Piotr Korczyński - Krew i popiół - Polscy żołnierze Napoleona - recenzja gościnna

by - 15:58:00

RECENZCJA GOŚCINNA MOJEGO MĘŻA - powitaj ciepło Michała, który odważył się tutaj po raz pierwszy zagościć, ponieważ został przeze mnie skuszony... propozycją nie do odrzucenia. 😉 A wysunęłam ją z prostego powodu – nie znam większego fana Napoleona i jego epoki, który cechowałby się obszerniejszą i ciekawszą wiedzą na ów temat. Nie przesadzając, myślę, iż mogę napisać: przed Tobą niepowtarzalny specjalista w kwestiiNapoleoniady! 

Zatem: kurtyna w górę! Oddaję stery Mężowi. 🔥 

Vive L'Empereur! - okrzyk ten wprawiał w drżenie armie XIX-wiecznej Europy i obalał trony. Niósł się od pełnej słońca hiszpańskiej Andaluzji aż po złote bramy Moskwy dla jednego tylko człowieka – Napoleona Wielkiego. Świat jeszcze nie widział takiego uniesienia, wręcz zbiorowego „amoku”, ogarniającego nie tylko żołnierzy francuskiej Wielkiej Armii, ale także Niemców, Włochów, Szwajcarów, Polaków i inne ludy empirowego imperium. Był prawdziwie kochany, ale czy mogło być inaczej? To przecież człowiek, który w nieodłącznym szarym szynelu, narzuconym na zielony mundur strzelców konnych gwardii i słynnym czarnym „pierogu” na głowie, dzielił z nimi wszystkie trudy, spał na zwykłej derce, jadł ten sam czerstwy chleb, piekł w biwakowym ognisku ziemniaki, dzielił się „podręcznym” koniakiem, pieszczotliwie ciągnął za ucho i przywieszał zdjęty z własnej piersi order Legii Honorowej. Posiwiali wiarusi, ogorzali w ogniu wielu bitew i mający za sobą niejedną kampanię płakali jak dzieci, gdy obdarzył ich zainteresowaniem. Skoczyliby za nim w ogień bez najmniejszego namysłu i dokonywali dla niego czynów godnych greckich herosów. Faktycznie byli jego dziećmi, jakim poświęcał nieustanną uwagę i o które troszczył się bardziej, niż o siebie samego. Teatr? Być może, ale za to jakiej klasy! Korsykanin zresztą na jego deskach dał przedstawienie, które na zawsze zmieniło nie tylko Europę, ale i cały świat. Jego rola odcisnęła piętno na niezliczonych aspektach rzeczywistości. Kodeks Napoleona i cały system aktów prawnych, które dyktował z zakamarków swego niesamowitego umysłu, do dziś pozostaje podstawą europejskiej kultury jurydycznej. Wszędzie tam, gdzie docierali jego wojacy, znosił poddaństwo chłopów i nadawał nowoczesne konstytucje, stanowiące fundament tworzenia efektywnej administracji państwowej. Stoczył ponad 60 bitew, z których wygrał prawie wszystkie. Jego kampanie stanowią podwalinę kanonów współczesnej strategii i taktyki, opartej na zasadach ekonomii sił, błyskawicznych poruszeniach wojsk, zorganizowanych w samodzielne i samowystarczalne korpusy we wspólnym dążeniu do całkowitego zniszczenia siły żywej przeciwnika, a nie tylko opanowania jego terytorium, obezwładniającego pościgu po wygranym starciu oraz zmasowanych uderzeń ognia artyleryjskiego. Bitwy pod Rivoli, Marengo, Austerlitz, Jeną – Auerstedt, Pruską Iławą, Frydlandem, Wagram, Borodino, Berezyną, Lützen czy Dreznem są szczegółowo analizowane na uczelniach wojskowych całego globu. Był niewątpliwym czarodziejem pola walki, niezrównanym wirtuozem manewrów z położenia środkowego, kiedy to bił poszczególne armie wrogów po kolei częściami oraz przełamującego uderzenia na skrzydło, nieuchronnie pociągającego za sobą otoczenie nieprzyjacielskich oddziałów i ich całkowitą klęskę. Ale obraz srożącego się „Boga wojny” to tylko jedna z twarzy tego niezwykłego człowieka. Druga przedstawiała sobą głęboki humanizm. Wprowadził we Francji prawie powszechne nauczanie, zakładając wielką ilość szkół i sierocińców, pogodził swój kraj z Kościołem, zniósł nieludzkie prawa z czasów rewolucji jakobińskiej i zdecydowanie usprawnił funkcjonowanie państwa. Wbrew powszechnej opinii – nie był wielbicielem wojen. Wielokrotnie podkreślał ich okrucieństwo i wyrażał nadzieję, że nadejdą czasy, gdy nie będą już potrzebne. „Wojna to barbarzyńskie rzemiosło” czy: „Wojna jest najgorszym rozwiązaniem