Katherine C Tiara - Behind Smile - recenzja
Za swoim uśmiechem możesz skrywać wiele – tylko Ty wiesz, co się tam znajduje. Szczera radość, skrzętnie przykryte cierpienie, grymas powstały z niedowierzania, kpina lub umiejętnie zaszyfrowana pogarda. Może ktoś, kto doskonale Cię zna, zrozumie, co takiego chcesz przekazać. Obserwujesz wykonane wygięcie ust w lustrze... albo szybie zaparkowanego w pobliżu cmentarza samochodu. Nikt Cię nie widzi, dzięki czemu masz okazję dokładnie przyjrzeć się wszystkim zgromadzonym. To Twój pogrzeb. Dzień, w którym przecież Cię tu nie ma, a jednak...
“Jaka jest historia Twojego życia? Dlaczego się uśmiechasz? Czy to radość i szczęście czy może dobrze zamaskowany smutek i rozczarowanie? Czy Twój uśmiech jest prawdziwym wyrazem emocji?”
Każdego z obecnych spowija czerń - jej odcienie różni tylko bardzo lub jeszcze mocniej markowe wydanie. W ciemne stroje kupione od najlepszych projektantów odziani są mężczyźni, którzy z nostalgią spoglądają na Twoje znajdujące się wśród wieńców zdjęcie. Nie płaczą - przecież łzy to nie jest męska rzecz. Obok nich mnóstwo kobiet; dam, jakie za życia deprecjonowały Cię, obrażały lub... zwyczajnie zazdrościły. Przyszły tutaj, bo przecież tak wypada, choć towarzyszące im uczucia dalekie są od przygnębienia. Cieszą się z Twojego tragicznego końca i – co jako duch wyraźnie widzisz – ledwo maskują radość. W końcu, zrządzeniem losu, pozbyły się konkurentki, do której niekiedy nawet i jawnie wzdychali ich mężowie, za jaką wodzili wzrokiem kochankowie, stanowiącą zagrożenie również dla przyjaciół.
Jesteś, a jakobyś nie istniała. Czyż nie było miło mieć możność obserwować ten zakłamany spektakl; pyszny teatr obłudy?
Owszem – tak nietypowym intro Katherine C. Tiara wprowadza czytelnika w swoją debiutancką, w dużej mierze autobiograficzną powieść. Pomysł innowacyjny, pozostawiający pytanie...
“Ludzie, którzy mnie spotykają, nie zdają sobie sprawy z tego, ile przeszkód musiałam pokonać. Nie mogę uwierzyć, że byłam na tyle silna, by nie zboczyć z właściwej drogi.”
Rzekomo będący miastem miłości Paryż od zawsze był Twoim “kiedyś” - sennym marzeniem koniecznym do spełnienia. Miejscem, który zajmuje większość myśli i nocnych wizualizacji. Podjąwszy odważną decyzję, jakiej zapewne znaczna część ludzi nigdy by nie wybrała, pewnego dnia po prostu spakowałaś walizki i wyruszyłaś w wielki, francuski świat. Na Twoje szczęście miałaś tam babcię, która z ogromną przyjemnością Cię ugościła. Los nie był jednak dla Ciebie łaskawy - wkrótce kobieta będąca Ci bliższa niż matka i zawsze służąca cenną radą zmarła, a Ty musiałaś szybko zaadaptować się do nowych warunków. Brak dachu nad głową, w kieszeni trzy tysiące euro i zero jakichkolwiek perspektyw poza kontynuacją edukacji na międzynarodowym kierunku, jaką podjęłaś zaraz po przyjeździe. Za ostatnie grosze drukujesz górę CV – ale co niby miałabyś w nim napisać? Jakimi umiejętnościami się pochwalić? Przecież nigdzie nie pracowałaś, a do ukończenia studiów, na których bardzo dobrze sobie radzisz, pozostał Ci jeszcze szmat czasu. W desperacji zostawiasz curriculum vitae wszędzie - w restauracjach, barach, hotelach, biurach... Telefon uparcie jednak milczy, a Ty za moment najpewniej zostaniesz francuską żebraczką, niemającą grosza przy duszy. Ze stu wydrukowanych dokumentów został Ci tylko jeden. Właśnie, kompletnie zrozpaczona, zamierzasz wyrzucić ten niewiele warty świstek do kosza, kiedy Twój wzrok pada na ogłoszenie wiszące na słupie stojącym w pobliżu. Staż w firmie energetycznej, wymagana znajomość języków obcych – czy to nie wygląda jak oferta idealna na początek dla kogoś, kto dzięki nauce i książkom coraz lepiej operuje francuskim, a przy tym zna angielski i rosyjski? Znak od przeznaczenia? Boska interwencja, wymodlona w ostatniej chwili przed kompletną zagraniczną katastrofą? Nieważne. Pędzisz do biura na złamanie karku i... szczerością oraz determinacją zyskujesz pierwszy angaż, dzięki któremu zyskujesz środki konieczne do przetrwania i możesz się skupić na tym, po co tu przyjechałaś - pracowaniu nad bogactwem oraz poszukiwaniu miłości.
“Od zawsze miałam więcej kolegów niż koleżanek. Lubiłam przebywać w towarzystwie mężczyzn, bo mogłam być sobą, rozmawiać na różne tematy, nie krępować się.”
