Terry Hayes - Rok szarańczy - recenzja

by - 19:37:00

„Wyruszyłem kiedyś w podróż, żeby zabić człowieka.”

Ostra jazda bez trzymanki – tak można by, w dość kolokwialny, choć całkowicie adekwatny sposób, określić najnowszą powieść Terry’ego Hayesa o intrygującym tytule „Rok szarańczy”. Po sukcesie „Pielgrzyma” (którego polecam), Autor kazał dość długo czekać swoim fanom na kontynuację historii; od publikacji pierwszego tomu minęło bowiem przeszło dziesięć lat. Czy warto było przez dekadę wypatrywać „The Year of the Locust”? Tego, jak zawsze, dowiesz się z subiektywnej części mojej recenzji. Już na samym początku snutej opowieści, mogę Ci jednak zdradzić, że za tą przykuwającą uwagę okładką, kryje się niezliczona ilość dynamicznej akcji oraz mieszanka gatunkowa, przypominająca mix językowy w wieży Babel. Powieść szpiegowska z czasem ewoluuje w katastroficzne post-apo, by w ostatniej części (których to łącznie otrzymujemy cztery) przekształcić się w… dystopię sci-fi, nasączoną w dodatku sowitą dawką political-fiction. Czy dzieje się dużo? Nawet więcej. Czy jednak dzieje się dobrze?

„Jak to często bywa w wywiadowczym światku, moją misję zapoczątkowało na pozór trywialne zdarzenie.”

Ceniony przez CIA szpieg – z kreacją utkaną na wzór amerykańskich herosów. Spider Man, wespół zresztą z Batmanem i kilkoma innymi superbohaterami, mogliby się przy Tobie zarumienić ze wstydu i schować tam, gdzie słońce nie dociera. Albo tam, gdzie przyszło Ci sprostać kolejnej zleconej przez dowództwo w Langley misji, to jest w oddalonej o tysiące kilometrów Islamskiej Republice Iranu. Panujące tam spiekotę i skwar przysłania jednak coś o wiele groźniejszego – zagrażające Ameryce, a może i całemu znanemu światu, śmiertelne niebezpieczeństwo. Jak donosi wywiad, ISIS nigdy nie zostało pokonane, a jedynie zmieniło swój dotychczasowy kształt. Nowa islamska organizacja terrorystyczna, siejąca postrach gdziekolwiek, gdzie o niej usłyszą, nazywa się teraz Armią Czystych. Działającym w imię Allaha tworem, który zbiera w szeregach jednostki zdeterminowane, by rządzić – a przez to w pełni nieobliczalne. Choć może nieprzewidywalność jest złym słowem – ta kabulska formacja militarna ma bowiem zaplanowany w najdrobniejszych detalach plan. Ewenement na skalę ataku przeprowadzonego na World Trade Centre. A może nawet groźniejszego…

„Jeśli szukasz zemsty, wykop od razu dwa groby.”

Znany do 1935 roku jako Persja Iran nie ma już nic wspólnego z Persją starożytną, którą można było podziwiać z wielu powodów. Stanowiła potęgę antycznego świata, będąc ogromnym imperium, wykazującym troskę o podbite tereny. Perskie podboje naznaczyły zaś karty historii czerwienią, ale i chlubnym złotem – rysując na nich obraz sprawnie dowodzonego supermocarstwa o granicach zdających się nie mieć końca. Iran obecny jest jednym z najniebezpieczniejszych państw na całej półkuli ziemskiej. To tam zostajesz wysłany, mając pod zgrabnie skrojoną przez CIA przykrywką dotrzeć do tak zwanego kuriera – osoby posiadającej cenne informacje dotyczące planowanego przez Armię Czystych ataku. Czy stworzona przez najznamienitszych amerykańskich agentów opowieść zwiedzie jednak arabskich bojowników? Jak doskonałym aktorem będziesz w chwili, w której zostaniesz zdany jedynie na siebie i coraz bardziej dzikie irańskie tereny? Czy zdążysz dotrzeć do zakamuflowanego kuriera na czas? Jak poradzi sobie najbardziej utalentowany szpieg najlepszej amerykańskiej agencji wywiadowczej w starciu z doskonale przygotowaną do niego islamską armią? Co stanie się, jeżeli przykrywka zostanie „spalona” – w Iranie, będącym jedną z najpotężniejszych sił militarnych na świecie? Czy w pewnej chwili pozostanie Ci już tylko modlić się, niekoniecznie nawet do Allaha, ale jakiegokolwiek Boga, który raczy Cię wysłuchać o… ratunek lub chociażby szybką śmierć?

