Kevin Nolbert - Anioły z rzeźni - recenzja

by - 22:13:00

Ogromne literackie rozczarowanie może się skrywać także za przepiękną, trafiającą w gust – bo mrocznie skrzydlatą - okładką, co niestety udowadniają “Anioły z rzeźni” Kevina Nolberta. Wszystko wskazywało na to, że ten nasączony historią kryminalną thriller wpasuje się w mój gust, ceniący opowieści spod ciemnej gwiazdy – od opisu, przez tytuł, aż po opinie, z jakimi miałam okazję się uprzednio zapoznać. Co zatem poszło nie tak?  

“Sen odgrywa kluczową rolę. Zabiera to, co złe. Dzięki niemu możesz to zostawić w przedsionku. Zostawić w filtrze, jakim jest ta niemal niezbadana dotąd kraina.” 

Musisz mi wybaczyć, jako że tym razem nie uczynię Cię bohaterem autorskiej historii o tej liczącej sobie zaledwie 188 stron w mniejszym niż standardowy formacie historii. Przeczytawszy całość dwukrotnie (!) dla całkowitej pewności, sama nie jestem w stanie się w nią wczuć, nie pisząc już o tym, by przetransferować towarzyszące mi podczas lektury emocje na Ciebie. Spośród nich, zamiast charakterystycznego temu gatunkowi zaniepokojenia, zaciekawienia, zszokowania czy niepewności rzeczywistości, wyróżniło się niestety inne uczucie – i jest nim zniesmaczenie. Jako osoba, która czyta rocznie więcej niż dwieście książek, myślę, że stało się tak przede wszystkim z powodu, oględnie rzecz ujmując, wulgarnego podania językowego całej narracji. Gdybym miała zliczyć ilość przekleństw, jakie pojawiły się w tej niedługiej treści, musiałabym przytoczyć dużą liczbę. Co więcej, powszechnie uznawanym za obelżywe wyrazom na literę K czy P, przypisywane są różnorakie znaczenia. Jak się okazuje, można zatem na K westchnąć, zaakcentować coś czy po prostu użyć zbędnie jako przecinka, a to tylko przykłady. W fabule przedstawionej czymś na kształt strumienia świadomości nie brakuje także opisów czynności codziennych, z uwagą na te toaletowe z rodzaju czynionego na kacu oczyszczania żołądka. Cieszę się, że dawno temu zaniechałam podjadania podczas czytania. To skończyłoby się gorzej niż źle.

 

Mam nad sobą dwa drobne anioły i leżę we krwi, kiedy zarżnięta zwierzyna spoczywa u moich stóp. Wiem, że trafiłem do rzeźni, jednak nie wiem jeszcze, jaka rola jest mi w niej pisana.” 

Zazwyczaj w trakcie lektury zaznaczam kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt cytatów, spośród których te najlepsze lub najciekawiej współgrające z treścią wybieram później do recenzji. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów miałam nie lada problem, by wybrać kilka eleganckich zdań do tej, którą właśnie czytasz. Owszem, niektóre powieści mają sprawiać schizofreniczne wrażenie, mieć mocny przekaz czy przedstawiać tematykę bez zbędnych upiększeń. Jako literat wyrażam jednak opinię, że można stworzyć taką kreację na mnóstwo sposobów. Niekoniecznie tych, jakie wzbudzą w czytelniku niechęć. Wystarczy odpowiednio stopniowanym napięciem zagrać na emocjach - słowami prostymi lub zahaczającymi o poezję, ale... nigdy tymi, które sprawiają, że po lekturze ma się ochotę wykąpać oczy. A to jest ten przypadek – i piszę to z pozycji osoby, jaka wielokrotnie miała do czynienia z brutalnymi kryminałami, dark romansami czy przerażającymi thrillerami. Po raz kolejny prawdą okazuje się, iż klucz tkwi w wyważonym sposobie podania, bo wybór tego złego jest w stanie skrzywdzić nawet najbardziej wartościową treść. Choć cel powstania i przekaz “Aniołów z rzeźni” również pozostają dla mnie niejasne. Główna postać to psychiatra-terapeuta, który w początkowych rozdziałach przybliża czytelnikowi swoich pacjentów raczej odstręczająco. Jego niestosowne uwagi nie tylko naruszają etykę lekarską, ale i powodują u odbiorcy skrajną antypatię w stosunku do niego samego. Jeśli czytający miał nadzieję na to, iż mężczyzna na gruncie prywatnym lub towarzyskim okaże się bardziej człowieczy - została ona zawiedziona. Zażywanie nielegalnych substancji, nadużywanie procentów, wyjście z przyjaciółmi i obraźliwe opisywanie otoczenia, do tego gdzieś po drodze gratka: detaliczne malowanie słowem taśmy dla dorosłych z ukochaną jednego z panów, która temuż została włączona w formie... żartu. Chciałoby się napisać - psychiatruj się, psychiatro, sam – lecz na to w tym wypadku już o wiele za późno. 