najtrudniejszych spraw” – to jego własne słowa. Charakterystyczna jest sytuacja, mająca miejsce po niezwykle krwawej bitwie pod Borodino w 1812 roku. Podczas objeżdżania pola walki koń adiutanta nadepnął w mroku na rannego, który głośno zajęczał. Napoleon krzyknął na niego, więc zmartwiały żołnierz wydukał: „Ależ, sir, to Rosjanin”. Cesarz ryknął wtedy: „Po bitwie nie ma wrogów, są tylko ludzie!”, zdjął własny płaszcz, którym okrył nieszczęśnika i kazał służbie zdrowia natychmiast się nim zaopiekować. Wywołał tylko jedną wojnę – hiszpańską, zresztą na własną zgubę, choć i tu istniały okoliczności, które ją uzasadniały. Wszystkie inne były sprokurowane przez koalicje sprzymierzonych, napędzane nieustannie pompowanym w nie angielskim złotem. Walczył aż z sześcioma. Konfliktu z Rosją nie chciał, ale został do niego zmuszony i dlatego zresztą go przegrał. Car już w 1811 roku zdecydował o zaatakowaniu Księstwa Warszawskiego i marszu po jego trupie na Paryż, wysyłając do księcia Józefa Poniatowskiego swoich emisariuszy z zadaniem przeciągnięcia jego samego i podlegających mu wojsk na własną stronę. Odmowa zniweczyła wstępny plan, ale rosyjskie wojska cały czas zajmowały agresywną postawę na zachodnich granicach Imperium, gotowe do natychmiastowego ataku. To, że zdecydowana większość kampanii rozgrywała się na terytorium przeciwników wynikało z zasad przyjętej strategii i geniuszu militarnego Napoleona. Jego jedyną „winą” było to, że nie siedział bezczynnie w Paryżu, oczekując wrogich wojsk, ale przystępował do błyskawicznego i na ogół druzgocącego ataku. Był też świetnym, niesamowicie oczytanym mówcą, tytanem pracy, śpiącym 3–4 godziny na dobę i dyktującym epistoły w różnych sprawach jednocześnie kilku sekretarzom. Miał też zdolność wypowiadania miażdżących ripost. Przykład? Gdy w 1796 roku objął dowództwo w Armii Włoch, zasłużony i cieszący się imponującą posturą generał Augereau jawnie go lekceważył, pozwalając sobie na liczne złośliwe i grubiańskie wypowiedzi. Po jednej z nich Napoleon utkwił w nim swoje „gorejące” spojrzenie i obwieścił: „Generale, jest pan ode mnie wyższy o głowę, ale jeśli nie przestanie pan być bezczelny, każę zlikwidować tę różnicę”. Voila! Znać mistrza! Wcale nie był niski – mierzył 167 centymetrów i 8 milimetrów, podczas gdy przeciętny wzrost francuskiego żołnierza to 163–164 cm. Po prostu w otoczeniu generalicji i adiutantów, na których głowach spoczywały wysokie czaka oraz „wielkoludów” z gwardii, przybranych w wielkie futrzane bermyce, zdawał się z pozoru wątły. Jaki sobą przedstawiał format, świadczą słowa Johanna Goethego, który na nagabywanie przybyłej do jego domu delegacji będących przecież jego rodakami niemieckich przeciwników Napoleona, skłaniających go, aby przyłączył się do „ruchu wyzwoleńczego”, zanim zatrzasnął przed nią z hukiem drzwi, zakrzyknął: „Zostawcie mojego Cesarza, on jest dla was za wielki.” Jego życie, trwające od godzin południowych 15 sierpnia 1769 roku do godz. 17.49 5 maja 1821 roku, było olśniewającą epopeją, niemającą sobie równej w historii. Poza nieśmiertelną chwałą, nasączone było także piołunem – został zdradzony przez prawie wszystkich tych, których wydźwignął często z „rynsztoka”, obdarzając bogactwem i zaufaniem. Nawet jego żona Józefina za pośrednictwem „kulawego diabła” Talleyranda była agentką rosyjskiego i austriackiego wywiadu, posiadającą własny pseudonim (sic!). Koniec życia spędził na wyspie świętej Heleny, poddany bezrozumnym, małostkowym szykanom przez rząd angielski, za co należy się mu wieczna hańba. Istnieją bardzo poważne podstawy, aby sądzić, że został otruty przez agenta „grubego króla” Francji, Ludwika XVIII, przyniesionego na bagnetach Sprzymierzonych. Stanowił dla jego władzy cały czas zagrożenie, gdyż lud i wojsko wciąż pamiętało swojego Cesarza, którego darzyło niekłamaną atencją. Za co uwielbiali go Polacy? Za wiele rzeczy, jakie szczegółowo roztrząsa Autor recenzowanej książki.            

