• Strona główna
  • O mnie
  • Współpraca

Opowiadam historie o historiach. Recenzuję literaturę - bo życie jest sztuką.

„Nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzyłby, że Julia mogłaby kogokolwiek zabić!” Dobre sobie; no brnijmy w to dalej. 😉

Podobno przez żołądek do serca… a przez Francję do zagadkowego morderstwa. Paryż, rok 1949. Cały kraj odżywa, by znów stać się destynacją zakochanych, pełną urokliwych kawiarenek i targowisk, na których oferowane są artykuły najwyższej jakości, mające zdolność rozkochania w sobie każdego miłośnika dobrej kuchni. W tle da się posłyszeć melodię „L’hymne a l’amour”, wybrzmiewającą z odbiornika radiowego w drewnianej obudowie i wesołe pokrzykiwania sprzedających, będących pewnym tego, że to właśnie ich produkt jest tym najlepszym; przecież to dokładnie jego potrzebujesz. Pomiędzy straganami przechadza się moja imienniczka Julia, będąca w istocie moim kompletnym przeciwieństwem. Jej błękitne oczy, miast odzwierciedlać mroczną duszę - skrzą się uśmiechem. Ten widnieje również na ustach, w miejscu mojego szyderczego grymasu. Bohaterka „Morderstwa po francusku” jest jak pogodna iskierka, podczas gdy ja, pół żartem pół serio, w większości przypadków iskry miotam jedynie spod zmrużonych powiek i prezentuję humor podobny temu, który musiał towarzyszyć ówczesnym mieszkańcom Francji - kiedy ostatnim reglamentowanym towarem pozostawała niezbędna do życia (własnego i postronnych) kawa. Groza! Te dwie będące wodą i ogniem Julie łączy jedno - miłość do gotowania finezyjnych dań i kreowania własnych potraw. Drugą cechą styczną byłaby zapewne opętańcza fascynacja Gordonem Ramsay’em, pod warunkiem, że ten miałby obecnie kilkadziesiąt lat więcej. To tak pół żartem, pół serio - czyli jak to u mnie zazwyczaj. ;) Zapominając o mrocznych latach z ograniczonymi brązowymi ziarnami, zaopatrzywszy się w café au lait, możemy teraz - zamiast popełnić krwawy mord - zanurzyć się w fabule najnowszej książki Colleen Cambridge, będącej świetnym przedstawicielem „cosy crime”; przytulnego kryminału, podanego przez przystojnego kelnera w muszce, na srebrnej i bogato zdobionej tacy - nie tylko ze szczerym uśmiechem, ale i dobrym żartem; zaostrzającym apetyt na lekturę niczym restauracyjny amuse-bouche na doskonałą kolację.

20:01:00 No comments

W 1974 roku w Bostonie zapadł budzący szereg kontrowersji wyrok sądu okręgowego, którego założeniem była walka z nierównościami rasowymi. Na jego mocy część uczniów szkoły średniej o najliczniejszej populacji afroamerykańskiej miała zostać przymusowo przetransferowana do liceum o największej ilości dzieci „białych” – i odwrotnie. Choć założenia były w pełni słuszne, jako że podział pomiędzy osobami o różnych kolorach skóry i separowanie ich w ściśle określonych, zamkniętych środowiskach, nigdy nie doprowadziłyby do względnej równości, samo przeprowadzenie akcji było cokolwiek kontrowersyjne. Wyobraź sobie, że masz nastoletnią córkę, która przez dwa lata uczęszczała do szkoły średniej z „białymi” przyjaciółmi. Czuła się tam doskonale, zbierała dobre stopnie i wiedziała, czego może się spodziewać po równolatkach. Miała świadomość tego, jak po tym specyficznym, bo nastoletnim, środowisku się poruszać. Pewnego dnia mądra sędziowska głowa postanawia, że od teraz Twoja pociecha będzie przymusowo wożona do nowej szkoły, w której większość uczniów stanowią ci czarnoskórzy – do tej pory zupełnie jej obcy. Być może znajdą się wśród nich nowi przyjaciele; choć czy warto nawiązywać znajomości na ostatni rok nauki? Zamiast kolegów, może zyskać wrogów, znaleźć się w niebezpieczeństwie, a już na pewno czuć niekomfortowo, wyrwana z otoczenia, które do tej pory było jej codziennością. Co robisz? Bezczynnie patrzysz, jak drży przed nieznanym, zawalając przy okazji naukę? Żaden dobry rodzic tak nie postąpi. Skorzysta z każdej metody, by zrobić cokolwiek. Krzyczeć tak głośno, jak się da. Protestować. Działać, dopóki nie jest za późno. Czy sąd faktycznie ma prawo „wysiedlić” ot tak uczniów z jednej szkoły i przesiedlić do innej? Tę sytuację, która rzeczywiście miała miejsce w bostońskiej historii, przedstawia „Ostatnia przysługa” Dennisa Lehane’a, znanego czytelnikom dzięki rozchwytywanej powieści „Rzeka tajemnic”, na podstawie której powstał film o podobnym tytule  – przynajmniej z założenia… Tak ważna problematyka segregacji rasowej schodzi w niej bowiem (niestety) na dalszy plan. Tło, ukryte za innym wątkiem fabularnym, okraszonym w dodatku… setkami przekleństw; dialogami najeżonymi łaciną używaną bez żadnego uzasadnienia. Czy tak nieapetyczny dla miłośnika słów sposób podania może sprawić, że lektura będzie mniej istotna? Na pewno praktycznie niezjadliwa, ale o tym za chwilę. Najpierw spróbujmy sprawdzić, jak do tego doszło (nie wiem – aż momentami chciałoby się mało chwalebnie zanucić).

