Od dawna nie masz już własnego zdania. Słysząc kolejne przytyki, pokornie opuszczasz głowę i powtarzasz w myślach, żeby nawet nie próbować ich odpierać. To mogłoby jedynie stać się zaczątkiem bezsensownej kłótni, której wygrać nie sposób. Twój mąż wie swoje - przecież zawsze ma rację. Jeśli twierdzi, że zrobiłaś coś niewłaściwie, pozostaje Ci przytaknąć. Najwidoczniej dokładnie tak było, skoro o tym wspomina. Jeżeli zaplanował wzięcie udziału w następnym sąsiedzkim pikniku, pędzisz się szykować. To niepodobna, byś nie trwała przy jego boku, rozdając wszystkim uśmiechy, od jakich sztuczności niemalże pękają Ci kąciki ust. Nieważne - wszak odpowiednio się prezentując, musisz podtrzymywać znajomości z pięknymi w swojej plastikowości żonami innych bogaczy. Nigdy nie wiadomo, która z nich może się jeszcze Gary’emu przydać. Kurcząc się wewnętrznie, prostujesz plecy i żałujesz tylko, że nie wzięłaś z nowoczesnego domu okularów przeciwsłonecznych. Miałabyś szansę schować za szybkami spojrzenie – bo wyzierających z niego smutku i zniechęcenia życiem nie da się skryć. Stukasz obcasami o wypielęgnowany chodnik, z przekąsem stwierdzając, że zaślubiony wybrał Ci doprawdy genialny strój na upalne, letnie popołudnie. Dziesięciocentymetrowe szpilki i dopasowana garsonka Chanel – idealna businesswoman ze strzeżonej okolicy; sztuczna poza zaprojektowana przez Gary’ego i jego rodziców, dla których nigdy nie byłaś zadowalającą synową. Jakbyś się nie starała, mieli wyższe oczekiwania względem wybranki swojego złotego chłopca. Ba, wespół z nim zadbali nawet o to, byś rzuciła kiepsko płatną pracę i nabrała odpowiedniego wykształcenia. I to nic, że na studiach prawniczych czułaś się jak płotka wrzucona do szalejącego morza harpii. Najistotniejsze, że przed Twoim – a raczej męża - nazwiskiem stanął tytuł magistra. Jak to by wyglądało, gdyby go tam nie było? Na co jednak miałabyś narzekać? Przecież wszystko masz... Przynajmniej pozornie.
Włochy są krajem kontrastów. Z jednej strony to największa europejska skarbnica dóbr kultury, co powinno łagodzić obyczaje, a z drugiej miejsce, które, wydaje się, nie opuściło epoki kamienia łupanego. Szczególnie w dziedzinie wszechogarniającej korupcji. Co zdumiewające, zatacza ona szerokie kręgi nawet w tamtejszej policji, a może właściwiej byłoby napisać, zwłaszcza w niej. Choć niby oczywistym jest, że ryba psuje się od głowy, to co się tam dzieje przerasta granice wyobraźni. Umoczeni są wszyscy - od najniższych pięter służbowych, po najwyższe. Powstał system, jaki niejako samoczynnie eliminuje jednostki próbujące zachować uczciwość, a hydra demoralizacji oplata całe państwo. Od czasu do czasu podejmowane są pokazowe akcje, w wyniku których odrąbuje się jedną z głów - tylko po to, żeby w jej miejsce odrosło kilka kolejnych. Szacuje się, iż z powodu korupcji włoska gospodarka traci rocznie do 236 miliardów Euro. Kwota ta odpowiada około 13% produktu krajowego brutto i jest 12 razy większa niż budżet włoskiej policji. Niektóre przykłady dotyczące łapownictwa są wręcz karykaturalne. W latach 2003-2011 wydano 81 milionów euro na bransoletki elektroniczne dla więźniów; tylko po to, aby do końca 2012 roku zastosować je w przypadku zaledwie czternastu osób. W 2005 zakupiono w Rumunii dwanaście tysięcy par butów dla włoskich policjantek za okrągłą kwotę 600 tysięcy euro – żadna z nich nigdy nie opuściła magazynów, gdyż okazały się wybrakowane. W 2020 roku ujawniono, że karabinierzy z posterunku w Piacezie dostarczali dilerom nar*kotyki pochodzące z zasobów skonfiskowanych innym przestępcom. Na dużą skalę przeprowadzali też nielegalne aresztowania oraz fabrykowali dowody i podrzucali je niewinnym ludziom, aby uzyskać ich skazanie. Dzięki temu komisariat dostał nawet nagrodę od ministra za wyjątkową skuteczność. 😉 To się nazywa państwo z kartonu! A my biadamy nad naszym. Okazuje się, że w ojczyźnie Wergilego jest jeszcze gorzej, przynajmniej pod pewnymi względami...
