Jean Pierre Cuzin - La Tour - recenzja
Malarstwo jest wyjątkową dziedziną sztuki. Jako jedyna z nich bowiem angażuje wszystkie zmysły, którymi natura obdarzyła człowieczą istotę. Napawa oczy, szukające piękna wśród szarych konturów rzeczywistości. Ćwiczy umysł, próbujący odgadnąć utajony zamysł artysty. Karmi palce, czule badające strukturę werniksu i nałożonych pieczołowicie farb. Myli słuch, do jakiego docierają zaklęte w obrazie dźwięki, szemrzące pieśń malarskiego kunsztu. Napawa węch zapachem użytych olejów i rozcieńczalników. Wreszcie wyrabia smak, niezbędny każdemu, kto nie chce utonąć w bezbrzeżach bylejakości. To wszystko dane jest każdemu, kto obdarzony został choć odrobiną prawdziwego talentu w tym zakresie. Ale są mistrzowie pędzla, którzy przemawiają prosto do serca, wyczarowując nastrój, jaki wywołuje jego mimowolne drżenie w poczuciu obcowania z nieodgadnioną tajemnicą absolutu i ludzkiej natury. Ich dzieła oplatają jaźń zadumą i tęsknotą za utraconym, przeżytym, nieuchwytnym, niewytłumaczalnym. Nic bardziej temu nie sprzyja, jak nieprzenikniona noc, rozświetlana rachitycznym płomieniem świecy lub kaganka. W ich blasku uważny obserwator będzie mógł dostrzec kłębiące się o tej porze doby w ludzkich głowach myśli, namiętności, obawy a nawet zarys duszy. Po zachodzie słońca świat przeistacza się w czarę pełną niedostrzegalnych za dnia sekretów i głęboko ukrytych żądz. Staje się królestwem smutku i sentymentalizmu, które trwa do świtu, kiedy odrzwia wiodące do krainy baśni i imaginacji zatrzaskują się z hukiem. Wspaniale ujął to Waldemar Łysiak: „Była noc. Zawsze wtedy jest noc z jej cieniami i ciszą, co dźwięczy w uszach niczym dzwon, z jej ślepymi zaułkami dróg i przytłumioną urbanistyką zbrodni, z jej skrzypieniem bosych stóp w pustych korytarzach i dalekimi dzwonkami sań na rozległej równinie, rozjaśnionej księżycem i rozdzieranej zawodzeniem wilków, gdzie białe koleiny gubią się na przełęczach gór, a za nimi jest nieznane, wielka brama pożegnania i rozłąki.” Tylko prawdziwi giganci są zdolni do oddania tego wszystkiego na płótnie. Ich najwybitniejszym przedstawicielem, stałym mieszkańcem najwyższego szczytu Parnasu jest Francuz - Georges de La Tour - w zasadzie niekwestionowany książę nokturnów, a więc scen rodzajowych rozgrywających się, gdy zapadnie zmrok. Przez całe wieki był nie tylko niedoceniany, ale też prawie nieznany. Dopiero dwudzieste stulecie wydobyło klejnot jego artyzmu na światło dzienne. I od tego czasu błyszczy on wiecznym blaskiem, którego nie sposób ugasić. Dzięki niemu każdy człowiek może spojrzeć na rzeczywistość „de la tour des humeurs mystiques” (z wieży mistycznych nastrojów), wzniesionej jego pięknymi pracami. Możesz uczynić to i Ty - dzięki albumowi Wydawnictwa Jedność. Czy warto do niego zajrzeć?