20:06:00 No comments

„Napisał. Cześć. Nic więcej, patrzyła na pięć liter, nie zdając sobie sprawy, że zmienią jej życie. Na zawsze. Bezpowrotnie.”

Wiele lat temu Hugo w programie telewizyjnym utrzymywał, że „troje to już tłok”, zaś Maria Nurowska w „Tangu dla trojga” udowodniła to w ujęciu praktycznym, odbierając czytelnikom oddech. Jeśliby przemienić trójkę w czwórkę, w pozornie oczywistym równaniu znajdą się o dwie osoby za dużo. Małżeństwo. Nie węzeł gordyjski, a święty. Instytucja splatająca „жизнь” męża i żony w jedno życie. Dla niektórych dążenie i sen; szczyt marzeń. Dla innych coś świadczącego o pewnym poziomie dojrzałości, co osiągnąć trzeba – na już. A potem kurz, bo przecież to wszystko nie miało być tak. Obiecana sielanka w domku znajdującym się za koniecznie białym płotkiem, przemienia się w horror – szybciej niż to było zaplanowane. I choć w tym programowaniu właśnie problem tkwi, bo przecież to nie jemu powinny być poddawane szczere uczucia, nagle kolorowy kadr się zaczernia. Szczęście prowadzi do tragedii. A małżeństwo… do morderstwa. Przedstawiam Ci „Narośl” – najlepszy tegoroczny thriller domestic noir, który zdecydowałam się objąć patronatem medialnym. Już samo to powinno stanowić niebagatelną zachętę, jako że ostatni raz postanowiłam zaopiekować się w ten sposób książką ładnych kilka lat temu. Dlaczego więc powiedziałam sakramentalne „tak” najnowszej propozycji Agnieszki Peszek?

16:59:00 No comments

Rozpocznij pokaz slajdów. Tematem dzisiejszej prezentacji będą czasy licealne. Rzutnik wyświetla na ścianie pierwszy z obrazów, a wszystkich oglądających ogarnia konsternacja, kiedy nie widzą nic poza tłem w odcieniu najczarniejszej czerni. Po chwili dołączają do niego pierwsze, jeszcze nieśmiałe takty muzyki. Cichy utwór rozpoczyna sączyć swą rzewną pieśń; melodię utkaną z nut zupełnie na wzór tej żałobnej. Widzowie siedzą w osłupieniu. O co tutaj chodzi? Przecież wspomnienia ze szkoły średniej powinny składać się z nachodzącej na siebie feerii szalonych barw, z pasującym do nich podkładem dźwiękowym z disco zmiksowanego z wesołym disco polo. Nie zawsze tak jest. Wstrzymaj oddech. Wytrzymaj jeszcze chwilę, a zrozumiesz. Drugi slajd. Jednolicie czarne tło przechodzi stopniowo w milion odcieni szarości. Klasyczna muzyka narasta, chwilami aż raniąc uszy, by wybuchnąć kawalkadą dźwięków w szalonym crescendo, kiedy zobaczysz ostatnią klatkę – zwiędły, całkowicie ususzony kwiat. Różę, z której ktoś nierówno i niedbale wyrwał wszystkie płatki. Smutnego słonecznika z opuszczoną główką. Coś zniszczonego. Zanim jednak dotrzesz do końca prezentacji i zostaniesz przeszyty ostatnim, piskliwym wręcz dźwiękiem, migawka obrazów. Każdy z nich pojawia się coraz szybciej. I szybciej. I za szybko. Sceny zaczynają się na siebie nawarstwiać. Samotna postać skulona z książką pod ścianą. Szydzący uśmiech matematyczki. Rechocząca dziko anglistka. Lubieżny wuefista. Wychowawca udający, że niczego nie widzi. Dyrektor reklamujący zamtuz jako prestiżowe liceum. Osoby z Twojej klasy powtarzające plotki, szczęśliwe, że wyrzutek jest poza nawiasem. Zapraszające się wzajemnie na osiemnastki, podczas gdy Ty byłeś na aż żadnej. Upokorzenia. Poniżenia. Codzienne małe, acz jak wielkie, wrogie gesty, próbujące zabić ducha. Stłamsić inność. Wykorzenić niepokorną oryginalność. Miałcy nie wiedzą jeszcze, że to nigdy im się nie uda, ale jeśli obejrzysz tę prezentację, nigdy już o niej nie zapomnisz. Trzy lata, ponad tysiąc dni. Tak… o czasach licealnych zdecydowanie można by napisać mroczną książkę. Mogłabym stworzyć o nich horror, gdybym postanowiła zniżyć się do pewnego poziomu. Być może satysfakcja z wymordowania wszystkich bohaterów przyniosłaby mi przyjemność, cały ocean zadowolenia; wet za wet. I może nawet kiedyś to morze wyleję, powodując powódź, potop i klęskę żywiołową, a potem podpalając pozostałe po niej zgliszcza z makiawelicznym uśmiechem na wzór dumnego Nerona. Póki co, tym nietypowym intro do recenzji stwierdzę, że Natasha Preston napisała kolejny świetny młodzieżowy thriller. Pozycję pełną niepokoju, tajemniczości i nastoletnich intryg, spośród których każda budzi inną retrospekcję z młodych lat. Tych z założenia beztroskich i szczęśliwych, a czasem tak bardzo spod ciemnej gwiazdy, że nawet Kuba Rozpruwacz miałby dylemat od kogo zacząć. Przejdźmy jednak do „Prawdy czy wyzwania”, czyli książki, która rozkocha w sobie miłośników „Słodkich kłamstwewek”, „Plotkary” i… zabijania.