Z właściwą sobie upartością schudłam 19 kilogramów w 5 miesięcy. To była najlepsza decyzja mojego życia - choć okupiona potem, łzami i bólem. Szczególnie gdy ćwiczyłam codziennie, dostarczając ciału 500 kalorii na dobę. Drastyczne, ale było warto. W sierpniu miną 2 lata, odkąd osiągnęłam cel, a dieta i aktywność fizyczna stały się dla mnie oczywistą przyjemnością. Z powodu doświadczeń uważam, że w każdej siłowni ku przestrodze powinien się znajdować egzemplarz “Miłości bez przedawnienia” - powieści, której pomysł powstania zrodził się w nietypowych, bo więziennych okolicznościach. Spisana ze straty, nie jest jednak historią, jaka wzrusza i przytłacza uczuciowością - choć muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie spotkałam się z tym, by mężczyzna z tak dużą klasą przekazywał skreślonymi słowami emocje, towarzyszące mu w najbardziej burzliwych okresach życia. W debiutanckiej książce Robi King czyni czytelnikowi lekcję pokory - bo sam miał okazję doznać jej wcześniej. Doceniwszy ją i zrozumiawszy, pokonaną drogą pokazuje niesamowitą przemianę, na jaką ma szansę każdy - niezależnie od krytyczności obecnego położenia. Jeżeli cenisz aktywność fizyczną, wybierasz ścieżkę na skróty, oszukujesz się albo nie wiesz, czy w Twoim życiu jest coś wartego docenienia albo po prostu chciałbyś poznać wstrząsającą narrację, napisaną przez samo życie - to doskonały wybór. Z nieodłączną pełnią szczerości przyznaję, iż nie sądziłam, że ten pisarski “pierwszy raz” będzie aż tak dobry.
“Wyrzeczenia i poświęcenia to jednak podstawa, kiedy ma się jakiś cel do zrealizowania.”
Od noworocznej nadziei na najlepszy rok, przez przypadkowe spotkanie prawdziwej miłości aż po walkę ze skokami emocjonalnymi, spowodowanymi przyjmowaniem sterydów i wiecznym gonieniem za formą idealną a wreszcie więzienie. Oto historia, którą poznaje się jak szokujący pamiętnik - tym bardziej poruszający, iż stuprocentowo prawdziwy...
RECENZJA PATRONACKA! 🔥
Cóż mają w sobie Brytyjczycy, że wykreowane przez nich thrillery porywają w tak ogromnym stopniu? Nęcą niepokojącą atmosferą, okalają dusznym klimatem, potęgują napięcie i wywołują cały sztafaż emocji. Kuszą niemożliwymi do przewidzenia zwrotami akcji oraz porywają w świat, w jakim przyszłych wydarzeń nie da się przewidzieć, suspens goni suspens a w pewnym momencie trudno ocenić, co jest prawdą a co tylko iluzją roztoczoną przed czytającym przez pisarza. Wszystko, co w krainie thrillerów cenię najbardziej, najczęściej znajduję u autorów pochodzących z Wielkiej Brytanii. Co na to wpływa? Geny słynnej angielskiej arystokracji, zestawione z wyniosłą zmyślnością niczym nieograniczonej wyobraźni w połączeniu z dzikością mniej słynnych krajobrazów, jakie aż proszą się o to, by stać się scenerią dla idealnej mrocznej książki? Ciężko stwierdzić. Z całą mocą przyznać muszę jednak, że oto najlepiej napisany thriller młodzieżowy, jaki miałam okazję ostatnio przeczytać - i ogromny zaszczyt otoczyć opieką medialną. Patronowanie historii, w jakiej uczucie nieustającego zagrożenia w udanych proporcjach krzyżuje się z zagadką przeszłych zbrodni otoczoną wręcz poetycko zaserwowanymi relacjami rodzinnymi głównych bohaterów o niebanalnych sylwetkach to najwyższa przyjemność. A przy tym kolejny sukces na moim koncie, z którego jestem niewyobrażalnie dumna - dziękuję Ci, że mi w nim towarzyszysz! 👑
W powieści “Sekrety nigdy nie umierają” znalazłam nowe motto: “(...) po co kopać dziurę, której nie ma czym wypełnić?”, jakie mogłabym dodać do innego posiadanego: “każdy problem da się rozwiązać, o ile ma się odpowiednio duży, czarny, plastikowy worek” - ale zaręczam, że akurat o zasadności tych słów nie chcesz się przekonywać. Gdyby było inaczej - służę pomocą. 😉
Tymczasem zapraszam Cię na historię o historii, którą musisz przeczytać. Niewykonanie polecenia poskutkuje... Patrz wyżej!
