Robert Małecki - Zrost - recenzja

by - 20:01:00

„Myślał o słowach Raszei, o tym, że wiele starszych osób decyduje się na desperacki krok i odbiera sobie życie u samego jego kresu. Czy ich decyzja, paradoksalnie, może mieć związek ze strachem przed naturalną śmiercią, czy raczej podkreśla jej pragnienie?”

Sprawę, która właśnie trafiła na Twoje biurko, z pewnością jak najszybciej umorzyłby każdy inny policjant. Każdy, jednak nie Ty – Bernard Gross, komisarz do spraw na pierwszy rzut oka niewyjaśnialnych. W częściowo zamarzniętym jeziorze został znaleziony prawie dziewięćdziesięcioletni staruszek. Choć wszystko wskazuje na brak udziału osób trzecich, kiedy tylko spoglądasz na jego nieruchome, spokojne już ciało, które zapewne za życia zdążyło już swoje wycierpieć, coś nie daje Ci spokoju w jego śmierci. Po pierwsze, jeśli chciałby popełnić samobójstwo, po co przywiązałby się do… deski, tym bardziej, jeśli użył obciążnika, mającego zadbać o to, że poniesie pewną śmierć? Istnieją łatwiejsze sposoby na zejście z ziemskiego padołu… Po drugie, dlaczego ktoś, kto i tak już niedługo odejdzie z tego świata, miałby sobie odebrać tę niewielką resztkę życia, która mu pozostała? Kilka innych detali, które dla kogoś innego zapewne również stałyby się niewarte uwagi sprawia, że postanawiasz drążyć dalej – wbrew jawnie okazywanemu niezadowoleniu pani komendant, liczącej na szybkie zamknięcie spraw przed awansem do innej jednostki oraz prokurator, która sama sugeruje umorzenie śledztwa z powodu braku dowodów. Dociekliwy i nieustępliwy, zajrzysz jednak dosłownie i w przenośni pod każdy kamień, trafiając na ścieżkę, która doprowadzi Cię aż do czasów końca drugiej wojny światowej…

 


„(…) to już nie będzie to samo co świadectwo człowieka, który przychodził do nich, do tych młodych ludzi, i opowiadał im o okrucieństwie hitleryzmu, o bliznach i zrostach, które nosił na swoim ciele, ale też o dużo groźniejszych ranach, tych stale jątrzących się we wnętrzu.”

Przesłuchując nielicznych świadków, zamieszkujących okolicę zmarłego Sądeckiego, szybko ustalasz, że od dziesiątek lat był on skonfliktowany ze swoim sąsiadem. Dlaczego? Powodów tej waśni nie zna nikt, gdyż mężczyzna postanowił zabrać tę tajemnicę do grobu. Natrafiając przypadkowo na emerytowaną nauczycielkę historii, dowiadujesz się jednak, iż źródło ich wzajemnej niechęci mogło się znajdować jeszcze w wydarzeniach z czasów drugiej wojny światowej, kiedy to w okolicy najpierw zaciągano do katorżniczej pracy żydowskie kobiety, aby – podczas ucieczki przez rosyjskimi wojskami – przepędzić je, prowadząc na zwieńczony śmiercią marsz. Wychudzone, zabijane dla zabawy, wykorzystywane i nagminnie chowane w bezimiennych grobach. Zapomniane – choć jednak nie przez wszystkich. Nawet jeśli wówczas coś poróżniło dwóch sąsiadów, jaki związek mogłoby to mieć z mającą miejsce wiele lat później śmiercią niespełna dziewięćdziesięciolatka? Ustalisz to za wszelką cenę – w końcu mające swój zaczątek wiele lat wcześniej nietypowe zbrodnie to Twój konik. Czarny ogier. Chyba, że przeszkodzą Ci w tym zawirowania w życiu osobistym…

„Poza tym wciąż nie wiedział, czy życie u jej boku, bez pracy, bez tego ciągłego patrzenia w twarze zbirów, bez odczuwania na sobie ich martwego wzroku, który każe mu kopać głęboko, aż do odkrycia prawdy o ich tragicznym losie, i bez wymierzenia sprawiedliwości mordercom, jest właśnie tym życiem, które pragnął wieść. Czy rzeczywiście umiałby zdać legitymację i zdjąć mundur?”