18:36:00 No comments

„Prosiłam o rodzeństwo. Dostałam czwórkę. I drugą matkę. I pałac. Oraz tuzin białych gołębi, świnkę wietnamską, iguanę z Egiptu, dalmatyńczyka i ogromny wstrząs.”

Nie każdy musi być rodzicem, ponieważ nie wszyscy zostali do tego stworzeni; przeznaczenie niektórych jest zupełnie inne. Pomimo tego zawsze pojawiają się osoby, które postanawiają mieć dziecko na siłę, nie bacząc zupełnie, że traktując je jak przedmiot, który można nabyć – mogą je skrzywdzić. Syn lub córka na zamówienie – bo tego chcę i koniec (przy czym brakuje tylko charakterystycznego dla przebywających w piaskownicy, gniewnego tupnięcia nogą)… czyż nie jest to dziecinne? Nieodpowiedzialne i nieodpowiednie. Sięgając po reportaż zatytułowany „Córka dawcy nasienia”, zdecydowanie nie spodziewałam się, że zamiast mogącej przytłoczyć lektury, otrzymam tak naprawdę przejmującą, wstrząsającą i smutną opowieść traktującą o tym, jak nieroztropne decyzje rodziców mogą skrzywdzić i zniszczyć dziecko. Historię o egoistycznej matce, której narwane pomysły sprowadziły na świat będącą autorką tej propozycji czytelniczej Chrystę. Narrację o dzieciach, które nie są zabawkami czy zwierzątkami domowymi – choć wciąż zbyt często właśnie tak są traktowane. Myślę, że po tę książkę powinien sięgnąć każdy, kto chciałby kiedyś mianować się rodzicem (bo zaszczytne i nie z urodzenia to miano) i także ten już nim będący, aby zobaczyć, czego mama czy tata zawsze powinni się wystrzegać.

16:09:00 2 comments

„Musiała uciekać. Wiedziała, że jeśli nie ucieknie, to skończy jak one wszystkie. Straci życie. Albo jeszcze gorzej.”

Na ramiona opadają Ci białe płatki śniegu. Wirują ku Tobie z zasnutego granatowo-szarymi chmurami nieba i znikają, kiedy tylko zetkną się z Twoim, nieodpowiednio jak na tę pogodę ubranym, ciałem. Nie zauważasz tego. Nie do końca zarejestrowałaś nawet, że porzuciłaś samochód przed bramą, nie zaciągnąwszy ręcznego. Nie zadbałaś o to, by nie blokował przejazdu innym autom. Uderzasz zziębniętymi rękoma w interkom, który milczy – raz za razem, choć nie przynosi to żadnego efektu. „Nie została Pani wpisana na listę oczekujących.” Zdzierając gardło do bezosobowego okienka domofonu, uzyskałaś tylko tę jedną odpowiedź, po której nastała bezlitosna cisza. Zaciskasz dłonie na wysokich kratach, otaczających ten owiany złą sławą ośrodek, znajdujący się na wyspie u wybrzeży stanu Maine, szarpiąc za nie, jak gdyby miało to moc sprawić, że brama się otworzy. Poprzysięgasz sobie dostać się na teren Halycon Hall choćby nie wiem co – i to już, zaraz, natychmiast. Za wszelką cenę. Cóż innego miałabyś zrobić po rozpaczliwym telefonie, który otrzymałaś od siostry, jak tylko pospieszyć jej na ratunek i wydostać ją z tego piekielnego miejsca? Tak postępuje prawdziwa rodzina. Pędzi na złamanie karku nieść Ci pomoc, nawet jeśli po drodze sama narazi się na niebezpieczeństwo; być może śmiertelne. Uratujesz małą Genevieve zawsze, kiedy zajdzie taka potrzeba. Nawet, jeżeli nie jest już taka malutka – wszak za chwilę osiągnie pełnoletniość. Nawet, jeżeli wcale nie znajduje się w opresji. Nawet, jeżeli… tak naprawdę nie jest Twoją siostrą.

18:40:00 No comments

„Czy chcesz teraz rozpocząć pełną synchronizację z Twoim systemem nerwowym i konfigurację urządzenia?”

Uwaga! 🔥 Jak wiesz, rzadko przykuwam wzrok w ten sposób, ale tym razem nie mogłam się przed tym powstrzymać. Wszystko z prostego powodu – chciałabym, żebyś zwrócił uwagę na powieść, którą zrecenzuję w tym poście. „Smak brzoskwini” jest bowiem najlepszą książką z pogranicza post-apo, fantasy i science-fiction (w dodatku z dawką dobrego humoru), jaką przeczytałam w ostatnim czasie. Jeśli miałbyś sięgnąć po tylko jedną magiczną propozycję w tym roku, niech to będzie właśnie ta; pełna dynamicznej akcji, skryta za piękną okładką, historia o zupełnie innym świecie. Rzeczywistości, która… kiedyś stanie się realna. Być może szybciej niż myślisz.

13:18:00 No comments

Myślę, że ani twórczości Paulo Coelho, ani „Alchemika”, będącego moim zdaniem perłą w koronie jego twórczości, nie trzeba nikomu przedstawiać. Warto jednak zrobić przysłowiowy hałas dla najnowszego wydania tej czytelniczej propozycji, o którego stworzenie pokusiło się Wydawnictwo @drzewobabel 🔥. Barwione brzegi, gruby, aromatyczny papier i urozmaicające tekst ilustracje sprawiają, że tę niesamowitą historię poznaje się jeszcze chętniej – lub znacznie milej czyta się ją po raz wtóry, zupełnie jak ja.