Spośród dziejowych katastrof, jakie dotknęły Polskę w XIX wieku, najgorszą był upadek powstania styczniowego w 1864 roku. Tym razem bowiem Moskale postanowili ostatecznie rozprawić się z niepodległościowymi marzeniami Polaków i podjęli szereg działań, które miały przynieść w rezultacie ich całkowite zduszenie. Zlikwidowano odrębność Królestwa Polskiego, a na jego miejsce powołano prowincję Cesarstwa pod nazwą Kraju Nadwiślańskiego. Władzę w nim sprawował namiestnik - generał–gubernator, którego najważniejszym zadaniem było zwalczanie bez żadnej litości wszelkich ruchów wolnościowych. Blisko 40 tysięcy naszych rodaków zesłano na Kaukaz oraz Sybir. Skonfiskowano i oddano w rosyjskie ręce 3 500 majątków ziemskich, praktycznie unicestwiając stan szlachecki w jego dotychczasowej postaci. Przystąpiono także do bezwzględnej rusyfikacji - zlikwidowano wszystkie polskie urzędy, jakie podporządkowano bezpośrednio ministerstwom w Petersburgu. Wprowadzono zakaz używania języka polskiego w szkołach (uczono go po rosyjsku) oraz miejscach publicznych. Polakom zabroniono kupowania ziemi i zajmowania jakichkolwiek średnich i wyższych stanowisk urzędniczych. Nasi rodacy nie mogli także być nauczycielami. Nielegalne stały się polskie stowarzyszenia społeczne, kulturowe oraz polityczne, a także wszelkie patriotyczne manifestacje. Wreszcie ustanowiono stan wojenny na 50 lat, co oznaczało, że każdego można było uwięzić bez wyroku sądowego a kary śmierci wydawane były w trybie doraźnym przez trybunały wojskowe. Pomimo tego wszystkiego, w całym kraju powstawały tajne sprzysiężenia, mające na celu doprowadzenie do jego wyzwolenia spod obcego ucisku. Nawet tak szeroko zakrojone obostrzenia nie zabiły ducha w umęczonym narodzie, co 50 lat później przyniesie rezultat w postaci przywrócenia Polski na mapę Europy.
11/10❗Może z którychś wakacji coś wróci razem z Tobą... a może nie wrócisz z nich Ty.
Zapraszam Cię na wykwintną, bo nieserwowaną nigdy wcześniej ucztę. Daniem przewodnim będzie “Diavola” - nasączony włoską sztuką i architekturą horror psychologiczny, otoczony atmosferą grozy namalowaną pędzlem widzeń i urojeń. Dzięki lekturze skosztujesz martwej natury na onirycznym płótnie. Uważaj jednak... jeśli będziesz wpatrywać się w nie zbyt długo, istnieje duże prawdopodobieństwo, że postradasz zmysły.
