Patti McCracken - Wioska wdów - recenzja

by - 20:03:00

 Lubisz czytać historie na faktach, czy też raczej wolisz oddawać się fikcji?

„To tajemnica poliszynela w Nagyrevie. Zamieszanych jest wiele kobiet. Mężczyźni umierają, a władze nic w tej sprawie nie robią. Trucicielki działają nadal bezkarnie. (…) nie ma na tym świecie sprawiedliwości.”

Masz męża, z którego charakterem nie możesz już sobie poradzić albo po prostu Ci się znudził? Jest na to sposób. Nie chcesz mieć już więcej dzieci? Jest na to sposób. Urodziła Ci się dziewczynka, a marzyłaś o tym, aby mieć syna? Jest na to sposób. Cioteczka Zsuzsa za odpowiednią opłatą pomoże Ci szybko i skutecznie pozbyć się problemu. A co najważniejsze: nikt przecież się o tym nie dowie. 


Węgry to bez wątpienia piękny kraj z licznymi, wielowiekowymi tradycjami. Niewielu jednak wie o tym, że w ubiegłym wieku w małej, niepozornej wiosce Nagyrev w tajemniczych okolicznościach masowo umierały noworodki, a swoje życie nagle kończyli mężczyźni będący w sile wieku. Wszystko to za sprawą miejscowej akuszerki Zsuzsy, która w chwilach wolnych od sporządzania mazideł na bolące plecy i leczniczych wywarów parała się działalnością, której rozmiarowi nie powstydziłby się niejeden seryjny morderca. Zsuzsa zasłynęła z oferowania swoim podopiecznym arszeniku, który w jej mniemaniu był sposobem na rozwiązanie każdego kobiecego problemu. Jeśli Twój mąż nadużywał alkoholu albo nadto marudził, wystarczyło odpowiednio długo podtruwać go arszenikiem, aby po niedługim czasie nieboszczka pod osłoną nocy wynieśli z domu nogami do przodu. Jeżeli zmęczyło Cię wychowywanie kolejnych dzieci, wystarczyło podanie niewielkiej ilości arszeniku maluszkowi tuż po porodzie. Chwila – i problem z głowy. Cioteczka Zsuzsa, jak zwracali się do niej wszyscy we wsi, miała w sobie niewiele z poczciwej ciotki. Znacznie więcej z bezlitosnego potwora, który nie zasłużył na jakąkolwiek egzystencję na tym świecie – w przeciwieństwie do jej licznych ofiar.

„Tak, jestem dzieciobójczynią – skoro chcecie tak to nazwać. Osobiście wolała inne określenie. Tak, tworzę aniołki.”

Swoją działalność w małej rolniczej wiosce Zsuzsa rozpoczęła od skutecznego pozbywania się niechcianych dzieci. Już wkrótce jednak jej diaboliczność zaczęła wzrastać. Z każdą chwilą bezkarności stawała się coraz bardziej zuchwała, wmawiając wieśniaczkom, że skoro tak łatwo było uśmiercić dziecka, dlaczego nie wziąć się za męża? W Nagyrevie każdy wiedział, czym Cioteczka się zajmuje, jednak literalnie nikomu to nie przeszkadzało. Wszakże dzięki niej kobiety były szczęśliwsze i mogły czuć się wolne od jakichkolwiek trosk. W miejscu, w którym próżno szukać ludzi wykształconych, mieszkańcy zajmują się jedynie oporządzaniem pola i zwierząt, a posterunek policji jest jedynie nieistniejącym, mitycznym bytem, przestępczość miała się nader dobrze. Pewnego dnia jednak w wiosce zjawił się młody doktor, który zaczął coś podejrzewać. Podejrzana liczba zgonów dzieci i mężczyzn szybko wzbudziła w nim wiele wątpliwości. Choć jednak pociągnął za wszystkie możliwe sznurki… Zsuzsa wyszła z sądu wolna. Jedynie po to, aby na wolne aktualnie stanowisko akuszerki namaścić naturalnie nielegalnymi metodami swoją najpilniejszą uczennicę: córkę. A jak mawiają – niedaleko pada jabłko od jabłoni.

„Policja tknęła osobę nietykalną, czarownicę. Czy jej zbrodnia była tak wielka, by funkcjonariusze ryzykowali rzuconą przez nią klątwę?”