Przebieg życia La Toura jest stosunkowo mało naświetlony z powodu braku większej ilości materiałów źródłowych. Nie wiadomo nawet, jak naprawdę wyglądał, gdyż nie zachował się żaden jego portret. No cóż, pod latarnią na ogół jest najciemniej... Pewne jest, że urodził się w 1593 roku w Lotaryngii niedaleko Nancy, a zmarł w 1652. Jego rodzice byli piekarzami, więc można zaliczyć go do „klasy średniej”. Szybko dostrzeżono jego niewątpliwy talent malarski, więc skierowano po nauki do miejscowego wirtuoza pędzla - Jacquesa de Bellange’a. Tak przynajmniej przypuszczają historycy sztuki. Prawdopodobnie potem terminował u artystów paryskich. Snuł się też po Włoszech, szukając inspiracji u tamtejszych mistrzów. Tam zetknął się ze sztuką Caravaggio, co raczej jest pewnikiem, gdyż wyraźnie widać jego wpływ na części malowanych obrazów. W 1616 roku powraca do rodzinnej miejscowości o niekrótkiej, ale dźwięcznej nazwie Vic-sur–Seille. Rok później żeni się ze szlachcianką, która popełniła oczywisty mezalians, co jest dowodem, że miłość łamie wszelkie bariery społeczne. Ze związku rodzi się dziesięcioro dzieci - po równo córek i synów (sic!), z czego trzeba wysnuć wniosek, że Francuz był bardzo pracowitym i sumiennym człowiekiem. W 1620 roku przeprowadza się do Lunéville, miasta żony. Świadczy to o jego przedsiębiorczym zmyśle, gdyż nie istniał w nim żaden warsztat uznanego malarza.
„(...) powody, dla których zamieszkał w Lunéville, są jasne: tu nie ma konkurencji”.
Szybko staje się cenionym artystą, więc sypią się zamówienia. Pracuje nawet bezpośrednio dla księcia Lotaryngii. W 1623 roku kupuje znacznych rozmiarów posiadłość, co jest wystarczającym dowodem na poziom jego zamożności. W 1638 roku spotyka go jednak ogromne nieszczęście. Miasto zostaje doszczętnie splądrowane przez wrogie wojska, a wraz z nim i jego pracownia.
„(...) wszystko, co się w niej znajdowało, zostało prawdopodobnie zniszczone, a przede wszystkim jego obrazy - zapewne wiele ich było w domach prywatnych, kościołach czy wspólnotach religijnych. Ogień strawił wszystko.”
Po utracie swoich artystycznych „dzieci” przenosi się do Paryża, gdzie zyskuje prawdziwą sławę i podziw.
„(...) był (…) w Paryżu nie tylko znany, ale i podziwiany, a jego dzieła nabywali kolekcjonerzy.”
Od 1639 roku zyskuje prawo posługiwania się tytułem: „Malarz Jego Królewskiej Mości”. Kres jego życiu kładzie zaraza. Umiera 15 dni po odejściu z tego świata żony, otoczony szacunkiem i blaskomiotną famą.
Jak złudne są uroki sławy na tym padole łez świadczy fakt, że błyskawicznie został zapomniany i przez całe wieki w ogóle nie dostrzegano jego twórczości. Zmieniło się to całkowicie dopiero w ubiegłym stuleciu.
„(...) szybko popadł w zapomnienie. Francja, a więc kraj, w którym moda odgrywa ogromną rolę, uznała go za niemodnego i całkowicie unicestwiła. Sto lat temu Georges de La Tour nie istniał, jego nazwisko nie figurowało w wykazach dzieł żadnego muzeum, nie wspominała o nim żadna publikacja poświęcona historii malarstwa.”
Przełom przyniosła publikacja niemieckiego historyka sztuki Hermanna Vossa z 1915 roku, w której przeanalizował dwa obrazy mistrza. Za tym poszła pierwsza wystawa w Londynie 1932 roku, a po niej kolejne. Dzięki temu artystycznie „ociemniali” wreszcie przejrzeli na oczy zasklepione błoną niewytłumaczalnej ignorancji. Dziś La Tour należy do największych gwiazd światowego malarstwa, odbierając wreszcie to, co jest mu należne. Niestety zachowany dorobek jest szczupły i obejmuje zaledwie 48 obrazów, potwierdzonych ponad wszelką wątpliwość co do pochodzenia. Niewiele - ale prawie każdy z nich jest kamieniem milowym w historii malarstwa. Do najbardziej znanych należą: Bójka muzykantów, Scena u wróżki, św. Hieronim pokutujący, Sen świętego Józefa vel święty Józef i anioł, Kobieta z pchłą, 2x Święta Irena ze zranionym św. Sebastianem, Hiob wyszydzany przez żonę, Zaprzaństwo św. Piotra, Gra w kości, seria trzech Magdalen, Szuler (Oszust) z asem trefl, Szuler (Oszust) z asem karo. Umownie obrazy te można podzielić na „dzienne” i „nocne”. W pierwszych naczelne miejsce zajmuje olśniewający weryzm, polegający na wiernym, wręcz skrajnie realistycznym przedstawianiu rzeczywistości - zwłaszcza ludzkiego ciała. W drugich króluje tenebryzm, oszałamiające misterium światła i mroku; mistrzowskie operowanie malarskimi nastrojami. Jako stworzenie nocne i ludzka ćma, zdecydowanie preferuję te ostatnie, choć nie mogę się również oprzeć pięknu i „dziennych ujęć”. Do moich ulubionych obrazów artysty należą Szuler (Oszust) z asem trefl, Sen świętego Józefa vel święty Józef i anioł oraz Magdaleny.
