Artur Wójcik - Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku - recenzja
Sarmacja to termin, który u jednych budzi zachwyt, u innych wywołuje dreszcze obrzydzenia. Tym pierwszym kojarzy się z szumem husarskich skrzydeł i potężnym tembrem Dzwonu Zygmunta w chwilach narodowych triumfów. Drudzy oczami wyobraźni widzą jedynie kompletnie pijaną szlachtę z podgolonymi łbami i ubrudzonymi trunkami sumiastymi wąsami, rzucającą przekleństwa i traktującą poddanych jej chłopów gorzej niż amerykańscy plantatorzy niewolników. Tymczasem prawda jak zwykle leży pośrodku – w określeniu tym mieszczą się zarówno blask chwały, jak i małość ludzkich uczynków. Tak czy inaczej, polska szlachta z dumą powoływała się na swoje mityczne pochodzenie od Sarmatów, koczowniczego ludu irańskiego pochodzenia. Ich początki giną w pomroce dziejów, ale wiadomo, że nie byli jednolici – dzielili się na liczne plemiona, z których najważniejsze to Jazygowie, Roksolanowie oraz Alanowie. Początkowo zwani Sauromatami, już w IV wieku p.n.e. utworzyli potężny związek plemienny, podejmując szeroką ekspansję. W III wielu p.n.e. dotarli na obszary leżące pomiędzy Donem a Morzem Czarnym. Następnie, pchając przed sobą pobitych Scytów, dotarli w I wieku p.n.e. nad Dunaj, wchodząc w styczność z Imperium Rzymskim i tocząc z nim liczne wojny. Sarmaci jako znakomici wojownicy budzili w Kwirytach uzasadniony respekt. Słynęli przede wszystkim z ciężkozbrojnej jazdy – Katafraktów, którzy okuci w zbroje od stóp do głów, nie wyłączając konia, walczyli w zwartym szyku a ich główną bronią były trzymane oburącz długie włócznie. Wielu historyków wojskowości twierdzi, że to właśnie styczność z tą formacją spowodowała powołanie w armii rzymskiej podobnych jednostek, które zrewolucjonizowały taktykę wchodzącej w jej skład kawalerii. Wielka wędrówka ludów wywołana przez napór Hunów w IV-V wieku n.e. zawiodła pewne ich odłamy aż do Hiszpanii i Afryki. Rozproszeni, szybko rozpłynęli się w tyglu innych ludów i stracili tożsamość. Pamięć o nich przetrwała jednak na terenach I Rzeczypospolitej, dominując wyobraźnię jej elity – szlachty. Dlaczego tak się stało?
„My Sarmaci” - od tych słów zaczynało się z dumą niejedno przemówienie oficjeli doby Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Na bezpośrednie pokrewieństwo z tym ludem powoływano się wówczas bowiem nad wyraz chętnie i bardzo często, znajdując nawet na to „naukowe” uzasadnienie. Już XV-wieczny słynny kronikarz Jan Długosz wskazał, że Sarmaci byli przodkami społeczności zamieszkujących Europę Wschodnią, oczywiście zwłaszcza tych, które miały swoje leża nad Wisłą. Maciej z Miechowa w broszurze wydanej w 1517 roku sformułował tezę o „dwóch Sarmacjach” - Europejskiej oraz Azjatyckiej. Według niego ta pierwsza obejmowała tereny zajmowane przez Polaków, Litwinów oraz Moskali, podczas gdy drugą zaludniali Tatarzy. Tezę o Sarmatach jako przodkach Polaków propagował także Marcin Bielski – w XVI wieku najpoczytniejszy kronikarz kręgów szlacheckich.
„W jego ujęciu Sarmacja stała się synonimem zarówno Słowianina, jak i Polaka.”
Po nim czyniło to wielu innych, dodając kolejne kamyczki do układanego pieczołowicie kopczyka narodowego mitu, który zaskakująco szybko wypełnił umysły tych, jacy jako stan szlachecki uważali się za emanację państwowego ducha.
„Wizja walecznych, niezwyciężonych Sarmatów coraz bardziej podobała się polskiej szlachcie, ponieważ wzmacniała jej poczucie wyjątkowości oraz przekonanie o szczególnej roli w dziejach Europy. Ta koncepcja stała się fundamentem sarmackiego etosu, który w kolejnych latach mocno zakorzenił się w polskiej kulturze i tożsamości.”
