Ewa Pruchnik - Miłość i rękawice bokserskie - recenzja

by - 18:30:00

„Pochylałyśmy się nad zdjęciami i wtedy zaczynała się historia. Nasza historia. Mama potrafiła pięknie opowiadać, przez co fotografie, które przechodziły przez nasze ręce, ożywały, nabierały odpowiednich faktur, kształtów, a nawet zapachów.”

Jakże pięknie mylący bywa czasem tytuł książki – sugerujący romans z motywem sportowym, a tak naprawdę skrywający za sobą pełną wartości opowieść obyczajową o istotności wytrwałości, sile w dążeniu do spełniania własnych marzeń oraz tym, że choć czasem przeznaczenie chadza krętymi ścieżkami, zawsze w końcu nas dosięgnie. (W zupełnym nawiasie, ta powieść jest idealnym prezentem na obchodzony dzisiaj Dzień Matki!) „Miłość i rękawice bokserskie” urzekają językową zwinnością i doskonale odmalowanym tłem Polski z czasów PRL-u. Szarych, choć tak bardzo barwnych, jeśli ktoś wyjątkowy będzie dzielił je z Tobą. Smutnych, chociaż wartych zapamiętania, jeżeli znajdziesz w nich tę jedną, jedyną osobę. Odmiennych od obecnych, jednak równie magicznych – bo niezależnie od fragmentu naszej historii, zawsze możesz być kimś przez duże K. Twórczość Ewy Pruchnik czaruje wzruszeniami, budzi podziw niezłomnością bohaterów i okazuje się lekturą, o której powinno być zdecydowanie głośniej. Przynajmniej tak jak podczas meczu bokserskiego, w trakcie którego ścierają się ze sobą siły dwóch najpopularniejszych w kraju przeciwników.


„(…) wszystkie matki na świecie w swych pachnących podomkach i z wałkami na głowach zaczną przygotowywać swoim dzieciom śniadanie, a ja z trzepoczącym w piersiach sercem nachylę się nad swoją matką, by się upewnić czy nadal jest ze mną, czy już u Pana Boga.”

Choć w latach, na które przypadło Twoje dzieciństwo, o rapie w Polsce nie było mowy, jego kształt mogłyby w dużej mierze opisać słowa jednego z obecnych przedstawicieli tego rodzaju muzyki: „słowa nie oddadzą tego, ile waży strata / kocham Cię najmocniej, zaraz wracam.” Już jako kilkulatka miałaś świadomość, że nic nie jest dane człowiekowi na zawsze. Pogodziłaś się z tym, że pewnego dnia zostaniesz na tym świecie sama. W małej, hermetycznej i jakże cennej rzeczywistości, którą stworzyłaś razem z wychowującą Cię mamą, kiedyś, w niedalekiej przyszłości, zabraknie najważniejszego składnika: jej samej, której śmiertelna choroba odbiera coraz więcej sił. Tej, z którą chodziłaś na targowisko po świeże warzywa. Bibliotekarki pasjonatki, wciąż próbującej zarazić swoją córkę miłością do książek. Zawsze samej, lecz dzięki Tobie nigdy nie samotnej, Marii z podniesionym czołem znoszącej dzielnie swój los; wystrojonej w sukienki w kwiaty i z barwnymi chustami na głowie. Rodzic. Matka. Mama. Mamusia. Choć to tylko słowa, brzmią dumnie, jeżeli podążają za nimi czyny. Miałaś to szczęście, że wychowywał Cię właśnie ktoś taki. Osoba, której strata pozostałaby na zawsze niepowetowana. Jak dziewięciolatka miałaby się z nią pogodzić? Ale hej, przecież to ona nauczyła Cię, aby zawsze być wierną sobie i nigdy nie tracić nadziei. Być może Los zaplanował dla Was coś zupełnie innego, wynagradzając niedostatnie, bo dwuosobowe, choć w pełni szczęśliwe życie.

„Bo przypuszczam, że do każdego z nas przychodzi taka jedna, jedyna chwila, niezaplanowana i urządza nam resztę życia.”