 

„Szliśmy z wiarą w jego „słońce spod Austerlitz” od Pirenejów po stepy moskiewskie (…) by ostatecznie wraz z cesarzem ponieść klęskę i przez kolejne wieki wyciągać z niej wnioski (…) że warto jednak było ponieść ofiarę, bo mit napoleoński stał się częścią genotypu kolejnych pokoleń Polaków podejmujących walkę o niepodległość, a w wolnej Polsce rodził dumę z chwalebnej tradycji.” 

„Dał na przykład Bonaparte, jak zwyciężać mamy” - te słowa nie bez przyczyny znalazły się w polskim hymnie. Tak było w istocie – nasze wojska, znajdujące się pod dowództwem Napoleona, odnosiły pasma często wręcz oszałamiających triumfów. Część z nich przeszło do historii i klasyki wojskowości. Jak zaczęła się ta epopeja chwały? Po III rozbiorze Rzeczypospolitej Francja zaroiła się od polskich uchodźców, marzących o odzyskaniu wolności pod jej egidą. Niestety konstytucja tego państwa zabraniała tworzenia cudzoziemskich oddziałów. Zwycięska kampania Napoleona we Włoszech w latach 1796–1797 zmieniła zasady gry. Przyszły cesarz wyraził zgodę na powołanie parotysięcznych Legionów Polskich, oficjalnie afiliowanych przy nowo utworzonej Republice Lombardzkiej. Ich naczelnym dowódcą został generał Jan Henryk Dąbrowski, którego najbliższy współpracownikiem był Józef Wybicki, twórca Mazurka Dąbrowskiego. Odznaczyły się one w wielu walkach, zwłaszcza pod Civita Castellana 4 grudnia 1798 roku, imponując samemu Napoleonowi i wyrabiając sobie mocną opinię świetnego wojska. W 1801 roku składały się na nie 3 półbrygady piechoty, z których dwie rok później zostały wysłane do tłumienia powstania murzynów na San Domingo – kolonii republiki na Antylach. Wyprawa okazała się wstąpieniem do prawdziwych tropikalnych piekieł, a brutalność wojny przekroczyła wszelkie wyobrażenia. Zakończyła się ona zresztą całkowitą klęską Francuzów a tym samym także przysłanych im do pomocy Polaków.  

„Z sześciu tysięcy żołnierzy obu jednostek dwie trzecie zginęło w walce lub dostało się do niewoli (…). Kilkuset osiedliło się na Karaibach lub wyjechało do Ameryki. Do Francji wróciło trzystu trzydziestu.” 

Takie potraktowanie zasłużonych przecież weteranów wzbudziło zrozumiałe rozgoryczenie i poskutkowało falą dobrowolnych dymisji oraz w zasadzie rozpadem Legionów. Gorące głowy nie brały pod uwagę, że polityka jest polityką – po zawarciu pokoju z monarchią Habsburgów „wichrzyciele” głośno narzekający na brak odbudowania Rzeczypospolitej, przeklinający Pierwszego Konsula i często wzywający do otwartego buntu stali się mocno „niewygodni”. Mylne są jednak opinie, że wysłano ich na pewną śmierć. Walki na Antylach miały być „spacerkiem”, czego dowodzi fakt, że dowódcą wyprawy Napoleon ustanowił Charlesa Laclerca – męża swojej ukochanej siostry Pauliny. W zamyśle miał łatwo zdobyć zwycięskie laury i powrócić do kraju jako triumfator, co otworzyłoby mu drogę do licznych zaszczytów. Faktycznie powrócił, ale w trumnie - jako ofiara zarazy.  