Tym razem, zamiast typowej recenzji, przedstawię Ci moje ulubione cytaty z „Alchemika” – opowieści o odkrywaniu własnej drogi, pojmowaniu sensu istnienia i ziszczaniu własnych pragnień. Dostrzeganiu cennego, które jest na wyciągnięcie ręki; ignorowane na co dzień. Pełnej uroku, otulającej narracji o sięganiu po marzenia; tak zwanym „chwytaniu gwiazd”, które jest możliwe, jeśli dołożysz wszelkich starań. Podróżując wespół z coelhowskim bohaterem, pasterzem zmierzającym do wyśnionego celu, zrozumiesz, co tak naprawdę jest ważne i wartościowe. Uwierzysz w niedoścignione. I uśmiechniesz się do sobie tylko znanych porywów serca, które zawsze mają szansę wyjść spoza sfery widzeń sennych.

Cieszę się, że Wydawnictwo Drzewo Babel sprezentowało mi piękny egzemplarz „Alchemika”. Dzięki temu mogłam po wielu latach powrócić do tej niesamowitej opowieści, którą pokochałam całym sercem jeszcze w gimnazjum 😢. Tak zwany re-read okazał się tak samo fascynujący jak wtedy, kiedy 10/10 uważałam za notę niewystarczającą dla tej historii magicznej drogi. Jeśli jeszcze jej nie znasz – polecam. Notę podtrzymuję.

„Alchemik” to istna „kopalnia” cytatów. Poniżej przedstawiam Ci część (!) spośród moich ulubionych. Który z nich trafia do Ciebie najbardziej? 🔥

17:42:00 No comments

„Nikt nie chciał uwierzyć, no bo jak to: taki ideowy z nieskazitelną przeszłością i zdradził.”

20 października 1984 roku „Dziennik telewizyjny” poinformował o tym, że ksiądz Jerzy Popiełuszko zaginął. Cała wartościowa strona ówczesnej Polski na dłuższą chwilę wstrzymała z niepokojem oddech. Ksiądz z Żoliborza nie był zwykłym wikarym. Jego niepokorność znana była w całym państwie, a kazania wysłuchiwane przez tysiące osób. Każda z homilii na wskroś skromnego Popiełuszki miała tylko i aż jeden cel: podtrzymać na duchu społeczeństwo, w którym z każdym kolejnym dniem zostawało mniej siły do walki z opresyjną bandą generała Jaruzelskiego. Gdybyś spotkał tego świętej pamięci Księdza na ulicy bez sutanny, pewnie nawet nie zwróciłbyś na niego uwagi. Niepozorny. Szczupły. Chorowity. Jednocześnie postać tak wielka, że stała się ogromnym zagrożeniem dla aparatu władzy, w związku z czym zdecydowano się ją usunąć. Zabijanie duszy narodu okazało się niewystarczające – trzeba było jeszcze raz pokazać Polakom, kto tu rządzi – i że nikt nie ma prawa w tym przeszkadzać, głosząc niezgodne z powszechnie uznawaną, a więc jedyną dozwoloną narracją. SB, MO, ZOMO, ORMO, tajne służby, wszechobecni agenci, donosiciele i bezprawie… Bezlik zbrodni; prawda bardziej przerażająca od jakiejkolwiek fikcji.

17:06:00 No comments

 „To było to, co utkwiło mu w głowie i co zostało po tej feralnej nocy – po nocy pełnej wrażeń, kiedy to zatapiał się w mroku przeszłości i widział obrazy, których nie chciał już oglądać.”

Choć wielokrotnie słyszy się: „uważaj, czego sobie życzysz”, znaczna część osób wciąż pragnie rzeczy, których spełnienie może się okazać niebezpieczne, powodując znacznie więcej szkód niż pożytku. Teoretycznie śnienie o marzeniach nie jest niczym złym – wszakże co w marach, niekoniecznie musi zadziać się na jawie. Jeśli jednak uparcie, pomimo wszelkich ostrzeżeń od losu, będziesz dążyć do ziszczenia swoich celów – pewnego dnia wszechświat może z Ciebie zakpić, pozwalając Ci na urealnienie swej mrzonki. A wtedy, cóż – wtedy, rozpocznie się Twój największy koszmar. Horror, którego się nie spodziewałeś. Raz otworzonej puszki Pandory nie da się już zamknąć… Doskonale jest tego świadom psychopatyczny morderca w kolorowym garniturze, będący naczelną zmorą w debiutanckiej powieści Michała Klimaszewskiego. Przywodzący na myśl Jokera, ucharakteryzowany na wzór klauna, niewzruszenie i precyzyjnie zabójczy; powoduje u każdego miłośnika mrocznych lektur szybsze bicie serca. Ze strachu, pewnej dozy niezdrowej fascynacji czy… irytacji?

18:25:00 No comments

„W hotelu mieszkali dziwni osobnicy. Paryskie dzielnice slumsów wabią takich ludzi – ludzi, którzy zostali dotknięci samotnością i na wpół popadli w obłęd; którzy już nawet przestali udawać, iż są normalni czy też przyzwoici.”

