Renata Bożek - Wyjarzmiona - recenzja
Masz na imię Rozalka i jesteś… tutejsza. Twoja wieś, położona w ziemi lubelskiej w zaborze rosyjskim, graniczy z wielkimi bagnami, które pochłonęły już wiele istnień, a i licha oraz strzyg na nim nie brak. Dziś posłużą Ci do sporządzenia mikstury, służącej dokonaniu zemsty na młodym paniczu. A masz do tego ważny powód. Jeden z jego ogarów poszarpał koszulę Twojego braciszka, a do tego capnął za skórę na nodze. Dostałaś niezłe baty od matki za to, że nie byłaś w stanie go upilnować. Nic nie pomogły tłumaczenia, iż masz dopiero dziewięć lat i nie mogłaś temu zapobiec. No to teraz popamięta na całe życie. Musisz tylko o odpowiedniej godzinie odciąć hubę z drzewa a najlepsze rosną właśnie na bagnach. A potem tylko sporządzić odpowiedni wywar.
„Trza się było spieszyć, zeby, tak jak babka kazała, zacuńć ciunć cagę za dnia, jak słuńce się robi cyrwune. Jutro pełnia, to się potnie hubę psy ksiynzycu (…) zaleje najlepszo wódko, zeby naciungnena do pasterki. W pasterke pokropi się panica portki i buty (…) i po tym tylko patrzyć, jak go kołtun zacnie wyżyroć łod środka abo i do inszego niescyńścia doprowadzi. Znajdzie tys sposób, zeby pokropić ogary.”
Idziesz więc przed siebie, stawiając ostrożnie kroki i odgarniając co chwilę gęste zarośla. Nagle słyszysz, że coś zaszeleściło. Wstrzymujesz oddech i nerwowo międlisz w ustach czosnek, co ma odganiać złe duchy. Jednocześnie gorąco modlisz się do Anioła Stróża. Na szczęście do Twojej nogi przypada prosiak, który wcześniej gdzieś się zawieruszył, a teraz jakimś cudem odnalazł. Zostawiasz go na polanie niedaleko bagniska i każesz czekać na swój powrót. Na pożegnanie drapiesz go za uszami - tak jak najbardziej lubi i ruszasz w dalszą drogę. Wtem słyszysz głośne gwizdanie, więc stajesz jak wryta. Ani chybi to strzyga, która cieszy się, że napotkała ofiarę ze świeżą, młodą krwią. Nucisz więc drżącym głosem starą piosnkę, której nauczyła Cię babka, aby ją odgonić.
Na szczęście skutecznie, bo dźwięk nagle ustał. Za to słuchać było wyraźnie dzwonienie Twoich zębów. Z ulgą docierasz do dorodnej brzozy i rozkładasz wokół niej wszystkie konieczne precjoza, jakie wcześniej zawinęłaś w przyniesioną ze sobą chustę: napoczętą główkę czosnku, wyschłe już truchło kruka, które służy do odganiania diabłów zamienionych w zające, drzazgę z krzyża pana Jezusa, którą babka kupiła od cygana za tłustą kurę, wizerunek Anioła Stróża i kołtuna uciętego Marysi – służce w gospodarstwie rodziców, długiego na duży palec i tłustego od łoju. Wkładasz kozik pomiędzy zęby i zaczynasz wspinać po pniu w stronę wielkiej huby. Wypowiadasz odpowiednie zaklęcie, tłumacząc drzewu, do czego jest Ci potrzebna narośl, po czym odcinasz ją i wkładasz w podołek. Już masz zjeżdżać na dół, gdy nagle dociera do Twoich uszu głośne i wyjątkowo soczyste przeklęcie. Przywierasz z powrotem do drzewa, pewna, że strzyga ponownie wpadła na Twój trop. Twoje oczy jednak szybko wychwytują nieco zamazaną ludzką sylwetkę z uporem zmierzającą w kierunku najgorszego bagna. Ze zdumieniem konstatujesz, że to... Polak.
„Brudny, zakrwawiony, w poszarpanym ubraniu, pan, a na pana nie wyglundo, nie mogła się nadziwić. Jedyne co miał porzundne, to niedużo torba i błyszczunco szabla.”
Patrzysz ze zdziwieniem jak nieporadnie wyrywa nogi z błota, zamiast położyć się na najbliższej kępie trawy i sięgnąć po zwisającą gałąź. Widać, że nienawykły jest do bagna, więc tylko Ty mogłabyś mu pomóc. Schodzisz z drzewa i się przybliżasz.
