Bret Easton Ellis - Strzępy - recenzja

by - 17:06:00

Jak stopniowo zbudować klimat i wiernie odmalować przed czytelnikiem wielobarwne tło powieści? Znany za sprawą “American Psycho” Bret Easton Ellis ma na to sposób, co udowadnia w “Strzępach” - opartej na faktach, w dużej mierze autobiograficznej, choć fabularyzowanej historii, przenoszącej do Ameryki w latach osiemdziesiątych minionego stulecia. Zbudowana na traumach opowieść, która powstawała przez wiele lat ze znaczącymi przerwami, traktuje o niewyobrażalnych dla przeciętnego człowieka zbrodniach, odkrywaniu własnej tożsamości i dorastaniu wśród tak zwanej bananowej młodzieży. Gawędziarska narracja przywołuje wspomnienia, jakie szokują, trwożą, uśmiecha albo skrajnie zasmucają. Po raz kolejny okazuje się bowiem, że można jeździć najmodniejszym kabrioletem, mieszkać w wilii, mieć grupę bogatych przyjaciół, z którymi pozwala się sobie na zbyt wiele niezależnie od kosztów i zmienić swoje życie w jedną wielką imprezę - ale pomimo posiadania teoretycznie wszystkiego – jest się... samym, samotnym i pustym w środku... a przy tym nic nie stoi na przeszkodzie, by stać się ofiarą zbrodni. Ta zawsze czyha w ukryciu i atakuje tam, gdzie bynajmniej nie jest to spodziewane.  

Zanim jednak mrok przyćmi wszelkie inne kolory, przykład udanego wprowadzenia czytelnika w świat, który kiedyś widział przed oczami Ellis i jaki – co z autoironiczną nutą przyznaje - był jego udziałem: 

“Los Angeles z początku lat 80. Świat zdążył już opłakać Johna Lennona, a Lśnienie zawładnęło wyobraźnią widzów. Jednak prawdziwy horror dopiero się rozpocznie. Ubierają się u Calvina Kleina i Raplha Laurena, wożą mercedesami, jaguarami i porshe, a w willach z basenami (...). Oto oni: złota młodzież z elitarnej Buckley School u progu dorosłości. Piękni, młodzi, pociągający. Spadkobiercy imperium. Tyle że prawdziwy świat brutalnie się o nich upomina. Media donoszą, że w mieście grasuje seryjny morderca (...).” 

Uprzywilejowana rzeczywistość - czy może jednak zubożona?

“Wszystko przyspiesza, kiedy w wieku szesnastu lat dostajesz pierwszy samochód: zyskujesz niezależność, która wcześniej nie była Ci dana, możesz samodzielnie dać sobie radę albo tak Ci się przynajmniej wydaje (to iluzja).” 

Siedemnaście lat, ostatnie beztroskie, gorące wakacje przed najważniejszym rokiem w prestiżowej szkole. A może nie – bo czy naprawdę ktoś, kto mieszka w willi będzie musiał pójść na studia i podjąć jakąkolwiek pracę zarobkową? Pewnie takiej się podejmiesz – wszak ambicja własna i rodziców nie pozwoliłaby Ci na inną decyzję. Teraz jednak nie pora na takie dywagacje. Przed Tobą Hollywood, a Ty za kierownicą własnego samochodu czujesz się jak władca świata. W oddali majaczą palmy; Ty zaś zastanawiasz się, czy pójść dziś znowu do kina i na jaki seans czy może jednak odwiedzić Twoją udawaną dziewczynę lub przyjaciół. Najchętniej postawiłbyś na to ostatnie – spotkanie we dwójkę z jednym z nich, naturalnie płci męskiej, najlepiej pod osłoną ciemności, kiedy może Twoje obecne zauroczenie odważy się na coś więcej niż ostatnio. Nie potrafisz jasno sklasyfikować, do jakiej orientacji się zaliczasz. Najistotniejsze, że pozory są zachowane - chodząc za rękę z “it girl”... ukradkiem wzdychasz do kolegów. Te letnie miesiące już niebawem zmienią wszystko. Ciebie, Twoich towarzyszy i rzekomo bezpieczną okolicę. Pierwsze pocałunki, kłamstwa, stosunki; kolejne urwane po suto zakrapianych imprezach filmy, hity muzyczne, maratony na wielkim ekranie. Ale też... napady, kradzieże i morderstwa, które zelektryzują bogatą, a więc przecież teoretycznie wolną od nich rzeczywistość. Świat na granicy, krawędzi; przemierzony. Poddawany zmianom, ale jednak w dużej mierze wciąż skrycie konserwatywny. Gdzie w nim uplasujesz się sam – z wolną ręką na absolutnie wszystko od wiecznie zajętych rodziców, sięgający po każdą możliwą używkę, mający... nic? Pozory, szkolny teatr cieni – mozaika; rozbite szkło. Jeszcze niewidoczne zniszczenia, które zostaną sklejone być może dopiero wiele, wiele lat i sukcesów później. Dziś... szalona młodość. I ten nowy uczeń; spadająca gwiazda – a może ktoś, kto odwróci bieg wydarzeń. 

