i suma wspólnych rachunków do zapłacenia. Nie masz nawet wyrzutów sumienia, że ją zdradzasz – przecież to normalna kolej rzeczy. Skoro nic nie wie, nie odczuwa z tego powodu bólu; a skoro nie pyta – nie dopuszczasz się kłamstwa. I niech tak zostanie. Od dawna nie zastanawiasz się, co czuje, o czym myśli, czy coś ją trapi. Nie pomyślałeś nawet, aby się jej oświadczyć. A teraz... teraz uważasz, że jesteście już za starzy na takie szopki, choć Twój przyjaciel za każdym razem docieka, kiedy wreszcie się to stanie. Po co się w ogóle wtrąca, to przecież nie jego sprawa. Sam zauważasz, że zadręczasz Kamilę swoją zgryźliwością i - choć tak naprawdę nie jesteś zazdrosny – podejrzeniami o brak wierności. Nie możesz się jednak powstrzymać od ciągłych złośliwości i bezsensownych uwag. No cóż, na złodzieju...
Z niechęcią chodzisz do pracy, nudzi Cię kontakt z pacjentami, ciągła powtarzalność tego, co robisz. Czujesz się jakbyś codziennie odgrywał tę samą rolę, bez żadnej nadziei na zmianę. Denerwuje Cię płaskość egzystencji, jaką prowadzisz oraz to, że opuściły Cię wszystkie żywsze pragnienia. W zasadzie nie czujesz niczego poza zmęczeniem i nudą.
Chociaż z pacjentami to nie do końca tak. Jeden z nich zwrócił Twoją uwagę do tego stopnia, że nie rozmawiasz z nim jak automat. To Barbara - starsza kobieta, stojąca już u progu życia. Wielbicielka kotów, które odeszły już z jej wiekowego życia. Sama siebie nazywa „wiedźmą”. Podczas ostatniej wizyty obwieściła, że przyszła się pożegnać, jednak nie zrozumiałeś do końca wymowy jej słów.
Tymczasem, czego nie jesteś zupełnie świadomy, koło wydarzeń w Twoim życiu gwałtownie przyśpiesza i jak grom z jasnego nieba nadchodzi feralny dzień. Kłócisz się ze swoją kochanką, która po roku skoków w bok nagle zaczęła stawiać „niczym nieuzasadnione” żądania. Ponieważ nie masz zamiaru im ulec, rzuca Cię z przytupem, składając jednocześnie wypowiedzenie z pracy. Rafał wpada we wściekłość – nie dość, że coraz mniej udzielasz się w Waszym wspólnym przedsięwzięciu i spychasz na niego coraz więcej obowiązków, to jeszcze pozbawiłeś firmę cenionej rejestratorki, znającej wszystkie jej tajemnice. Oświadcza, że ma dość i chce zerwać współpracę. Po raz pierwszy pozwala sobie na taki ton wobec Ciebie – czujesz się dotknięty i myślisz, że skoro tak, to trudno. Jednak na tym się nie kończy. Następnego dnia Twój przyjaciel zostaje znaleziony martwy w swoim własnym łóżku, choć nigdy nie chorował ani nie skarżył się na jakieś dolegliwości – istny okaz zdrowia. Jesteś w szoku, nie możesz się z tym pogodzić, a do tego zadajesz sobie pytanie, czy nie przyczyniłeś do tego swoją postawą. Zaczynasz też rozumieć jak wiele straciłeś wraz z jego odejściem.
„Stracił jedynego przyjaciela, który sprowadzał go na ziemię, ale nie z obłoków. O nie, Marek nie bujał w obłokach, on się pogrążał w czeluściach własnej głupoty. Rafał jako jedyny potrafił go złapać za kark i wyciągnąć na powierzchnię. A teraz go zostawił. Marek czuł, że tonie i tym razem nie będzie nikogo, kto mu pomoże.”
Jakby tego było mało, wkrótce potem Kamila oświadcza, że Cię opuszcza. Nawet nie próbujesz jej zatrzymać, w zasadzie to czujesz się jedynie urażony w swojej męskiej dumie. Obawiasz się samotności jednak - skoro chce odejść – niech odchodzi, jakoś sobie poradzisz. Odtąd wracasz do swojego pustego mieszkania, zapalając wszystkie światła i szukając zapomnienia w alkoholu. Mimo tego coraz częściej dręczą Cię nocne koszmary przyjmujące coraz bardziej namacalną postać.