„Jakby ksyknena i powiedziała mu, co mo robić, toby się wyratowoł. (…) Byłby dla niego ratunek, gdyby wesła na bzózkę i nagięła drzewo tak, zeby złapoł się wiezchołka i się wyciungnuł.”
Zauważa Cię i zaczyna prosić o ratunek, jednak ze swojego wnętrza słyszysz głos, aby się nie ruszać, więc tylko stoisz nieruchomo i patrzysz na ubłocone nogi, co jakiś czas łypiąc na żołnierza. Zapada się coraz głębiej, więc coraz głośniej i bardziej rozpaczliwie błaga o pomoc, obiecując przy tym, że nakupi Ci ziemi i weźmie ze sobą do matki, by wykształcić na panienkę.
„Doszedł ją smród gówna. Posrał się ze strachu, pan się posrał ze strachu, parsknęła śmiechem i zakręciła krukiem nad głową. Polok, jak Polok nie pokazał po sobie, że popuścił, tylko ładnie prosił Rozalkę (…).”
Rzucił w Twoim kierunku torbę, zapewniając, że w środku jest złoto i możesz sobie je zabrać.
„Juz was znom, Poloki, mruczała Rozalka pod nosem. Jak tylko pana wyratuje, to mnie obije (…). No, żeby pan się jak jaki strachliwy parobek boł, to tego nikt nie opowoadoł. Szczerzyła zęby (…) i wpatrywała się w pana.”
Bagno sięgało mu już powyżej pasa.
„Na zmianę wył jak bity pies, darł się o pomoc, błagał Pana Boga o zmiłowanie, charczał i motał rękami. Ona też zaczęła machać rękami i podskakiwać (…) pokrzykując przy tym: Pan się bojo, pan się bojo, pana Stsyga zjodo! Prec, Poloku, prec do piachu!”
W końcu na powierzchni bagna zostały tylko wyciągnięte w rozpaczliwym geście ręce. Gdy zniknęły, podeszłaś do torby i wyjęłaś z niej złote monety, przygryzając każdą zębami, srebrny medalion z wizerunkiem ładnej pani oraz czerwony kajet. Wszystko zabrałaś ze sobą i dobrze ukryłaś. Z zeszytu dowiedziałaś się, że Polak miał na imię Cyprian. Poza tym znalazłaś w nim rysunki różnorakich strasznych stworów oraz wiersz Johna Keatsa, zaczynający się od słów: „There was a naughty boy...”. Umiesz czytać – nauczyłaś się tego we dworze, usługując córce dziedzica. To Twoja pilnie strzeżona tajemnica. Nie mogłaś wtedy zgadnąć, że znalezisko przesądzi Twoje losy w przyszłości, a niewinny z pozoru wiersz będzie Ci towarzyszył przez całe życie, odgrywając w nim wielką rolę. Także Cyprian, a raczej jego duch, będzie do Ciebie często przychodził, dając cenne rady i umilając chwile samotności.
Rok później – w 1832 - patrzysz ze zgrozą na to, jak karbowy Brytan okłada z całej siły batem Twoją babkę za zbyt wolną pracę w polu. Bije bez opamiętania po całym ciele, nie omijając głowy. Na plecach wykwitają krwawe pręgi, ale kobieta z chłopskim uporem tylko zawzięcie milczy. Na szczęście pojawia się syn dziedzica z folwarku z nieznajomym, każącym zaprzestać katowania. Ten drugi to hrabia Stark, który z wyglądu przypomina bardziej diabła niż człowieka.
„Był wysoki i smagły. Włosy miał czarne i długie za ucho jak jaki parobek (…). Kopyta ukrywał w wysokich do kolan butach założonych na pasiaste zagraniczno modo portki.”
Nie wiesz, że spotkałaś osobę, która wywrze wielki wpływ na Twoje życie, zamieniając je w piekło, przetykane chwilami radości. Dzięki umiejętności czytania i swojemu bezwzględnemu charakterowi, zaczniesz piąć się po drabinie społecznej, najpierw trafiając do dworu jako służka, a następnie do Warszawy. Piętnaście lat później w wystawnej sukni będziesz szykować się do ślubu z bogatym narzeczonym, nie przypuszczając, że złośliwy los jeszcze nie wyłożył swojej ostatniej karty...