Zsuzsa i jej córka bynajmniej nie muszą czarować wieśniaczek – wystarczy, że zatruwają ich umysły, podsuwając im jakże szybkie rozwiązanie wszystkich problemów: bezkarne morderstwo. Ba, ich działania są na tyle rozsławione, że działające w sąsiednich wsiach akuszerki biorą z nich przykład. 

Cioteczka i jej szajka działały na terenach węgierskiej wsi przez prawie 15 (!) lat. Nikt ich nie niepokoił. Nikt na nie nie doniósł. Na pewno nie z niewiedzy. Raczej z obawy przed tym, że ich nietypowe usługi mogą być pewnego dnia przydatne… Zbrodniczej działalności kres położyło dopiero zajęcie się sprawą przez nieustępliwego prokuratora. Przeprowadziwszy rozległe śledztwo, doprowadził do ekshumacji prawie 200 grobów, szacując jednak, że otrutych zostało zapewne kilkaset osób. Szukających pocieszenia w butelce mężczyzn. Tych skrzywdzonych po wojnie. Tych porywczych. Tych, którzy po prostu przestali już być przydatnymi swoim żonom. Tych, którzy się znudzili lub narzekali na swoje wiejskie życie. Dopiero co narodzonych dzieci. Dzieci, które urodziły się w zbyt biednym domu lub miały nieodpowiednią płeć. Niezaplanowanych. Pochowanych bez chrztu. 

Co uwiera najbardziej, nie wszystkie morderczynie zostały skazane za liczne zabójstwa na śmierć. Część z nich odsiedziała kilka czy kilkanaście lat w więzieniu – a potem dożyła w łóżku sędziwych lat, w czasie gdy ich ofiary nie miały już takiej szansy. Jeszcze inne z nich popełniły samobójstwo przed publicznym straceniem. Dla tego rodzaju bezlitosnych potworów istniałaby chyba tylko jedna adekwatna do przewiny, zgodna z kodeksem Hammurabiego kara…

„Arszenik. Wystarczająca ilość, żeby uśmiercić setkę chłopa. Żaden lekarz nigdy się nie zorientuje.”

„Wioska wdów” jest pierwszą książką z gatunku true crime, którą miałam okazję przeczytać. Choć nader chętnie czytam o różnych fikcyjnych zbrodniach czy ich skrupulatnym planowaniu, dopiero prawdziwa historia naprawdę mną wstrząsnęła. W jednej z opisanych scen prokurator widzi sukę, która rzuca się do wody, aby uratować własne szczenię. Dla kontrastu poznajemy „matki”, które bez mrugnięcia okiem, kazały bezlitosnej akuszerce pozbyć się własnego potomstwa na kilka sekund po porodzie. Wydaje mi się, że nie trzeba wypowiadać żadnych słów, aby to ocenić… Trwający wiele lat proceder wiejskich akuszerek opisany w „Wiosce wdów” i późniejsze śledztwo prowadzone w jego sprawie pokazują, iż niektóre zbrodnie są zbyt wielkie, by należycie je ukarać. Sprawiedliwość bardzo łatwo jest odnaleźć – w słowniku, pod literą S. Przerażeniem napawa mnie fakt, iż dawniej (a zapewne i teraz) na świecie było wiele takich malutkich, zapomnianych przez wszystkich miejsc, w którym rozgrywały się podobne horrory. Morderstwa bez kary. Ofiary bez sprawiedliwości. „Specjaliści” szarlatani. Matki dzieciobójczynie. Żony mężobójczynie. Osoby postronne, które przymykają oczy na największe zło, bezczynnie na nie zezwalając. Mające pomagać akuszerki niosące śmierć. 

Od pierwszych stron lektury widać, że Patti McCracken wykonała ogrom katorżniczej pracy, nie tylko odwiedzając Nagyrev, ale i przeprowadzając wiele wywiadów i sięgając do licznych źródeł. „Wioska wdów” bez mała jest pozycją wstrząsającą, budzącą grozę, zdziwienie i obrzydzenie, którą jednak zdecydowanie warto przeczytać. To taka historia, o której należy wiedzieć i pamiętać – jedynie po to, by zadbać, aby nigdy się nie powtórzyła. 8/10

You May Also Like

1 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)