Wprawdzie nie słyszałeś głosu córki od paru miesięcy, jednak, gdy tylko się odezwała, od razu rozpoznałeś, że jest przerażona. Zadzwoniła w najgorszym momencie, gdyż właśnie byłeś u swojej przełożonej. Nie powinieneś odbierać, ale to zrobiłeś, wiedziony dziwnym przeczuciem. Dobiegł Cię jej roztrzęsiony szept - proszący o pomoc i twierdzący, że obok leży martwy z jej winy mężczyzna. Wyznanie zakończyło się intensywnym szlochem, więc poprosiłeś tylko, aby wysłała pinezkę z lokalizacją, dzięki której będziesz mógł ją odnaleźć, po czym się rozłączyłeś. Jesteś doświadczonym policjantem, zatem wiesz, że każda rozmowa czy aktywność w komunikatorze zawsze pozostawia ślad. Dzięki tego rodzaju wydawałoby się nieuchwytnym poszlakom ująłeś wielu przestępców, dlatego jesteś ostrożny. Tembr głosu Basi sprawił, że czujesz się zaniepokojony jak nigdy. Nikomu niczego nie tłumacząc, bez słowa wychodzisz z komendy. Odwracasz twarz, aby partnerzy nie dostrzegli kłębiących się w Tobie uczuć. Wsiadasz do samochodu i gorączkowo wpatrujesz w ekran telefonu. Wreszcie rozlega się upragniony dźwięk - córka przesłała lokalizację. Konstatujesz, że wskazany punkt znajduje się na zupełnym odludziu, godzinę drogi od Warszawy. Nie ma tam żadnych zabudowań, tylko drzewa i łąki. Uruchamiasz silnik i ruszasz z piskiem opon. Całą siłą woli powstrzymujesz się, aby nie pędzić na złamanie karku. Powierzchnia drogi jest śliska, co zmusza Cię do prowadzenia z wielką rozwagą i bez nadmiernej prędkości. Gorączkowo myślisz o całej sytuacji. Z Basią nie utrzymujesz zbyt serdecznych stosunków - dawno już się od siebie oddaliliście. Skoro szuka u Ciebie pomocy, musiało zdarzyć się coś strasznego...
TO ISTNIEJE! 🔥 Tak oto na koniec iście ognistego roku zmaterializował się Święty Graal. Przed Tobą najlepsza, najbardziej niewtórna i bawiąca do łez postać detektywa w polskiej literaturze! Zapomnij o gnuśnych śledczych z tragiczną przeszłością i byłą żoną na koncie. Puść w niepamięć niechlujnych alkoholików, którzy nieestetycznie nadużywają wszelkich nielegalnych substancji, lecz wciąż mają umysł ostry niczym brzytwa. W kapitalnej opowieści (która ma sporą szansę zyskać tytuł DEBIUTU ROKU w moim prywatnym rankingu) Jacek Chlewicki zdecydował się na krok ryzykowny - i sprezentował czytelnikom coś, czego jeszcze nie było. Kreację ex-policjanta... toczonego nerwicą natręctw ze skrajnym pedantyzmem oraz byciem skończonym narcyzem na czele. Nie potrafisz sobie tego wyobrazić? Ja również początkowo byłam do tego pomysłu sceptycznie nastawiona (gdzie tam na miejsce zbrodni w lakierkach od Armaniego, szytym na miarę garniturze i z kremem do rąk)... zanim ustaliłam, że to MAKSYMALNIE PRZEWROTNA koncepcja dla inteligentnych czytelników. Przekomiczna, tym bardziej że kiedyś miałam nieszczęście znać podobnego jegomościa. Wyobraź sobie bowiem pierwszą randkę. Wystrojona niczym stróż w Boże Ciało, wpatruję się w GADZINĘ i zrażona chwilowym milczeniem chcę sięgnąć po filiżankę z resztką kawy. Trunku drogiego, jako że restauracja wyższej klasy. Zanim jednak zdążę ją unieść, na skraju naczynia siada mucha. Spoglądam na towarzysza, na którego twarzy maluje się przerażenie. Skrajne. Slow motion... Otwiera usta, ręka zawisa mi w powietrzu. Co słyszę? Cytuję. Niezapomniane!!! “Pani Julio, chyba nie zamierza pani tego pić? Czy pani wie, ile mucha przenosi zarazków?!”��Jeśli nawet nie wiedziałam, po otrzymanym wykładzie zapamiętam to do końca życia... Podobnie jak fakt, że z idiotami się nie dyskutuje. Kawy nie dopiłam. Z owym psychopatą przestawałam z kolei, powodowana stanem niewytłumaczalnym, stanowczo zbyt długo. Toteż owszem, “Rostoły” zabrały mnie w literacką podróż po wspomnieniach. I ubawiły do imentu, mimo że to historia z dreszczykiem. Mucha, nomen omen, nie siada!