Przełomem dla polskich nadziei na niepodległość stał się rok 1806. Dwa tygodnie po wystosowaniu przez pruskiego króla Fryderyka Wilhelma III ultimatum żądającego wycofania wojsk francuskich z krajów niemieckich aż za Ren, jego ponad stutysięczna armia została dosłownie „rozjechana walcem” w dwóch synchronicznych bitwach, stoczonych 14 października pod Jeną i Auerstedt. Po nich rozpoczął się najsłynniejszy w dziejach wojen strategiczny pościg, w czasie którego dziesiątki tysięcy Prusaków poddawało się bez żadnego wystrzału a lekka kawaleria opanowywała potężne twierdze, jak było to w przypadku legendarnego generała Lasalle'a (dowódcy huzarskiej „piekielnej brygady”) i Szczecina. To on swojego czasu wjeżdżając konno na piętro pałacu Cezarinich w Perugii, aby dostać się do sali balowej, wyrzekł słowa, które weszły do potocznego języka: „panowie, skończyły się żarty, zaczęły się schody”. 27 października Napoleon wkroczył do Berlina, a już 28 listopada był entuzjastycznie witany w Warszawie. Natychmiast po wkroczeniu cesarskich wojsk na teren pruskiego zaboru zaczęły powstawać regularne oddziały polskiego wojska, organizowane przez niestrudzonego Dąbrowskiego. Kampania przeciwko resztkom armii Wilhelma III, do których dołączyły potężne siły jego sprzymierzeńca - cara Rosji Aleksandra I, trwała jednak dalej. Po nierozstrzygniętej w istocie bitwie pod Pruską Iławą 7-8 lutego 1807 roku, przyszło oszałamiające zwycięstwo pod Frydlandem 14 czerwca i wojna się skończyła. W Tylży postanowione zostało utworzenie Księstwa Warszawskiego. Nie było duże, jednak dysponowało silną 30-tysięczną armią – bitną i znakomicie wyszkoloną. Osiem tysięcy ludzi przyjęto na żołd francuski i wysłano do Hiszpanii.  

„W tym piekle od kilku miesięcy tkwili już rodacy z innej polskiej formacji – Legii Nadwiślańskiej.” 

Polacy trafili w samo oko cyklonu, którego okrucieństwo było wprost obezwładniające. Partyzantka – słynna Guerilla - stosowała metody walki, jakie wcześniej nikomu nawet nie przychodziły na myśl. Gotowanie w wodzie czy oleju, przecinanie piłą, systematyczne odrąbywanie poszczególnych kończyn, palenie żywcem, wyłupywanie oczy i odcinanie genitaliów, nabijanie na pal - tak znaczył się jej opór wobec obcych wojsk, także polskich. Oczywiście prowokowało to reakcję w postaci okrutnych represji. Przykładowo po spaleniu żywcem kilku piechurów, wciągniętych w pułapkę, żołnierze wymordowali całą wioskę, nie oszczędzając kobiet, dzieci, starców a nawet zwierząt. Niewątpliwie takie ekscesy kładą się cieniem na chwale polskiego oręża. A błyszczała ona wyjątkowo silnie. Któż nie słyszał o szarży pułku lekkokonnego gwardii pod Somosierrą 30 listopada 1808 roku. Ten „niemogący” się powieść atak został wykonany przez około 120 szwoleżerów na wąskiej, ostro wspinającej się pod górę ścieżce, otoczonej po bokach kamiennymi murkami. 

„Droga, wijąc się wśród wzgórz, tworzyła cztery wyraźne załamania i to na nich Hiszpanie ustawili swoje baterie po cztery działa każda, a po ich bokach ubezpieczyli je piechotą – w sumie dwuipółkilometrowego odcinka broniło około trzech tysięcy ludzi. (…) hiszpańscy piechurzy mogli prowadzić morderczy ogień zza zasłon drzew i kamieni.”              

