Michał Klimaszewski - Dawca - recenzja
„To było to, co utkwiło mu w głowie i co zostało po tej feralnej nocy – po nocy pełnej wrażeń, kiedy to zatapiał się w mroku przeszłości i widział obrazy, których nie chciał już oglądać.”
Choć wielokrotnie słyszy się: „uważaj, czego sobie życzysz”, znaczna część osób wciąż pragnie rzeczy, których spełnienie może się okazać niebezpieczne, powodując znacznie więcej szkód niż pożytku. Teoretycznie śnienie o marzeniach nie jest niczym złym – wszakże co w marach, niekoniecznie musi zadziać się na jawie. Jeśli jednak uparcie, pomimo wszelkich ostrzeżeń od losu, będziesz dążyć do ziszczenia swoich celów – pewnego dnia wszechświat może z Ciebie zakpić, pozwalając Ci na urealnienie swej mrzonki. A wtedy, cóż – wtedy, rozpocznie się Twój największy koszmar. Horror, którego się nie spodziewałeś. Raz otworzonej puszki Pandory nie da się już zamknąć… Doskonale jest tego świadom psychopatyczny morderca w kolorowym garniturze, będący naczelną zmorą w debiutanckiej powieści Michała Klimaszewskiego. Przywodzący na myśl Jokera, ucharakteryzowany na wzór klauna, niewzruszenie i precyzyjnie zabójczy; powoduje u każdego miłośnika mrocznych lektur szybsze bicie serca. Ze strachu, pewnej dozy niezdrowej fascynacji czy… irytacji?
„Od mężczyzny emanowało na kilometr złą energią, co potęgował otaczający go mrok, który emanował w tej okolicy.”
Nocą budzą się najgorsze demony. Uśpione za dnia, czekają na chwilę, kiedy znienawidzone słońce nareszcie się schowa, a one będą mogły wypełznąć z kryjówek, oblepiając wszystko swoim mrokiem. Oddalony od miasta parking dla kierowców – to tutaj wieczorami można zdrzemnąć się za kierownicą albo zostawić tira czy taksówkę i wejść do jedynego w tej okolicy baru. Za jego kontuarem stoi jednooki bandyta – barman z zawadiacką opaską, kryjącą brak oka. Drink dla tego, piwo dla tamtego, chwila na obserwację grupki mężczyzn, którzy postanowili spędzić noc na grze. Jeden z nich oszukuje i zagarnął już dla siebie niemałą sumę, wyciągając fałszywe karty z rękawa jak komik z kapelusza. Wieczór jak każdy inny. Same znane Ci twarze. Przerzucasz leniwie frytki, przecierasz kolejny kufel po trunku, rzucasz szmatę na lepki blat. Nagle otwierają się drzwi i wchodzi ktoś, kogo nie widziałeś nigdy wcześniej. Z niewiadomego powodu wszystkie włoski na Twoim ciele stają dęba, a w miejscu po brakującym oku czujesz fantomowy ból. Kolorowy garnitur. Włosy skryte pod kapeluszem. Twarz pomalowana białą farbą, w której jako jedyne odznaczają się usta, wykrzywione w groteskowym, czerwonym uśmiechu – zupełnie jak u Jokera. Czyżbyś miał przywidzenia? Przecież w okolicy nie zatrzymał się żaden cyrk. Przemyślenia zakłóca Ci fakt, że przybysz właśnie położył na dopiero co wyczyszczonym przez Ciebie barze swoje dłonie. Zakrwawione ręce, na które… nie zwraca żadnej uwagi. Tkwisz w całkowitym stuporze, nawet kiedy się do Ciebie odzywa, składając zamówienie. Psychopatyczny, budzący grozę chichot, który z siebie wydaje, powoduje, że jesteś w stanie jedynie zemdleć. I może to byłoby znacznie łaskawsze rozwiązanie, wziąwszy pod uwagę krwawą jatkę, która już za chwilę rozegra się w Twoim barze. Taką, przy której „Teksańska masakra piłą mechaniczną” mogłaby uchodzić za komedię (choć właściwie dla co rozumniejszych jest nią w istocie). Taką, po której… obudzisz się z czyjąś gałką oczną, zamiast tej brakującej od lat. Nie bez powodu jokerowy morderca tytułuje siebie Dawcą…
„Pragnienie czegoś, co było skrywane od długiego czasu, czego właśnie apetyt był przenośnią.”