Chodzisz do pracy jak dawniej i starasz wykonywać podstawowe obowiązki. Twoją uwagę przykuwa fakt, iż Barbara nie stawiła się na umówioną od dawna wizytę, czego nigdy nie robiła. Wiedziony nagłym, niewytłumaczalnym impulsem odnajdujesz w bazie danych jej adres i jedziesz sprawdzić co się stało. Znajdujesz ją martwą, siedzącą w fotelu z uśmiechem Giocondy. Znowu masz poczucie palącej straty, choć przecież nie byliście przyjaciółmi. Zdobywasz się nawet na gest, o jaki sam siebie byś nie podejrzewał – dobrowolnie opłacasz koszty jej pogrzebu.
Wszystko to spada na Ciebie w tak krótkim czasie, że masz wrażenie, iż zaczynasz się pogrążać w odmętach szaleństwa. Bo czyż człowiek normalny może podczas wizyty na cmentarzu usłyszeć głos Barbary, dziękujący za okazany gest? Do Twoich uszu przerażająco wyraźnie dociera także chwilę potem: „Poukładaj się chłopaku. Będzie dobrze, ale musisz się trochę poukładać” wypowiadane przez martwego przecież Rafała. Zaczynasz słyszeć duchy, niedobrze... W panice uciekasz do samochodu, zastanawiając się, co stało się Twoim udziałem. Wracasz do swojego lokum i próbujesz zasnąć, czując cały czas czyjąś obecność.
„Bał się. Bał się tego, że w nocy powróci koszmar albo omamy. Czuł, że cieć zjawi się prędzej czy później, ale co mógł mu jeszcze zrobić? Kogo zabrać? Jeśli miał go zabić, to lepiej, że zrobi to w czasie snu. Tak, bycie żywym trupem za dnia było znacznie gorsze.”
Zaczynasz rozumieć, że zabrnąłeś w ślepą uliczkę, że Twoje życie osiągnęło dno, od którego albo się odbijesz, albo zapadniesz nieodwracalnie w odmęty rozpaczy, beznadziei i szaleństwa.
„(...) ukrył twarz w dłoniach. Czemu musi wszystko i wszystkich niszczyć? (…) Jeśli Marek nie potrafi się zmienić, powinien zapaść się pod ziemię.”
Wybrałeś – musisz zniknąć, wyjechać gdzieś, najlepiej na wieś, na której będziesz mógł spokojnie w samotności przemyśleć swoje życie i zastanowić się co dalej. Ku swojemu zdumieniu wówczas, gdy podejmujesz taką decyzję, zauważasz obok siebie Rafała w trumiennym garniturze oraz Barbarę, udekorowaną, jak zawsze, wielką ilością biżuterii. Odtąd „Twoje” całkowicie zmaterializowane, choć niedostrzegalne dla innych, duchy będą Ci towarzyszyły w podjętej wędrówce do swojego Ja, na samo dno duszy i uśpionego serca. W podróży, która całkowicie zmieni Twoje zamarłe i pozbawione sensu życie.
Można zmienić całe swoje życie doświadczając zbiegu okoliczności, ale da się również stać innym człowiekiem, “Zbiegiem z okoliczności”, jeśli tylko na chwilę spojrzy się uważnie we wszystko, zamiast przezeń i dostrzeże, co tak naprawdę jest ważne. Takie motto śmiało można by nadać DEBIUTANCKIEJ powieści Michała Posmykiewicza, traktującej o szeroko pojętym sensie oraz... “sztuce bycia”. Stworzony przez Autora główny bohater, który niepostrzeżenie dla samego siebie zatracił w sobie ludzki pierwiastek, stając się bezduszną maszyną do wykonywania codziennych obowiązków, podejmuje trud przewartościowania wszystkiego tego, co dotychczas znaczyło jego los. Nie byłby do tego zdolny, gdyby nie seria ciosów, jakie obróciły w perzynę jego dotychczasową - bezpieczną, ale tak naprawdę bezwartościową, egzystencję. W podróży ku zmianie towarzyszą mu ci, którzy zawsze byli dla niego opoką - nawet wówczas, gdy pozostawał na to ślepy. Zupełnie jak u mojego ulubionego Scrooge’a - duchy Barbary i Rafała stają się dla Marka doradcami i przewodnikami z zaświatów, którzy próbują pomóc mu w odnalezieniu jakiejkolwiek odpowiedzi na pytanie “po co?” na nowo. A także w najważniejszym – odzyskaniu radości życia, także w tak prozaicznych jego przejawach jak zjedzenie własnoręcznie przygotowanego posiłku, odbycie spaceru czy podjęcie rozmów ze „zwykłymi” ludźmi, których dotychczas jak ognia unikał. Wszystko to jest możliwe dzięki jego samotnemu (nie licząc duchów) wyjazdowi na wieś w warunki, jakich dawno nie zaznał i zetknięciu się z prostym, szczerym, pozbawionym pozorów życiem, jakie wiodą jej mieszkańcy. Na szczęście dla Marka, podjęta decyzja okazuje się zbawienna. Może stanie się taka również dla kogoś innego – pod warunkiem, że w porę dostrzeże on stopień własnego zatracenia w niewłaściwym.