„Doświadczenie nauczyło mnie czegoś ważnego o misjach w Regionach Niedostępnych: koszmary nie przychodzą we śnie, zaczynają się dopiero na jawie.”

Hellfire - pocisk typu wystrzel i zapomnij, w dosłownym tłumaczeniu ogień piekielny. Drony bojowe. Śmigłowce szturmowe Apache. Najsłynniejsza na świecie agencja wywiadu wojskowego CIA i działanie pod przykrywką. Niebezpieczne irańskie tereny, na których zaatakować może nie tylko liczny i nieprzewidywalny wróg, ale i śmiertelne pragnienie. Skrajni wyznawcy Islamu, którzy (rzekomo) w imię swojej religii, są w stanie zrobić absolutnie wszystko. Tajne misje i innowacyjny osprzęt wojenny. Precyzyjne, ultranowoczesne systemy naprowadzania pocisków. Strzelaniny. Pogonie. Sprytne, zakrawające wręcz na cud ratunki… Czegoż tutaj nie było! Co się nie wydarzyło! „Rok szarańczy” bez dwóch zdań jest powieścią o doskonale dynamicznej fabule, która zasługuje na uznanie. Egzotyczna akcja nie zwalnia ani na sekundę, nie pozostawiając ani chwili na nudę, co absolutnie uwielbiam. Cóż – przynajmniej w 3 z 4 części, bo na tyle właśnie podzielony jest „Rok szarańczy”. Jeśli przyszłoby mi ocenić pierwsze trio, przyznałabym książce (bardzo) mocne i tak samo zasłużone 8/10 punktów, przyjąwszy nawet konwencję gatunku powieści szpiegowskiej i pewną nierzeczywistość – będący głównym bohaterem agent-heros to bowiem czasami takie „zabili go i uciekł”. Uchodzi z życiem z niezliczonych niebezpieczeństw, co jednak w pełni mieści się w kanonie wydarzeń w tego rodzaju książkach. Pierwsze ¾ to dosłowny (jako że książka liczy sobie prawie 800 stron) i przenośny „kawał dobrej roboty”. Po nich (niestety) następuje jednak część 4., którą miałam ochotę wyrwać z książki. Zbędna, nieracjonalna, całkowicie zmieniająca konwencję gatunku i dodająca do niej kilka innych: sci-fi, political-fiction, dystopię, fantasy, post-apo… i co tam jeszcze można dorzucić. Okręty podwodne, orkowie (WTF), podróżowanie w czasie, pasujące do wcześniejszej fabuły mniej więcej tak jak do mnie Harlequiny. Cel zmiany narracji i rodzaju literatury niejasny. Mam wrażenie, że część IV nie została napisana przez Hayesa, a jego kompletnie nieutalentowanego brata bliźniaka, ghostwritera lub… że on sam nie miał kompletnie pomysłu na zakończenie świetnie wykreowanej wcześniej historii, więc stworzył gargantuiczny misz-masz. Mniej więcej tak racjonalny i uzasadniony, jak zachowanie papieża, który pewnego dnia obudziłby się, a później uprawiając szaleńcze pląsy do wtóru disco polo postanowił zrzucić swoje kapłańskie szaty i poświęcić resztę swojego życia walce z gigantycznymi robotami i gadającymi zmutowanymi owcami. Sytuacja analogiczna.

Po genialnym „Pielgrzymie” rada dla czytelników „Roku szarańczy” jest prosta: zachwycamy się pochłoniętymi na jednym oddechu trzema pierwszymi częściami. Czwartą ignorujemy. Wystawiamy ocenę 8/10, bo na tyle te ¾ w pełni zasługuje. Może nawet na 9 (!). Jeśli zaś odważnie zapoznamy się z całością, notę finalną musimy niestety opuścić do ( mniej więcej) 6/10 – szkoda, bo szpiegowska część tej historii jest na najwyższym poziomie. Chętnie widziałabym ją zresztą zekranizowaną, chociażby na wzór polecanego przeze mnie serialu „Fauda”.

„To jeden z aksjomatów mego świata tajemnic: nigdy nie zostawiaj odcisków stóp na piasku.”

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)