RECENZJA PATRONACKA 💥! Owszem, to prawdziwe fajerwerki, jakimi ubarwiłam wyjątkowo bogatą ilość wizualizacji - bo oto przed Tobą fabuła złożona w przemyślany sposób z licznych, widowiskowych wystrzałów oraz tlących się trwożąco niewybuchów. Niebezpiecznych i pojawiających się w najmniej spodziewanych momentach w ciemnych zaułkach dziewiętnastowiecznego Gdańska, lecz rozmieszczonych tak, aby wzbudzać zachwyt miłośników nieoczywistych narracji kryminalnych, okolonych wiernymi konwencjami, przeniesionymi wprost z epoki. Autorzy oraz przyszli pisarze - na początek mam dla Was wskazówkę. Jeżeli marzy Wam się stworzyć perfekcyjnie finezyjną powieść historyczną z elegancko wybrzmiewającymi nutami zbrodni w tle, oto przykład wprost od Mistrza, jak należy to robić. Bez uwspółcześniania przeszłości i dziejących się podówczas wydarzeń. Z nieobecnością niepasujących do minionych czasów postaci. Stylizując język nienachalnie - acz tak, by idealnie przystawał do francuskich oficerów, którzy sprawowali nadzór nad Pomorzem po podpisaniu Pokoju w Tylży i równocześnie do odwiedzających wówczas wyszynki miejscowych miłośników podłych trunków. Znać pisarskie pióro, któremu nieobce są żadne semantyczne rewolty - nieograniczone i potrafiące przedstawić każdy etap dziejów w sposób materializujący przed odbiorcą jak żywą ówczesną rzeczywistość. Słowami lojalności oraz zdrady. Oddania i zmyślnych spisków. Zawirowań stojących w kontrze do prostoty. Francuszczyzny, miękkości rosyjskich wyrazów, zawiłości polskich i trącej szorstkości pruskich. Zemsty planowanej zbyt długo albo za krótko. Triumfu, porażek i połowicznych zwycięstw. Przeszłości oraz przyszłości. Morderstw i łoża. Miłości płatnej, wzgardzonej, oszukańczej i żywionej niespodziewanie. Jednonocnie albo całą wieczność. Liryką lub pięścią. Finalnie bowiem okazuje się, że każda opowieść jest narracją o miłości. Zawsze chodzi o miłość. Cherchez la femme...
Jeśli byłoby mi dane dzisiaj opuścić ten świat, miałabym trzy życzenia. Zapewne odtransportowałby mnie z niego najbardziej upadły z mrocznych, kierujący się wprost w sam środek piekielnych czeluści, więc o koncercie próśb nie byłoby mowy, ale przyjmijmy konwencję. 😉 Po pierwsze nakazałabym natychmiast zesłać Mężowi nową żonę - wszak Kitku trzeba odpowiednio nakarmić, a skarpetki do pary i ketchup, jakiego wcale nie ma z przodu środkowej półki lodówki, jakoś należy odnaleźć. Wieloletnia praktyka wskazuje zaś, iż do powodzenia tych misji niezbędny jest inteligentny czynnik żeński. Kota natomiast, póki co, nie opatentowała jeszcze takich magicznych sztuczek. Pozostaje przy materializowaniu się w najdziwniejszych miejscach, aportowaniu papieru toaletowego i przeznaczonej do tego celu gąbki, acz to opowieść dla innej narracji. 😉 Po wtóre, błagałabym o to, aby móc dokończyć aktualnie czytaną książkę. Przecież to się nie godzi, by odejść do ognistych kotłów i szatańskich pomiotów, nie dowiedziawszy się, jakie będzie zakończenie! A nie oszukujmy się, ZAWSZE jest jakaś rozpoczęta dłuższą lub krótszą chwilę temu powieść. Zazwyczaj kilka, lecz tutaj obawiam się, że nawet święty nie miałby cierpliwości - bo skończyłoby się na paruset. Oopsie, Daisie. Ostatnia mrzonka byłaby najbardziej urocza - i z pewnością wcale Cię nie zdziwi, jeżeli już trochę mnie znasz. Chciałabym, by mój Przeprowadzacz w Zaświaty Bardzo Mroczne i Płomienne sprawił, żeby każda osoba, jaka zawiniła mi w czymkolwiek za życia cierpiała niewybredne katusze. Prawnicy mawiają, że wnioseczek nigdy nie zaszkodzi, ja zaś skwituję krótko - mała zemsta też nie. Zatem należałoby wysnuć tezę, że większa, ogromnie krwawa i przywodząca na myśl słowo cierpiętnik też nie, prawda? Och, gdyby jeszcze dano mi okazję zadać każdą z nich samodzielnie, mrrr... Czy taką szansę umożliwia postaciom tytułowy bohater najnowszej powieści Elżbiety Barczyk?
