Katarzyna Błażejewska-Stuhr / Agata Ziemnicka - Znikam - recenzja
W gimnazjum przeczytałam całą serię książek wydaną przez Ossolineum, opowiadającą o problemach dotykających nastolatków. Zdecydowanie najbardziej zapadła mi w pamięć wstrząsająca powieść “W sidłach anoreksji” Heidi Hassenmüller. Choć wiele wody w rzece upłynęło od tamtych, wspominanych z rozrzewnieniem lat, wciąż interesuję się tematem schorzeń związanych z jedzeniem. Z tego powodu z dużą dozą zaciekawienia sięgnęłam po reportaż “Znikam” zaproponowany przez Filię na Faktach.
Zaburzenia odżywiania u dzieci i młodzieży, które polegają na istotnych zakłóceniach łaknienia, powstałych na podłożu psychicznym to zmora współczesnych rodziców. Wbrew niewinnej nazwie, mogą wywołać u osób nimi dotkniętych bardzo poważne problemy zdrowotne w postaci niedoborów pokarmowych oraz wielu groźnych chorób i związanych z nimi powikłań. Co gorsza, nikt nie jest przed nimi w pełni zabezpieczony, więc mogą dotknąć absolutnie każdego. Najczęściej pojawiają się ukradkiem i całkowicie nieoczekiwanie, bez znaków ostrzegawczych, że zbliża się coś naprawdę złego. I stanowią wielki problem cywilizacyjny.
Współczesna nauka wyróżnia bardzo wiele postaci tej jednostki chorobowej. Do najbardziej powszechnych należą bulimia oraz anoreksja. Nazwa tej pierwszej pochodzi od greckiego słowa „bulimis”, czyli: „byczy apetyt”. Jej podstawowym objawem jest patologiczne objadanie się bez umiaru, a następnie „pozbywanie” się spożytego nadmiaru kalorii poprzez prowokowanie wymiotów; czasami wskutek użycia specjalnych środków przeczyszczających. Chorzy charakteryzują się bardzo niskim stopniem samooceny oraz przekonaniem o istnieniu wielu wad w swoim wyglądzie, przez co koncentrują się na ich ciągłym poprawianiu w celu osiągnięcia idealnych według nich wagi i wymiarów. Efektem takiej postawy są bardzo poważne skutki zdrowotne - w tym niewydolność nerek oraz odwodnienie. Cierpi na nią około 4% populacji!
Anoreksja z kolei określana jest jako jadłowstręt psychiczny. Jaźń chorego postrzega go jako osobę o nadmiernej wadze, więc ten skupia wszystkie swoje wysiłki na zmianie tego rzekomego stanu rzeczy i dąży do tego za wszelką cenę, kontynuując swoje działania nawet gdy posturą przypomina więźnia obozu koncentracyjnego. Nazwa pochodzi od dwóch słów z języka greckiego – an + orexis, czyli „brak apetytu”.
„Nawiązuje to oczywiście do głównych objawów tego schorzenia, czyli niechęci do jedzenia, potrzeby kontrolowania jego kaloryczności i wprowadzania różnego rodzaju restrykcji żywieniowych.”
Jest to iście kobieca choroba – dotkniętych nią jest średnio 4 procent kobiet i zaledwie 0,3 procent mężczyzn. Nie sposób abstrahować tu od „idealnego” modelu damskiego ciała, jaki przez wiele lat był bez umiaru promowany przez środki masowego przekazu. Szczytem marzeń stał się przysłowiowy „wieszak” - któż z nas nie widział na wybiegu modelek wyglądem przypominających żywe szkielety. Skutki tej nieodpowiedzialnej postawy przemysłu świata gwiazd stały się na tyle przerażające, że wywołały w końcu stanowczy i zdesperowany opór. Doskonałym przykładem próby walczenia z tym chorym trendem była niezwykle głośna kampania medialna “No-anorexia” z byłą modelką Isabelle Caro, która w krytycznym momencie swojego życia ważyła 25 (!!!) kilogramów przy wzroście 164 cm. Kto raz widział promujący ją billboard, ten już nigdy z pewnością nie wyrzuci go ze swojej pamięci...
Opisane powyżej schorzenia są jedynie najbardziej rozpowszechnionymi postaciami zaburzeń odżywiania. Poza nimi istnieją także: zespół przeżuwania, polegający na biernym usuwaniu treści pokarmowej z żołądka z powrotem do przełyku bez jednoczesnego występowania odruchu wymiotnego, ARFID - manifestujący się ograniczaniem lub najczęściej unikaniem posiłków oraz BED, a więc napadowe objadanie się, co dotyka około 5 % populacji. U osób z nadwagą, współczynnik ten sięga nawet 30%! Do najdziwniejszych i najbardziej drastycznych należy Pica, czyli łaknienie spaczone. Charakteryzuje się ono spożywaniem przez chorego substancji, które są w swojej istocie po prostu niejadalne i niemające żadnych wartości odżywczych. W charakterze ciekawostki podam, że można tu wyróżnić przede wszystkim: geofagię (jedzenie ziemi), koprofagię (jedzenie kału), litofagię (połykanie kamieni) oraz trichofagię (spożywanie włosów).
