Sylwia Trojanowska - Kobieta o białych oczach - recenzja

by - 16:54:00

Trwa druga wojna światowa. Gdzieś tam świszczą kule, nie do końca zaprojektowaną trajektorią lotu krążą pociski, niebo rozcinają skrzydła samolotów myśliwskich a bezimienny żołnierz nieopatrznie stracił broń, co oznacza niemożność dalszej walki, zatem rychłą śmierć. Nie tutaj jednak, jeszcze nie w tej zapomnianej na chwilę przez Boga i ludzi, uważanej za przeklętą czy nawiedzoną, odseparowanej oraz zawieszonej w czasoprzestrzeni, rozpadającej się chacie. Na samym jej środku, choć jest tak mikroskopijna, przy stole pamiętającym ślady prostych noży i szyjących rany igieł, siedzi na chyboczącym się zydelku okutana w łachmany babuleńka. Jest całkowicie pochłonięta widokiem przed sobą, mimo że jej popękane usta, jakby bezwiednie, mamroczą niewyraźne zdania w niezrozumiałym, szeleszczącym języku. Nieartretyczne palce, niczym u sztukmistrza, poruszają się zwinnie - być może wykonując niełatwe zadanie utrzymania przy życiu li pamięcią mięśni. Robiła to setki razy, a może tysiące? Nie pamięta. Rosjanin, Niemiec, Polak. Sarna, lis, zając złapany przypadkiem w sidła. To dla niej nieważne. Każdy człowiek to po prostu człowiek. Każde zwierzę to po prostu zwierzę. Nie rozróżnia. Jeśli potrzebują jej pomocy – wiecznie jest gotowa ją nieść. Szeptucha, zielarka, znachorka. Po co tak wiele określeń? Kobieta o białych oczach, które być może nie widzą, ale wiedzą - ktoś, kto mimo omyłkowo zniszczonego życia, wciąż ma jeden cel: poświęcić własne innym. Zatamować krwotok, odtruć, pozbyć się naboju. Daje dobro w rzeczywistości rodem z najmniej przewidywalnych koszmarów. A może sama nim jest? Właśnie dlatego w przybudówce ukrywają się za jej zgodą dwie kobiety, których rasa ponoć jest nieczysta. Za ciemne oczy, zbyt opalona cera, nie taki nos. Już nie ludzie? Nie pamiętają, od kiedy nie widziały słońca. Gdy nie musiały szeptać, a pod stopami czuły trawę. Wciąż jednak trwają, dzięki białookiej Gai i to jest najcenniejsze. Tak jak mała dziewczynka, skulona przy piecu w kącie... 

Odeszła w mrok, w ciszę, w pustkę, w świat pozbawiony nadziei i drogowskazów. Stała się okruchem tej, którą była. Niemym okruchem. Tyle w życiu widziała, tylu umierającym pomagała przejść na drugą stronę, dotykała życia i śmierci.” 

Niemiecka kilkulatka oddana pod pieczę przez bezimiennego mężczyznę zmęczonej życiem, towarzyszącej w odchodzeniu lub przywracaniu do trwania kobiecie o gałkach oczu przywodzących na myśl śnieg. Do tej chatynki nie dotarła jeszcze wojna, tu trwają niemo jej konsekwencje. Mała ma na imię Sofia i nie ucieka na widok krwi, przeciwnie. Dzielnie pomaga Gai w uwalnianiu zwierząt z wnyków, przegląda atlas roślin leczniczych, jak gdyby rozumiała ich trudne nazwy i miesza ziołowe wywary. Jedzą z jednej, zniszczonej miski. Piją z tego samego, wyszczerbionego kubka; niekiedy stopiony śnieg. Gdyby ktoś tu wszedł, dziewczynki nigdy wszak nie było. Stąd tak wiele razy przećwiczona ewakuacja tunelem wyżłobionym przy zapiecku. Na razie jednak są tylko one dwie i kolejny ranny do opatrzenia. Oczy dziewięciolatki śledzą gęsty ścieg zszywania rany. Postrzałowej albo od tępego noża - nie ma znaczenia, jeśli możliwie śmiertelnej. Wczoraj do obory zaprowadziły broczącą krwią sarnę. Tydzień temu wilka, który ledwie umknął strzelbie. Tej użytej naprędce podczas próby zamordowania człowieka czy biorącej udział w jakimś szalonym polowaniu? Nie wiadomo. Gaja jest natomiast w pełni świadoma, że jej kres jest już bliski. Bardziej jeszcze, że Sofia została jej podarowana na zaledwie chwilę. Tyle miesięcy minęło, a jakby dzień. Nie wolno kochać małej Niemki, z którą rozumieją się bez słów, choć coraz częściej ich konwersacje ubarwiają krótkie zdania. Prosta znachorka tak wiele rozumie, mimo że nie potrafi składać kwiecistych mów. Kiedy on przyjdzie i tym razem nie przyniesie zaszabrowanych dla nich zapasów, będzie to pora, aby oddać dziewczynkę. By trafiła tam, gdzie jest jej bezpieczne miejsce. Gaja miała się do niej nie przywiązywać, bo to przecież chwilowe. Dziś jednak, warząc maść na rany, myśli, że gdyby nie towarzystwo tej panienki nie jak słońce, a księżyc, może nie chciałaby już trwać zahibernowana w przyleśnej chatynce na uboczu ogarniętego wojenną zawieruchą świata. Ale jej bielmem zaszłe oczy przewidziały przeznaczenie... Gaja dobra, Sofia najlepsza. Zawsze razem. 