Choć wokół szaleje druga wojna światowa, Ty znalazłaś swoją bezpieczną przystań, do której nie dociera zgiełk tego strasznego konfliktu. To sopocki Kasino – hotel i najbardziej luksusowy przybytek tego rodzaju w tym urokliwym, nadmorskim mieście. We wrześniu 1939 roku w jednym z apartamentów przebywał sam Führer tysiącletniej III Rzeszy, Adolf Hitler. Zapewne zadziwiał wszystkich swoim pięknym, niedościgłym nordyckim wyglądem. 😉Pracujesz tu w charakterze pokojówki już drugi rok i bardzo to sobie chwalisz, choć nie zamierzasz spędzić w tej roli reszty swoich dni. Na razie jednak, skoro mieszkasz w Gdańsku razem z matką w niewielkim, a tak naprawdę obskurnym mieszkaniu, taki układ jest dla Ciebie bardzo korzystny. Swojego ojca nigdy nie poznałaś, zostawił Was, gdy mama była w ciąży. Wychowywał Cię ojczym i traktował jak własne dziecko. Był tak zawziętym nazistą, że w pewnego dnia 1933 roku, w którym po raz pierwszy partia Hitlera wygrała wybory, dostał z radości zawału serca w trakcie wystawnej biesiady ku czci tego zdarzenia i zszedł z tego świata. Od tego czasu klepiecie biedę i każdy zarobek jest ważny, więc zatrudnienie w hotelu spadło Ci jak z nieba. Tym bardziej, że poznałaś tu prawdziwego przyjaciela - Gustawa. To tylko pomywacz, a więc osoba postawiona na najniższym szczeblu wśród pracowników, ale odnalazłaś w nim bratnią duszę. Choć to niewłaściwe określenie - nie bratnią, lecz ukochaną. Tak, w istocie jesteś zakochana po uszy. Gdy tego nie widzi, wpatrujesz się w niego z czułością badając oczyma rysy i wsłuchujesz się w tembr głosu. Jednak on, ku Twojej rozpaczy, traktuje Cię jak przyjaciółkę i wyraźnie nie pozwala na skrócenie dystansu. Oczywiście nie zamierzasz zrezygnować, ale na razie nie widzisz szans na nawiązanie romansu, choć skrycie marzysz o tym każdego dnia. Nie przeszkadza Ci ani to, że jest „mieszańcem”, używając nazistowskiej terminologii, gdyż jego matka jest z pochodzenia Włoszką, ani nawet jego kalectwo - jako dziecko przeszedł polio i od tego czasu utyka na jedną nogę. Dzięki temu nie został wzięty do wojska i może być obiektem Twoich westchnień. Poza tym jesteś zwykłą dziewczyną - pełną nadziei na lepszą, intrygującą przyszłość.
Pozwólmy dzieciom być dziećmi... Tak powinien brzmieć wniosek po lekturze “Siostry” Doroty Bartnikowskiej. Niby to zdanie całkowicie oczywiste w czasach, w których tak wiele mówi się na temat ochrony tych najmłodszych, poprawy ich komfortu życia i przygotowywania do drogi w dorosłość w odpowiedni sposób. Niestety, wciąż istnieją narracje, jakie traktują pociechy jak osoby dorosłe a ich jaźnie przedstawiają zupełnie, jak gdyby były ukierunkowane na jedno: seksualność. Pod tym względem książka Pisarki jest wręcz szokująca, choć nie tylko ta kwestia rozszerzała moje oczy w zdumieniu z każdą kolejną przeczytaną stroną. Kocham opowieści tragiczne - wszystkie te, w jakich próżno szukać jakiegokolwiek promyka nadziei, a smutne historie bohaterów zachowują się niczym zmierzające wprost w odmęty bezdennej czerni domino. Opadające na czytelnika mgłą przygnębienia, która unosi się nad nim jeszcze przez kilka dni po lekturze. Całość ta musi natomiast pozostawać przynajmniej odrobinę realistyczna i pojawiać się w powieści nie bez przyczyny. Szokowanie dla szokowania nie jest moją bajką. Oblepianie odbiorcy brudem zła bez konkretnego powodu - również. A to właśnie czyni Autorka - i to na skalę, która w obrębie losów właściwie jednej rodziny nie ma prawa zaistnieć. W “Siostrze” nie ma ani jednego pozytywnego aspektu - a jak już pojedynczy się pojawia, zostaje szybko ukrócony. Bohaterom dotkniętym przerażającymi przeżyciami, czyli... WSZYSTKIM, zdarzało mi się współczuć. Ich oprawcy to zaś takie kreatury, które nie powinny chodzić po tej Ziemi. Nie tylko to czynią, lecz i mają się doskonale, co Bartnikowska akcentuje na każdym kroku. I byłaby to doskonała przestroga dla rodziców i starszego rodzeństwa, gdyby to, co przydarzyło się postaciom w obrębie pojedynczej rodziny, wypadło choć trochę prawdziwie. Choć jestem kiepskim matematykiem, jakie jest bowiem prawdopodobieństwo, że wszystkich z czwórki rodzeństwa i dwójkę jego przyjaciół dotknie inny, skrajny odcień zła? Mam wrażenie, że ten debiut zwyczajnie nim emanuje...
