Colleen Cambridge - Morderstwo po francusku - recenzja
„Nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzyłby, że Julia mogłaby kogokolwiek zabić!” Dobre sobie; no brnijmy w to dalej. 😉
Podobno przez żołądek do serca… a przez Francję do zagadkowego morderstwa. Paryż, rok 1949. Cały kraj odżywa, by znów stać się destynacją zakochanych, pełną urokliwych kawiarenek i targowisk, na których oferowane są artykuły najwyższej jakości, mające zdolność rozkochania w sobie każdego miłośnika dobrej kuchni. W tle da się posłyszeć melodię „L’hymne a l’amour”, wybrzmiewającą z odbiornika radiowego w drewnianej obudowie i wesołe pokrzykiwania sprzedających, będących pewnym tego, że to właśnie ich produkt jest tym najlepszym; przecież to dokładnie jego potrzebujesz. Pomiędzy straganami przechadza się moja imienniczka Julia, będąca w istocie moim kompletnym przeciwieństwem. Jej błękitne oczy, miast odzwierciedlać mroczną duszę - skrzą się uśmiechem. Ten widnieje również na ustach, w miejscu mojego szyderczego grymasu. Bohaterka „Morderstwa po francusku” jest jak pogodna iskierka, podczas gdy ja, pół żartem pół serio, w większości przypadków iskry miotam jedynie spod zmrużonych powiek i prezentuję humor podobny temu, który musiał towarzyszyć ówczesnym mieszkańcom Francji - kiedy ostatnim reglamentowanym towarem pozostawała niezbędna do życia (własnego i postronnych) kawa. Groza! Te dwie będące wodą i ogniem Julie łączy jedno - miłość do gotowania finezyjnych dań i kreowania własnych potraw. Drugą cechą styczną byłaby zapewne opętańcza fascynacja Gordonem Ramsay’em, pod warunkiem, że ten miałby obecnie kilkadziesiąt lat więcej. To tak pół żartem, pół serio - czyli jak to u mnie zazwyczaj. ;) Zapominając o mrocznych latach z ograniczonymi brązowymi ziarnami, zaopatrzywszy się w café au lait, możemy teraz - zamiast popełnić krwawy mord - zanurzyć się w fabule najnowszej książki Colleen Cambridge, będącej świetnym przedstawicielem „cosy crime”; przytulnego kryminału, podanego przez przystojnego kelnera w muszce, na srebrnej i bogato zdobionej tacy - nie tylko ze szczerym uśmiechem, ale i dobrym żartem; zaostrzającym apetyt na lekturę niczym restauracyjny amuse-bouche na doskonałą kolację.
„(…) Francuzi stanowią dziwną mieszankę ścisłych zasad i dobroduszności, restrykcyjności i ekstrawagancji, nieuprzejmości i uroku. Ale uwielbiałam Francuzów – ze wszystkimi ich dziwactwami – i pokochałam ich Miasto Świateł.”
Francja, och jakże piękna Francja. Nareszcie nietrawiona już wojenną pożogą
i na powrót odzyskująca swój zawadiacki uśmiech! Drobną niesnaską pozostaje
jedynie fakt, że przyjechawszy do niej w celu spędzenia czasu z Dziadkiem,
zostałaś przy okazji zmuszona do noszenia znienawidzonych spódnic. W Paryżu to
dalej niepodobna, aby kobieta spacerowała w spodniach – cóż za zdrożne
obyczaje! Jesteś to jednak w stanie przeboleć. W końcu możesz rozgościć się na
dłuższą chwilą w kraju, który połowicznie „płynie przecież w Twojej krwi”! W
języku obecnych krajan mówisz perfekcyjnie, zatem nie minie nawet chwila, nim
poczujesz się we Francji nie tylko jak ryba w wodzie, a nawet jak bagietka na
śniadaniowym talerzu. Pobliskie targowisko obfituje w mnóstwo doznań.
Wszechobecne kolory otwierają oczy na więcej, nos poznaje nowe zapachy, spośród
których każdy jest tak samo kuszący, a uszy z zaciekawieniem co rusz wyławiają
z tła nowe dźwięki, kierując Cię w ich stronę. Och, oto i ona. Jest i wykwintna
mademoiselle, Julia Child – Twoja nowa przyjaciółka, która już jest Ci bliska
jak siostra. Trzpiotka, szczebiotka, promyczek wesoły – Twoje kompletne przeciwieństwo.
Uśmiechnięta, energiczna i pozytywnie nastawiona do świata Julia wprowadza Cię
na francuskie salony i… próbuje choć lekko zanurzyć w meandrach, w których jest
mistrzynią; wprowadzić w świat gotowania. Każde danie, które wychodzi spod jej
smukłych palców, mogłoby walczyć o gwiazdkę Michelin, gdyby te tylko były już
wówczas znane. Ze stratą dla świata; jeszcze wtedy nie istniały. Ty jednak
korzystasz z jej wiedzy i umiejętności, mając nadzieję, że pewnego dnia
zaprezentujesz dziadkowi sztuczkę na miarę Houdiniego – przemianę swojego
kulinarnego anty-talentu w potrawę choć odrobinę zjadliwą. A może słoneczna
kuchenna ręka Julii opromieni Cię na tyle, że ugotujesz i coś dobrego… a potem
pomyślisz o zamążpójściu, skoro zaistnieje pewność, że mniej lub bardziej niechcący
nie otrujesz przyszłego wybranka. Kto wie.