Uciekaj, ukryj się lub walcz - kiedy w grę wchodzi przetrwanie, masz do wyboru trzy opcje. Postawienie na jedną z nich odsłoni jednak cechy Twojego charakteru. Tylko czy naprawdę będziesz się nad tym zastanawiać, gdy niszczejący świat, jaki tli się płomieniami w nieoczekiwanych miejscach, pełen jest krwiożerczych zombie, które tylko czekają na Twój błąd? Chwilę zawahania, dzięki jakiej będą miały okazję dorwać się do Twojego apetycznego, jeszcze w pełni żywego ciała. Żywe trupy opanowały Talbay a wiele wskazuje na to, że nie są jedynym zagrożeniem. Strzec musisz się bowiem także ocalałych, może nawet bardziej niż tych żądnych organów, bladozielonych nieszczęśników. Połączeni w fanatyczne grupy, zrobią wszystko, aby zbawić swoją prywatną rzeczywistość... Brzmi jak młodzieżowy horror w postaci skrzyżowania “Szkoły przy cmentarzu”, serii “Gęsia skórka” oraz popularnego serialu “The Walking Dead”? Śmiem się z owymi skojarzeniami zgodzić, ale... nie do końca. Po pierwsze, w złożonej z niewtórnie dynamicznej akcji powieści Patrycji Balcerzak brakuje elementu, dla jakiego warto było oglądać wspomniany telewizyjny tasiemiec: uśmiechającego się zawadiacko Negana i jego nieodłącznej, przepięknej towarzyszki - Lucille. 😉 Po wtóre, nadmienione narracje zdecydowanie nie dorównują zwichrowanej opowieści, o której spisanie pokusiła się debiutująca Autorka. Choć jako dziecko mieszkałam w jaskini z pięknym mamutem, w związku z czym nie powinnam raczej nie móc się oderwać od młodzieżowej opowieści z uwagi na zaawansowany wiek, jakiś fantastyczny czynnik z dreszczykiem sprawił, że tak właśnie było. “Trupi oddech” to historia, jakiej punktem wyjścia faktycznie są zombie i nęcące niepoznaniem afrykańskie wierzenia vodoun z regionu Zatoki Gwinejskiej. W istocie jednak to dająca do myślenia, literacka przygodza o sile, która uwidacznia się tylko w grupie, niebezpieczeństwach płynących z fanatycznej wiary i jednostkach, które poważą się na absolutnie wszystko, byleby tylko przeżyć. Ponoć przetrwa najsilniejszy, ale... czy na pewno? Cóż. Pożryj lub zostań pożarty. 😉
Najwyższa pora, by rozpocząć test jakości Grincha, który - jak co roku - zdecydował się sprawdzić wybrane świąteczne powieści. 😉 Czy historia Nataszy Sochy jest warta uwagi, czy jednak przytłacza słodyczą?
Lampki, świecidełka, błyski, piski i blaski... Nie. Twoje życie to pasmo mglistej szarości. Toniesz w niej. Nie widzisz żadnego promyka nadziei na jej pokolorowanie. Kolejne dni są podobne do poprzednich, zaś przyszłe nie będą różnić się od tych, które minęły. Nim rok temu odeszła, Twoja była dziewczyna stwierdziła, że jesteś wtorkiem - dniem zbędnym i bez wyrazu, niepotrzebnie powtarzalnym. Poczułeś ukłucie bólu, choć wiesz, iż miała rację. Jednak dla Ciebie stagnacja to spokój i pewność, że nic złego go nie zaburzy. Co dla innych jest nieznośnym bezruchem, dla Ciebie - bezpieczeństwem, że wszystko pozostanie po staremu. Nikt, kto nie był pensjonariuszem domu dziecka tego nie pojmie. Nie zrozumie, jak to jest, gdy chłopca wychowuje 70-letnia babcia, bez udziału matki, która po prostu zniknęła. Kiedy każda chwila naznaczona jest obawą, że będziesz musiał powrócić do sierocińca. Niedawno widziałeś Pati - spacerowała z nowym partnerem, który w niczym nie przypominał Ciebie. Był przystojny i modnie ubrany, ale przede wszystkim wyglądał na mężczyznę rzutkiego i pewnego siebie. Miał to, czego Tobie brakuje - a raczej czego nie chcesz i wcale nie szukasz. Na ten widok ogarnął Cię smutek, ale nie żal - i tak nie byłbyś w stanie zaspokoić aspiracji kobiety, z którą spędziłaś tak wiele czasu, więc Wasz związek był z góry skazany na rozpad. Teraz widzisz bardzo jasno, że zupełnie się nie dobraliście pod względem charakterów. Nie oczekujesz wiele od losu i nie gonisz za luksusem. Nosisz powyciągane, stare swetry, podniszczone spodnie i kurtki, a Twój wygląd daleki jest od tego, jaki można dostrzec u modeli w kolorowych czasopismach. Pomimo swoich 32 lat, nie zrobiłeś zawrotnej kariery. Jedyne, co posiadasz, to własna restauracja. Los chyba uparł się, aby i to Ci odebrać, gdyż zamiast klientów, zwyczajowo hula w niej wiatr...