Oto propozycja literacka inna niż wszystkie podobne; redefiniująca na nowo pojęcie horroru. Straszna opowieść Jennifer Thorne jest bowiem tylko (i aż) artystycznie podanym punktem wyjścia dla dramatu rodzinnego - na wskroś przenikająco przedstawiającego brzemię niesienia miana czarnej owcy. Pozbawiona rozlewu krwi, nieinteligentnej bohaterki, która robi wszystko, by dać się zabić i efektów specjalnych z filmów klasy Y narracja rodem z najczarniejszych nocy stanowi zaledwie intro dla przejmujących szarpnięć smyczka snującego pieśń odrzucenia, w jakiej za dodatkowe akordy odpowiedzialne jest echo wampiryzmu energetycznego najbliższych. Zanim na słownym ekranie powieści pojawią się napisy końcowe, czytelnik – ze zjeżonymi włosami na głowie i gęsią skórką wędrującą po wiele - będzie zdjęty grozą. Zasmucony stopniem bezpowrotnie straconego poświęcenia, niepotrafiącego odczynić przypiętej wiele lat wstecz łatki tego najgorszego. Strwożony upartością zacietrzewienia, naginającego rzeczywistość do własnych przekonań. Przede wszystkim jednak: zaszachowany i zszokowany tym, że we współczesnym, wykrzywionym sztuczną otoczką świecie, można jeszcze napisać tak DOSKONALE iluzorycznie oddziałujący na psychikę horror. Bez fajerwerków, przesady i morza ohydy; czarujący słowem kreującym obraz – i właśnie z tego powodu wywierający tak OGROMNE WRAŻENIE.
Zaślepienie i nadmierna wiara we własne siły na ogół wiodą na manowce i przynoszą opłakane rezultaty. Gdy kieruje się nimi pojedynczy człowiek – skutki wywołanych tym nieszczęść dotyczą tylko jego samego. Gdy jednak zaciemnią umysły rządzących – oznaczają dramat całego państwa i narodu. Ta bolesna prawda znalazła swoje potwierdzenie w dziejach XX-wiecznej Japonii, kiedy to militarystyczna polityka władzy, oparta na wyjątkowo wątłych podstawach, sprowadziła na ten kraj największy kataklizm w jego historii.
Na początku, jak to zwykle bywa, nic nie zwiastowało nadchodzącej katastrofy - Nippon w latach 1900 – 1941 był wschodzącą gwiazdą światowej polityki. To zamknięte dla zewnętrznego świata państwo z końcem XIX wieku wkroczyło na tory gwałtownego rozwoju społecznego i przemysłowego, które szybko wydały owoce. Ku zdumieniu wszystkich, Japonia w latach 1904–1905 wygrała konflikt z - wydawałoby się - wszechpotężną Rosją, po czym wzięła zwycięski udział po stronie państw zachodnich w I wojnie światowej. Już w 1910 roku do powstającego mocarstwa anektowano Koreę, a w okresie 1937–1941 inkorporowano znaczną część Chin. Pomiędzy 1940 a 1941 rokiem opanowano także tzw. Indochiny Francuskie, a więc dzisiejsze: Laos, Kambodżę i Wietnam. Kraj Kwitnącej Wiśni stał się prawdziwym imperium, kontrolującym znaczną część Azji. I chcącym rozszerzyć panowanie na cały ten kontynent. Rozochocone dotychczasowymi sukcesami koła wojskowe podjęły więc decyzję o dalszej ekspansji, tym razem wymierzonej przeciwko krajom zachodu – Stanom Zjednoczonym oraz Brytyjskiej Wspólnocie Narodów, które stały na drodze ich ambicjom. Całkowicie błędnie karmiły się wiarą, że kilka silnych ciosów, zadanych podczas błyskawicznych kampanii, skłoni aliantów do kapitulacji i wyrażenia zgody na nieograniczony rozrost potęgi rywala. Swoją ufność pokładały w potędze armii, która faktycznie była imponująca.