Najbardziej przerażające w zaburzeniach odżywiania jest to, że są niezwykle podstępne. Na ogół przychodzą po kryjomu, nawet w wieku kilku lat, a osoba, która została nimi dotknięta nie zdaje sobie sprawy ze swojego stanu. Uważa go za zupełnie naturalny objaw zdrowia.
„Ja w ogóle nie zauważyłam, że choruję. Ktoś to zauważył dopiero wtedy, gdy trafiłam na SOR, bo byłam odwodniona. Miałam wtedy jedenaście lat, ale tak intensywnie zaczęłam się odchudzać, kiedy miałam osiem.”
W niemałej części do stanu psychicznego ofiar przyczynia się ciągłe bombardowanie obrazami skrajnie szczupłych kobiet i dziewczyn, wyzierających z każdej reklamy czy obrazu filmowego. W ten sposób wykształcił się całkowicie nienaturalny model społeczny ludzkiej cielesności.
„(...) zawsze miałam tak zakorzenione, że mi się moje ciało nie podoba. (…) wytworzyło się we mnie myślenie, że im ktoś jest szczuplejszy, tym jest lepszy. (…) wystarczyło, że obejrzałam film, w którym była szczupła dziewczyna, a od razu miałam motywację, żeby jeść mniej (...). W końcu będę się podobać chłopakom – będę tą dziewczyną, do której każdy dąży.”
Często przyczyną rozwoju choroby jest presja otoczenia, głównie szkolnego... a nawet rodziny.
„Byłam już po prostu zmęczona tymi ciągłymi docinkami i porównywaniem do innych dzieci. Jak przeglądaliśmy jakiś album klasowy, to też ze strony rodziców słyszałam komentarze, że jestem coraz grubsza. (…) uznałam, że skoro wszyscy dookoła mówią, że powinnam schudnąć, to pewnie tak jest.”
Po jakimś czasie chorzy niezauważalnie dla samych siebie osuwają się w istne piekło psychicznych doznań. Wewnętrzny głos bez ustanku wyrzuca im, że są zbyt grubi. Odmawiają więc sobie jedzenia, a nawet wody. Czasami pojawia się sinusoida – okres w miarę normalnego odżywiania i zaraz potem gwałtowne, tym bardziej intensywne głodzenie. I ciągle chudną, chcąc wyglądać coraz bardziej „idealnie”. Tworzy się zaklęty krąg, z którego nie ma ucieczki.
„(...) przez chwilę było tak, że ignorowałam odchudzanie i pozwalałam sobie jeść. Zaraz jednak myślałam, że już za długo to trwa i że na pewno coś będzie nie tak... (…) odchudzanie to jedyne, co mi wychodzi, więc nie mogę tego zaprzepaścić.”
Jak mocno waga chorego może spaść? Bardzo wiele - do stanu ostrego zagrożenia życia... i dalej.
„(...) dwadzieścia siedem kilogramów (…) Miałam czternaście lat i sto pięćdziesiąt sześć centymetrów wzrostu.”
W takiej sytuacji można zrobić tylko jedno – natychmiast umieścić dziecko w szpitalu. Ale przecież w ten sposób likwiduje się jedynie skutki, a nie przyczyny. Te ostatnie spróbować zwalczyć może jedynie odpowiedni terapeuta integracji sensorycznej. To specjalista, który zajmuje się dziećmi, które mają problemy z odbieraniem bodźców z otoczenia, często posiadając jednocześnie wykształcenie z dziedziny psychologii. Jednak nawet gdy tego rodzaju terapia przyniesie wymierne owoce, pamiętać trzeba, że tak naprawdę pacjenci najczęściej nie zostają w pełni wyleczeni, a choroba czai się w ich wnętrzu, mogąc ponownie zaatakować w każdej chwili.
(...) może nie, że przestanę chorować, ale że przestaną mnie non stop zadręczać te wszystkie myśli... (...) nie myślę o żadnych sprawdzianach, tylko cały czas o tym jedzeniu. Wszystko jest definiowane przez jedzenie.”
Najważniejsze jest to, że wskutek podjęcia tego rodzaju działań, mimo wszystko następuje polepszenie stanu psychicznego chorego i nadzieja na jakąkolwiek zmianę.
„Teraz jestem w takim punkcie, w którym nigdy nie przypuszczałam, że będę. Nie jest tak, że jestem zdrowa albo że nie mam żadnych ograniczeń, ale patrząc na to, co było kiedyś – niebo a ziemia. Mam też poczucie, że wiele przeszłam. (…) Życie naprawdę nie jest gorsze, gdy ważę tych kilka kilo więcej, wręcz przeciwnie – jest lepsze.”