Czyż to nie jest piękny paradoks, że jedna z najpiękniej wydanych w Polsce książek traktuje o… biedzie? Choć „Na dnie w Paryżu i w Londynie” przykuwa uwagę przede wszystkim pozłotą, stworzoną przez Świat Książki dla edycji specjalnej, zawartość jest równie atrakcyjna. A może – dzięki komicznemu przedstawieniu na wskroś życiowych sytuacji – nawet lepsza. Powieść Georga Orwella, którego cenię, odkąd jeszcze jako dziecko pokochałam „Folwark zwierzęcy”, przenosi do Paryża XX wieku, stanowiącego tak wówczas, jak i obecnie świat ogromnych kontrastów. Po jednej stronie jego urokliwych uliczek przechadzają się elegancko odziani gentlemani, trzymający pod ramię wystrojone damy. Tu i ówdzie przejeżdża dorożka, którą bogacze mogą dostać się na obiad w jednej z licznych, drogich restauracji. Po drugiej stronie wolnym krokiem drepczą nędzarze – w podartych łachmanach, z brzuchami burczącymi z głodu, wypatrując tęsknie pozostawionych gdzieś resztek lub nieśmiało wyciągając rękę po datek, którego najczęściej i tak nie otrzymują. Francuskie dnie nie mijają im na spacerach i podziwianiu bajecznych widoków – a walce o przetrwanie za nędzne kilka groszy, które udaje im się wyżebrać lub znaleźć. Jak jednak pokazuje rzeczywistość, a także fabuła „Na dnie w Paryżu i w Londynie”, Los ma to do siebie, że jest bardzo przewrotny. Karta szczęścia lubi się odwracać, fortuna toczy się kołem (pod kołem to pojąłem), a awers monety przemienia się w rewers. Trzeba jedynie umieć to dostrzec i wykorzystać okazję, we wszystkim tym… nie tracąc nadziei, ani dobrego humoru. Raz – nie zawsze, dwa razy nie wciąż…

 

18:20:00 No comments

„Bo wojownicy są nie tylko w służbach, na wojnach czy w sytuacjach ekstremalnych. Są wszędzie.”

Wojownik – w języku angielskim: „warrior”, czyli jeden z moich tatuaży o ogromnym znaczeniu. Tytuł wielu piosenek, pewnego rodzaju słowo klucz o niezliczonej liczbie interpretacji. Najbardziej oczywista opowiada o wojowniku-żołnierzu, ryzykującym swoje życie w imię obrony ojczyzny. Istnieją jednak również takie, które nie przychodzą nam do głowy natychmiast, kiedy usłyszymy ten wyraz. Jest nim bowiem również każdy, kto… wytrwale walczy o zrealizowanie swoich marzeń, niezależnie od tego, jakie by nie były. Ten zakładający sobie długoterminowe cele i realizujący je krok po kroku, pomimo każdej z przeciwności losu. Wszyscy dążący do bycia najlepszą wersją siebie samych. Mali-wielcy bohaterowie dnia codziennego, którzy nie wykonują może misji wojennych – ale odważnie podejmują się tych życiowych. Każdy prawdziwy wojownik jest ważny; jest wręcz na wagę złota, co idealnie opisuje na przykładzie swojej drogi zawodowej Krzysztof Puwalski w „Anatomii wojownika” – najbardziej nietypowego poradnika, z jakim miałam do czynienia. Propozycję tę czyta się jak powieść, jednocześnie wyciągając z niej mnóstwo motywacji dla osiągnięcia własnych, znanych jedynie sobie celów.

19:55:00 No comments

„- Wszystko jest grą, jeśli się o to postarać.

- Ale jeśli trzymamy się faktów, to już nie jest gra. Teraz to wojna.”

Wampiry i świry? Nie tylko. „Masters of Death” zaprasza do świata mrocznej magii, naznaczonego ogromną dozą nietuzinkowo dobrego humoru, którego realia zaprezentuje cała plejada nadnaturalnych stworzeń: krwiopijcy, demony, ghul, wilkołak, syrena czy… starożytni bogowie i upadłe anioły. Na dokładkę pewna nie do końca umarła agentka nieruchomości będzie próbowała uwięzić czytelnika w nawiedzonym domu – tuż po tym, jak uwolni z niego zawadiackiego poltergeista… i to przy pomocy uosobionej Śmierci i jej przebiegłego syna chrzestnego. Zapraszam na wyjątkowy seans, w którym wystąpią najbardziej wyjątkowi z baśniowych i mitycznych, prowadzący swoje zaczarowane żywota tuż obok nas; a jedynie nieco w cieniu. W końcu nigdy nie wiadomo co i kiedy z niego wychynie. Albo wypełznie. I pochłonie…

 

17:26:00 No comments

„Ponieważ zawsze chodziło tylko o Lacey. W tej sprawie nigdy nie chodziło o Garnetta. A wyłącznie o Lacey – matkę roku.”

Jak szybko, choć na wskroś bezczelnie, stać się gwiazdą Internetu? Co dość dosadnie pokazały najróżniejsze nieczyste praktyki, sposób na sławę jest stosunkowo prosty: wystarczy wzbudzić współczucie. Obnażyć przed publiką najbardziej osobiste momenty swojego życia, upubliczniając przed obcymi co tylko się da. Wizyta w szpitalu z dzieckiem? Serduszka i jeszcze więcej serduszek. Do tego te wszystkie słowa wsparcia, ileż to zainteresowania udało Ci się wzbudzić! Zdiagnozowanie śmiertelnej choroby? Codzienne stories z oczekiwaniami na wyniki i granie na emocjach postronnych, którzy kiedyś tam, choć już dawno o tym zapomnieli, przyszli do Ciebie dla zgoła innego contentu. Nieważne. Chwyciło? No pewnie. Lecimy więc dalej! Wszakże ludzie uwielbiają zaglądać za kurtynę. A już kiedy mogą pochełpić się czyimś nieszczęściem, są w pełni ukontentowani; przecież mają nieco lepiej. Noworodek znowu pod respiratorem? Pomysł na jeszcze lepszą akcję. Zapłakana dodajesz Instastories ze szpitala i wstawiasz milion drastycznych zdjęć. Dla podkręcenia efektu wyłączasz możliwość komentowania – a niech się domyślają! Niech się martwią, modlą, skupiają na Was swoją energię, którą czerpiesz zupełnie na wzór wampira energetycznego. To się klika i przynosi zysk, więc jest dobre. A poza tym, przecież każda dbająca przede wszystkim o dobro swojego będącego na oddziale dziecka matka przez całe dnie siedzi w Internecie, nie odrywając nosa od telefonu i raportując swoim wytresowanym „fanom” jak bardzo jest źle. To jest jej najważniejsze zmartwienie? Naprawdę?