Realizację misji pod tytułem “znajdę swojego wymarzonego francuskiego amanta” rozpoczynasz od skorzystania z konta na aplikacji randkowej, które utworzyły Ci w tajemnicy dziewczyny dzielące z Tobą pierwsze mieszkanie. Choć ostrzegają Cię przed tym, że Paryż od dawna nie jest już słynnym miastem dla kochanków, a raczej pospiesznych znajomości na jedną noc, nastrojona pozytywnie przez świętej pamięci Babcię, bynajmniej nie chcesz w to uwierzyć. Pierwsza randka, druga, piąta, a potem dziesiąta i szereg kolejnych, czasem dublujących się nawet w ciągu jednej doby, szybko uświadamiają Cię w tym, że współlokatorki miały rację. Zapatrzeni w siebie narcyzi, mężczyźni liczący tylko na chwilę zapomnienia, żonaci, rozwodnicy z nieuporządkowanymi relacjami rodzinnymi, faceci gardzący kobietami z innych krajów... Cały sztafaż osób, które nijak nie sprostały Twoim romantycznym wyobrażeniu, tylko utwierdza Cię w tym, że może to nie jest odpowiednia chwila na uczucia. Skupiasz się więc na rozwoju kariery zawodowej, w końcu docierając aż do stanowiska menadżera. Jesteś dobrym negocjatorem, więc już wkrótce Twoja pensja rośnie, a Ty – zgodnie z założonym planem - opływasz w blichtr i coraz piękniejsze kreacje, na jakie wydajesz większość zarobionych pieniędzy. Aby Twój “french dream” stał się kompletny, potrzebujesz jeszcze tylko jednego. Tego, co – a raczej kto – uparcie do Ciebie wraca i zakłóca odbiór bajki: księcia na białym koniu, a najlepiej w czerwonym ferrari. 😉 I co prawda jeden taki zdążył się już nawinąć, ale póki co trochę boisz się naruszyć Waszą przyjacielską relację. Może lepszy okazałby się poznany przypadkowo malarz – niebanalny artysta, gustujący w Mercedesach? Albo... to jeszcze w ogóle nie jest odpowiedni moment na związek na całe życie, bo Twoje przeznaczenie skrywa się gdzieś za rogiem? Z pewnością nie omieszkasz tego sprawdzić - wszak jesteś osobą, która nigdy, przenigdy się nie poddaje.
“Wszystkie kropki były połączone, puzzle ułożone, pozostało tylko zamknąć ten rozdział, zmienić kolor pióra i zacząć pisać nowy. Czy będzie to romans, dramat czy komedia?”
Marzenia mogą być małe - takie jak to, aby w drodze na randkę nie padał deszcz. Średnie - żeby przybyły na nią mężczyzna okazał się godnym towarzystwem. Albo większe - wydać własną powieść. To ostatnie staje się jeszcze bardziej wyjątkowe, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że najbliższe osoby wciąż twierdziły: nie dasz rady. Tak właśnie powstała książka “Behind smile”, którą debiutuje Katherine C. Tiara – Pisarka o ukraińskich korzeniach mieszkająca od dekady w Polsce. Jej pierwsza propozycja w dużej mierze oparta jest na własnych przeżyciach, w związku z czym przewracanie kolejnych kartek może przynieść sporą dozę uczuć. Czytelnik niejednokrotnie poczuje się zasmucony lub zszokowany - choć najwięcej razy będzie pod wrażeniem determinacji, z jaką bohaterka dąży, niekiedy po przysłowiowych trupach, do zrealizowania swoich marzeń. Siła upartości... dokładnie na wzór mojej. 😉 Część czeka bowiem, aż ich sny się spełnią. Druga – ta, która odnosi największą liczbę sukcesów, realizuje je sama, niezależnie od tego, ile ta misja zajmie i jak bardzo trudna się okaże. Odstąpię od oceniania samej fabuły - jak mogłabym ją zrecenzować wówczas, gdy w dużej mierze napisało ją samo życie? No właśnie. Jako że poznałam już nieco Katherine prywatnie i wiem, jak ważne jest dla niej przelewanie uczuć na papier, wskażę rzecz, która moim zdaniem wymaga dopracowania. Przez jej pierwszą narrację przewija się mnóstwo powtórzeń. Nie dziwią mnie one wcale, jako że Autorka sama odważnie wykonała korektę, ale zakłócają odbiór tej nietuzinkowej historii. Myślę, że to cenna wskazówka na przyszłość: za poprawę tekstu zawsze powinna odpowiadać osoba postronna. Wiem, że taka jest już realizowana – popieram! Podobał mi się za to często stosowany szyk przestawny w zdaniach. “Behind smile” to w znacznym stopniu opowieść autobiograficzna, w związku z czym nie wystawię jej oceny punktowej. Zbyt dużą śmiałością byłoby danie jej jakiejś cyfry na dziesięć punktów. Jeśli jednak jesteście ciekawi, jaką drogę przebyła Katherine, aby znaleźć się tu, gdzie jest obecnie, debiutując swoją pierwszą książką i ile siły włożyła w ziszczenie swych marzeń - możecie nabyć ją u Autorki.
Dream a little dream...
“Od zawsze kręciła mnie adrenalina. Lubiłam kreować sobie problemy, a potem szukać rozwiązań. Lubiłam być na krawędzi i nie wiedzieć, jak wszystko się skończy.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)