Na rozkaz Napoleona 3 szwadron pod dowództwem pułkownika Jana Kozietulskiego, wydającego słynną komendę: „Naprzód, psiekrwie, cesarz patrzy!”, ruszył do straceńczej galopady, zakończonej po kilku minutach zdobyciem ostatniej pozycji wroga. Wbrew pozorom, nie było to szaleństwo – za cenę jedynie 57 zabitych i rannych cesarz otworzył sobie drogę na Madryt. Inna sprawa, że wyeliminowana została połowa oddziału, jednak szturm przeprowadzony „tradycyjnymi” metodami przyniósłby nieporównywalnie więcej strat. Nie mniej efektowna i efektywna była szarża lansjerów nadwiślańskich, którzy w bitwie pod Albuerą 16 maja 1811 roku roznieśli szyki brytyjskiej piechoty i byliby wygrali całą batalię, gdyby nie nieudolne dowodzenie marszałka Nicolasa Soulta, który nie wsparł w odpowiedni sposób tego niezwykłego uderzenia. Nie bez przyczyn Hiszpanie zwali ten regiment „Los Infernos Picadores”. 14-15 października 1810 roku pod Fuengirolą stu (!) polskich piechurów, broniąc miejscowego zamku, pobiło na głowę kilkutysięczny angielsko–hiszpański desant morski, wsparty silną artylerią, zmuszając go do panicznej ucieczki na okręty i biorąc w niewolę samego dowódcę. Swoją renomę Wojsko Polskie potwierdziło w kampanii roku 1809, kiedy to pod dowództwem księcia Józefa Poniatowskiego pobiło w niezwykle błyskotliwych działaniach dwa razy silniejszą armię austriacką i powiększyło znacznie terytorium Księstwa. Potem przyszła „Druga wojna polska” i tragiczny rok 1812. Przeciwko Rosji wystawiono wojsko prawie stutysięczne. Wróciła 1/5, jednak często w strasznym stanie psychicznym i fizycznym. Jako jedyni z Wielkiej Armii Polacy przywiedli ze sobą prawie wszystkie działa i sztandary. Miejsca bitew pod Smoleńskiem, Borodino, Winkowem i Berezyną na zawsze weszły do historii narodowego oręża. O tym, jak świetnym psychologiem był Napoleon, świadczy to, że jako pierwsi do zdobytej Moskwy wkroczyli jeźdźcy polskiego 10 pułku „złotych” (od barwy szamerunku na mundurach) huzarów, biorąc symboliczny odwet za lata zaborów. Pomimo zajęcia terytorium Księstwa przez Rosjan wojsko nie złożyło broni. Ostatnim wielkim akordem żołnierskiej chwały stała się bitwa pod Lipskiem 16-19 października 1813 roku. Stanowiący lewe skrzydło armii Napoleońskiej VII Korpus pod dowództwem Poniatowskiego w ciągu pierwszych dwóch dni starcia w bohaterski sposób bronił swoich pozycji, nie dając się zepchnąć wielokrotnie silniejszym wojskom nieprzyjaciół. Ogromna przewaga wroga – połączonych armii pruskiej, austriackiej, rosyjskiej i szwedzkiej zmusiła jednak Napoleona do odwrotu. Osłaniały go odziały naszych rodaków a sam wódz naczelny pięciokrotnie ranny znalazł chwalebną śmierć w nurtach Elstery. Wcześniej otrzymał nominację na marszałka Cesarstwa Francuskiego jako jedyny cudzoziemiec w gronie 26 „nieśmiertelnych”. Jego decyzja o pozostaniu u boku Francuzów była wielokrotnie krytykowana – całkowicie niesłusznie. Poza tym, że kierował się poczuciem wojskowego honoru, który dla ludzi tamtej epoki miał ogromne znaczenie, za jej podjęciem przemawiało wiele istotnych czynników – od wiary w triumf Napoleona, który przecież wielokrotnie wychodził zwycięsko z wydawałoby się beznadziejnych sytuacji, po fakt, że car nie oferował absolutnie żadnych warunków, jakie dawałyby nadzieję na utrzymanie niepodległości Księstwa. Ograniczał się do niejasnych twierdzeń o okazaniu ewentualnej „łaskawości” za odstępstwo od cesarza. Polecam wszystkim piękny wiersz Artura Opmanna „Noc w Krakowie”, traktujący o walce księcia Poniatowskiego z własnym sumieniem i namowami do nielojalności, którego strofy: „Zdrada stoi na boku i czeka! / Na powiekę się wparła powieka / Oko w oko zajrzało i patrzy: / Kto z nas dwojga trwożliwszy i bladszy? /Kto z nas dwojga pod wstydu drży łuną?... / Pistolety, jak węże, w dłoń suną...” niezwykle plastycznie przedstawiają straszny dylemat, jakiemu został wtedy poddany, bliski zresztą samobójstwa. Polscy żołnierze odegrali jeszcze ogromną rolę w walkach kampanii 1814 roku, toczonej już na terytorium Francji, także w końcowym jej akcie – obronie Paryża. Byli także przy Cesarzu w czasie słynnych „stu dni”, zakończonych klęską pod Waterloo 18 czerwca 1815 roku, gdzie lansjerzy całkowicie rozbili oddziały angielskiej kawalerii. Tak zakończyła się napoleońska epopeja Polaków, w czasie której okryli się nieśmiertelną chwałą i zyskali miano „Najwierniejszych z wiernych”. Jej owocem było utworzenie na Kongresie wiedeńskim okrojonego, ale cieszącego się pewną autonomią Królestwa Polskiego. Imię Polski wróciło na trwałe do europejskiej dyplomacji, nie pozwalając by zniknęło w mrokach historycznej niepamięci. Zgasło słońce Austerlitz, ale zaróżowiła się już delikatnie jutrzenka wolności, wywalczonej zaledwie sto lat później... 