19:24:00 1 comments

„Fantazjowanie o zabiciu to jedno – a rzeczywistość, coś zupełnie innego.”

Chętnie obdarłabym Cię ze skóry – takie myśli krążą mi czasem po głowie, kiedy przypominam sobie wszystko, co straciłam przez Twoją rodzinę. Używając zawsze idealnie wyczyszczonej, perfekcyjnie ostrej brzytwy, będącej jedyną pamiątką po moim ojcu, oddzielałabym kolejne fragmenty tkanek od kości, odsłaniając Twoją wewnętrzną szpetotę. Jedno pociągnięcie narzędziem, drugie, trzecie. Bynajmniej nie nerwowe ruchy… wszakże każdy z nich wizualizowałam sobie niewyobrażalną ilość razy. Klinga porusza się za sprawą moich wyćwiczonych nadgarstków niczym pędzel w dłoni mistrza malarstwa. Na jego podobieństwo, właśnie tworzę własne płótno – nasączone wszystkimi odcieniami szkarłatu. Krew, piękna czerwona krew, której artystyczne maziaje mogłyby być najlepszą w życiu zagwozdką dla każdego technika kryminalistyki. Niepowtarzalnym dziełem, kryjącym w sobie sekret mojego artyzmu. Nie będzie mu jednak dane go podziwiać – kiedy tylko skończę swoje największe, najwznioślejsze i najbardziej wyczekiwane malowidło, które postanowiłam zatytułować „Oblicza zemsty”, usunę wszelkie ślady swojej działalności. Kolejny raz oczyszczę brzytwę, chowając ją blisko serca – wszakże jest mi najdroższa. Pozbędę się resztek zwłok tak skutecznie, że nikt nigdy nie trafi na mój ślad. Arcyinteligentna seryjna morderczyni nie pozostawia po sobie żadnych wskazówek, choć… trochę szkoda, że jej zbrodnie przypisywane są anonimowemu „brzytwiarzowi”. Ten medialny przydomek nijak nie oddaje całości kunsztu moich działań. Jeśli zmieniłabym wciąż brzmiący w słuchawkach stary, dobry polski rock na inny rodzaj muzyki, mogłabym rapować za Kartky’m: „ja jestem artystą, a nie pociechą dla plebsu / nie przetrwałbyś doby, gdybyś był na moim miejscu”. Dwa wersy i tak wiele prawdy o całej mnie… Wykwintnej zabójczyni. Profesjonalnej eskortki. Psychopatki, której nadrzędnym celem jest zemsta. Na razie jedynie snuję o niej niezliczone fantazje, ale już niedługo… niedługo wszystko się dopełni, obiecuję.

15:36:00 No comments

„Szukaj szczeliny, mawiał wtedy do siebie. Szukaj. Drobnego pęknięcia, kruchej spoiny między cegłami lub choćby mikroskopijnego kamyka wystającego z muru. Czegoś, na czym można zahaczyć dalsze działanie. Coś takiego zawsze istnieje.”

Podczas gdy lwia część polskich autorów kryminałów nie przepada za brnięciem pod prąd, a raczej kieruje się zgodnie z kierunkiem aktualnych trendów, Maciej Siembieda pozostaje wierny swoim przekonaniom, proponując swoim czytelnikom kolejną niesztampową propozycję kryminalną. Próżno w niej szukać wiecznie nietrzeźwych funkcjonariuszy policji, przesadnie krwawych zbrodni oraz morza przekleństw, często aż wylewających się ze współczesnej literatury. „444” jest zaś finezyjnie wykonanym ukłonem w kierunku miłośników zawile inteligentnych, mrocznych zagadek z klasą. Zbrodnie łączą się w niej ze sztuką, historią i szeregiem tajemnic, tworząc niepowtarzalną układankę, której finalny kształt okazuje się zaskakujący. Trudno o innowacyjność, wśród tak wielu powieści „spod ciemnej gwiazdy” – a jednak Siembiedzie po raz kolejny udało się ją osiągnąć, gwarantując przy okazji porywającą rozrywkę i kuszącą rozgrywkę umysłową. Dlaczego „444” jest tak dobre? 

 

15:02:00 No comments

„Dla niego to były przypadki – dla niej wspomnienia. Nie potrzebowała wyliczania, żeby pamiętać.”

Świat fantasy jest drugim obok mrocznego thrillerowego, do którego przenoszę się najchętniej za sprawą książek. Dotychczas nie miałam jednak okazji literacko teleportować się do takiego wykreowanego przez pisarkę norweskiego pochodzenia. Zmienił to dopiero napisany przez Siri Pettersen cykl „Vardari” (w dosłownym tłumaczeniu: Wieczni), przedstawiany jako nordyckie misterium - pełne krwi, pożądania i tajemnic. Dokładnie w dniu premiery chciałabym opowiedzieć Ci historię o historii zawartej w tomie drugim, noszącym tajemniczą nazwę „Srebrne gardło”. Czy fantastce z dalekiej, zimnej i śnieżnej krainy udało się mnie porwać w stworzoną przez siebie, zaczarowaną rzeczywistość?

