Catherine Walsh - Zaśnieżeni - recenzja
Rozdałam już w tym roku wiele znaczących tytułów. Na przestrzeni ostatnich miesięcy pojawiły się tutaj najlepsze moim zdaniem debiuty, najbardziej przejmujące dramaty, porywające thrillery, szokujące zaskoczenia i frapujące kryminały. Niewiele lokat zostało na polu rozpoczynającym się przedrostkiem “naj”, co pokazuje, że minione już prawie trzysta sześćdziesiąt sześć dni obfitowało w cały wachlarz pozytywnych odkryć literackich - choć nie zabrakło również skrajnych rozczarowań. O tym jednak będziesz mógł przeczytać w tradycyjnym podsumowaniu, które jak zawsze opublikuję w Sylwestra.
Czytając “Zaśnieżonych” uzmysłowiłam sobie, że w 2024 nie trafiłam jeszcze na najzabawniejszą i jednocześnie najmocniej wzruszającą komedię romantyczną. Choć za oknem atrakcyjna dla mnie ulewa i szaruga, a o białym puchu można jedynie pomarzyć, niniejszym obwieszczam uroczyście, że zimową powieść Catherine Walsh, której poprzednią książkę właśnie dodałam do listy zakupów, tytułuję właśnie tym mianem. 🥇 Nie pamiętam już, kiedy tak doskonale bawiłam się podczas czytania lekkiej literatury. Pełna słownych przekomarzanek pomiędzy głównymi bohaterami, każdą przewracaną stroną w stu procentach celowała w moje poczucie humoru i na zmianę wywoływała uśmiech, śmiech lub podejrzane i najpewniej mające związek z niską temperaturą zawilgocenie oczu. To taka otoczona śniegiem pozytywna historia, od której z jednej strony nie można się oderwać - a z drugiej nie chce się kończyć, bo pozostawi po sobie dozę tęsknoty. Rosyjska dusza i te sprawy.
Gdybym nie zaplanowała już prezentów dla tej lubianej części rodziny oraz przyjaciół i znajomych a miała wybrać pod choinkę tylko jedną książkę (co jest wyzwaniem samym w sobie), tym razem bez chwili zastanowienia postawiłabym na “Zaśnieżonych”. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że to jedna z tych powieści, które nie mogą się nie podobać. Po prostu śNIEg i już! 😉
W tle za chwilę mogłoby zagrać: “żoną miałam być, miał być ślub - i wesele też”, ale póki co nie pora na muzyczne halucynacje. Dosłownie zadzierasz (piękną białą) kiecę i gnasz prosto przed siebie, pędząc w niewygodnych szpilkach na nader prawdopodobne złamanie karku, próbując niezauważona opuścić hotel, w jakim za chwilę miałaś wyjść za mąż. Matka wyminięta, niedoszły pan młody, na którego obecnie nie chcesz nawet patrzeć, nomen omen, nareszcie przejrzawszy na oczy, na szczęście magicznie się nie zmaterializował; uff - można odetchnąć. Ukradkiem zatrzasnęły się za Tobą drzwi. W lewo czy w prawo? Którędy do taksówki, która z małej irlandzkiej wioski zawiezie Cię w nieznane, choć wreszcie wolne, wprost do szalonego Dublina? O nie... Czyżby szczęście jednak Cię opuściło? Spoglądasz na wprost i widzisz Christiana - chłopaka, który chodził z Tobą do szkoły, a przy tym był obiektem westchnień wszystkich nastolatek. Nie wyłączając zresztą Ciebie, choć już wtedy byłaś związana z Isaakiem. Cóż, na niektóre rzeczy nie ma się wpływu, a Twoja mama faktycznie zaprosiła chyba każdego, kto przyszedł jej do głowy, nie wyłączając licealnych kolegów, ciotek siostry przyrodniego brata męża i opiekunów wycieczek w przedszkolu. Kiedy już myślisz, że za chwilę kochający widowiska, dalej nieprzyzwoicie przystojny mężczyzna Cię wyda, ten tylko posyła Ci szelmowski uśmiech, od jakiego pewnie ugięłyby Ci się kolana, gdyby nie te cholernie niewygodne buty i wskazuje Ci odpowiedni kierunek. Wygląda na to, iż właśnie zostałaś przysłowiową uciekającą panną młodą. Nikt nie zna powodów decyzji, jaką podjęłaś - i wolisz, aby tak pozostało. Przecież nie uwierzyliby, że ten uprzejmy, uczynny i zawsze pogodny facet... Nieważne. Liczy się to, że udało Ci się zbiec i nareszcie odważyć na krok, który przez minioną dekadę co rusz chodził Ci po głowie: zacząć życie od nowa i na własnych warunkach. Mija pięć lat...
