Marcel Woźniak - Most nad wzburzoną wodą - recenzja

by - 16:09:00

„Nie wiesz, że ta noc zmieni Twoje życie na zawsze. Nie wiesz, że to, co uznałeś za sekwencję zdarzeń, będzie ledwie pierwszą sceną długiego dramatu, napisanego przez los.”

 Tym razem nie będzie charakterystycznej dla mnie recenzji, której bohaterem uczynię Ciebie, drogi Czytelniku. Wszystko ze stosunkowo prozaicznego powodu: w skrywającej się za niezwykle estetyczną okładką fabule „Mostu nad wzburzoną” wodą dzieje się tak wiele, że… zupełnie nie potrafię zdecydować, którą z osi wydarzeń powinnam najdokładniej zobrazować, mianując ją nadrzędną i w jaką z postaci spróbować Cię wcielić. Forma eksperymentalna; coś innego, co – w połączeniu z nietuzinkowym, wyjątkowo podobającym mi się zdjęciem – przy odrobinie szczęścia przypadnie do gustu również Autorowi, który już po wymianie kilku wiadomości dał się poznać jako osoba mająca do siebie ogromny dystans oraz przystające do mojego poczucie humoru… pomimo tego, że nie będzie to pełna lukru recenzja. Jak pewnie już wiesz, takich u mnie nie uświadczysz. Jako kilkulatka usłyszałam w jednej z kreskówek zdanie, któremu hołduję do dziś: „bądź wierna swoim przekonaniom” i taka niezmiennie pozostaję, zupełnie nie zważając na to, że kilka wydawnictw obraziło się na mnie za negatywną recenzję, a paru czołowych polskich pisarzy poczęstowało mnie blokadą za (nawet odrobinę) konstruktywnej krytyki. Cóż – była smaczna, choć niesmaczną jest z zasady. 😉 Przejdźmy jednak do naszego najważniejszego bohatera dzisiejszej, nieco innej, historii o historii – Marcela Woźniaka i jego najnowszej powieści.

Prolog. Jak często powtarzam Mężowi (który, mając na uwadze własne bezpieczeństwo, pokornie mnie słucha) – intro jest w książce arcyważne. Przeciętny czytelnik przebiega po nim wzrokiem, zapoznaje się z zazwyczaj krótkim tekstem i o nim zapomina. Błąd. Jeśli Autor zna kunszt swego fachu, wstęp zawsze powróci w fabule, odgrywając w niej istotną rolę, związaną najczęściej z sensem całej intrygi. Jeśli nie nadasz mu odpowiedniej wagi, pewnie zaskoczysz się końcowym plot twistem, więc nie ma tego złego… i tak dalej. Ja jednak niezwykle cenię sobie prologi – a ten w „Moście nad wzburzoną wodą” zasługuje na uznanie. Wypadek samochodowy, odliczanie sekund do katastrofy i coś, co uwielbiam najbardziej: narrator zwracający się per „Ty” do czytelnika. Zabieg stosowany przez pisarzy (niestety) rzadko. Myślę sobie, że nareszcie trafiłam na książkę napisaną w nietypowej formie… po czym okazuje się, że „takiego wała, jak Polska cała”, bo początek aktu pierwszego szybko się kończy, a narracja ewoluuje w trzecioosobową. Szkoda, chociaż – jak mawia moja Babcia – szkoda to jest jak krowa… Może nie będę rozwijała tej myśli. 😉 Zostańmy przy tym, że miło było, ale się skończyło.

Podział książki na akty. To zdecydowanie przypadło mi do mrocznego gustu, jako że kryminały nader często przypominają grecką tragedię. Plus również za wymienienie obecnych w „Moście…” postaci na samym początku, choć skoro już się o to pokusiliśmy, wypadałoby – zgodnie z zasadami – choć krótko je przedstawić. Inaczej jest to zabieg kompletnie bezwartościowy, choć często powtarzam, że reguły stworzono w celu ich łamania, ale o tym (tym razem dla własnego bezpieczeństwa) opowiadać Ci nie będę.

Kreacja bohaterów. Mogłabym napisać, że tutaj skończyły się żarty, a zaczęły schody i to co najmniej takie, które prowadzą do Bazyliki Nawiedzenia w Wambierzycach (stosowna nazwa). Zakładając, że wejdziemy na nie jakieś 666 razy, bo jest ich zaledwie 57. Marcel Woźniak osiągnął właściwie coś niezwykłego, ofiarowując wykreowanym przez siebie postaciom wszystko, czego w książkowych bohaterach szczerze nienawidzę. Punkt obowiązkowy w (niestety) większości polskich kryminałów: zapijaczony, przeklinający ponad (nawet i więzienną) skalę komisarz policji o tragicznej przeszłości – jest. A żeby nie było nudno: nawet więcej niż jeden! Ratunku! I tak co stronę, a niekiedy i kilkanaście razy na kartkę, zostaję zbryzgana najtańszą wódką i obrzucona mięsem. Na szczęście niedosłownie, choć… czy aby na pewno? Wyrazy: „wp…, kur…, zapier…, ja pier…” i właściwie KAŻDY im podobny, są wszechobecne. Rozumiem, że kryminał jest gatunkiem dość surowym w swym konstrukcie (bomba sushi, czy sushi bazooka byłaby tu dobrą analogią), ale – będąc częścią literatury, a więc czegoś dla inteligentnych – powinien sobą przedstawiać pewien językowy poziom. Nie, nie taki rodem z Zakładu Karnego w Potulicach. A skoro już przy kwestiach stylistycznych jesteśmy, poza (tytułowym) morzem wypowiedzi nieparlamentarnych, zdania budowane są nader dobrze. Gawędziarski, choć momentami nieco przegadany (tym razem już nawet i ocean zbędnych detali i opisów… jak również wydarzeń) styl Autora mnie osobiście całkiem się podoba. Aż chciałoby się zapytać: „no i po co te k***wy były?”. Ale i z tego mogłaby wyniknąć osobna historia, lepiej nie rozwijajmy.