“No cóż, ludzie... chyba myślą, że ja jestem trochę dziwny (...). I ludzie myślą też pewnie... że Ty jesteś dziwny. (...) W sumie nie wiem. W sensie, dziwność jest... względna.” 

Któż mógłby być tak szalony, aby przenieść się do innej szkoły na ostatni rok nauki? W dodatku tej prestiżowej, w której kliki zawiązują się właściwie na dzień dobry, trwając w niezmienionym składzie aż do chwili triumfalnego wyrzucenia biretów w górę. Robert Mallory. Ten nowy, będący powodem niezliczonych plotek, domysłów i imaginacji. Jaka jest jego opowieść? Czy wśród zwichrowanych nastolatków, dysponujących niezliczoną ilością pieniędzy uda mu się choćby częściowo zaaklimatyzować? A może w ogóle nie ma zamiaru do tego dążyć? Czas pokaże. Dziś, z perspektywy kilkudziesięciu lat, dostrzegasz już znaki, jakie poprzedziły jego przybycie. Znikające zwierzęta domowe, młodzież przepadająca bez śladu, złe omeny – rysowane niczym kreski na powiekach, jednak nieścieralne; naznaczające na zawsze bezpieczne choć tak naprawdę pełne przyszłych zagrożeń “teraz”. 

“Informacje o istnieniu Trawlera – potwierdzenie, że dzieje się zło - wyprowadziły mnie na cały tydzień z równowagi, choć było w tym również coś melodramatycznego, co wprawiało rzeczywistość w stan łagodnej wibracji i sprawiało, że byłem podekscytowany całą atmosferą sytuacji: intensywną, trochę niebezpieczną, nieco ero*tyczną.” 

Metodycznie zbrodnicze działanie; misterium krwawych przestępstw, które sprawia, że na całą okolicę pięknych i bogatych pada blady strach. Posiadane dobra materialne nie sprawią wszak, że nie staną się kolejną ofiarą szaleńca. Kogoś zdeterminowanego i mającego ówcześnie jedynie sobie znany i coraz bardziej skrzętnie realizowany plan. A przecież tak wiele ostrzeżeń mogłeś dostrzec w porę. Nie chciałeś - czy tylko udawałeś, że nie istnieją? Kiedy wiele lat później, przechodząc właśnie do tworzenia “Strzępów”, zamówisz klasowy album zdjęć Waszego rocznika, część z nich znajdzie się w sekcji “pozostaną w naszej pamięci”. Owszem - tkwią tam na zawsze, przez pewnego nowego – a może i większą liczbę osób - nieme niczym wyrzut. Czy skrajne zło, które przybrało ludzką postać, mogło przejść niezauważone? 