“-Co?! Przyjęłaś pod dach Rosjanina?! Więc tym bardziej się zjawią, jeśli wpadnie w ręce naszych... Nie wierzę... Uratowałaś wroga! 

-Człowieka... Gaja uratowała człowieka.” 

Obecność kilkulatki w znajdującej się na skraju ówczesnych Niemiec chatynce być może przedłużyła egzystencję szeptuchy. Już nie była tylko jedyną w promieniu wielu kilometrów, która potajemnie leczy. Stała się nauczycielką życia, trochę jak rozgrywająca się na świecie historia. Litery z pojedynczego, zagubionego w izbie, przedwiecznego romansu stały się podstawą do wyedukowania czytania i łopatologicznej mowy. Tworzone lekarstwa i liche posiłki posłużyły do pokazania, w jaki sposób nasycić organizm i co z czym połączyć, aby mieć szansę przetrwać. Dla siebie. Ale czy faktycznie o to w tym wszystkim chodziło? Może te dwie zagubione dusze pełniły kompletnie odmienną funkcję. Lekcja człowieczeństwa, wówczas, gdy w tak wielu zakątkach świata to zdążyło już kompletnie wymrzeć albo zostało unicestwione. Na wojnie zabijasz ludzi. Innym darujesz jutro czy całą przyszłość. Na co zasługuje każda żywa istota, niezależnie od pochodzenia lub przynależności? Prosta kobieta o białych oczach, będąca przewodnikiem dla kilkulatki - kształtująca właśnie jej sumienie? Kim była nieśmiała dziewczynka z zapiecka i staruszka, w której gałkach skrzył się śnieg? Kiedy ster dowodzenia zajmie nienazwane wówczas jeszcze moralne serce, za jakiego wykształcenie być może to właśnie ona była odpowiedzialna, gdzieś na skraju lasu, niemalże tkniętego już żarliwą łuną pożogi wojny, zamajaczy zimowa wilczyca. Ta historia mogłaby się wydarzyć zawsze i wszędzie, chciałoby się zawierzyć na koniec. Uśmiechnąć przez łzy, niezależnie od posiadanego wzroku lub całkowitej ślepoty. Stwierdzić, że przecież człowiek pozostaje przede wszystkim człowiekiem - a jednak bardzo rzadko tak jest. Fakt niecyniczny, lecz naprowadzający na drogę wartości. Możesz uciec skrytą za drzewami ścieżką lub spojrzeć w kremowe oczy. I jeśli się wahasz, potrzebujesz - zapytać. Kim była Gaja i dlaczego ratowała każdego napotkanego człowieka? A w tle zalśni oślepiająca futra biel. 

A noc lubiła. (...) Miała wrażenie, że nocny książę nie tylko rozświetla jej drogę, lecz także pozwala jej jaśniej myśleć, a czasami przywodzi zapomnianą przeszłość. Wtedy właśnie, podczas owych nocnych eskapad, okruch po okruchu wracały do niej chwile smutku i szczęścia, nadziei i załamania. Stawali przed nią ludzie z przeszłości, a wraz z nimi, jak przez mgłę, ona sama - piękna, młoda, gibka.” 

Sylwia Trojanowska stworzyła liryczną, zahaczającą o literaturę piękną, okraszoną dozą tajemniczości i niepokoju opowieść o tym, że w chwili najwyższej próby i największego zagrożenia, ma prawo się spotkać cała kawalkada sylwetek oraz ludzkich postaw. Co wyjdzie z takiego zderzenia, tego tak naprawdę nie sposób przewidzieć, toteż pozostaje tematyką wielu powieściowych rozważań. Autorka zdecydowała się na oryginalne podejście do tematu, skupiając się przede wszystkim na losach niemieckich sierot w powojennej Polsce, z czym dość trudno mi sympatyzować. Dzieje naszych rodzimych dzieci były już roztrząsane wielokrotnie, ale uważam, że to przede wszystkim one powinny wciąż interesować naszych patriotów. W fabule wielokrotnie przewijają się także Niemcy o gołębich sercach, żałujący widoku ich rozstrzelanych ciał Polacy oraz oczywiście wręcz karykaturalnie źli Rosjanie. Nie zaliczam się do fanów tego rodzaju rysunków, choć obiektywnie muszę zauważyć, iż Pisarka osiągnęła swój cel - tworząc zapewne mogącą wzruszyć opowieść, jaka pokazuje, że wszędzie są ci źli oraz ci dobrzy, losy bywają nieprzewidywalne a i niekiedy splatają się w niemożliwy do uprzedniego złożenia wzór. “Kobietę o białych oczach” przeczytałam w jeden wieczór, choć nie do końca udało mi się z nią zżyć czy poczuć pełną sympatię do treści. Pozostaję jednak skrajnie biało-czerwonym konserwatystą, więc kwestię tę uważam za subiektywną. Konstruktywny literat we mnie musi zaś na koniec stwierdzić, że to udanie podana fabuła, w jakiej próżno szukać choć jednego źle postawionego przecinka. Wyrażam także uznanie za ukryty w tekście symbolizm i zmyślną kreację postaci oraz relacji Gai i Sofii, jaka narodziła się przede wszystkim w gestach (nie)prostej codzienności. Takich życzyłabym sobie w powieściach okołohistorycznych więcej. PS Piękna okładka! Mocne 7/10. 

“Ponadprzeciętnie łączę fakty, doskonale czytam ludzi i widzę to, czego nie dostrzeże wytrawny obserwator, nawet szpieg.” 

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)