Już 6 października bieżącego roku będzie miał premierę ostatni tom trylogii “Opowieści z Bagien”, za jakiej powstanie odpowiedzialna jest Magdalena Kwiecień. To informacja, która cieszy - wszak dzięki temu fani serii w końcu dowiedzą się, jaki Autorka zaprojektowała finał - ale również smuci, że oto nastał kres tej finezyjnie-fantazyjnej przygody, zabierającej czytelników w zupełnie inny świat. Taki z mnóstwem stworzeń z legend, podań czy mitów, choć także definitywnie bogatej wyobraźni Pisarki. W związku z tym, że otrzymałam egzemplarz na dłuższą chwilę przed premierą, poniżej znajdziesz moją wariację na temat tej zaczarowanej opowieści. Jeśli natomiast nie miałeś jeszcze okazji poznać części pierwszej czy drugiej - to bardzo dobry moment na to, by nadrobić zaległości. 😉
“Czy nawet tutaj, na słonecznej Sycylii, Bagna muszą ciągle przypominać o swoim istnieniu? Czy nie ma szans na to, by kiedykolwiek mogli się od nich uwolnić?”
Są takie miejsca, które teoretycznie możesz opuścić. W istocie jednak, niezależnie od czasu, jaki upłynął od chwili zmiany lokalizacji, one nigdy nie pozostawią Cię niezmienionego. Fakt, że wypaliły w Tobie trwały ślad, będzie się objawiał w najmniej spodziewanych minutach życia. I nieżycia... Może nawet tego nie zauważysz - lecz bez większych trudności spostrzegą to inni, jeżeli przyjrzą się odpowiednio wnikliwie. Miejsce urodzenia. Miejsce, w jakim po raz pierwszy spotkałeś źrenice z oczami prawdziwej miłości. Albo pierwszej. Miejsce narodzin dziecka czy szczególnego, niezmazywalnego wydarzenia. Szczęśliwego, tragicznego; takiego, o którym chciałbyś za wszelką cenę zapomnieć. Niepowetowanej straty albo wywracającej wszystko do góry nogami zmiany. Miejsca w Tobie zostają i na własny sposób Cię współtworzą, tak jak czynią to czas i każde z doświadczeń. Nie wyprzesz się ich - nawet, gdybyś bardzo tego pragnął. Do takich właśnie terenów zaliczają się Bagna - kraina z mchu, paproci, magii, uczuć i czarownych niebezpieczeństw.
Stargard to zwykłe, dość senne miasto, w którym nie dzieje się zbyt wiele, więc jako Naczelnik Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego KPP nie masz dużo pasjonujących spraw do prowadzenia. Dlatego, gdy z samego rana zadzwonił do Ciebie prokurator Wielicki, z prośbą o pilne spotkanie odnośnie dopiero co popełnionego morderstwa Janusza Manachiewicza, sądziłeś, że będzie dotyczyło omówienia banalnej zbrodni. Bardzo się myliłeś. Kiedy tylko oskarżyciel przedstawił szczegóły poczynionych ustaleń, od razu zrozumiałeś, że masz do czynienia z nietypowym przypadkiem. Poza prowadzeniem strony internetowej „Suchań dawniej, Suchań dziś” ofiara handlowała starymi fotografiami oraz dokumentami. Teoretycznie w dokonanym zabójstwie nie było nic dziwnego - wszak tego rodzaju ludzie nierzadko są napadani w celach rabunkowych a sytuacja wymyka się spod kontroli, jednak nie była to zwykła śmierć. Najwyraźniej zadał ją ktoś dobrze wyszkolony, gdyż skręcenie karku mężczyźnie w sile wieku nie jest takie proste. Do tego przed zgonem Manachiewicz był torturowany, o czym świadczą sińce oraz połamane palce u dłoni. Sprawca użył profesjonalnego knebla, żeby krzyki męczonego nie doszły do uszu sąsiadów, a jego sposób działania wskazuje w sposób wyraźny, że nie przyszedł po cenną rzecz, a miał zamiar wydusić z mężczyzny jakieś istotne informacje. Szybko dochodzicie do wniosku, że zbrodnię musiał popełnić ktoś, kto jest lub był żołnierzem, policjantem bądź funkcjonariuszem służb specjalnych. Waszą uwagę zwraca także bałagan jaki panuje w pokoju zabitego - cała podłoga jest pokryta bezładnie porozrzucanymi zdjęciami. Z doświadczenia wiesz, że może to mieć tylko jedną przyczynę - zabójca chciał przekonać organy ścigania, że chodziło mu o prozaiczny rabunek.