Odwróćmy perspektywę. Jesteś jednym z karcianych graczy przy stole. Tym, który kantuje – co wcale nie przeszkadza Twoim przeciwnikom. Choć dobrze wiedzą, że Twoim ruchom daleko do czystych, lubią zabijać nocą czas na hazardzie, zanim wyruszą w dalszą trasę. Szkoda, że nie są świadomi, że poprzednia była ostatnią przejechaną. Będą martwi, nim spostrzegą, że tak właśnie jest. Wasze pokrzykiwania przerywa wejście nieznajomego o wyglądzie komika. Bezczelny; śmiał zauważyć, że oszukujesz i powiedzieć to głośno. Choć to tajemnica Poliszynela, żaden pajac nie będzie Cię obrażał. Dość miałeś tego w czasach szkolnych. Nie po to faszerowałeś się sterydami i podnosiłeś sztangi razem z ćwiczącymi obok paniami, podziwiającymi Twoją rosnącą muskulaturę, na siłowni, aby teraz byle klaun z Ciebie kpił. Wstajesz, dla lepszego efektu przewracając krzesło, uderzasz o stolik kuflem po piwie (postanawiając dziarsko zignorować fakt, że jego odłamek odprysnął i zranił Cię w rękę; wydajesz jedynie ciche miauknięcie, więcej nie przystoi) i rozkładając bary tak, jakby pomiędzy nimi stały dwie towarzyszki plus size, bujasz się w stronę wymalowanego. Krok posuwisty, trochę jak u paralityka, a nieco jak u osoby kiwającej się właśnie do najnowszego hitu Zenka Martyniuka (Twój faworyt, ale do tego się nie przyznasz) i stajesz przed przybyłym… nagle mając ochotę przeobrazić się w kogoś dotkniętego nietrzymaniem moczu. Zanim ta mała resztka niewypalonego anabolikami mózgowia, która Ci pozostała, zdąży to zarejestrować – w Twoje oko zostaje wbita wykałaczka. Gałka wypływa. Teraz już moczysz się bezwstydnie, ale właściwie nie ma się czym martwić: za chwilę będziesz trupem, tak jak i Twoi orżnięci bezczelnie towarzysze. Na koniec mogłaby Ci zaświtać jakaś światła myśl (na przykład: kim jest ten krwiożerczy Joker i czego od Ciebie chce), ale trudno myśli się samymi mięśniami – a już co dopiero bez oka. Zaciemnienie.
„Oni umierają, fajnie, co? Jak w prawdziwym horrorze, co?”
Dawca. Kolorowy garnitur. Złowieszczy chichot z uszminkowanych karykaturalnie ust. Zielonkawe włosy. Ubielona cera. Dłonie, które zadają śmierć z chirurgiczną precyzją i stoickim spokojem. Psychopatyczny zabójca, mający plan – niepolegający tym razem na policzeniu się z Batmanem i niebędący dezercją z cyrku, a raczej z zakładu dla obłąkanych (tudzież wampirów na głodzie). Kim jest i dokąd zmierza? Dlaczego strach się go bać? Bo Karolak. Wytłumaczę niżej.
„Czeluść mroku, nieznany świat, który otacza Cię i całą tę materię… Będzie Cię pochłaniał.”
Michał Klimaszewski w swoim debiucie stworzył wręcz mistrzowski prolog.
Skojarzył mi się on nieco z poczynaniami Jokera w wydaniu uwielbianego przeze
mnie Phoenixa, ale jeszcze bardziej z moją ulubioną sceną w filmie „Upadek”. Przytoczę
dla jasności. Mężczyzna na skraju wytrzymałości wbija do McDonalda z nabitą
bronią. Chce zjeść śniadanie, ale okazuje się, że pora jego wydawania minęła
kilka minut temu. Ekspedientka odmawia jego wydania – wszakże zasady to
podstawa. Nie dla niego. Osiągając swój kres, przekraczając punkt kulminacyjny,
odpalając bombę, z której zawleczkę wyjęła właśnie ta błahostka, masakruje
wszystkich w barze. Scena strzelaniny – chapeau bas. Po tego rodzaju mrocznym
prologu miałam nadzieję na burzącą krew w żyłach mieszankę thrillera spod
ciemnej gwiazdy z kryminałem, a dostałam… bardzo przegadaną opowieść. Pociągający
mnie (i wszystkich psychopatów, pozdrawiam) wątek żądnego krwi (i narządów –
pretendent do zombie?) zabójcy szybko został przyćmiony przez kilkunastu (albo
i kilkudziesięciu; wszakże matematyka nigdy nie była moją mocną stroną)
bohaterów, którzy (why, ohy why) postanowili podzielić się ze mną swoimi najgłębszymi
wynurzeniami. Takimi, bez których poznania z przyjemnością bym się obeszła.
Dlaczego? Otóż: naczelna rozkmina większości postaci to ich… mokre sny. Jeden
pisał erotyczne opowiadania do szuflady, czego wstydził się przed mamusią, z
którą mieszka w wieku lat prawie trzydziestu (też myślę, że egzemplarz stracony).
Drugi moczy się w spodnie (nie chodzi tu już niestety o wyżej wspomniane
nietrzymanie moczu), jak widzi w telewizji mecz tenisa. Trzeci kocha gwałcić. Sceny
tego kalibru nie są niestety osłaniane kurtyną milczenia w odpowiednich
momentach. Mamy też napaloną nastolatkę, która ślini się do… komedii
romantycznych z Karolakiem. TYM KAROLAKIEM! Ja rozumiem, że są różne zboczenia,
ale moim skromnym zdaniem to już wymaga leczenia co najmniej w Broadmoor. Albo
egzorcyzmów. Uff! Podsumowując skromnie: ogromny potencjał mrożącego krew w
żyłach mroku został zbędnie przegadany, co uważam za wielką szkodę. „Dawcą” Michał
Klimaszewski pokazał jednak, że ma ogromny potencjał do stworzenia historii z
nutką niepokoju i paranormalności (klimat miejscami był wręcz świetny!), co –
mam nadzieję – wykorzysta w kolejnych powieściach, odejmując im za to wszelkie
płyny ustrojowe. I Karolaka. 5/10
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)