Artur Żurek - Łucznik - recenzja
„Czy wiesz, że za chwilę ze świstem może dopaść Cię śmierć? Nie wiesz. Tak samo jak nie wiesz, że w Ciebie celuję. Prosto w szyję.”
Czujesz się całkowicie bezpiecznie, mieszkając w stolicy Polski – ogromnym mieście, które z racji liczebności mieszkańców jest najbardziej chronione przez powołane do tego służby policji, straży miejskiej czy pożarnej. Zdecydowałeś się osiąść we Warszawie, bo przecież w tak dużej metropolii są największe perspektywy na to, aby znaleźć dobrze płatną posadę, piąć się po szczeblach kariery i stworzyć rodzinę, której niczego nie zabraknie. Epicentrum kraju - inny, lepszy świat. Warszawka. Do tej pory prestiżowa i bezpieczna, lecz od niedawna… śmiertelnie niebezpieczna.
„Chyba nie jesteście świadomi, że w każdej chwili może dopaść Was ze świstem śmiertelna strzała. Przekonam Was, że to ja decyduję o Waszym życiu lub śmierci. O tym, czy zjecie jeszcze jeden posiłek, czy nie. To ja zdecyduję, kto i kiedy odejdzie z tego świata. Ja wszystko mogę.”
Tego dnia zostałeś w pracy po godzinach – podobnie zresztą jak setki innych warszawiaków, którzy tłoczą się wespół z Tobą na przystanku czekając na miejski autobus czy tramwaj. Choć zaczyna się ściemniać, ulice są pełne osób, które nie mogą się już doczekać, aż powrócą do swoich domów. Odgrzeją pozostawiony przez małżonka obiad, odrobią lekcje z dziećmi czy zrelaksują się, oglądając mecz ulubionej drużyny z piwem w dłoni. Nie wszyscy będą jednak mieli ku temu okazję… Niektórzy, zupełnie nieświadomi tego faktu, przeżywają właśnie swoją ostatnią chwilę. Do odjazdu środka komunikacji miejskiej pozostały już tylko dwie minuty. Nagle jednak, dosłownie milimetry od Twojego ucha, coś przeleciało, wydając niepokojący świst. To nie Ty byłeś jednak celem strzały, która z niezwykłą precyzją przebiła szyję stojącego obok Ciebie mężczyzny. Śnieg zabarwia się na czerwono jego krwią, a ludzie rozpierzchają się we wszystkie strony, wrzeszcząc, że Łucznik znów zaatakował. Niewidziany przez nikogo, ulokował się na dachu jednego z pobliskich budynków i zabił kolejną, zupełnie przypadkową osobę. Miasto pogrąża się w coraz większym chaosie… Już nie jest prestiżowo. Nie jest bezpiecznie. W ogóle nic nie jest…
„Postać w czerni wolno przesuwała grot strzały z jednego przechodnia na drugiego. Jakby grzebała w drewnianej skrzynce ze skarbami z dzieciństwa, starając się znaleźć ulubioną zabawkę albo najcenniejsze wspomnienie.”
Na mieszkańców Warszawy nie pada już blady strach – a najbielszy z białych. Nieobliczalny morderca ma na swoim koncie coraz większą liczbę ofiar, których kompletnie nic ze sobą nie łączy. Jego ataki mają miejsce w różnych lokalizacjach i o odmiennych godzinach, w związku z czym o jakimkolwiek modus operandi pozornie nie może być mowy. Najważniejsze głowy w państwie oraz policja są piętnowani przez opinię publiczną, w związku z tym, że błądząc po omacku nie mają jakichkolwiek tropów, prowadzących do strzelającego z łuku mordercy. Pojawia się i znika jak cień. Oddaje jeden precyzyjny strzał, wracając do swojego normalnego życia, nieprzyuważony przez nikogo. Sytuację zaogniają apele prezydenta miasta, który wzywa do tego, aby obserwować wszystko i wszystkich. Łucznikiem może być Twój mąż, Twoja żona, sąsiad, brat czy kolega z pracy lub uprzejma ekspedientka z kwiaciarni. Podsycone przewrażliwieniem i paniką donosy, składane nierzadko z obawy o życie własne lub najbliższych, jedynie zaostrzają konflikty pomiędzy mieszkańcami stolicy. Nikt nie jest wolny od podejrzeń. Co przez zupełny przypadek zauważa były pisarz Henryk Zamroz, nawet jego szachowy partner, z którym co tydzień raczy się nad partyjką wykwintnymi trunkami. Choć myśl, że mający jedną rękę Krawiec mógłby być siejącym postrach Łucznikiem, początkowo budzi niedowierzanie, szybko okazuje się, że każdy człowiek jest w stanie ukryć bardzo wiele… i każdy człowiek jest w stanie zabić.
„Wizerunek buduje się latami przez skuteczne działania. Kneblowanie ust krytykom tylko go niszczy.”
Jako miłośniczka mocnych, mrocznych i smoliście czarnych wrażeń, miałam już do czynienia z niezliczoną ilością powieściowych morderców. Wyposażeni w pistolety, skalpele, noże, karabiny i trucizny nierzadko siali postrach wśród książkowych bohaterów, powodując u mnie jednak tylko umiarkowane zaciekawienie. Wszakże to wszystko już było, jest niejako oczywiste i trudno byłoby czymkolwiek jeszcze zaskoczyć, prawda? Artur Żurek, kreując psychopatę polującego na przypadkowych przechodniów z łukiem… potrafił jednak to zrobić. Czytając opis powieści, zdecydowanie nie spodziewałam się tego, że będę w stanie kupić ten pomysł – a jednak nie tylko to zrobiłam, a i wypadł on całkowicie wiarygodnie dzięki spójnej kreacji wydarzeń, niesamowicie logicznemu i prowadzonemu autentycznie jak polskie realia śledztwu oraz odmalowaniu wielowymiarowego tła. Doskonałym zabiegiem okazało się również oddanie głosu mordercy, który (co mnie zdziwiło), wyrażając w sposób niezwykle chaotyczny swoje myśli, sieje jeszcze większy zamęt w głowie czytelnika i budzi w nim coraz większy niepokój. Wzmagająca się atmosfera nerwowości i grozy, tworzona przez wszystkich bohaterów w coraz większym natężeniu, dodatkowo podsycana jest umiejętnie przez niezwykle mroźną zimę. Przyczepić mogłabym się chyba tylko do dwóch rzeczy obecnie modnych, czy wręcz tendencyjnych – niepoprawnego językowo „w Ukrainie”, zamiast „na Ukrainie” oraz stworzeniu postaci kobiety tejże narodowości, która została przedstawiona tak inteligentnie, ciepło i wspaniale, że chyba żadna nasza krajanka nie mogłaby jej dorównać. Obecnie to jednak w literaturze bardzo częste, więc ten niewielki minus nie zaważy na mojej końcowej, wysokiej ocenie – 8/10. Jest mroźnie, jest groźnie, jest nieuchwytny zabójca i kumulujący się wśród wirującego coraz szybciej śniegu, zabarwionego w niektórych tylko miejscach szkarłatem, strach – czego chcieć więcej?
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)