SZULER (OSZUST) Z ASEM TREFL
„Szuler (Oszust) z asem trefl” i jego wersja z asem karo to popisowe „numery” niezwykłego Francuza. Zachwyca w nich właściwie wszystko, zwłaszcza piękna gra barw i jasności stopionej z nieprzeniknioną czernią dalszego planu.
„Kolory (…) są miękkie, żywe, z całą gamą różów, połyskującym cynobrem, odcieniami (…) brązu albo bursztynu, z akcentami srebrnej szarości, intensywnej pomarańczy, także czerni. Wprawnym pędzlem, cieniutkimi pociągnięciami odmalowane są hafty, perły, pióropusze.”
Artysta rzuca wyraźny snop wręcz teatralnego światła na postacie siedzące przy stoliku. To dwóch mężczyzn i jedna kobieta, dzierżący w dłoniach karty do gry. Kolejna niewiasta, będąca służącą, stoi z przyniesioną właśnie flaszką wina czy innego napoju i obdarza ciekawskim spojrzeniem toczącą się właśnie rozgrywkę. Spójrz na sugestywny wyraz oczu dwóch postaci po lewej - wyraźnie widać, że „kombinują” jak wyprowadzić w pole młodzieńca i są w porozumieniu, zmierzającym do ogołocenia go do samych pludrów. Zanurzony w lekkim półmroku oszust wyciąga kartę zza pasa, chowając rękę za plecami - zapewne, aby włączyć ją do swojej talii lub podać siedzącej obok i dyrygującej wszystkim białogłowie o porcelanowej, doskonale gładkiej, „pokerowej” twarzy. Trafili na typowego niedoświadczonego „zająca”, który nie będzie zbyt trudnym przeciwnikiem, o czym świadczy jego pucołowata, posiadająca dziecinny wyraz buzia, obdarzona ledwie widocznym meszkiem nad ustami. Na szczęście jest „nadziany”, czego dowodem jest wytworny i pysznie bogaty ubiór. Uporczywie wpatruje się on w swoje karty, nie widząc zupełnie, co się wokół niego dzieje. Z kolei postać hochsztaplera wygięta jest w łuk, przypominający pełną elegancji figurę taneczną. Czymże są wszak szulerskie sztuczki, jeśli nie prawie niedostrzegalnym pląsem, zaciemniającym ludzką imaginację? Uwagę zwraca także jego nieco „lisie” oblicze, które ujawnia wrodzony spryt. Z dzieła wyraźnie emanuje napięcie - artysta uchwycił scenę na chwilę przed dokonaniem rujnującego chłopaka szwindlu.
„Wszystko zasadza się na grze spojrzeń i szybkich ruchach ośmiu rąk.”
Niewątpliwie obraz ten niezwykle sugestywnie ukazuje zderzenie niewinności, zaprawionej bezdenną naiwnością z bezwzględnym brutalizmem rzeczywistości, która nie daje pardonu pięknoduchom, jacy nie mają pojęcia o brudzie tego świata.
BÓJKA MUZYKANTÓW / ŚW. HIERONIM POKUTUJĄCY / JEDZĄCY GROCH
Werystyczny akcent, o którym już pisałam, jest wyraźnie widoczny w Bójce muzykantów i św. Hieronimie pokutującym. Twarz, a właściwie pobrużdżona „gęba” kobiety w tym pierwszym, z rzucającym się w oczy „obwisłym” spojrzeniem czy stopa świętego w tym drugim, która odmalowana została pieczołowicie z dosłownie każdą możliwą zmarszczką skóry, są wspaniałym hołdem, złożonym realizmowi w oddawaniu ludzkich postaci. Niewielu artystów umie to ukazać w tak olśniewający sposób. Do tego grona należy także obraz Jedzący groch - ze wspaniale uchwyconymi, krzycząco naturalistycznymi obliczami pary starych mężczyzn, zajadających się tym darem natury.