 

17:01:00 No comments

„Nie wiesz, że ta noc zmieni Twoje życie na zawsze. Nie wiesz, że to, co uznałeś za sekwencję zdarzeń, będzie ledwie pierwszą sceną długiego dramatu, napisanego przez los.”

 Tym razem nie będzie charakterystycznej dla mnie recenzji, której bohaterem uczynię Ciebie, drogi Czytelniku. Wszystko ze stosunkowo prozaicznego powodu: w skrywającej się za niezwykle estetyczną okładką fabule „Mostu nad wzburzoną” wodą dzieje się tak wiele, że… zupełnie nie potrafię zdecydować, którą z osi wydarzeń powinnam najdokładniej zobrazować, mianując ją nadrzędną i w jaką z postaci spróbować Cię wcielić. Forma eksperymentalna; coś innego, co – w połączeniu z nietuzinkowym, wyjątkowo podobającym mi się zdjęciem – przy odrobinie szczęścia przypadnie do gustu również Autorowi, który już po wymianie kilku wiadomości dał się poznać jako osoba mająca do siebie ogromny dystans oraz przystające do mojego poczucie humoru… pomimo tego, że nie będzie to pełna lukru recenzja. Jak pewnie już wiesz, takich u mnie nie uświadczysz. Jako kilkulatka usłyszałam w jednej z kreskówek zdanie, któremu hołduję do dziś: „bądź wierna swoim przekonaniom” i taka niezmiennie pozostaję, zupełnie nie zważając na to, że kilka wydawnictw obraziło się na mnie za negatywną recenzję, a paru czołowych polskich pisarzy poczęstowało mnie blokadą za (nawet odrobinę) konstruktywnej krytyki. Cóż – była smaczna, choć niesmaczną jest z zasady. 😉 Przejdźmy jednak do naszego najważniejszego bohatera dzisiejszej, nieco innej, historii o historii – Marcela Woźniaka i jego najnowszej powieści.

16:09:00 No comments

„Wiele osób żyje w ukryciu i nie może być sobą, bo inni oczekują czegoś innego.”

Dwaj lekarze, na co dzień zajmujący się koordynowaniem pracy w szpitalu, ratowaniem życia ludziom i usprawnianiem ich egzystencji oraz próba odnalezienia się w życiowej zawierusze… Być może brzmiałoby to całkiem tendencyjnie, gdyby nie to, że Mariusz i Artur pozostają w związku; w wielu kręgach wciąż nieakceptowani, żeby nie powiedzieć: wyklęci. „Reanimacja”, będąca kontynuacją „Narkozy”, Rafała Artymicza to powieść obyczajowa z wątkami medycznymi oraz thrillerowymi, opowiadająca jednak przede wszystkim historię burzliwej relacji miłosnej, w której nie brak emocji, wzruszeń i poruszeń. Czy jednak namalowany przez Autora za urzekającą okładką świat okazał się wystarczająco porywający,  by rozkochać w sobie tak wymagającego książkowego „dłubacza” jak ja? Sprawdź. Już teraz jednak zdradzę Ci, że jeśli przepadasz za dość dobrze skrojonymi obyczajówkami z bohaterami LGBT, możesz dodać „Reanimację” do koszyka lub na wirtualną półkę Legimi. Myślę, że to propozycja idealnie pasująca do obchodzonego obecnie w niektórych kręgach #pridemonth 😉

17:34:00 No comments

„Wyruszyłem kiedyś w podróż, żeby zabić człowieka.”

Ostra jazda bez trzymanki – tak można by, w dość kolokwialny, choć całkowicie adekwatny sposób, określić najnowszą powieść Terry’ego Hayesa o intrygującym tytule „Rok szarańczy”. Po sukcesie „Pielgrzyma” (którego polecam), Autor kazał dość długo czekać swoim fanom na kontynuację historii; od publikacji pierwszego tomu minęło bowiem przeszło dziesięć lat. Czy warto było przez dekadę wypatrywać „The Year of the Locust”? Tego, jak zawsze, dowiesz się z subiektywnej części mojej recenzji. Już na samym początku snutej opowieści, mogę Ci jednak zdradzić, że za tą przykuwającą uwagę okładką, kryje się niezliczona ilość dynamicznej akcji oraz mieszanka gatunkowa, przypominająca mix językowy w wieży Babel. Powieść szpiegowska z czasem ewoluuje w katastroficzne post-apo, by w ostatniej części (których to łącznie otrzymujemy cztery) przekształcić się w… dystopię sci-fi, nasączoną w dodatku sowitą dawką political-fiction. Czy dzieje się dużo? Nawet więcej. Czy jednak dzieje się dobrze?