Niewątpliwie tego rodzaju wizja mile łechtała ego ówczesnych „dobrze urodzonych”, który mogli wywodzić pochodzenie swoich rodów od czasów starożytnych, powołując się na bohaterskie czyny przodków gromiących niegdyś nawet rzymskie legiony. Jednocześnie stanowiła ona ważne spoiwo dla idei samej Rzeczypospolitej jako państwa skupiającego istną mozaikę ludów, połączonych tą samą tożsamością. W tym tyglu żyli Polacy, Rusini, Litwini, Ormianie, Tatarzy, Niemcy, Szkoci i wiele innych narodowości, więc istnienie przekonania o wspólnym pochodzeniu było konieczne dla utrzymania ich jedności.
„Od początku XVII wieku termin „Sarmacja” coraz częściej funkcjonował jako określenie Rzeczypospolitej Obojga Narodów (…). Użycie tego terminu podkreślało rzekome prastare korzenie polskiej szlachty oraz umacniało mit jej szczególnego znaczenia w historii. Jednocześnie Sarmacja pełniła funkcję swoistego tożsamościowego brandu wzmacniającego poczucie wyjątkowości obywateli Rzeczypospolitej i symbolizującego wieloetniczny charakter tego państwa.”
Krąg odbiorców tak wykreowanej legendy był bardzo szeroki – szlachta stanowiła nawet 10% ludności i był to zdecydowanie najwyższy odsetek wśród wszystkich państw europejskich. Na Mazowszu w XVII wieku było to nawet 25%, choć palma pierwszeństwa przypadała ziemi wiskiej oraz łomżyńskiej, w których do posiadania herbu przyznawało się nawet 47% mieszkańców. Niewątpliwie była to warstwa mocno uprzywilejowana, co wynikało z faktu, iż w jej ręku skupiało się posiadanie ziemi, którą poszczególni władcy hojnie nadawali rodom rycerskim w zamian za poniesione zasługi. Wywierając nacisk na monarchów, zyskiwała kolejne apanaże, dające jej czołową pozycję w państwie.
„Z czasem szlachta zyskiwała kolejne przywileje, takie jak własne sądownictwo, nietykalność osobistą do czasu zakończenia procesu oraz udział w obradach sejmików i sejmu, w trakcie których decydowano o podatkach i ustanawiano nowe prawa.”
W efekcie powstał ustrojowy twór niemający żadnych odpowiedników w ówczesnym świecie. Każdy pełnoprawny obywatel, a więc szlachcic, cieszył się wielkim zakresem wolności osobistej, będąc jednocześnie chronionym przed samowolą władzy. Nikogo bowiem nie można było uwięzić lub skazać na karę śmierci bez wyroku sądu. Co było zupełnym ewenementem, naród szlachecki wybierał sobie króla a w elekcji odbywającej się na podwarszawskiej Woli mógł brać udział każdy z „panów braci”. Król, aby zostać monarchą, musiał wcześniej zaprzysiąc tak zwane Pacta Conventa, stanowiące rodzaj umowy pomiędzy nim a obywatelami. Zawarty był w nich jego „program rządzenia” oraz przyrzeczenie bezwzględnego przestrzegania obowiązującego prawa. W razie ich rażącego naruszenia, każdy miał moc legalnie wymówić mu posłuszeństwo. Swoją wolę szlachta wyrażała poprzez sejmiki wojewódzkie oraz sejm walny, ustanawiając prawa i uchwalając podatki. Bezsprzecznie był to system wyprzedzający czasy i oparty na zasadzie zgodnego współdziałania wszystkich stanów dla dobra Rzeczypospolitej. Założenie okazało się zbyt idealistyczne - nie przetrwało więc próby czasu, niestety dość szybko przekształcając się w wynaturzenie, czego symbolem stała się instytucja Liberum Veto. Teoretycznie służyć miała jako swoisty „bezpiecznik”, pozwalający uchronić mniejszość przed dyktatem większości poprzez możliwość zerwania przez jednego posła obrad sejmu, co powodowało unieważnienie wszystkich podjętych wcześniej uchwał, które według niego naruszały prawo. Od 1652 roku zaczęło być używane nagminnie - także z inicjatywy sypiących złotem mocarstw ościennych, przekupujących nim deputowanych, co spowodowało całkowity paraliż państwa i w efekcie jego upadek. W procesie tym niemałą i niechlubną rolę odegrała także ideologia sarmatyzmu, jaka wbiła naród szlachecki w zbytnie i niczym niepoparte poczucie dumy. Wywołała w nim przekonanie, że Rzeczpospolita dysponuje najlepszym ustrojem na świecie - takim, który nie wymaga żadnej modyfikacji. W efekcie wszelkie reformatorskie zamiary były natychmiast torpedowane a kraj został spętany zasadami, które gwarantowały niezmienność panującego reżimu, tworząc pancerz uniemożliwiający jakiekolwiek jego przekształcenia. Wszystko to skończyło się zaborami i utratą niepodległości, jednak paradoksalnie idea sarmatyzmu przetrwała w swojej heroicznej postaci, stanowiąc wzór i punkt odniesienia dla kolejnych pokoleń.