SEN ŚWIĘTEGO JÓZEFA VEL ŚWIĘTY JÓZEF I ANIOŁ
Sen świętego Józefa vel święty Józef i anioł to jedno z najlepszych nokturnowych dzieł artysty. Widnieje na nim Józef z gęstą, siwą brodą, wyraźnie drzemiący i podpierający twarz ręką, opartą na rozłożonej na udach księdze. Naprzeciwko niego stoi dziewczynka (anioł?), sięgająca prawą ręką ku starcowi w wyraźnej intencji jego obudzenia. Dłoń lewej zatrzymuje się w teatralnym geście, jakby w akcie retorycznej wymowy. Wszystko pogrążone jest w mroku, rozświetlonym płomieniem wysokiej, stojącej na stoliku świecy, którego blask pada z prawej strony (a więc wbrew prawom fizyki) na wręcz białą twarz dziecka ze szklanym wzrokiem utkwionym w obliczu świętego. Ten ostatni pozostaje w półmroku. Trudno o piękniejszy przykład gry światłocieniem i poruszającego zmysły mistycyzmu. Czy boży wysłannik rzeczywiście przybył z jakimś przesłaniem, czy też jest tylko częścią snu Józefa? Różnie ten obraz interpretowano. Tak czy inaczej, pełna wigoru, lecz zarazem majestatyczna młodość spotyka się na nim z mądrą, monumentalną starością, budząc niekłamany zachwyt zarówno nastrojem, jak i samym ułożeniem sceny. Pod względem estetycznym to absolutne, niedoścignione arcydzieło - powoduje dreszcze u każdego, kto ma szczęście i zaszczyt je oglądać.
„Źródłem światła rozjaśniającego fragmenty obrazu (…) jest płomień świecy, całkowicie ukrytej przez wyciągniętą rękę dziecka, która przecina kompozycję. (…) Intensywność emocjonalna osiąga swoje maksimum, jest nie do opisania. Czy mała dziewczynka, anioł, dotknie starca? Wydaje się bardziej realna niż on, jakby miała większą wagę.”
MAGDALENY
Seria trzech Magdalen de La Toura to absolutne opus magnum artysty. Niedosięgły wzór tenebryzmu, świadczący niebicie o najwyższej klasie jego kunsztu w tworzeniu przepięknych scen nokturnowych. Wszystkie te obrazy przepojone są także niezwykle bogatym symbolizmem, którego odgadnięcie nie jest możliwe bez odpowiednich wskazówek ze strony historyków sztuki. Wszystkie ukazują postać Magdaleny w pozie pełnej zadumy, przepojonej nostalgią, gorzką i pełną melancholii. Pozbawionej złudzeń, że cokolwiek znaczy złudny blichtr tego świata i wszelkie jego tak pożądane podniety oraz utensylia, które w ostatecznym rozrachunku nie mają żadnej wartości. Każda z nich została „wyposażona” przez artystę w długie, czarne włosy, opadające wspaniałą kaskadą na ramiona. Mają wymowny wyraz, gdyż właśnie nimi według św. Łukasza Magdalena wytarła umyte stopy Chrystusa. Każda prezentuje także śliczną, bladą i wyraźnie uduchowioną twarz oraz wrażliwe, delikatne, wysmukłe palce dłoni, którymi w zamyśleniu pieści czaszkę lub składa je na jej czerepie. Jacques Thuillier, francuski krytyk i historyk sztuki, nazwał ten koncept trafnie „baletem rąk”. Czaszka oczywiście jest symbolem przemijania lub wieczności. Tak czy inaczej, to wyraźne zobrazowanie motta: „Memento mori!”. Cała scena pogrążona jest w mroku, który ustępuje częściowo pod naporem światła. Jego źródłem jest wręcz „agresywny” w wyrazie płomień świecy lub kaganka. Nieodmiennie biały, żółty lub stanowiący pomieszanie tych dwóch kolorów. Odbiorca niemalże czuje, jak rzeźbi on ciemność i rozrywa jej zasłonę. Tańczący, wręcz fizycznie namacalny i zarazem pełny mistycyzmu blask „rozlewa” się na postać kobiety, wydobywając ją z ciemności. Mistrzowsko oddane są wszelkie cienie, gra świateł, kontrasty i wynikające z nich deformacje, co jest sztuką niezwykle trudną i dostępną tylko genialnym malarzom. Dzieła różnią się jedynie szczegółami, które jednak mają wielkie znaczenie.