Dość wspomnieć, że Japonia była trzecią potęgą morską świata, a jej lotnictwo należało do najliczniejszych i najnowocześniejszych na globie. Nie wzięto jednak pod uwagę, że tak naprawdę Japonia to kolos na glinianych nogach, jakiego możliwości są niezwykle ograniczone, zwłaszcza w porównaniu do USA. Bardzo szybko okazało się, że karzeł zamachnął się na olbrzyma. Ameryka w 1941 roku była bowiem największą potęgą przemysłową świata – jej potencjał przewyższał wszystkie inne kraje razem wzięte. Japonia, choć silna, dysponowała jedynie ułamkiem tych możliwości, a do tego była całkowicie uzależniona od dostaw z zewnątrz. W 1939 r. aż 80% zużywanej przez nią ropy pochodziło ze Stanów Zjednoczonych, a 10% z Holenderskich Indii Wschodnich. Wszystko to spowodowało, że wywołana przez Japończyków w 1941 roku wojna, po półrocznym paśmie wręcz oszałamiających zwycięstw, zakończyła się ich całkowitą klęską. Jej skutkiem były bezwarunkowa kapitulacja i amerykańska okupacją wysp macierzystych, jaka de facto trwa do dzisiaj. Jednak trzeba pamiętać, że klęska Nipponu nie była tylko i wyłącznie zasługą przewagi technicznej, ludnościowej oraz przemysłowej USA, ale także skutkiem działania ich doskonałych dowódców i strategów, którzy umieli w znakomity sposób wykorzystać wszystkie te atuty i przekuć je w bezapelacyjne zwycięstwo. Jednym z nich był bohater recenzowanej książki - admirał Chester Nimitz, który jeszcze za życia stał się żywą legendą.
Świat ludzki oraz zwierzęcy przenikają się wzajemnie niemalże od zarania dziejów. Z gorzką ironią trzeba stwierdzić, że daleko im do idealnej symbiozy. Przez miliony lat przedstawiciele fauny niepodzielnie władali lądem, morzem i powietrzem, nie mając żadnego istotnego rywala. Wszystko zmieniło się około 200 000 lat temu, gdy pojawił się pierwszy człowiek, którego następcy szybko rozszerzali panowanie nad błękitną planetą. Około 15 000 lat p.n.e. rozpoczął się proces udamawiania zwierząt - ściśle związany ze zmianami cywilizacyjnymi, a w szczególności przechodzeniem z koczowniczego trybu życia na osiadły. Najpierw wokół człowieka pojawiły się psy, nieodzowne w roli stróżów oraz pomocników w polowaniach. Około 10 000 roku p.n.e. przyszedł czas na koty. Z tych właśnie czasów pochodzi grób odkryty na Cyprze, w jakim znaleziono opiekuna pochowanego wraz z tym niezwykłym futrzakiem. Szczególną pozycję mruczki zdobyły w Egipcie, gdzie były uważane za święte i nietykalne. Po naturalnej śmierci ich zwłoki balsamowano i grzebano na specjalnych cmentarzach, zaś właściciele na znak żałoby golili sobie brwi. Oprócz towarzyszy domowego ogniska zaprzęgnięto do służby ludziom owce, kozy, bydło, konie i inne zwierzęta, które mogły posłużyć jako źródło pożywienia lub pomoc w pracy. Z ich dzikimi pobratymcami obchodzono się mało oględnie – zabijano dla skór, mięsa, trofeów czy wreszcie zabawy lub ze zwykłej bezmyślności. Ówczesne prądy umysłowe nie sprzyjały ich łagodnemu traktowaniu – człowieka uważano za „koronę stworzenia”, a więc istotę, jakiej wszystko, co żyje ma być podporządkowane i służyć do wytyczonych celów. Zwierzętom odmawiano świadomości, a nawet twierdzono, że nie czują bólu. Cywilizacja zataczała coraz szersze kręgi, a wraz z tym procesem postępowała zagłada dzikiej fauny. Symbolem stały się ptaki dodo, wilki workowate czy nasze swojskie tury. W 2022 roku szacowano, że wyginęło już 17 000 gatunków, a co najmniej drugie tyle jest tym zagrożone. Ów zdawałoby się nieuchronny proces próbują zastopować ludzie, jacy za cel powzięli ratowanie za wszelką cenę tego, co jeszcze ocalało. Tacy jak Autor recenzowanej książki, który próbuje przemówić do ludzkiej wrażliwości i dowieść, że zwierzęta również posiadają unikalną osobowość. Myślą i czują podobnie jak człowiek.