Kim Hye-Jin - Dobre ucho - recenzja
.„Ale dlaczego? Czemu tak ich nie lubią? Przecież one nic im nie zrobiły.”
Na Twoim miejscu… ale nie jesteś na moim miejscu. Nie wiesz, co mnie ukształtowało i jaką drogę przebyłam, aby znaleźć się tu, gdzie jestem. Powinnam zrobić to i tamto, a do tego podejść zupełnie inaczej. Muszę być taka i owaka. Co ja sobie myślę, jak tak można? Zarzuty. Graniczące z pychą wtrącanie się w życie innych i karmienie własnego ego pod przykrywką udzielania dobrych rad. Jakże jesteśmy odważni, by ferować wyroki! Oceniać po dających mikroskopijne poszlaki pozorach. Tłamsić i ranić słowami, pozostając niewidocznymi za zasłonką internetowej anonimowości… I nigdy nie zastanawiamy się, jak wielkie szkody wyrządzą rzucane z łatwością, nienawistne komentarze. Zapominamy, tak lekko zapominamy, że po drugiej stronie zawsze jest przede wszystkim żywa osoba. Brzmi znajomo, prawda? Wszechobecny w Internecie hejt sprawia, że zatracamy własne człowieczeństwo, z zapartym tchem śledząc skandale i szafując niewybrednymi tekstami bez grama refleksji. W sposób najdotkliwszy z możliwych przekonała się o tym Hae-su, bohaterka „Dobrego ucha”, będącej przejmującą powieścią o samotności i niszczących życie, internetowych atakach, okraszoną odpowiednią ilością mruczącego, kociego towarzystwa – czasem bezbronnego tak samo jak ofiary pomówień i krzywd uczynionych przez postronnych. Ta krótka i doskonale skondensowana historia to smutnie piękna opowieść o skutkach hejtu, ale także rekonwalescencji po stracie i niezłomnej nadziei. Przede wszystkim udowadnia ona coś, czemu sama hołduję: wierność swoim przekonaniom jest wartością nadrzędną, a wytrwałość zawsze w końcu popłaca.
„A co niby dobrego wynika z wchodzenia z butami w czyjeś życie? Sam pan sobie tylko pompuje ego.”
Stagnacja i monotonia są w stanie stłamsić ducha. Jednak nie Twojego – na Ciebie już nic nie wywiera większego wpływu; nie odkąd zawalił się cały dotychczas znany Ci świat. Przez dziesięć lat byłaś terapeutką w klinice, która swój sukces zawdzięcza w dużej mierze właśnie Tobie. Wystarczył jeden błąd, jedno potknięcie, jedna pomyłka, abyś została z niej wyrzucona zupełnie jak niepotrzebna dłużej nikomu zabawka. Twoim celem zawsze była pomoc osobom znajdującym się na życiowych zakrętach. Nie przewidziałaś tego, że otrzymany podczas programu na antenie skrypt zawiera niepoprawne informacje – nie miałaś powodu podejrzewać, że cokolwiek jest z nim nie tak. Odczytawszy go, sprowadziłaś na zwichrowanego człowieka śmierć. Choć sama jeszcze się z tym nie uporałaś, nagle znalazłaś się na świeczniku. Naga emocjonalnie w świetle reflektorów, oceniana przez specjalistów, którzy jeszcze chwilę temu sami prosili Cię o radę. Odsłonięta przed węszącymi sensacji pismakami, narażona na ataki internetowych hejterów, nagle będących znawcami w dziedzinie psychologii. Jak to tak, uznana terapeutka wygłasza taki komentarz? Ten nic niewarty śmieć powinien trafić tam, gdzie jego miejsce. I ona chce leczyć ludzi? Mówiąc takie rzeczy? Doprowadzając ludzi na skraj? Na nic tłumaczenia, że to koszmarna pomyłka. Cała skrzętnie budowana rzeczywistość fragment po fragmencie wali się w gruzy. Małżeństwo. Przyjaźnie. Kariera zawodowa. Jak dalej żyć, kiedy wszyscy wytykają Cię palcami? W jaki sposób funkcjonować, wówczas gdy nawet najbliżsi nie są Ci wsparciem?
„Nim zacznie się komukolwiek doradzać, wypadałoby wpierw zająć się sobą.”