Na pierwszym obrazie, znanym jako Magdalena z Los Angeles (od muzeum), Magdalena Terff (od nazwiska kolekcjonera) vel „Magdalena z kagankiem” widać dziewczynę w siedzącej pozie. Prawą rękę opiera na pozostającej w półmroku czaszce złożonej na udach. Lewą podtrzymuje twarz zwróconą w stronę kaganka, z którego wydobywa się intensywny, biały płomień. Ten ustawiony jest na stoliku obok dwóch opasłych tomów, zawierających zapewne miałkie mądrości tego świata. Leży na nim także bicz wykonany ze splecionego sznura, będący wyrazem pokuty za grzechy. Wszystkie te artefakty spoczywają na rozłożystym, drewnianym krucyfiksie. Martwa natura najwyższej klasy! Warto dodać, że płonący kaganek, zgodnie z przyjętym już w średniowieczu malarskim kodem, symbolizuje „światło mądrości, rozpraszające człowieczą ignorancję”, a więc „iluminację wewnętrzną” i „uduchowienie”. Sam płomień także ma odrębne znaczenie. Prosty i biały, jako biegnący do nieba, jest wyrazem boga. Żółty i wijący się - przeciwnie - szatana i jego kuszenia, a nawet zwątpienia w zasady wiary.
„(...) mocno roztarta impastowa koszula, na której najdelikatniejsze muśnięcia pędzla, najsubtelniejsze pociągnięcia przetrwały próbę czasu, olśniewająca martwa natura z najdrobniejszymi niuansami uwidocznionymi na obydwu księgach, detale zaznaczone na sznurze i krucyfiksie, wreszcie płomień, który wznosi się wysoko z roztopionego wosku i pionowo wiruje, kończąc się czarną i skwierczącą strużką.”
Drugie dzieło (moje ulubione) - Magdalena z kolekcji Wrightsman lub Magdalena z dwoma płomieniami, ukazuje kobietę w siedzącej pozie, ubraną we wspaniałą czerwoną suknię, ze splecionymi dłońmi, spoczywającymi na czerepie czaszki ułożonej na podołku. Wzrok Magdaleny utkwiony jest w lustrze, oprawionym w piękną ramę z imponującymi zdobieniami. Tło pozostaje smoliście ciemne, a ową nieprzeniknioną czerń przełamuje ciepłe, nieco „chybotliwe” światło, padające na przednią część sylwetki. Jego źródłem jest stojąca na stoliku świeca, osadzona w lichtarzu, której wysoki, biały płomień odbija się w zwierciadle. Cóż za genialny koncept artystyczny; metafizyczna estetyka! I najpiękniejszy płomień na świecie - a właściwie płomienie. Chapeau bas. Uwagę zwraca sznur pereł położony niedbale na blacie, co jest symbolem odrzucenia cennych błyskotek. Żywy wyraz sentencji: „Wszystko to marność, marność nad marnościami i wszystko marność”. Również i tu symbolika ma swoje znaczenie. Świeca (dzięki odbiciu o „podwójnej mocy”) od wieków średnich symbolizuje Zbawiciela, będąc znakiem głębokiej wiary. W wersji dla agnostyków, to również często stosowany w malarstwie symbol przemijania ludzkiego żywota i nieubłaganie upływającego czasu. Lustro z kolei to alegoria kruchości człowieczych zamiarów i marzeń, płonności snutych nadziei. To iluzja, która karmi próżne ego.
„Cóż to za obraz! Jakaż dumna władczość połączona z wytworną kobiecością oddaną nadzwyczaj zmysłowo (…). Wyjątkowy (…) sposób ukazania twarzy - w profilu (…), uchwycona w świetle między czarnym łukiem wytyczonym przez lawinę włosów a ciemnością tła. Ledwie ją widać, tak, że w zasadzie można by przypisać jej cokolwiek: ból, rezygnację, odmowę, żal, ufną akceptację.”