Warte zaznaczenia jest jeszcze jedno – zaburzenia odżywiania kładą się cieniem nie tylko na osobie, która jest nimi dotknięta, ale także na wszystkich, którzy ją otaczają. Zwłaszcza rodzice przeżywają istną gehennę, nie mogąc pogodzić się z tym, co stało się udziałem ich samych i ukochanego dziecka.
„Olbrzymie poczucie winy i potworny lęk o jej zdrowie, które zaczęły mi towarzyszyć, to była chmura burzowa. (…) Byłam w dużej niezgodzie na to, co się u nas dzieje i dlaczego to przydarza się właśnie nam. (…) Potworny lęk o Lenę przejawiał się raz krzykiem, raz płaczem z bezsilności.”
Wszystko to składa się na obraz choroby, która nie jest wcale lżejsza do zniesienia niż takie nieszczęścia jak rak czy kalectwo. Najgorsze, że początkowe jej stadium rozwija się pod okiem tych, którzy mieliby szansę zapobiec najgorszemu, gdyby odpowiednio wcześnie podjęli przeciwdziałania - rodziców. Ale w dobie świata rodem ze snu wariata, w którym ludzie komunikują się ze sobą za pomocą SMS–ów i nie mają nawet czasu zjeść wspólnie posiłku czy zwyczajnie porozmawiać o swoich problemach, będąc wiecznie zabieganymi, pierwsze objawy przemykają całkowicie niezauważone. Jakiekolwiek reakcje pojawiają się więc zbyt późno - gdy niewielka z początku dolegliwość jest już w pełnym stadium rozwoju. Cóż, to swoiste signum temporis, charakterystyczne dla uniwersum w jakim żyjemy. Nasze dzieci pozostawiliśmy samym sobie i zapłacimy za to straszną cenę. Oby nie tą najwyższą...
Na koniec warto przytoczyć słowa jednego z dzieci skierowane do rodziców, będące swoistym życzeniem, bardzo znamiennym i pełnym mimowolnej goryczy:
„(...) żeby kochali je takimi, jakie są. Nieważne jak wyglądają (…) I żeby je słuchali, gdy coś nie jest okej, i brali to na poważnie.”
Niech te słowa zapadną nam w pamięć, tak abyśmy nie popełniali ciągle tych samych błędów. Matka natura bowiem ich nigdy nie wybacza, z czego powinniśmy w końcu zdać sobie sprawę. W końcu to jeden z przymiotów ludzi dorosłych.
„Znikam. Zaburzenia odżywiania dzieci i młodzieży” Katarzyny Błażejewskiej–Stuhr oraz Agaty Ziemnickiej to przejmujący reportaż po świecie młodych ludzi dotkniętych zaburzeniami odżywiania. Pełen cierpienia, bólu i zanikającej stopniowo nadziei. Ta pojawia się dopiero, gdy choroba osiągnęła swoje końcowe stadium, co zmusza do skierowania cierpiących na nią osób na odpowiednią terapię, która przywraca w pewnym stopniu sens życia, nadając mu właściwe proporcje. Ale niestety nie do końca jest w stanie oddać pełne zdrowie. Z książki wyłania się straszliwy obraz psychicznego i fizycznego spustoszenia, jakie tego rodzaju schorzenie czyni w swoich ofiarach – niezwykle samotnych na początkowym etapie choroby, co powinno przynosić wstyd dorosłym.
Książka pełna jest szczegółowych opisów cech poszczególnych rodzajów zaburzeń odżywiania oraz symptomów, na jakie powinno się zwrócić uwagę, chcąc skutecznie zapobiec najgorszemu. Znaczną jej część zajmują porady, jak się zachować w takiej sytuacji i co robić, aby dziecko nie stało się kolejnym przypadkiem klinicznym. Wartość tej propozycji literackiej podnoszą niewątpliwie obszerne wywiady z terapeutami, którzy posiadają wieloletnie doświadczenie w walce z opisywanym zjawiskiem. Najbardziej wstrząsające są z kolei te przeprowadzone z rodzicami oraz młodymi ludźmi, którzy przeszli gehennę związaną z doznaną chorobą. Brak słów, by opisać jakie wrażenie robią one na czytelniku. Z pozoru suche w wyrazie; niosą w sobie ogromny ładunek emocjonalny, przyprawiający o ciarki i gęsią skórkę. Czy tego rodzaju pozycję dla czytających można ocenić punktowo? Nie sądzę, że byłoby to stosowne. Niech za notę posłuży fakt, iż uważam, że każdy powinien się z nią zaznajomić - jest SPOŁECZNIE WAŻNA.
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)