„Czy wczoraj wieczorem spotkałam się z mordercą?”
Sielankowy, zdawać by się mogło, obrazek psuje jeden niepasujący do niego element; coś na wzór zbyt szczupłej kobiety na rubensowskim malowidle. Po przeciągającym się do późnych godzin nocnych, a właściwie wczesnych porannych, przyjęciu zorganizowanym w apartamentach Julii i jej szacownego małżonka, jedna rzecz zdecydowanie zaburza proporcje. Co prawda, w piwnicy można trzymać różne rzeczy, a jeszcze ciekawsze we wszelakiej maści składzikach, ale zdecydowanie w ich pobliżu nie powinny znajdować się zakrwawione, damskie zwłoki (no chyba, że teściowa ostatnim razem stwierdziła, że Ty to jednak gotować nie potrafisz, a tak w ogóle to jej synuś trafił gorzej niż źle)… a tak właśnie się stało. Zamordowana kobieta jeszcze chwilę temu bawiła się na organizowanym przez Twoją przyjaciółkę spotkaniu. Teraz nieumiejętnie przyozdabia przykurzoną, piwniczną posadzkę, w dodatku leżąc prowokująco obok… noża, którym Julia jeszcze chwilę temu siekała wczorajszą sałatkę. A żeby być jeszcze bardziej bezczelną – w kieszeni trzyma notatkę, sporządzoną… Twoją dłonią. Jak to możliwe, skoro zamieniłaś z nią zaledwie kilka słów? Kto śmiał splamić kuchenny raj Julii krwią, która bynajmniej nie pochodziła z wołowiny Wagyu? Na straganie, w dzień targowy, takie słyszy się rozmowy… To już niestety nie ta bajka. W jej nowej wersji pewien kochający koty dziadek, wielbiący psy rasy papillon wujek, jedna nadaktywna Francuzka z kulinarnym talentem oraz amerykańska imigrantka, potrafiąca zabić ze szczególnym okrucieństwem każde danie, zostali zmuszeni do rozwikłania zagadki kryminalnej, której wynik muszą przedstawić, nim pewien nieustępliwy detektyw, zdecydowanie spokrewniony z Poirotem, uzna, iż całą tę gromadkę najlepiej odstawić do zoo. Albo do cyrku. Opcjonalnie za kraty więzienia, czego to fani dobrego jedzenia mogą nie przeżyć. No i właśnie – po cóż chować trupa w piwnicy (albo w szafie), skoro można się go pozbyć na wiele lepszych sposobów?
„Tak jak w powieściach Agathy Christie… na końcu znajdują się odpowiedzi na wszystkie pytania, złoczyńca zostaje złapany, a pozostali są szczęśliwi…”
Książkę Cambridge pokochają trzy grupy osób. Pierwsza to po prostu fani dobrych lektur, którzy od powieści oczekują: oryginalnej fabuły, dobrego humoru i czarującej akcji z tłem odmalowanym w idealnie wyważonych, przez co porywających, detalach. Drugą stanowić będą galomanie czy frankofile, jako że polską treść urozmaicają francuskie wtrącenia, czyniąc opowieść jeszcze barwniejszą. Ostatnie grono osób, które pokocha tę historię, składa się z… miłośników gotowania oraz pysznego jedzenia. Otaczające główną oś powieści wątki kulinarne powodują, że aż przysłowiowa ślinka cieknie, ręce świerzbią, aby przyrządzić coś pysznego i wyrafinowanego (lub, w bardziej drastycznych przypadkach, wyjść do restauracji dla dobra ogółu), a nos poznaje znaczenie słowa fatamorgana, czując już te wszystkie pyszności i – nomen omen – pismo nosem. Jakie? Ano takie, że „Morderstwo po francusku” to świetny przedstawiciel odsłony retro „cosy crime” z elementami komedii kryminalnej; będący gwarantem doskonałej rozrywki, a przy okazji – kulinarnym motywatorem. Mocne 7/10! Pokusiłabym się o ósemkę, gdyby nie to, że w dialogach pomiędzy głównymi bohaterkami było jak dla mnie zbyt wiele denerwującego, „kobiecego szczebiotania”, choć jest to przyjemna kontra względem wczorajszej lektury. Na koniec chciałoby się rzec za Victorem Hugo: „Les livres sont des amis froids et sûrs!”… i dodać, że morderstwo też. 😉
„Au revior, mademoiselle – powiedział i ze stoickim spokojem ruszył aleją.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)