Dennis Lehane - Ostatnia przysługa - recenzja

by - 20:06:00

W 1974 roku w Bostonie zapadł budzący szereg kontrowersji wyrok sądu okręgowego, którego założeniem była walka z nierównościami rasowymi. Na jego mocy część uczniów szkoły średniej o najliczniejszej populacji afroamerykańskiej miała zostać przymusowo przetransferowana do liceum o największej ilości dzieci „białych” – i odwrotnie. Choć założenia były w pełni słuszne, jako że podział pomiędzy osobami o różnych kolorach skóry i separowanie ich w ściśle określonych, zamkniętych środowiskach, nigdy nie doprowadziłyby do względnej równości, samo przeprowadzenie akcji było cokolwiek kontrowersyjne. Wyobraź sobie, że masz nastoletnią córkę, która przez dwa lata uczęszczała do szkoły średniej z „białymi” przyjaciółmi. Czuła się tam doskonale, zbierała dobre stopnie i wiedziała, czego może się spodziewać po równolatkach. Miała świadomość tego, jak po tym specyficznym, bo nastoletnim, środowisku się poruszać. Pewnego dnia mądra sędziowska głowa postanawia, że od teraz Twoja pociecha będzie przymusowo wożona do nowej szkoły, w której większość uczniów stanowią ci czarnoskórzy – do tej pory zupełnie jej obcy. Być może znajdą się wśród nich nowi przyjaciele; choć czy warto nawiązywać znajomości na ostatni rok nauki? Zamiast kolegów, może zyskać wrogów, znaleźć się w niebezpieczeństwie, a już na pewno czuć niekomfortowo, wyrwana z otoczenia, które do tej pory było jej codziennością. Co robisz? Bezczynnie patrzysz, jak drży przed nieznanym, zawalając przy okazji naukę? Żaden dobry rodzic tak nie postąpi. Skorzysta z każdej metody, by zrobić cokolwiek. Krzyczeć tak głośno, jak się da. Protestować. Działać, dopóki nie jest za późno. Czy sąd faktycznie ma prawo „wysiedlić” ot tak uczniów z jednej szkoły i przesiedlić do innej? Tę sytuację, która rzeczywiście miała miejsce w bostońskiej historii, przedstawia „Ostatnia przysługa” Dennisa Lehane’a, znanego czytelnikom dzięki rozchwytywanej powieści „Rzeka tajemnic”, na podstawie której powstał film o podobnym tytule  – przynajmniej z założenia… Tak ważna problematyka segregacji rasowej schodzi w niej bowiem (niestety) na dalszy plan. Tło, ukryte za innym wątkiem fabularnym, okraszonym w dodatku… setkami przekleństw; dialogami najeżonymi łaciną używaną bez żadnego uzasadnienia. Czy tak nieapetyczny dla miłośnika słów sposób podania może sprawić, że lektura będzie mniej istotna? Na pewno praktycznie niezjadliwa, ale o tym za chwilę. Najpierw spróbujmy sprawdzić, jak do tego doszło (nie wiem – aż momentami chciałoby się mało chwalebnie zanucić).

Główną bohaterką "Ostatniej przysługi" jest Mary Pat – „biała” kobieta, będąca salową w domu spokojnej starości (malowniczo określanego… przybytkiem „dla starych pierdzieli”, co już zapaliło u mnie lampkę ostrzegawczą) i matką siedemnastoletniej dziewczyny, która – w związku z postanowieniem sądu opisanym powyżej, już niedługo będzie przymusowo wożona do „czarnego” liceum. W planach są protesty i manifestacje, jednak póki co, schodzi to na dalszy plan, bowiem nastolatka pewnego wieczoru wychodzi ze swoim chłopakiem i nie wraca do domu. Matkę absorbują więc bardziej przyziemne problemy, takie jak ustalenie co się z nią stało, niż jakieś tam transparenty. Mary Pat poznajemy dzięki… topornej narracji. Z niewiadomej przyczyny (chyba, że jest nią zniechęcenie czytelnika) opowieść o niej brzmi mniej więcej tak: „Mary Pat weszła do pokoju. Mary Pat pomyślała, że powinna w nim posprzątać. Mary Pat niepokoiła się gdzie jest jej córka.” Och, nie. Przepraszam. Opowieść tak by wyglądała, gdyby nie towarzyszący jej stek przekleństw. I tak otrzymujemy w prezencie akapit: „Mary Pat weszła do k***a pokoju. Mary Pat pomyślała, że powinna w nim k***a posprzątać, bo jest w nim syf, że o k***a, ja pi*****ę. Mary Pat niepokoiła się gdzie jest jej je***a córka.” Czytający – słusznie zszokowany – mógłby pomyśleć, że po prostu jest zdenerwowana i w tak wyjątkowej sytuacji przeklina. Otóż nie. Po chwili do opisów dołączają jeszcze barwniejsze dialogi. Warto nadmienić, że WSZYSTKIE w „Ostatniej przysłudze” wyglądają bliźniaczo. Przykładowe zwiędłe kwiatki poniżej.