Jesteś niepokorna i pewna siebie, przez co co rusz pakujesz się w szkolne tarapaty. Kiedy lekcja nadto Cię nuży, wyrzucasz przez okno tornister i mówisz zdumionej nauczycielce, że musisz już wyjść, bo czeka na Ciebie na podwórku. (Genialne! 😉) Składasz wyrazy w nie do końca poprawne zdania, nie przejmując się żadnymi zasadami. Te nie mają dla Ciebie większej wartości – w niespełna dziesięcioletniej głowie już wówczas liczą się przede wszystkim uczucia. Drobne wyrazy miłości, przekazywane na co dzień mamie – bo przecież nie wiadomo, jak wiele razy będziesz jeszcze miała możliwość udowodnić jej, że ją kochasz. Choć Twoje dzieciństwo dalekie jest od beztroskiego, nie brakuje w nim chwil na psoty. Ich adresatem bywa najczęściej Twój jedyny przyjaciel, klasowa oferma imieniem Waldi, którego postanowiłaś wziąć pod swoje pancerne skrzydła już podczas pierwszego dnia szkoły, kiedy to wiecznie zasmarkana sierotka przedstawiła Ci się jak co najmniej czterdziestoletni dżentelmen. Wskutek przypadku, a może jednak przeznaczenia, wkrótce w Twoim życiu pojawia się jeszcze jedna osoba. Wędrując bez większego celu, pewnego dnia trafiasz na barak, z którego słychać przykuwające uwagę uderzenia. Po chwili wychodzi z niego, mierząc Twoją miarą, gigantyczny mężczyzna o aparycji Wikinga – takiego po przejściach, bo z twarzą pokiereszowaną licznymi przejściami. Z właściwą sobie przekorą, bezczelnie wręcz pytasz go… czy nauczy Cię boksować. Pod rudą czupryną w trymiga pojawia się światły pomysł: jeśli poćwiczysz z tym wiekoludem choć podstawy tego brutalnego, definitywnie nieprzeznaczonego dla dziewczynek, sportu, być może uda Ci się obronić będącego wiecznie ofiarą bójek i podłych żartów Waldiego z cieknącym nosem. Wprowadzając Boksera do swojego życia, mogłabyś otworzyć puszkę Pandory – wszakże powinnaś raczej drżeć przed groźnie wyglądającym nieznajomym. Niekiedy jednak ta z założenia niebezpieczna skrzynka, okazuje się w istocie cenną szkatułką, w której środku znajdują się najbardziej błyszczące z bezcennych kryształów. Z którym przypadkiem mamy do czynienia tym razem? Jeśli postanowisz wspaniałomyślnie nie nokautować prawym sierpowym znacznie większego od siebie przeciwnika, być może wkrótce się o tym przekonasz. 😉

„Wciąż gdzieś mnie nosi i mam wrażenie, że nie tam, gdzie trzeba, i że będę tak wędrował do końca życia. I dlatego wiem, że już się nie zobaczymy.”

To nie jest historia o miłości – a opowiedziana bajkowo płynącymi słowy powieść o stracie, odwadze, przeznaczeniu, wcale nie piórkowej wadze wspomnień oraz o wytrwałości. Choć… może właśnie dlatego traktuje jednak o miłości, bo ta nierozerwalnie się z nimi wiąże. Prawdopodobnie z tego powodu jest tak bardzo istotna w życiu każdego z nas. „Miłość i rękawice bokserskie” są wyjątkową książką. Pełną zasmucająco-wzruszających tragedii, otulającego i uśmiechającego ciepła, wartościowych bohaterów i zdań skrojonych na miarę doceniającego ich urok czytelnika. Choć nie brak w niej chwil na refleksję, równie dużą wagę odkrywa świetne poczucie humoru, które – za sprawą pewnej małej, zadziornej dziewczynki – wielokrotnie rozbawiło mnie do łez. Na uwagę zasługuje również doskonałe odmalowanie polskiego tła z lat 70. czy 80, na które przypadło dzieciństwo Róży. Autorka wiarygodnie oddaje jego klimat, czyniąc swoją opowieść nietuzinkową. Jest ona jednak taka z jeszcze innego powodu – w pewien magiczny sposób obrazuje bowiem, jakimi ścieżkami chadza przeznaczenie i na jak wiele sposobów usiłuje nas odnaleźć. No bo hej, jak bardzo prawdopodobne jest to, że mała dziewczynka tego jednego, jedynego dnia trafi akurat na przypominającego zawodnika wagi ciężkiej rosłego boksera o poznaczonej bliznami twarzy, który odmieni całe jej życie? Co byłoby, gdyby tak się nie stało? Czy los dałby jej na to drugą szansę? „Miłość i rękawice bokserskie” powinna zyskać inny tytuł. W moim mniemaniu doskonale sprawdziłaby się: „Pewna opowieść o przeznaczeniu” lub „Dziewczynka, rękawice bokserskie i przeznaczenie”. A może „Zaczarowane rękawice bokserskie”? Nie zmienia to jednak faktu, że to piękna historia, po poznaniu której uwierzysz, że nic nie dzieje się bez powodu. Na przykład mój Mąż, widząc, co obecnie czytam, stwierdził zapewne, że skoro sięgam po „urocze” powieści, to może jednak nie jestem aż taka na wskroś zła. Dla własnego (lub jego) zdrowia psychicznego, pozwolę mu trwać w tym przekonaniu. 😉 9/10

„Wspomnienia z biegiem lat stają się zamazane, niewyraźne, ale to właśnie przemijający czas sprawia, że – choć pod zmienioną fakturą – coraz mocniej chwytają nas za serce.”

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)