„Rozerwanie terytorialnej i politycznej ciągłości państwa polskiego ułatwiło stworzenie romantycznej wizji sarmatyzmu – tęsknoty za faktyczną i urojoną potęgą dawnej Rzeczypospolitej.”
Pieczołowicie przechowywana w narodowej pamięci i znajdująca odzwierciedlenie w wielu dziełach literatury, na czele z „Trylogią” Henryka Sienkiewicza oraz „Panem Tadeuszem” Adama Mickiewicza, dotrwała w takiej postaci aż do powstania II Rzeczypospolitej, w której podtrzymywano ją z równie wielkim entuzjazmem. Próbowali z nią walczyć komuniści, przedstawiający polskie dzieje jako pasmo klęsk i niesprawiedliwości społecznej, co tylko umacniało jej pozycję. Po odzyskaniu niepodległości w 1989 roku sarmatyzm stał się przedmiotem zażartych polemik. Jedni widzieli w nim ucieleśnienie potęgi szlacheckiego państwa, inni wskazywali, że stał się jego grabarzem. Wszyscy po trochu mieli pełną rację.
„Wszystkie grzechy Rzeczypospolitej były zakrywane sarmacką kołdrą. (…) Szlachta stawała się jak dziecko, które zagłusza głos rozsądku. Sarmatyzm, zamiast stanowić fundament do budowania silnego państwa, stał się wymówką dla braku reform i koniecznych zmian (…). Zakonserwował mentalność, która zamiast dążyć do postępu i modernizacji, utwierdzała szlachtę w przekonaniu o jej wyjątkowości.”
Sarmatyzm wywarł jednak także wielki wpływ na współczesnych. Zbudował podwaliny narodowej dumy i ustanowił kulturowy oraz ideologiczny fundament ówczesnej Rzeczypospolitej, która niewątpliwie w czasach swojej świetności należała do czołowych potęg europejskich. Cieszyła się wszak nigdzie niespotykanym zakresem wolności jej obywateli. Wszystko to powoduje, że błędem jest jedynie negatywna jego ocena - można w nim znaleźć także elementy będące podwaliną autentycznej chwały.
To tylko delikatny zarys tematu - o wiele więcej ciekawostek znajdziesz w recenzowanej propozycji literackiej.
„Dlatego sarmatyzm, choć ze współczesnej perspektywy bywa krytykowany za przesadny konserwatyzm (…), zasługuje również na uznanie. To w jego ramach tworzyły się idee wolności, tolerancji religijnej i obywatelskości, które do dziś pozostają istotnym elementem polskiej tożsamości. Rozpatrywanie sarmatyzmu w kategoriach zero – jedynkowych jest więc nie tylko uproszczeniem, lecz także zaprzepaszczeniem szansy na zrozumienie jednego z najbardziej fascynujących fenomenów w historii Polski.”