„Pozostała (…) tradycja, której ani zaborcy, ani rodzimi malkontenci, ani totalitarni wrogowie w XX wieku zatrzeć nie zdołali.”   

O wiele więcej informacji i szczegółowych opisów znajdziesz w książce Autora. W swojej recenzji ograniczyłem się bowiem jedynie do nakreślenia jej tematyki. No, powiedzmy... 😉  

 

„Krew i popiół. Polscy żołnierze Napoleona” Piotra Korczyńskiego to intrygująca opowieść o wyboistej drodze polskich żołnierzy, służących w oddziałach Legionów, Legii Naddunajskiej oraz armii Księstwa Warszawskiego w epoce napoleońskiej, a więc w latach – 1797–1815. Bardzo interesująca jest jej forma, przybierająca postać całonocnej gawędy wiarusów. Zbierają się oni w przydrożnej karczmie w drodze na spotkanie z artystą Aleksandrem Orłowskim, pragnącym zaprojektować pomnik nieżyjącego już księcia Józefa Poniatowskiego i namalować obrazy „które zachowają dla potomności pamięć i prawdę o naszej walce...”. Stanowią grono, jak to nazywa Pisarz, „siedmiu wspaniałych”, składające się z: pułkownika Jakuba Ferdynanda Bogusławskiego, pułkownika Adama Hupeta, pułkownika Józefa Szumlańskiego, majora Kazimierza Luxa, kapitana Antoniego Białkowskiego, kapitana Stanisława Brekiera oraz kapitana Aleksandra Fredry (tak, tego!). Wszyscy brali udział w wojnach prowadzonych przez Cesarza, zaznając zarówno ich chwały, jak i gorzkiego posmaku. W ten magiczny wieczór snują ze swadą wspomnienia, z których wyłania się bardzo celny obraz tych czasów, dla Polaków pełnych hekatomby krwi, okrutnie zawiedzionych nadziei na niepodległość, ale też niezwykłych przeżyć i patriotycznego uniesienia, co znakomicie oddaje tytuł książki. Ich zbiorczy szlak bojowy wiódł od Włoch, poprzez piaski Egiptu, tropiki San Domingo, aż po mroźną Moskwę. Kazimierz Lux miał za sobą nawet najprawdziwszą karierę korsarską, łupiąc bezlitośnie na karaibskich wodach statki amerykańskiej oraz brytyjskiej floty. Każdy z nich opowiada o własnej drodze, nie ukrywając drastycznych szczegółów i wątpliwości co do jej zasadności. Wszystko to składa się na niezwykle barwny kalejdoskop wydarzeń i przygód, wyjętych prosto z żołnierskich losów, jakimi można by obdarzyć wielu zwykłych śmiertelników. Pełnych zachowań zarówno wzniosłych, jak i wręcz odrażających nie mniej niż każda wojna. Nawiązuje się również niejednokrotnie pomiędzy nimi polemika co do sensu podjętych decyzji i stania u boku Cesarza, zaprawionych goryczą oraz sporą dozą rozpaczy i zawodu. Dzięki takiemu właśnie zabiegowi czytelnik otrzymuje dzieło prawdziwie „żywe”, pulsujące emocjami, krwiste i bezkompromisowe. Nieukrywające, że podczas konfliktu, jak to sformułował słynny malarz hiszpański Francisco Goya: „gdy rozum śpi, budzą się demony”. Odsłaniające dwie twarze wojny – i tę piękną, wzniosłą, pełną bohaterstwa i głęboko człowieczych gestów, ale i tę ohydną, wypełnioną bestialską, często bezrozumną i zupełnie niepotrzebną przemocą. W niczym nie przypomina więc praca Korczyńskiego nudnych, akademickich opracowań, lecz stanowi wartką, bardzo interesującą opowieść o żołnierskich przeżyciach „najwierniejszych z wiernych”, przedstawionych bez zbędnych upiększeń czy „stosownych” przemilczeń. To także historia o ludziach, którzy całą swoją egzystencję podporządkowali jednemu – marzeniom o wolnej Polsce - i oddali im w służbę swoje najlepsze lata. Ich szczęściem i zarazem przekleństwem jest to, że trafili akurat na „Boga wojny”, do którego jednak, i słusznie, nie mają bałwochwalczego stosunku. Jaki obraz Cesarza wyziera z ich wspominek? Człowieka kierującego się zasadami twardej polityki, ale także tego, który zrobił dla Polski więcej niż ktokolwiek inny w tamtym okresie. Jego dziełem bowiem było Księstwo Warszawskie, jakie później „gładko” przemianowane zostało na Królestwo Polskie. Gdyby nie on, nadal obowiązywałyby tajne postanowienia Konwencji petersburskiej, podpisanej 26 stycznia 1797 roku przez Rosję, Austrię i Prusy, w których wskazywano, że: „samo imię Polski będzie na zawsze wymazane z prawa narodów”. Co do szafowania krwią Polaków w „obcej sprawie”, wystarczy zdać sobie sprawę, że choć niewątpliwie dziesiątki tysięcy z nich oddało swe życie w służbie Napoleona, jednak sama tylko „pierwsza wojna polska” w latach 1806-1807 zaowocowała śmiercią, ranami i chorobami co najmniej stukilkudziesięciu tysięcy żołnierzy francuskich. Byliśmy sojusznikami Cesarza i w naszym najlepiej pojętym interesie narodowym było utrzymanie stworzonego przez niego systemu - jako jedynemu dającemu szansę na niepodległość. Stąd udział Polaków w wojnie hiszpańskiej, choć z punktu widzenia moralnego był to niewątpliwie konflikt zły i niesprawiedliwy. Obiema rękoma podpisuję się więc pod cytowanymi już słowami Autora oraz sformułowaniem: „(...) by powiedzieć wprost: od dzieciństwa po grobową deskę będę uważał Napoleona za dobroczyńcę Polaków. (…) był Napoleon nie tylko wskrzesicielem naszego oręża, lecz także ojcem nowoczesnego państwa i demokracji – za sam tylko Kodeks należał mu się pomnik w Warszawie.” 