„Wyjarzmiona” Renaty Bożek to powieść o dziewczynie ze wsi, która na przestrzeni piętnastu lat (1831–1845) dzięki swojemu uporowi, zdolnościom oraz bezwzględnemu charakterowi pnie się mozolnie po szczeblach drabiny społecznej, trafiając w końcu do wyśnionego świata arystokracji. Dziwią mnie przy tym słowa opisu zamieszczonego z tyłu okładki, iż jest to „opowieść o potędze odmienności i o sile, która pcha człowieka do rozwoju i zmiany”. Moim zdaniem bowiem, czyny głównej bohaterki, zapewniające jej wątpliwy z moralnego punktu widzenia „sukces”, predestynują ją raczej do stanięcia twarzą w twarz z własnym odpowiednikiem obrazu, jaki ujrzał pod koniec swojej drogi życiowej Dorian Gray w mistrzowskiej historii Oscara Wilde'a. Jak rozumiem, jej postawa i sposób postępowania w zamyśle Autorki usprawiedliwione są życiem na straszliwej polskiej wsi, z którego chce się wyrwać za wszelką cenę. A przepraszam, wcale nie polskiej.
Jak się okazuje, „Poloki” to zupełnie odrębny naród, niemający nic wspólnego z chłopami, zamieszkującymi lubelskie opłotki. Autorka co rusz z lubością podkreśla ten dysonans, pisząc: „Moze polecę do karcmy, zawołom zołniezy, to Poloka złapio”, „Juz was znom, Poloki, mruczała Rozalka pod nosem”, „Polak ją zauważył i zawołał pańskim głosem”. Tymczasem w innych nacjach jako żywo takiego podziału nie akcentuje – to po prostu Niemcy czy Rosjanie. Co więcej, wygląda na to, że na szczęście są od „Poloków” znacznie bardziej porządni i moralni. „Najwięcy to się ojciec śmieje, jak opowiado o młodych latach na flisie, kiedy płyneny na barce az do Warsawy i do Krakowa i robiły interesy z Ruskimi, Niemcami i Zydami, a i z Polokami, jak się trafiół pozundny.” Tak, takiego to, w przeciwieństwie do uczciwych przedstawicieli narodów zaborców, wprost ze świecą szukać. Zresztą wniosek taki bije z wprost każdej karty powieści. Plejada polskich bohaterów absolutnie bez wyjątku wyjęta jest wprost ze średniowiecznego bestiariusza. Szlachta w tym ujęciu to grupa społeczna głupia, kłótliwa, podła i całkowicie amoralna. Ci, którzy są stosunkowo niegroźni, z uwagi na cechy charakteru, to „produkty romantyzmu” - zniewieściałe, płaczliwe indywidua, włóczące się po polach i mamroczące do samych siebie, które deklamują przy każdej okazji ze śmieszną emfazą wiersze Mickiewicza, bredzą coś o wolności ojczyzny i powtarzają slogany o konieczności zapewnienia swobody chłopom w przyszłości. Kobiety to zaś rozegzaltowane kretynki, jakie szykują się całe młode życie do skoku na właściwego narzeczonego, nieodmiennie trzymają w dłoniach tomiki poezji, z lubością drapują się na wiecznie nieszczęśliwe z tęsknoty za nigdy niedoścignioną romantyczną miłością, czytają z uwagą pocieszne poradniki, jak zostać dobrą żoną, chichoczą co chwilę bez powodu oraz dostają co rusz „waporów” i omdleń.
„Poloki” to tak okrutna nacja, że Autorce udało się znaleźć nawet takiego, który uczestniczył w zamorskim handlu niewolnikami prowadzonym z USA. Gdy ci zaczęli chorować w czasie transportu, bez namysłu wydał rozkaz wyrzucenia ich za burtę, aby zgarnąć sowite odszkodowanie z ubezpieczenia. Chylę czoła przed pomysłowością Pisarki – Polak biorący udział w tego rodzaju interesach to naprawdę niezwykle rzadkie dziwo historyczne. No ale cóż, „Polok” to „Polok” - wiadomo, jaki jest z natury. Lecz to wszystko nic w porównaniu z piekłem, jakim jest podlubelska wieś. Autorka w całej pełni wpisuje się w modny ostatnio nurt, który całkowicie ahistorycznie utrzymuje, że los chłopów w Polsce był gorszy niż „czarnopigmentowych” niewolników na plantacjach południa Stanów Zjednoczonych. Bici do krwi przy byle okazji bez krzty miłosierdzia oraz traktowani gorzej od zwierząt, zatracili niemalże ludzkie cechy, odpłacając swoim „panom” czystą nienawiścią. W tym ponurym świecie „baby” traktowane są gorzej niż domowe świnie, „chłopy” przy każdej okazji raczą się wódką i oddają się aktom cielesnym