Uwierz w ducha. Poświęć myśl temu, co paranormalne i w co nie uwierzyłbyś w żadnym innym przypadku... Gdyby ktoś opowiedział Ci o tym, co zobaczyłeś; jeśli nie byłbyś tego świadkiem, z pewnością jedynie uczyniłbyś wymowny gest stuknięcia palcem w czoło a potem zadzwoniłbyś po panów z przygotowanymi naprędce, białymi kaftanami... Muchy to bowiem skrajnie irytujące owady, przenoszące do tego mnóstwo zarazków, ale przecież - zgodnie z dostępną wiedzą - nie mają nadnaturalnych mocy. Nie działają na czyjekolwiek skinienie, niczym odpowiednio zaprogramowane ani zespołowo w liczbie kilkunastu tysięcy, przenosząc ciała zmarłych. Nie zasłaniają kamer miejskiego monitoringu, kiedy zbrodniarz chce ukryć przed nim niecne czyny. Nie pisząc już o tym, że nie pomagają martwym powstać z grobów bez zostawienia jakichkolwiek śladów - niczym w jakąś koszmarną, nieomal filmową noc żywych trupów. Prawda? Cóż... Jeśliby nie znać mistrzowskiego pióra Grahama Mastertona, który z pozornie niewiarygodnej fabuły potrafi złożyć trzymający w napięciu horror z rozlicznymi wątkami kryminalnymi - zapewne można by stwierdzić, że to prawda. Tymczasem po lekturze nieodkładalnego “Domu much” należałoby przeprosić za tego rodzaju stwierdzenie niewątpliwego rewolucjonistę w kwestii tego, co może być prawdziwe (i przy tym stać się główną osią fabularną opowieści z dreszczykiem, jakich wśród propozycji literackich zdecydowanie jest zbyt mało), a co zdecydowanie takim nie jest. Sama w swej czarnej, szarzejącej i cienistej personie kajam się zresztą, że początkowo uważałam fabułę za przystającą raczej do kinowego scenariusza klasy B. Tymczasem ta spowodowała u mnie mile widziane ciarki, odpowiednią dozę zwątpienia w otaczającą rzeczywistość oraz niemałe zaniepokojenie. Co tchórzliwszych z pewnością narracja odrobinę przestraszy - mogę powiedzieć, że od dawna poszukiwałam podobnych odczuć wśród posiadanych książek. Ja zaś boję się już tylko tego, że umrę, zostawiwszy jakąś powieść nieprzeczytaną - i na domiar złego ta okaże się tak dobra jak recenzowany muszy dom. 😉
Jesteś jak ptak ze złamanym skrzydłem, usiłujący rozpaczliwie zerwać się do lotu, jednak niebędący w stanie tego uczynić. Wszystko przez gorejącą ranę, którą nosisz w swoim wnętrzu. Pomimo upływu wielu lat, nie daje się zaleczyć, odbiera całą radość życia oraz niszczy Twoje małżeństwo. Wspomnienia tamtego strasznego dnia powracają nieprzerwaną falą, ściskając serce żelazną obręczą przerażenia i odrazy. Do dziś słyszysz wypowiedziane syczącym, czarcim głosem słowa: „Zamknij się, to nie będzie bolało” i widzisz oczy wpatrujące się w Ciebie z chorą satysfakcją. Reszta rozmywa się w niepamięci. Od tamtego czasu nikt nie dotykał Twojego nagiego ciała - nawet mąż, z którym jesteś od jedenastu lat. Zanim zdecydował się na stały związek, został poinformowany o całej sytuacji. Zaproponowałaś mu układ, o którym teraz myślisz z coraz większym wstydem i zawodem. Miał trwać do czasu, aż staniesz się taką żoną, jak każda inna kobieta oraz być bezpiecznikiem, chroniącym Twoje stadło przed rozpadem. Tymczasem okazał się detonatorem, który nieuchronnie prowadzi do wybuchu i obrócenia go w żałosną kupę gruzów. Choć dałaś Piotrowi wolną rękę w nawiązywaniu romansów i o nic nie pytasz, gdy czasami nie wraca na noc, to jednak coraz częściej obrzydzeniem napawa Cię zapach słodkich perfum, unoszący się nad jego ubraniami. Rozumiesz, że jest mężczyzną i ma swoje czysto fizyczne potrzeby, ale nie umiesz zwalczyć uczucia żalu, że tak skrzętnie korzysta z Twojego przyzwolenia. Nie możesz mu także wybaczyć kłamstw, jakie wypowiada, kiedy nie możesz się powstrzymać kąśliwych uwag.