“Widzę to tak: żadne z nas nie ma ochoty spędzić tych Świąt jako singiel, ale żadne z nas nie ma wyboru, jeśli nie chcemy zawieść naszych rodzin. Więc może zrobimy to razem?”
Odbywasz terapię, przepracowujesz minione wydarzenia i w końcu odkrywasz, że pod tym, co Isaak tworzył na swoją modłę, skrzętnie przesłaniając Twoją osobowość, tkwiła przebojowa kobieta, która - jeśli tylko zechce - może zawojować świat. Kochasz swoją pracę i realizujesz pasję, a przy tym chadzasz na mniej i bardziej udane randki, postanawiając na razie nie wchodzić w kolejny poważny związek. Właśnie udajesz się zresztą na jedną z nich. Tę chyba będziesz mogła zaliczyć na poczet rozczarowań, jako że wybranek się nie pojawia. Choć... czy aby na pewno? Z właściwą tylko sobie gracją, widowiskowo wylewasz kieliszek czerwonego wina na koszulę stojącego przy barze mężczyzny, okazującego się być... niewidzianym od dnia niedoszłego wesela Christianem. Wdajesz się z nim w pogawędkę, z której wynika, że niebawem oboje udajecie się do rodzinnej wioski na Święta Bożego Narodzenia. W związku z tym, że Twoja stopa nie postała tam, odkąd uciekłaś w białej kiecce w siną dal, masz względem tej wyprawy ambiwalentne odczucia. Twoje zaskoczenie rośnie, gdy okazuje się, że Christian żywi podobne – wszak wciąż czuje się niewystarczający dla ojca, nieusatysfakcjonowany karierą zawodową i samotny wśród będącego w stałych relacjach rodzeństwa. Tak rodzi się śmiały plan: nie ma mowy, aby przed Wami jawiła się kolejna beznadziejna, pełna dawnych żalów i smutków Gwiazdka. Pojedziecie na irlandzką wioskę wspólnie... udając parę. Co może być w tym trudnego, skoro właściwie przyjaźniliście się, z małymi przerwami, przez wiele lat? Ty nie będziesz musiała dłużej nosić łatki znikającej (nie)żony, a Christian zostanie postrzeżony jako ktoś, kto potrafi się ustatkować. Aby zaakceptowana przez obojga wzajemna propozycja nie do odrzucenia doszła do skutku, najpierw musicie się jednak lepiej poznać. Zapewne pomoże w tym randka w muzeum wśród wypchanych zwierząt czy zwierzenie się z nowej-starej relacji najbliższym:
“-Powiedziałam mojej matce. Chyba kupiła to nasze: po prostu wpadliśmy na siebie.
-To dlatego zaczęła mnie obserwować na Instagramie dziesięć minut temu?”. 😉
Choć początkowo nie byłaś przekonana do tego, że Wasz plan się powiedzie, a Twój powrót w rodzinne strony nie okaże się traumatyczny, starasz się gorączkowo zagrzewać do walki:
“- Dasz radę.