z lubością na oczach dzieci oraz innych mieszkańców. Do pełnego obrazu brakuje tylko spółkowania z kozami, co jako normę na polskiej wsi „udowodnił” już ponad wszelką wątpliwość Jerzy Kosiński w niesławnym „Malowanym ptaku”. Zaiste, słynny bohater serialu „Korzenie” - Kunta Kinte - na widok chłopskiego losu, mógłby jedynie z wdzięcznością złożyć ręce do nieba, dziękując, że trafił do Wirginii, a nie do folwarku polskiego szlachcica. Tym bardziej, że to miejsce ciemne i pełne zabobonów do tego stopnia, że wywodzący się ze szlachty, co prawda zagrodowej, ale zawsze, karbowy Brytan, leczy swoje dolegliwości skórne poprzez zalecone przez znachorkę zakopanie na cały dzień po szyję w gnoju, co cała wieś ogląda z wielką uciechą. „Dohtóra” więc w tamtych czasach nie uświadczysz, a zresztą, gdyby nawet, to prymitywny „szaraczek” i tak by z niego z całą pewnością nie skorzystał. Mało tego – gdy umiera wiejski kaleka, niemogący się poruszać na własnych nogach i nieco ociężały umysłowo wskutek nieszczęśliwego upuszczenia przez matkę na ziemię w niemowlęctwie: „(...) gdyby nie wikary, który pięknie nad kaliki trumno przemówiół, że nawet starym gospodarzom łzy z oczu leciały, to jak nic by go po cichu z grobu wykopały i osinowym kołkiem przebiły.”
Takie to były zwyczaje na polskiej wsi, której mieszkańcy w XIX stuleciu tonęli po szyję, niczym wspomniany karbowy, w gnoju ciemnoty i średniowiecznych, a nawet starszych zwyczajów. Z rozmysłem przytoczyłam też ze szczegółami scenę z bagnem, w którym tonie „Polok” - powstaniec listopadowy. Jest to po prostu rzecz odrażająca z moralnego punktu widzenia – dziewięcioletnie dziecko wiruje w opętańczym, chocholim tańcu, śpiewając skoczną piosnkę ze znamiennymi słowami: „Poloku, prec do piachu!”, nie robiąc nic by mu pomóc. Poza tym, mam nieodparte wrażenie, że to przede wszystkim uczyniona z pełnym rozmysłem alegoria polskiego „żałosnego i bezrozumnego” patriotyzmu – żołnierz dzierży „błyszczącą szablę”, by po chwili ze strachu przed utonięciem po prostu “sfajdać się” w spodnie. Rozalka natychmiast wyczuwa to swoim wrażliwym nosem, pomimo tego, że mężczyzna jest już częściowo zanurzony w błotnistej brei, która, jak każdy, kto choć zbliżył się kiedykolwiek do bagna wie, ma wyjątkowo intensywny i przykry dla powonienia zapach. To kwintesencja tak często ośmieszanego polskiego ducha - szabla w garści z przodu, a utytłane łajnem hajdawery z tyłu. Oto prawdziwy Polak! I na koniec – Bożek pisze o powstaniu listopadowym jako o „pańskiej wojnie”, która nic nie obchodzi polskich, przepraszam „tutejszych” chłopów. Otóż, przypomnieć trzeba, że słowo „powstanie” używane jest niejako na wyrost. Była to bowiem wojna polsko–rosyjska, w przeciwieństwie do powstania styczniowego, toczona przez regularne armie. Przez szeregi polskiej przewinęło się, według szacunku historyków, co najmniej 130 tysięcy ludzi. Zdecydowana większość z nich to chłopi, powoływani do służby na zasadzie konskrypcji, czyli wybierania rekruta. Nie było w zasadzie wsi na terenie Królestwa Polskiego, z której ktoś nie dzielił takiego losu. Wspomnieć też trzeba o oddziałach czysto chłopskich kosynierów, które również brały udział w walkach. Tego jednak czarno-biały (z ogromną przewagą tego pierwszego) świat Autorki zupełnie nie uwzględnia. Zdecydowana większość książki pisana jest manierą gwary chłopskiej, co zapewne sprzyjać ma wniknięciu czytelnika w umysł głównej bohaterki i innych bohaterów, jacy w niej występują. Moim zdaniem to zabieg chybiony, utrudniający jej recepcję. Opisywana jako powieść łotrzykowska “Wyjarzmiona” miała być godnym przedstawicielem literatury pięknej, a okazała li rozczarowaniem. Z pewnością nie jest piękna, a momentami zniesmaczająca oraz skrajnie jednowymiarowa. Szkoda. Plus za ciekawą koncepcję oraz ukazanie upartego pięcia się po drabinie własnych założeń. 3/10
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)