19:37:00 No comments
Nowsze posty
Strasze posty

O autorce

O autorce
Żona, kociara, maniaczka thrillerów, wielki ogarniacz życia. Recenzuję literaturę - bo życie jest sztuką. Opowiadam historie o historiach. Mail: kierownikoperacyjny.sp@gmail.com 💥

Kategorie

  • książki

Jestem tutaj

Statystyka odwiedzin

Stali czytelnicy

Archiwum

  • ►  2025 (156)
    • ►  cze (11)
    • ►  maj (38)
    • ►  kwi (24)
    • ►  mar (36)
    • ►  lut (24)
    • ►  sty (23)
  • ▼  2024 (292)
    • ►  gru (18)
    • ►  lis (30)
    • ►  paź (30)
    • ►  wrz (27)
    • ►  sie (28)
    • ►  lip (25)
    • ▼  cze (20)
      • Colleen Cambridge - Morderstwo po francusku - rece...
      • Dennis Lehane - Ostatnia przysługa - recenzja
      • Agnieszka Peszek Narośl - recenzja patronacka
      • Natasha Preston - Prawda czy wyzwanie - recenzja
      • Chrysta Bilton - Córka dawcy nasienia - recenzja
      • Lisa Childs - Ucieczka - recenzja
      • Joanna Mroczkowska - Smak brzoskwini - recenzja
      • Paulo Coelho - Alchemik - wydanie specjalne
      • KAFIR - Mentor - recenzja
      • Michał Klimaszewski - Dawca - recenzja
      • George Orwell - Na dnie w Paryżu i w Londynie - re...
      • Krzysztof Puwalski - Anatomia wojownika - recenzja
      • Olivie Blake - Masters of Death - recenzja
      • John Glatt - Mój słodki aniołku - recenzja
      • Adrian Bednarek - Stella - Oblicza zemsty - recenzja
      • Maciej Siembieda - 444 - recenzja
      • Siri Pettersen - Srebrne gardło - recenzja
      • Marcel Woźniak - Most nad wzburzoną wodą - recenzja
      • Rafał Artymicz - Reanimacja - recenzja
      • Terry Hayes - Rok szarańczy - recenzja
    • ►  maj (21)
    • ►  kwi (22)
    • ►  mar (24)
    • ►  lut (29)
    • ►  sty (18)
  • ►  2023 (143)
    • ►  gru (17)
    • ►  lis (20)
    • ►  paź (15)
    • ►  wrz (14)
    • ►  sie (14)
    • ►  lip (15)
    • ►  cze (8)
    • ►  maj (10)
    • ►  kwi (9)
    • ►  mar (9)
    • ►  lut (7)
    • ►  sty (5)
  • ►  2022 (31)
    • ►  gru (1)
    • ►  lis (2)
    • ►  paź (2)
    • ►  wrz (2)
    • ►  sie (5)
    • ►  lip (2)
    • ►  cze (2)
    • ►  maj (2)
    • ►  kwi (3)
    • ►  mar (3)
    • ►  lut (4)
    • ►  sty (3)
  • ►  2021 (60)
    • ►  gru (2)
    • ►  lis (2)
    • ►  paź (4)
    • ►  wrz (5)
    • ►  sie (5)
    • ►  lip (13)
    • ►  cze (9)
    • ►  maj (6)
    • ►  kwi (9)
    • ►  mar (4)
    • ►  lut (1)
  • ►  2020 (55)
    • ►  gru (1)
    • ►  lis (6)
    • ►  paź (5)
    • ►  wrz (3)
    • ►  sie (3)
    • ►  lip (5)
    • ►  cze (6)
    • ►  maj (6)
    • ►  kwi (8)
    • ►  mar (6)
    • ►  lut (2)
    • ►  sty (4)
  • ►  2019 (40)
    • ►  gru (4)
    • ►  lis (4)
    • ►  paź (4)
    • ►  wrz (3)
    • ►  sie (4)
    • ►  lip (5)
    • ►  cze (1)
    • ►  maj (5)
    • ►  kwi (2)
    • ►  lut (7)
    • ►  sty (1)
  • ►  2018 (96)
    • ►  gru (2)
    • ►  lis (2)
    • ►  paź (4)
    • ►  wrz (5)
    • ►  sie (8)
    • ►  cze (8)
    • ►  maj (12)
    • ►  kwi (11)
    • ►  mar (13)
    • ►  lut (14)
    • ►  sty (17)
  • ►  2017 (197)
    • ►  gru (6)
    • ►  lis (11)
    • ►  paź (9)
    • ►  wrz (16)
    • ►  sie (24)
    • ►  lip (20)
    • ►  cze (17)
    • ►  maj (19)
    • ►  kwi (16)
    • ►  mar (18)
    • ►  lut (8)
    • ►  sty (33)
  • ►  2016 (81)
    • ►  gru (15)
    • ►  lis (23)
    • ►  paź (17)
    • ►  wrz (11)
    • ►  sie (11)
    • ►  cze (2)
    • ►  lut (2)
  • ►  2015 (8)
    • ►  lis (1)
    • ►  cze (1)
    • ►  maj (1)
    • ►  mar (1)
    • ►  lut (2)
    • ►  sty (2)
  • ►  2014 (18)
    • ►  gru (1)
    • ►  lis (1)
    • ►  paź (1)
    • ►  wrz (3)
    • ►  sie (1)
    • ►  kwi (4)
    • ►  mar (4)
    • ►  lut (1)
    • ►  sty (2)
  • ►  2013 (18)
    • ►  gru (2)
    • ►  lis (4)
    • ►  wrz (1)
    • ►  sie (2)
    • ►  lip (1)
    • ►  cze (3)
    • ►  lut (3)
    • ►  sty (2)
  • ►  2012 (14)
    • ►  gru (1)
    • ►  paź (5)
    • ►  cze (2)
    • ►  kwi (1)
    • ►  mar (3)
    • ►  lut (2)
  • ►  2011 (12)
    • ►  gru (2)
    • ►  lis (2)
    • ►  paź (2)
    • ►  wrz (3)
    • ►  sie (1)
    • ►  lip (1)
    • ►  mar (1)

Created with by ThemeXpose | Distributed By Gooyaabi Templates