“Standardowy dzień. Zakurzone promienie słońca - jak pisał Nabokov - przecinają gabinet niczym więzienne lampy szukające uciekiniera.” 

 też sylwetka byłej żony a później nowej miłości. Jeżeli jednak u czytającego zapaliła się w tym momencie iskra nadziei na przemianę u głównego bohatera, ona również zostanie bardzo szybko zgaszona. Kilka randek i nagłe, zupełnie nierealistyczne zakochanie są bowiem przerwane przez podejrzany zgon wybranki. Tutaj degrengolada naczelnej postaci wręcz eskaluje a wraz z nią jej słowna ekspresja... Może pan doktor sam zabił, lecz wcale tego nie pamięta. Równocześnie poszukuje sprawcy, testuje asortyment z własnych szafek z lekami – lub niekoniecznie; szalona galopada myśli. Żadnej sensownej... i oczywiście nieodłączna, w pewnym momencie już spodziewana, krwawa jatka na koniec. Albo tylko jej wyobrażenie, bo powieściowy wariat całkowicie oddzielił się od rzeczywistości? Nie czuję chęci, by jeszcze bardziej to roztrząsać. To bowiem jedna z tych książek, która po przewróceniu ostatniej strony pozostawia na czytającym nieprzyjemne uczucie przeniesionego na duszę brudu. Nie tego nęcącego mrokiem, który tak często chwalę i prowokującego do rozważań czy przestrzegającego. Takiego, jaki po prostu jest duszny i lepki, bez absolutnie żadnego uzasadnienia. Wystawiając notę punktową, zawsze staram się zastanowić, jaką wartość dana historia ma dla literatury. Niekiedy szokuje innowacyjnością, innym razem po prostu stanowi dobrą rozrywkę lub jest wyśmienitą opowieścią, budzącą w miłośniku liter głód czegoś “WIĘCEJ” i jeszcze ogromniejszej ilości tak zmyślnych fabuł. Zdarza się także, choć każdorazowo powoduje to u mnie smutek, że niczego takiego nie znajduję. Subiektywnie zwyczajnie nie widzę w tej treści ani jednej rzeczy, którą mogłabym pochwalić - poza wybranymi czterema cytatami, jakie zdecydowałam się wyróżnić. Pamiętaj jednak, że to tylko moje zdanie, a Twoje odczucia mogą być zupełnie inne. Dlatego zachęcam, abyś sięgnął po książkę samodzielnie. Odmiennie niż zazwyczaj, nie będę Ci jednak tego polecać. Obiecujący klimat rozdwojenia jaźni, skrywający się za piękną okładką z przyzywającym tytułem, niestety zniszczony przez sposób podania – 2/10. Przykro, acz niezmiennie szczerze. 

“Gonimy do ostatnich zdań, ostatnich słów. Rozrywamy przy tym kartki i czytamy nieuważnie, bo zwieńczenie nęci tak, że nie sposób je odłożyć na później. Chcemy wiedzieć, co jest na końcu. (...) Rozumiemy już wszystko. (...) To byłoby idealne zakończenie, ale nie powstrzymamy się od snucia kolejnych rozdziałów.” 

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)