Mam złe wizje. We wszystkich jest Twoja krew... Ach, przejmuje mnie szkoda, iż nie mogę ich publicznie przedstawić, rozkoszując się każdym najmniejszym detalem. Umiliły mi wiele wieczorów - stworzone w milionie scenariuszy, rozgrywanych w najmniejszych szczegółach w plastycznych zakamarkach wyobraźni. Niektóre z nich odtwarzały się w nieskończoność do wtóru najweselszych melodii. Replay i jeszcze raz. Jeszcze, więcej i dłużej. Soczyściej. A gdyby tak... Oczy wpatrzone we mnie z nadzieją w poszukiwaniu tej ostatniej, mikrej cząstki człowieczeństwa, która ponoć tkwi w każdym. Na próżno. Za chwilę stracą kolor, spłowieją, pokryją cienistością szarości jak Twój świat. Puls jeszcze głucho walczy o ostatnie uderzenie, niemrawo i naiwnie. Właściwie też chętnie je usłyszę - będzie oznaczało, że wypłynie z Ciebie więcej skrzącej się szkarłatem krwi. Żyj kolejną sekundę, proszę. Chcę widzieć śmierć, znaleźć się w niej dzięki Tobie. Fragmentem w tej rzeczywistości, do jakiej nie przystaję, większością po drugiej stronie. Który z ludzi osiągnął moc tak wielką, by trwać jednocześnie i nie być wcale? Zmysłowo bieleje szlachetny odcień Twojej skóry, uwydatniając jeszcze bardziej błękit drobnych żyłek. Odziana w czerwieniejącą suknię, z włosami rozsypanymi wokół głowy niczym słoneczna aureola - zmysłowa w iście królewski sposób. Umierasz przede mną, rwany oddech po ostatnim drgnięciu szczupłego palca, scena po scenie i akt po akcie zgodnie ze sztuką. Pragnę wynieść ją na największy amfiteatr. Za najdroższą kurtyną skryć istotę wszechrzeczy. Śmierć. Śmierć. Śmierć. I prawdę objawioną: najpotężniejszym uczuciem, najwznioślejszym, niedoścignionym i wartym powielania w koło i wciąż jest równoczesne odbieranie życia oraz rodzenie się. To jedność; śmierć to narodziny. Błogo... Nie mogę się doczekać... Umieraj. Niech żywi mówią, że...
Wprowadzenie w klimat debiutu Magdaleny Cień, a może jednak prywatna halucynacja semantyczna, malowana, gdy dzień przeobraża się w piękno nocy? Cóż... 😉
Karmelowa skóra Twoja, porysował czas ramiona... śpiewał kiedyś w jednej z polskich ballad pewien wokalista, którego głos hipnotyzował - podobnie jak i sam tekst utworu. Czy pieśniarz mógł wówczas przewidzieć, że wiele lat później powstanie powieść, jaka niezmiennie będzie mi się z owymi wersami kojarzyć? Z pewnością nie - choć “Kiedy się pojawiłeś” Sarah Jones to historia, jaka... smakuje karmelem. Przynajmniej dla mnie, aczkolwiek Ty wiesz już zapewne doskonale, iż moje myśli biegną w zaskakujących dziwnością, najróżniejszych kierunkach - i to wszystkie w tym samym czasie. Wielopasmowa droga najszybszego ruchu, the road of no return. 😉 Jeśli jeszcze nie miałeś okazji przeczytać pierwszej książki Pisarki, spieszę z wyjaśnieniem cokolwiek intrygującego skojarzenia. Drogie Panie, czuję się w obowiązku Was ostrzec: jeśli przepadacie za słodyczą impertynencji, sercami nie do zdobycia i pewnymi siebie, przystojnymi lovelasami, których zapragniecie zmienić w tego jedynego... Wasze uczucia są zagrożone. Oto bowiem w transferującym w opowieść tylko dla dorosłych czytelników! romansie biurowym pojawia się Josh. Josh Warren. Cały w garniturze, błyska uśmiechem jak z okładki, mruga zalotnie okolonymi długimi rzęsami oczyma, z ciemną grzywą i na domiar dobrego... wita się z Wami perfekcyjnie BRYTYJSKIM angielskim. Wiem, szanowna żeńska część moich czytelników z pewnością właśnie stopniała, niczym KARMELEK na języku. Nic w tym dziwnego - gdyby akcent był amerykański, sama rozpoczęłabym taktyczny odwrót. 😉 A teraz na poważnie (w istocie ciężkie to w moim przypadku) - czy pisząca pod pseudonimem Autorka, swoją cokolwiek karmelową narracją (żartowałam - nie zdradzę Wam, dlaczego wybrałam ten smak, dowiecie się sami!) rozpaliła moją całorocznie zimową jaźń? A może wywołała na zlodowaciałym licu niechciane rumieńce z innego powodu?