Tym, co najbardziej urzekło mnie w “Zbiegu z okoliczności” jest przepiękny, zakrawający o poetycki język, którym została napisana... pierwsza część powieści (w głowie podzieliłam ją sobie bowiem na dwie), zdradzający wielką wrażliwość Autora i to, co u pisarzy cenię najbardziej - zabawę słowem, zakrawającą na moje ulubione HALUCYNACJE SEMANTYCZNE. Aby je dostrzec, wystarczy spojrzeć na oryginalnie przewrotny tytuł lub ujmujące złożenia słów, takie jak:
„Na bezchmurnym niebie księżyc chwalił się swoim blaskiem, z lewej strony nagryziony nieco przez noc. Złoty talerz na czarnym tle, samotny, powtarzający co miesiąc swoją wędrówkę, wciąż i wciąż.” 😍
-czyż to nie jest piękne? Sądzę, że mogłoby z powodzeniem uchodzić za ceniony przeze mnie, biały wiersz. Tak wykwintnie podana narracja towarzyszy czytelnikowi przez około połowę książki, co rusz czarując go co bardziej imponującymi zdaniami. Kiedy nasz bohater przechodzi przemianę, warstwa stylistyczna staje się o wiele prostsza. Bardziej przyziemna, dla większości “normalna”, niezłożona. W pełni rozumiem ten przystający do treści zamysł, jednak sama żałowałam, że język nie pozostał tak fantastycznie “fikuśny” jak na początku.
Sam “Zbieg z okoliczności” reprezentuje dla mnie tak zwany dualizm powieści - z jednej strony wznosi ona na intelektualne wyżyny, urzeka derywacją i zaskarbia sympatię fanek charakternych bad boy’ów (pozdrawiam), pędząc akcją i przykuwając uwagę. Z drugiej, moim zdaniem jest w stanie przytłoczyć bukolicznością, stagnacją i sielskością - następuje przewrót absolutnie każdego aspektu książki o sto osiemdziesiąt stopni. Narracja zaczyna przywodzić na myśl słowa Kochanowskiego: „Wsi spokojna, wsi wesoła / Który głos twej chwale zdoła? / Kto twe wczasy, kto pożytki / Może wspomnieć zaraz wszytki?” - co ma swoje odzwierciedlenie w fabule, ale... nie znajduje już mojego uznania, jako że nie jestem fanką przechodzenia ze skrajności w skrajność. W moich oczach bohater traci charakter - choć wiem, że - patrząc szerzej – ewoluuje. Zatracenia wiary we własne przekonania nie odbieram jednak jako zalety. Gdyby cały “Zbieg” trwał w swoich “okolicznościach” tak jak na początku, z pewnością nadałabym mu tytuł polskiego debiutu roku. Bez wątpienia powieść będąca niczym awers i rewers stanowi jednak coś bardzo unikatowego wśród wydanych w tym roku propozycji czytelniczych, a ja już nie mogę się doczekać kolejnej, na swój sposób “wywrotowej” historii Autora. Posmykiewicza należy także pochwalić za nietuzinkowe ujęcie realizmu magicznego – Pisarz swą kreacją słowną niejednokrotnie odwołuje się do wyobraźni; tego, co wydaje się być sennym tworem, co dziwne i niezwykłe. Co ważkie i ulotne. Przywodzi mi to na myśl (polecane!) “Sto lat samotności” Marqueza czy “Donę Flor i jej dwóch mężów” Amado, co jest dużym komplementem dla początkującego Zabawiacza Słowem.
Nota punktowa okazuje się problematyczna - część pierwsza skończyłaby z maksymalną, druga sześciopunktową. Kierując się logiką nielubianej przeze mnie rzekomej królowej nauk – 8/10.
Finał niech przyniesie Stachura - “Życie to jest teatr, mówisz ciągle, opowiadasz; / Maski coraz inne, coraz mylne się zakłada; / Wszystko to zabawa, wszystko to jest jedna gra / Przy otwartych i zamkniętych drzwiach. / To jest gra!”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)