„(…) rozluźnij dłoń, zanim Ci ją urwę i wsadzę prosto w pi*******ą du*ę.”

„Je*nę Cię, k****a, w łeb pie*******m kijem.”

I mój faworyt, zupełnie normalna rozmowa matki z córką:

„- Kiedy?

- K***a, dzisiaj, mamo. (…)

- Mamo, k***a, nie pogrywaj sobie ze mną. (…)

- Kogo to, k***a, obchodzi? Nigdy nie gotujesz.

- Nigdy, k***a, nie gotuję? (…)

- Znajdź sobie, k***a robotę, zanim rozwalę Ci łeb.”

Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie konwersuje tak ze swoją rodzicielką. Standard. Klasyka. Przecież tak to brzmi w ZWYCZAJNEJ rodzinie. Z tego dialogu można jednak szybko wywnioskować, dlaczego Mary Pat jest sama – a ojciec nastolatki uciekł dokąd rośnie pieprz. Da się także wydumać, że podczas koniecznego do poczęcia dziewczyny aktu, Mary Pat była nieprzytomna, bo nie doszłoby do niego, gdyby otworzyła choć raz swoją (niedopowiedzenie roku) niewyparzoną… niech będzie, iż buzię.

Już około połowy książki zostaje poruszony najważniejszy problem, o którym ta miała opowiadać. Protesty przeciwko „przesiedlaniu” uczniów. Czy zostają szczegółowo przedstawione? Niestety nie. Zarówno narracja, jak i Mary Pat, dają za to czytelnikowi kolejny popis swoich umiejętności. Cytując:

„Wyrywa kolczyki, bije w ci*y, szarpie obwisłe cy*ki, jakby doiła krowę.”

Kobieta o kobietach. Komentarz jest zbędny. Na domiar złego – schematyczność. Wszyscy „biali” to zło wcielone. Każda matka całymi dniami żłopie (nie, nie pije) piwo i bije swoje dzieci, z którymi rozmawia jak z elementami z marginesu społecznego. Żaden „biały” człowiek nie jest na tyle inteligentny, aby powiedzieć „tak”. Używają jakże światłego „taaaaaa”. Gdyby umieścić bohaterów wykreowanych przez Lehane’a na drzewie ewolucji, znajdowaliby się gdzieś daleko przed małpą. Oczywiście, jeśli założymy, że człekokształtne potrafiłyby skonstruować zdanie:

„Tylne wyjście, k****a, pier****** głupie ch***e (przepraszam, cytat bezpośredni)”.

Myślę jednak, że szympansowi czy innemu pawianowi byłoby wstyd – i prędzej zaczerwieniłby mu się zadek z zażenowania; emocji, której nie odczuwają niestety jakże makiaweliczne „białasy” z książki… Do czego tu doszło? Jak to się stało, że tak ważną tematykę segregacji i wykluczenia rasowego przykrył wątek poszukiwania córki, okraszony… okropną wręcz warstwą językową? Po co? Rozumiem, iż przekaz tej historii miał być mocny i wstrząsający. Jest on jednak taki sam w sobie. Nałożenie na niego warstw przekleństw, nie tylko uczyniło go niesmacznym, ale i prawie kompletnie niestrawnym; dla mniej wytrwałego książkowego gracza –nie do przejścia. Współczuję tłumaczowi. Jeszcze bardziej lektorce, bo audiobook tej powieści mógłby stanowić zapętloną ścieżkę, odtwarzaną skazańcom w OSTATNIM kręgu piekła. Samą fabułę uważam za ważniejszą niż tę u ostatniej powieści, którą oceniłam na 3 punkty, zatem „Ostatniej przysłudze” finalnie wystawiam 4/10 - z uwypukleniem, iż jeden dodatkowy jest za mrocznie krzykliwą okładkę, wpasowującą się w mój gust. Oto bowiem przepis na to jak zniszczyć istotną powieściowo akcję nieakceptowalną konstrukcją językową. Taką, do której można by przyporządkować inny cytat z książki – „śmierdzi jak rybia d**a”… Za wszystkie przekleństwa serdecznie żałuję, więcej grzechów nie pamiętam; wysoki sądzie – nie mam więcej pytań.

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)