Dr Seuss - Jak Grinch skradł Święta - książka - recenzja
„Być może nieważne, czy prezent masz w ręce, bo w Świętach, cóż, chodzi o coś… o coś więcej.”
Do tej pory byłam przekonana, że idealna bożonarodzeniowa książka nie
istnieje. Okazało się, że byłam w błędzie – po prostu nie została jeszcze
wydana w Polsce, co zmieniło w tym roku wydawnictwo Kropka, któremu jestem za
to bardzo wdzięczna. Odkąd obejrzałam film traktujący o złośliwym i niezwykle
ironicznym zielonym stworku, zwanym Grinchem, stał się on moją bez wątpienia
ulubioną gwiazdkową postacią, z którą zresztą (o czym przynajmniej połowa
bookstagramowego świata zdążyła się już doskonale przekonać) bardzo się
identyfikuję. Po filmie przyszła pora na ekranizację w formie animowanej, która
urzekła nieco mniej od wersji pierwotnej, ale i tak uplasowała się całkiem
wysoko na liście moich faworytów, jeśli chodzi o filmy (antyświąteczne).
Wreszcie nadeszła i ona: wyczekiwana przeze mnie książka, przedstawiająca losy
Grincha. Bo… jak to się właściwie stało, że stał się on dokładnie tym, kim
jest?
„Grinch Świąt nienawidził. Nikt nie wie dlaczego. (…) serce miał Grinch dwa rozmiary za małe.”
Z pewnością „Jak Grinch skradł Święta” to idealna propozycja na prezent pod choinkę – i to zdecydowanie nie tylko dla najmłodszych, choć to dla nich ta historia będzie najbardziej cenna. W środku na każdej stronie znajdują się wykonane zdecydowanie utalentowaną ręką czarno-czerwone ilustracje, które nie tylko przykuwają wzrok – ale i zwyczajnie cieszą oko, będąc nie lada gratką nawet i dla czytelnika, który wielkimi (zbyt wielkimi) krokami… zbliża się do trzydziestki. Tekst w książce napisany jest zgrabną rymowanką, której w żadnym razie nie należy kojarzyć z tak zwanymi częstochowskimi rymami. Historię Grincha na aromatycznym (tak, zaliczam się do grona tych zwichrowanych, wąchających książki), solidnym papierze czyta się z uśmiechem na ustach – i całkowicie szczerym. Jest rozbawienie, konsternacja i dawka dobrej, choć dla dziecka zapewne momentami mrocznej zabawy; wszystko zaś wieńczy zakończenie, z którego płynie właściwy morał: w Świętach nie chodzi wszakże o podarunki, a o… coś więcej. O co? Na to pytanie warto sobie odpowiedzieć samodzielnie.
„(…) od rana buszować w swych będą prezentach. Rozlegną się wtedy nieznośne okrzyki i łomot i łoskot, huk, pisk i wrzask dziki.”
Grinch stanowi doskonałe odzwierciedlenie mojego stosunku do wszystkiego co świąteczne (choć pojawiają się nikczemne kalumnie głoszące, że w głębi swojego skończenie zielonego serca tak naprawdę lubię Święta – oszczerstwa!), w związku z czym zapoznanie się z jego książkowymi losami było dla mnie dużą przyjemnością, okraszoną odpowiednią dawką dobrej zabawy. Na rynku czytelniczym, na którym dominują bożonarodzeniowe historie ociekające lukrem, zdecydowanie brakuje właśnie takich historii – kontrświątecznych, choć tak naprawdę niosących jedno i to samo, niezwykle ważne przesłanie. Szkoda jedynie, że sama opowieść nie była dłuższa – o Grinchu chętnie przeczytałabym i obszerną powieść. 9/10
„I właśnie się budzą! Nie wierzą swym oczom! I płaczą z rozpaczy! Och, jakże uroczo!” 😉
Niezależnie od tego, czy Twoje serce jest grinchowo zielone czy czerwone
jak ulubiona oczopsujna bombka na przeładowanej nimi choince – „Jak Grinch skradł Święta” to moim zdaniem bożonarodzeniowy klasyk, który warto mieć, aby niezależnie
od wieku móc poprawić sobie humor w przedgwiazdkowym szale czy… poczytać
wspólnie z najmłodszymi, pokazując im humorystyczną historię przemiany pewnego
złośliwego, choć niepozbawionego uroku, włochatego stworka.
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)