Wreszcie ostatnia - „Magdalena z kolekcji Fabius” jest najbardziej melancholijna. Dzieło przedstawia kobietę w skromnej białej koszuli, z podpartą prawą ręką brodą, oświetloną z lewego profilu żółtawym i wijącym się płomieniem świecy, postawionej na stole. Jej samej nie widać, jest skryta za czaszką, którą w zamyśleniu, pieszczotliwie gładzą palce lewej dłoni dziewczyny (a może odpychają?). Jest też i lustro, oprawne jedynie w drewno. Odbija się w nim nie świeca, a ludzki czerep. De facto więc czaszki są aż dwie, co jest wielce wymowne! Wzrok Magdaleny utkwiony jest w tafli zwierciadła, jakby jej umysł kontemplował obraz tego nieco makabrycznego artefaktu, przypominającego o nieuchronnej śmierci. Wszystko pogrążone w półmroku, zdecydowanie słabiej rozświetlonym niż w poprzednio opisanych obrazach. Dla mnie obraz ten to przejmujące świadectwo samotności wobec grozy kresu życia, zadumy nad jego nieubłaganym nadejściem, któremu nie można zapobiec. Absolutne mistrzostwo!
„Po czystym i niemal agresywnym pięknie, elegancji, ornamentach, tutaj uderza prostota, wyzbycie się wszystkiego. (…) światło wycina trakt biegnący od białej koszuli do odbicia w lustrze, przed którym pojawiają się zarysy czaszki i dotykającej jej dłoni. (…) Odbicie (…) wydaje się dziwnie zdeformowane, a jednak jest wiernie oddane.”
INNE DZIEŁA
Piękne są także inne wytwory La Toura, w które mogę wpatrywać się bez ustanku. Należą do nich: Zapłata, Scena u wróżki, Ekstaza św. Franciszka, Pracownia stolarska św. Józefa, Młodzieniec z fajką dmuchający na głownię oraz Święta Irena ze zranionym św. Sebastianem w obydwu wersjach. Podziwiam ich artyzm, uderzający zmysł smaku, cudowność przedstawienia brył ludzkiego ciała, wreszcie nieodmienne mistrzostwo w operowaniu światłocieniem i perspektywą. Każdy z tych obrazów zasługuje na wielkie brawa i trwałe miejsce w świątyni ducha, przepojonej mistycznymi i metafizycznymi nastrojami. Tak samo zresztą jak sam ich twórca.
„Blisko mu zarówno do artystów przywiązanych do wartości formalnych i do spokojnej, rzemieślniczej wielkości, jak i do zwykłych ludzi, jak Ty i ja, którzy widzą w nim odwieczną prawdę istnienia. (…) poszukiwanie kierowało twórczą energią La Toura, napędzało ją, i to ono powinno ożywiać tych, którzy go studiują i kochają.”
„La Tour” Jean - Pierre Cuzin’a to atrakcyjnie wydany album, przedstawiający historię życia oraz twórczość francuskiego giganta barokowego malarstwa Georgesa de La Toura. Artysty dysponującego niebywale kunsztownym pędzlem, którym wyczarowywał niezapomniane arcydzieła. Absolutnego mistrza nokturnów, maga nastrojów oraz arcykapłana świetlnych, mistycznych misteriów. Do naszych czasów zachowała się tylko nieznaczna część jego twórczości, która - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - ożywa reprodukcjami obrazów na stronach publikacji Wydawnictwa Jedność. Ich staranność wprost zapiera dech w piersiach. Kolory są bezbłędnie oddane i mocno nasycone a pod palcami można niemal wyczuć fakturę płótna. Co cenne, poszczególne dzieła przedstawiane są na paru kartach - z przybliżeniem szczegółów i poszczególnych detali, często w powiększeniu, co pozwala uchwycić ich złożoność oraz substancję. Jest to ważne zwłaszcza przy odczytywaniu symboliki ukrytej w obrazach, która zawiera przecież ich duchowe, najważniejsze przesłanie. Praca ta to w istocie galeria sztuki; zaklęte w papier, zachwycające muzeum, jakie pozwala zwiedzającym, czyli czytelnikom na kontemplowanie dzieł mistrza z najbliższej perspektywy. Bez jakiegokolwiek dystansu, zaburzającego odbiór i percepcję. Nie brakuje też ukazania dzieł innych artystów, których dzieła miały bądź mogły mieć wpływ na twórczość de La Toura. Pozwala to na dokonanie oceny jego dzieł w szerokiej perspektywie, z uwzględnieniem prądów epoki.