Od czasu wygłoszenia nietrafionego komentarza, który doprowadził do tragedii, każdy z dni upływa Ci tak samo. Wstajesz, rozciągasz się, jesz późne śniadanie i zasiadasz do pisania listów. Pięknosłowych wiadomości na prawdziwym papierze, które nigdy nie zostaną wysłane. Nadajesz zdaniom elegancko okrągły kształt, układając je w wypowiedzi pełne przeprosin i wyjaśnień. Przelewasz swój ból na kartki – w niewielkim stopniu, bo cały nie zmieściłby się nawet i na niezliczonej liczbie ryz. Późnym wieczorem, kiedy na ulicach napotkać można już jedynie mdłe światło latarni, wychodzisz na spacer. Przemykasz niezauważona i drzesz spisane listy na niemożliwe do ponownego złożenia kawałeczki. Rozsypują się jak confetti na przyjęciu urodzinowym, zaplanowanym z wyprzedzeniem dla kogoś, kto nie doczekał jubileuszowego dnia i przestają istnieć. Prawie tak samo jak Ty. Pewnej nocy jednak Twoją uwagę przykuwa majaczący w oddali kształt, który chyłkiem biegnie pod porzuconą ciężarówkę. Ukrywa się pod nią przed światem, w czym dostrzegasz pewną analogię. Kiedy podchodzisz bliżej, okazuje się, że to mały rudy kociak z plamką nad nosem, nadającą mu nieco grymaśnego wyglądu. Wychudzony, z licznymi śladami walki o przetrwanie – kontuzjowaną łapą i krwawiącym pyszczkiem. Zwierzak, zapewne po swoich przejściach, jest nieufny względem ludzi. Z niewiadomego powodu to właśnie on w końcu coś w Tobie budzi. Postanawiasz spróbować go nakarmić, a później oswoić na tyle, by móc mu pomóc, zawożąc go do kliniki weterynaryjnej. Jest to misja niełatwa – wymagająca opanowania i ogromnej cierpliwości. Cóż jednak więcej masz do roboty? Co innego Ci pozostało? Rzepek nie został wcale na Twojej drodze postawiony bez przyczyny, o czym już wkrótce przekonasz się, kiedy do Twojej próby uratowania kocięcia dołączy dziewięcioletnia i bardzo jak na swój wiek dojrzała dziewczynka. „Ja jestem Twoim kotem, a Ty jesteś moim człowiekiem” nigdy nie jest pozbawione głębszego sensu. Być może zostałaś wybrana dokładnie wówczas, kiedy najbardziej tego potrzebowałaś.
„(…) potrafisz to pojąć? Rozumiesz, skąd się bierze w ludziach taka nienawiść?”
Dzięki wydawnictwu Kwiaty Orientu szybko udało mi się ustalić, że literatura koreańska cechuje się przede wszystkim dwiema rzeczami: urzekającą ilością drugich „denek” w swoich opowieściach oraz zgrabną zwięzłością. „Dobre ucho” to jej kolejny przedstawiciel, który stuprocentowo potwierdza tę teorię. W mającej nieco ponad dwieście trzydzieści stron powieści jest więcej treści niż w niektórych książkach, które liczą ich sobie tysiąc. Opowiedziana w niej historia kobiety, która utraciła wszystko wskutek jednej pomyłki, porywa od pierwszej strony. Zajmuje umysł i absorbuje – szczególnie wówczas gdy dołącza do niej mniejszy, ale nie mniej znaczący, koci byt. Skrzywdzony przez życie mruczek, którego dalsza egzystencja jest niepewna. Czy uda mu się przeżyć? Czy żyć będzie Hae-su, na którą codziennie zewsząd wylewa się morze hejtu? „Dobre ucho” to bardzo udane połączenie książki obyczajowej z powieścią epistolarną, w której aż roi się od emocji i głębszych sensów. Paralele bywają tak samo często zasmucające, co krzepiące. Parzące chłodem oraz ciepłem. Przede wszystkim jednak książka ta udowadnia, że wytrwałość zawsze jest w cenie. Nieważne jak długo będziesz zmierzać do określonego celu – jeżeli tylko wytrwasz, w końcu go osiągniesz. A jeśli wówczas będzie przy Tobie koci towarzysz życia – lepszej ścieżki do sukcesu nie mogłeś sobie wymarzyć. Może sporo na niej zgubionej sierści, ale już nie zagubionej samotności; wszakże nic nie budzi sympatyczniej o trzeciej w nocy jak mruczek, który (co tragiczne) nie jadł już od całych pięciu minut i w ogóle to się nudzi, zrób coś, człowiek. 😉 8/10
„Nieosiągalne pragnienie. Niemożliwe do spełnienia życzenie. Być może właśnie ta niezłomna wiara pozwala jej żyć tak jak teraz.”
„(…) coś, co dla jednej osoby okazuje się wydarzeniem za żadne skarby
niemożliwym do zapomnienia, dla drugiej będzie tylko nic nieznaczącym epizodem.
Jak to możliwe, że wspomnienia doszczętnie wyniszczają tego, który wciąż nimi
żyje, kiedy druga strona idzie dalej przed siebie, jak gdyby to wszystko nigdy
się nie odbyło?”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)