Książka podzielona jest na dwie części – pierwsza składa się z sześciu, druga z trzech rozdziałów. Każdy z nich, opatrzony sugestywnym tytułem, „omawia” konkretny okres epoki napoleońskiej, w którym mieli udział polscy żołnierze. Ostatnie z nich pasjonująco traktują o obrazach i filmach dotyczących Empire’u, w tym słynnych „Popiołów” Andrzeja Wajdy oraz „Pojedynku” Ridleya Scotta. Co bardzo istotne, „opowieści” bohaterów przetykane są obszernymi i kompetentnymi wyjaśnieniami, dotyczącymi kontekstu historycznego. A to niewątpliwie ułatwia recepcję książki nawet niezorientowanemu czytającemu. Praca zawiera też obszerne i - jak przyznam - dla mnie mocno wzruszające wprowadzenie, zatytułowane: „Zamiast wstępu”. Wzbogacają ją liczne ilustracje, rysunki i rozbudowana bibliografia. Uwagę zwraca też świetnie i wymownie zaprojektowana okładka, przedstawiająca żołnierzy w pełnym umundurowaniu z sugestywnymi plamami kropli krwi rozbryzgniętymi na ich wizerunku. „Krew i popiół” to blisko pięćset stron porywającej przygody w towarzystwie tych, którzy nie mieli w zwyczaju „kulom się kłaniać”. Dla wielbicieli epoki napoleońskiej, ale także dla wszystkich, chcących poznać wojnę „od podszewki” - z jej blaskami i obrzydliwościami - pozycja obowiązkowa! 9/10. 

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)