“Wiele lat temu uświadomiłem sobie, że książka, powieść, to marzenie, które domaga się spisania. Zupełnie jak wtedy, kiedy się w kimś zakochujemy. Marzenie robi się nieodparte, nie da się na nie nic poradzić, trzeba się w końcu poddać, podporządkować, nawet jeśli instynkt podpowiada, żeby wiać, bo może się przecież okazać, że uwikłaliśmy się w niebezpieczną grę - ktoś zostanie skrzywdzony. (...) Tak natychmiast założył mój umysł - takiego napięcia żądał pisarz we mnie.” 

Moje pierwsze literackie spotkanie z warsztatem Breta Eastona Ellisa okazało się... szokująco obfitujące w najróżniejszy wachlarz odrzuć. Już od pierwszych stron dałam się porwać całkowicie niespodziewanej, bardzo gawędziarskiej narracji, która zupełnie niepostrzeżenie przeniosła mnie w zupełnie inny świat. Dość jednowymiarowy – bo namalowany jedynie z perspektywy kogoś uprzywilejowanego, dla kogo bieda czy brzydota świata to tylko nieznane praktycznie terminy. Pomimo tego uwodzący i nęcący - bo okolony rzeczywistością tej lepszej strony Amerykańskiego Snu z lat osiemdziesiątych. Podróże modnymi wówczas samochodami, seansie kinowe dla powieści Kinga, znana później na cały świat muzyka z tamtego okresu, którą Autor/główny bohater umiejętnie otula swoją opowieść; doznanie bycia uprowadzoną słowem uznaję za osiągnięte. W związku z tym, że powieść w dużej mierze jawi się autobiograficzna, trudno jest mi ocenić jej wartość. Uważam jednak, że potrzeba dużego warsztatu pisarskiego, by aż tak ciasno opleść dobrze skrojoną gawędą czytającego, podczas gdy propozycja literacka liczy sobie, bagatela, 731 stron. Uważam, że dynamika całej historii zyskałaby jednak sporo na skróceniu. Ellis wielokrotnie, z niemalże fotograficzną pamięcią, opisuje odbyte przejażdżki samochodowe, wszystkie towarzyszące mu wówczas myśli czy... hom*osek*sualne zbliżenia - tych opisów w książce jest zdecydowanie zbyt dużo. Rozumiem, że tworzyły one rzeczywistość Pisarza/bohatera i jeszcze bardziej ubarwiają odmalowane słowami przed czytającym tło, a jednak część z nich jest po prostu zbędna. Amerykanin wie, po jakich rewirach powieściowo podróżuje, zaś obcokrajowiec w dużej mierze po prostu wybije się z lektury i zacznie szukać, gdzie leży ta czy inna “drive”. Zbyt duża ilość opisów stosunków oraz rzeczywistości to właściwie jedyne wady, które dostrzegam w “Strzępach”. To bowiem przede wszystkim podana ze swadą opowieść o dorastaniu i poszukiwaniu własnej tożsamości, przed czym nie umknie nikt – nawet ten element “bananowej młodzieży”, będący obiektem westchnień osób znajdujących się po przeciwnej stronie medalu, okazującego się czasem tylko obleczoną w fałszywe złoto miedzią. Zamykającą wszystko to w ramy historią makabrycznych zbrodni Ellis po raz kolejny szokuje, wnosząc do literatury coś, czego w takiej formie próżno nawet próbować szukać. 7/10. 

Louis Villain: Amerykański sen - “Co się rodzi w mojej głowie? Jeszcze kiedyś będziemy - jeśli to nasze pięć minut, to rozciągnę je na wieki. (...) To amerykański sen - w tle wyją syreny... już nie te co kiedyś. Pięć minut to plaża - możemy jak chcemy.” 

“Mój znak zodiaku to dwie ryby płynące w przeciwnych kierunkach – Ryba to marzyciel bezwładnie płynący z prądem, nie całkiem racjonalny, skłonny do złudzeń, ale ślepo dążący do swoich celów, romantyk, indywidualista, który nie potrzebuje wspólnoty.” 

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)