Ale czy dam? Czy dam?!”.
Powoli oswajasz się z bliskością Christiana, coraz bardziej udanie wchodząc w rolę jego rzekomej dziewczyny. Chyba oboje nie przewidzieliście jednak jednego (a może wręcz przeciwnie i podświadomie tego właśnie oczekiwaliście?): że zbyt autentycznie odegrany teatr, mający być przecież tylko tymczasową iluzją, w końcu przekształci się... w przedstawienie, które trwa nawet, gdy na scenę dawno już opadnie kurtyna. Czy znajomi przemieniający się w przyjaciół z korzyściami mają szansę stać się dla siebie kimś więcej? Na przykład okolonym zaspami irlandzkiego śniegu całym światem? Co wyniknie z tego szatańskiego, naznaczonymi słownymi przepychankami planu, kiedy na niebie pojawi się pierwsza gwiazdka?
“-To, jak on na Ciebie patrzy...
-Jakby był do szaleństwa zakochany. (...)
-Jakby Cię naprawdę widział.”
3, 2, 1... być może przedstawienie życia czas zacząć.
“Szczypta tłumionej frustracji, trochę mocnych emocji i my dwoje wyglądający najlepiej w historii naszej znajomości. Co niby mieliśmy zrobić? Nie pocałować się? Jeśli coś takiego zdarza się raz, można skwitować to śmiechem. Ale dwa razy...”
Większość komedii romantycznych przyprawia mnie o ciarki. Żenady - podobnie zresztą jak i ów przymiotnik na literę R. Z młodych lat, kiedy jeszcze człowiek wzdychał do kwiatków i szczenięcego wzroku, którym on obdarzał tę przypadkowo spotkaną jedyną i czynił szarmanckie gesty, przechodząc przy tym (absolutnie nierealną) przemianę, nim widowiskowo pojmie ją za żonę, pozostały mi pewne ciągoty do sprawdzania, co dzieje się w rzeczywistości bajek i baśni. Tego rodzaju bojowych literackich wypraw zaliczyłam w tym roku kilka, jeśli nie kilkanaście. Miałam więc okazję westchnąć (nad naiwnością), przewrócić oczami (nad kiepskimi żartami), unieść brwi do linii włosów (wskutek zniesmaczenia) i ułożyć grymas w usta, bo jeszcze tylko tęczy i jednorożców zabrakło, żeby fatalistę zemdliło. W najlepszym przypadku stwierdzałam obiektywnie, że w swoim gatunku książka jest w porządku - można przeczytać. A potem trafili do mnie “Zaśnieżeni” - i tu doskonale w praktyce sprawdza się stwierdzenie, że kto nie ryzykuje, ten się nudzi. Albo nie pije szampana, acz wolę swoje halucynacje semantyczne. Już podczas intro moje mroczne poczucie humoru wybuchło tym razem wcale nie ironicznym, a szczerym śmiechem, który towarzyszył mi przez całą książkę. Zabawne wydarzenia i tak cenione przeze mnie komiczne przekomarzanki głównych postaci, których nie sposób nie polubić, przeplatały się jednak z wartościowością i... chwilami potencjalnych (do takowych się nie przyznaję) wzruszeń. Definitywnie to najśmieszniejsza, najcieplejsza i najlepsza komedia romantyczna, jaką przeczytałam w tym roku – a może i na przestrzeni ostatnich lat. Jeżeli poszukujesz idealnej książki na zimę lub jakikolwiek inny wieczór spędzony w towarzystwie doskonale skrojonej historii, propozycja literacka Walsh jest tym, czego pragniesz. Lekkim niczym pierwszy śnieg na rzęsach, ale jednocześnie rozgrzewającym jak jeszcze ciepła krew wrogów. 😉 9/10
“I przez chwilę, przez jedną sekundę jak z bajki, chciałabym, żeby tak właśnie było. Żeby to było prawdziwe. Wszystko.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)