Opisywany album, zupełnie jak „Bruegel” Larry’ego Silvera, jaki ukazał się nakładem tego samego Wydawnictwa i który miałam zaszczyt recenzować, jest dziełem imponująco monumentalnym. Charakteryzuje się bezkompromisowymi wymiarami (33x27 centymetrów) i objętością kryjącą prawie czterysta stron. Zastosowany papier wyróżnia się wyśmienitą jakością - jest kredowy i pięknie błyszczący. Ze względu na wagę (3,8 kilograma), studiowanie publikacji wymaga sporego wysiłku - chyba że korzysta się z odpowiedniej podpórki.
Szacunek budzą sztywne, grube okładki w preferowanym przeze mnie głęboko czarnym kolorze. Ich wygląd jest wabiąco minimalistyczny - na przedniej wielkimi białymi literami wybity jest jedynie napis „LA TOUR”. Niewątpliwie zapewniają całkowite bezpieczeństwo skrywanemu pod nimi wnętrzu księgi. Świetnym dodatkiem są kolorowe: obwoluta oraz solidne, kartonowe etui - obydwa z obłędnie błyszczącą reprodukcją Magdaleny z dwoma płomieniami. Wygląd jest więc analogiczny do wspomnianego „Bruegla”, co jest znakomitym zabiegiem - obydwa dzieła będą się rewelacyjnie prezentowały na półce każdego miłośnika sztuki i książkomaniaka.
Album dzieli się na 6 rozdziałów, z których każdy chronologicznie opisuje kolejne etapy życia malarza i powstające w tym czasie dzieła, osadzając je jednocześnie w odpowiednich uwarunkowaniach historycznych oraz społecznych. Każdy z obrazów podlega bardzo szczegółowej analizie nie tylko pod względem walorów estetycznych i techniki wykonania, ale także ukrytego przesłania i jego możliwych interpretacji. To ostatnie nie jest całkowicie kategoryczne, więc to czytelnik podejmuje ostateczną decyzję „co widzi” i „co artysta miał na myśli”. Świetnym rozwiązaniem jest snucie analogii z dziełami innych mistrzów pędzla, dzięki czemu odbiorca może naocznie przekonać się z jak wyjątkowym twórcą ma do czynienia.
Książka zawiera także obszerne Wstęp, Podsumowanie oraz rozbudowane Aneksy, które tworzą: Kalendarium, Przypisy, Indeks osób i dzieł, jak również obfita Bibliografia. Szczególnie cenny jest wchodzący w ich skład Chronologiczny spis obrazów artysty. Każdy z nich obejmuje krótki opis oraz dodatki dokumentalne i krytyczne, w tym numer ilustracji czy niewielkie, kolorowe zdjęcie. Bezsprzecznie jest to doskonałe narzędzie, które znacząco ułatwia nawigowanie po książce i szybkie odnalezienie poszukiwanej części dorobku twórcy. Pod względem literackim album również stoi na najwyższym poziomie. Autor to nie tylko wybitny historyk sztuki i wielki znawca twórczości Georgesa de La Toura, ale także utalentowany pisarz. Posiada gawędziarski styl, zrozumiały dla każdego - nawet kompletnego laika. Tekst jest zbudowany przejrzyście i pozbawiony specjalistycznego żargonu oraz naukowego zadęcia, co jest niestety zmorą wielu publikacji z tego zakresu. Dzięki temu odbiorca nie otrzymuje nudnej, naukowej „ramoty”, ale żywą, wartką i pasjonującą opowieść, którą czyta się z zainteresowaniem i prawdziwą przyjemnością. Co również rzadkie, Cuzin nie stroni od przytaczania anegdot i żartobliwych wtrąceń, co dodatkowo umila odbiór pracy. Wielkie uznanie należy się tłumaczowi - Annie Bałaban, która dokonała przekładu książki Autora z języka francuskiego na polski, zachowując w pełni charakter jego unikalnego stylu, ze wszystkimi niuansami i smaczkami, co jest trudnym zadaniem. Muszę podkreślić, że recenzowany album, jak i jego poprzednik, to absolutne opus magnum wśród podobnych publikacji - najpiękniejsze i najbardziej efektowne spośród tych, jakie kiedykolwiek miałam w dłoniach. Całość jest bez zarzutu i budzi niekłamany podziw. Wielkie brawa dla Wydawnictwa Jedność! 10/10 - gwoli formalności.
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)