Dziesięć lat temu Twoją żonę napadnięto – a sprawca nigdy nie został ujęty. Kobieta od tamtego czasu tkwi gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią w hospicjum, a Ciebie wciąż dręczą demony dawnych lat. Nie potrafisz o niej zapomnieć i zacząć życia z nową kobietą, choć ktoś taki w końcu pojawił się na Twoim horyzoncie. Wyrzutem sumienia jest Ci również syn, wówczas zaledwie nastoletni, z którym Twoja relacja zupełnie umarła po tamtych tragicznych wydarzeniach. Nie udało Ci się ocalić ani żony, ani jego… Czy wśród policyjnej zawieruchy, w której pełno jest spraw do rozwiązania i sprawiedliwości do wymierzenia, znajdziesz jeszcze choć jedną, ulotną, acz jakże ważną chwilę na to, aby pomyśleć o odbudowie własnego życia?

„Przychodził tu często, coś go gnało w to miejsce, jakby miał być świadkiem dramatu, niemym obserwatorem , ze związanymi strachem rękoma i gardłem, z którego nie padnie żaden okrzyk.”

Twórczość Roberta Małeckiego miałam okazję poznać w pierwszej połowie tego roku za sprawą bardzo dobrze skonstruowanego kryminału „Urwisko”. Jak i poprzednim razem, tak samo i tym, muszę docenić zdolności Autora do bardzo zręcznego posługiwania się językiem, dzięki której książkę o stosunkowo dużej objętości (450 stron), udało mi się pochłonąć w jeden wieczór. Malowanie obrazem, płynne przejścia i skrupulatne przedstawienie postaci, podobnie zresztą jak i ich poprawne wprowadzenie sprawiły, że szybko odnalazłam się w zawiłościach fabuły. Powiązanie współczesnego morderstwa z napawającymi smutkiem wydarzeniami z czasów drugiej wojny światowej okazało się bardzo udanym zabiegiem – szczególnie dla osoby, która pasjonuje się tamtym okresem historii. Jestem zdania, że dla fanów klasycznych kryminałów z tajemnicą z przeszłości w tle będzie to nie lada gratka. Sama, choć do imentu urzeczona dodającym grozy mroźnym, wyjątkowo zimowym klimatem, mile widziałabym nieco bardziej dynamiczną akcję z większą ilością zwrotów – po prostu szybszą fabułę, dzięki której powieść zyskałaby w moim mniemaniu dodatkowego plusa i gdzieś za dwiema trzecimi objętości nie zaczęłaby mi się dłużyć. Nie jestem też ekspertką do spraw działań policji, choć jako żona prawnika wielokrotnie miałam z nią styczność, ale sposób prowadzenia sprawy wygląda mi na nieco grubymi nićmi szyty – no bo czy w rzeczywistości faktycznie ceniony komisarz poświęciłby tak wiele uwagi wyglądającej na naturalną śmierci staruszka? Chce się wierzyć, że owszem, tak właśnie by było, choć… Przyjmując jednak konwencję, doceniam kunszt kryminalny – jako że ten w dalszym ciągu pozostaje na jak najwyższym poziomie. 7/10

PS Pewnie i byłoby 8/10, gdyby nie pewna niesamowicie irytująca mnie jako czytelniczkę maniera: powtarzalność czynności. Pani policjant, która podczas 450 stron książki żuła gumę i częstowała nią wszystkich dookoła mniej więcej trzydzieści razy, przyprawiła mnie o niemały ból głowy. Zakotwiczający w teraźniejszości incydent mnie jednak zbyt często wybijał z rytmu. A kiedy dorzucimy do tego podnoszącą się w kubku pod wpływem wrzątku po wielokroć torebkę Liptona…

„Tymczasem wszystko to, co podpowiadała mu pamięć, mogło przebiegać zupełnie inaczej, a z jakiegoś powodu mózg zwyczajnie go oszukał.”

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)