Fabuła. Co to ja pisałam o schodach? Nie będę się powtarzać; pewnie jeszcze pamiętasz. Zanim udało mi się ustalić jej główną oś (a i to z marginesem błędu), przeczytałam ponad połowę z 673 stron. Może więc jednak nie schody – a labirynt. Minotaura. Pościg za złoczyńcą. Zabójstwo kobiety. Wątpliwej jakości program telewizyjny. Polityczne gierki i przetasowania w policji. Handel narkotykami. Mafia. Utarczki słowne (pełne ku*ew, przepraszam – panienek do towarzystwa, najróżniejszych) stróżów prawa. I to i jeszcze tamto… Lubię jak dzieje się wiele i jeszcze więcej, ale nie znoszę, kiedy wszystkie te wydarzenia okrasza chaos. Wystarczająco mam go w głowie, aby jeszcze psuć sobie zewnętrznym przyjemność z lektury. 😉 Całość łączy zapijaczony komisarz Jan… (przywitajmy kurtyzany ponownie). Na domiar złego, kolejna rzecz przeze mnie nietolerowalna: dezinformacja – a może brak researchu. W pewnym fragmencie pada zdanie, że „księża stanowią 30% pedofilów w Polsce”, co jest BZDURĄ. Powtórzeniem błędnej interpretacji raportu, uczynioną przez skrajnie lewicowe media. W rzeczywistości stanowią oni mniej niż 1% zbrodniarzy tego rodzaju w Polsce. Haniebna trzydziestka dotyczyła spraw zleconych komisji Kmieciaka. Kto przeczytał, ten przeczytał… Niesprawdzenie takiej informacji przed zamieszczeniem jej w książce jest potwarzą dla wierzących (do których nawet niekoniecznie się zaliczam). I rzecz druga… jak rozumiem, Komenda Główna Policji w Toruniu, powstała specjalnie na potrzeby książki? Reaserch skłonić musi się na tyle nisko, aby (ku pamięci) „przydzwonić” czołem o ziemię. Zabolało? Zostanie zapamiętane.

Podsumowując tę nietypową jak na „styl juliański” recenzję, choć osobowość Autora potrafi zauroczyć, „Mostu nad wzburzoną wodą” nie mogę ocenić bardziej pozytywnie niż wystawiając mu notę 5/10. Jest w nim tyle samo elementów, które powinno się chwalić (złożona, lecz przegadana intryga; świetny styl, ale najeżony przekleństwami; nietypowa narracja, przechodząca jednak w nużącą; dobra dynamika, zmieniająca się niekiedy w arcywolną, etc.), jak tych irytujących. W pewnym momencie lektury doszłam do wniosku, że – pomimo pełnego skupienia – kompletnie nie wiem, co obecnie czytam. Czym właściwie jest główna oś fabuły? Jaki jest sens tak częstego odbiegania od tematu, czy właściwie nurkowania w tytułowej wzburzonej wodzie zamętu? Podążając za Dezerterem, można by zaśpiewać: „Bez sensu i celu, podziały i nienawiść / Komercja, moda, pieniądze i zawiść / Wódka, ku*ewki, dyskoteka, szkoła / Oto polska młodzież spokojna i wesoła”, przy czym słowo: „młodzież” należałoby zastąpić wyrazem: „policja”. Najnowsza książka Woźniaka podobałaby się o wiele bardziej, gdyby odjąć jej co najmniej połowę objętości. Wówczas fabuła zyskałaby na dynamice, wciągając czytelnika w swój wir – zamiast co chwila zbędnie go podtapiać i to w bardzo, bardzo wzburzonej wodzie, podczas gdy ten wolałby podziwiać jej dzikość stojąc na znajdującym się nad nią moście... Czy sięgnę po kolejne powieści Autora? Z pewnością. Jestem ciekawa, w jakim kierunku ewoluuje jego mroczne gawędziarstwo.

PS Mimo (ironicznej?) propozycji Autora, książki nie zamierzam użyć jako podpałki do grilla. Po pierwsze: nie cierpię grillowanych rzeczy. Po drugie: ma zbyt ładną okładkę, by (pomimo moich pirotechnicznych zapędów) ją spalić. Po wtóre: 5/10 to w dalszym ciągu ocena dobra. 😉

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)