„Sarmatia” Artura Wiesława Wójcika to kompendium wiedzy o ustroju, składzie społecznym oraz obyczajowości Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Warto wspomnieć, że Autor jest historykiem z wykształcenia, pracownikiem Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz twórcą bloga i kanałów tematycznych w mediach społecznościowych, co gwarantuje niejako odpowiednią jakość pracy. I trzeba przyznać, że sprawdziło się w pełni. Czytelnik otrzymuje bowiem żywą, wypełnioną emocjami, bardzo kompetentną i malowniczą gawędę o czasach nie tylko świetności państwa sarmatów, ale także jego upadku. Stanowiącą zbiorowy portret jego dawnej chwały, uchwycony jednak w symptomatycznym odbiciu krzywego zwierciadła. Pisarz bez ogródek wziął na warsztat mit Rzeczpospolitej szlacheckiej i z niespotykaną brawurą rozplótł złoty haft narodowej legendy, przywołując zarówno jej blaski jak i cienie. W efekcie praca nie jest lekturą tylko dla odbiorców, którzy ślepo wierzą w obraz wykreowany w „Trylogii” Sienkiewicza, choć i oni znajdą w niej wiele radości. Książka jest przede wszystkim dla tych wszystkich, którzy gotowi są otworzyć oczy i zajrzeć głębiej w sarmacką duszę - pełną sprzeczności, rubaszności, heroizmu i pychy. Zdolnych dostrzec w niej nie tylko wzniosłość, która wywyższyła szlacheckie państwo do rangi mocarstwa rozciągającego się na przestrzeni niemal miliona km², ale także zarodki przyszłej zguby, jaka pogrąża je w anarchii i przekonaniu o absolutnej wyjątkowości oraz doskonałości, co poskutkuje sprzeciwem wobec wszelkich, nawet najmniejszych reform. W ujęciu Wójcika sarmatyzm stanowi niezwykle ważny element narodowej tożsamości Polaków, będąc jednocześnie wymownym ostrzeżeniem przed popadnięciem w zbytnią dumę, która wiedzie prosto do dziejowej przepaści. I jak wszystko na to wskazuje, tego rodzaju ambiwalencja w ocenie opisywanego zjawiska pozostanie z kolejnymi pokoleniami, które niewątpliwie stoczą kolejne ostre spory o jego historyczne i społeczne znaczenie. Książka jest jednak nie tylko traktatem o sarmatyzmie jako idei państwowotwórczej, szczegółowo przedstawiającym przyczynę jego powstania i burzliwego rozwoju na przestrzeni dziejów, ale także obrazową pracą, która opisuje zasady ustrojowe I RP, jej kształt społeczny i obyczajowość. Czytający znajdzie w niej charakterystykę wszystkich zamieszkujących ją stanów - nie wyłączając mieszczaństwa oraz chłopstwa. Zaznajomi się także z zasadami wolnej elekcji, działania senatu, sejmu, sejmików wojewódzkich oraz wzajemnymi zależnościami pomiędzy królem a jego poddanymi. Będzie miał także okazję prześledzenia, jak kształtowała się historia powstawania przywilejów szlacheckich i w jaki sposób przedstawiciele stanu herbowego zdobyli dominującą pozycję w państwie.
Co dla mnie szczególnie cenne, Autor bezwzględnie rozprawia się także z mitem, który bez żadnych podstaw źródłowych próbuje przedstawić kmieci jako niewolników swoich panów, traktowanych gorzej niż zwierzęta, czego emanacją jest powieść „Wyjarzmiona” Renaty Bożek. Praca stanowi więc wielobarwny obraz ówczesnego społeczeństwa, przedstawionego z pełnym realizmem - bez upiększeń, ale i wydumanych złych stron, dostrzeganych na siłę przez tych, którzy całkowicie ahistorycznie przykładają obecną wrażliwość do czasów sprzed paru wieków. Ciekawym zabiegiem jest też ukazanie życiorysów osób, które funkcjonowały w tamtej epoce - odbiorca może zanurzyć się w żywej historii, znaczonej losami tych, którzy ją na bieżąco tworzyli. Autor przytacza także liczne anegdoty z epoki, często przybierając żartobliwy ton i udanie balansując między groteską a wzniosłością. W efekcie książka daleka jest od akademickiego zadęcia - to żywa i interesująca opowieść, jaka nie wywołuje u czytelnika poczucia znużenia.
Praca podzielona jest na dziesięć czytelnych rozdziałów, z których każdy porusza odrębną tematykę z dziejów Rzeczypospolitej i jej sarmackiego mitu. Zawiera także obszerny prolog oraz zakończenie, będące podsumowaniem czynionych rozważań. Imponująca jest też bibliografia, świadcząca niezbicie o tym, że Autor poważnie podszedł do tematu i dokonał drobiazgowej kwerendy źródeł oraz opracowań i artykułów historycznych. Tę propozycję literacką warto czytać przy świetle świecy, z kieliszkiem wina i dużą dozą dystansu wobec narodowych mitów. A najlepiej... z bukietem słoneczników 😉 obok, bo nic tak nie podkreśla ironii polskiej historii, jak jej piękno zderzone z niewątpliwym absurdem. Jest przeznaczona dla tych, którzy lubią myśleć i zarazem fascynują się polskimi dziejami, ale nie chcą spostrzegać ich wyłącznie w wersji laurkowej, pozbawionej zdrowego krytycyzmu. Plus również za twardą oprawę pełną metaforycznych grafik i błyszczące elementy, dodatkowo ozdabiające złotą treść. 9/10 - gratka dla miłośników tematu.
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)