Max Czornyj - Wszyscy jesteśmy mordercami - recenzja

by - 15:04:00

„Panuje całkowita cisza. Wiem, że przykułem uwagę (…). Właśnie po to tu jestem.”

Motyw szaleństwa w literaturze i sztuce – tak brzmiał tytuł mojej pracy maturalnej na ustny egzamin z języka polskiego (którą napisałam na kwadrans przed terminem). Gdybym miała okazję podejść do niego raz jeszcze, zaszczytny numer jeden w (skądinąd zwichrowanej w moim wykonaniu) bibliografii zajęłaby najnowsza książka Maxa Czornyja – „Wszyscy jesteśmy mordercami”. Tragiczna eskalacja studium szaleństwa, degrengolada… majstersztyk. Obrazująca najczarniejszy odcień efektu skrzydeł motyla powieść prowadząca przez najmroczniejsze meandry ludzkiej psychiki, będąca wstrząsającą (choć bez krzty epatowania ohydą!) próbą rozwikłania najtrudniejszych dylematów moralnych. Thriller nieodkładalny przed poznaniem zakończenia – po poznaniu którego odczujesz całą kawalkadę emocji. Jak po przesłuchaniu płyty Nicka Cave’a… wzniośle brudna, artystycznie wyżęta, przedśmiertnie uśmiechnięta. Szczęśliwa zmęczeniem, poetycko umartwiona – bez patosu dotknięta la petite mort zbrodni.

„Zabawy słowami potrafią być dobrym usprawiedliwieniem. Przedstawienie czas zacząć. Nadchodzi egzamin praktyczny.”

Zdaniem Szymborskiej: tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono. Jak twierdzi Proust, chcąc uczynić rzeczywistość znośną, musimy utrzymać w sobie kilka drobnych szaleństw. Poe pisze, że może kochać piękno jedynie wtedy, kiedy kojarzy się ono z tchnieniem śmierci. Pascal uważa, iż ludzie są tak nieodzownie szaleni, iż nie być szalonym, znaczyłoby być szalonym innym rodzajem szaleństwa… Tymczasem mój ulubiony polski Autor utrzymuje, że wszyscy jesteśmy mordercami… w zależności od indywidualnych okoliczności, co udowadnia w przejmujący sposób wpuszczając kolejne kropelki krwawych łez bohaterów na planszę domina, w którego rozgrywce pierwsza kostka została już dawno przewrócona…

„Nie możemy się jednak obwiniać za skutki, których nie mogliśmy przewidzieć.”

Z pędzącej szaleńczą prędkością karuzeli odczepił się jeden wagonik. Nierówność toru? Nienaoliwiony mechanizm? Niedopatrzenie obsługującego? Spadł i runął w przepaść, czy też pociągnął za sobą kolejne w ostatniej, rozpaczliwej próbie ratunku? Tego dnia nic nie zwiastowało tragedii – choć czy kiedykolwiek zło daje znaki? Żona spłatała Ci psikus, wskutek którego opuściłeś wcześniej uniwersytecką katedrę, nie grzmiąc już z ambony o tym, co etyczne, a co moralnie wątpliwe. Na uczelni Twoja gwiazda świeci najjaśniej – studenci uwielbiają dywagować o tym, co słuszne. Teorie, słowa, rozważania. Banały. Wolny wieczór szybciej niż było to planowane – dlaczego nie wykorzystać by go na spacer? Mało uczęszczana, ciemna ścieżka w okolicy, którą jednak przemierzaliście tak wiele razy. Poza tym, przecież we dwoje raźniej. Co złego mogłoby się wydarzyć? Wszystko. Wszechświat, Los, Bóg kpić lubi sobie z przekornej pewności. Gwizdy. Nawoływania. Niewybredne zaczepki dwóch chłystków zmaterializowanych nie wiadomo skąd, na które prawdziwy mężczyzna winien przecież zareagować. Nikt nie będzie obrażał jego żony. Ryzyko. Zbędna brawura. Nie wiadomo wszakże kim jest nachalny nieznajomy, na ile jest poczytalny i jaką broń skrywa pod płaszczem przekleństw. Teoretycznie bohaterski czyn zwieńczony tragedią. Cios, jeden, drugi, trzeci, próba jakiejkolwiek obrony w nikłych chwilach odzyskiwania świadomości, szurnięcie ciała o chodnik, zgrzyt rozdzieranego materiału, metaliczny posmak krwi w ustach, wyłączona fonia, którą – na nieszczęście – w głowie dogrywa sobie znękany umysł. Zaciemnienie. Nieszczęście. Czy można było tego uniknąć?

„Perspektywy i priorytety potrafią zmienić się w ułamku sekundy.”

Dokąd sięga determinizm? Czy gdybyście wybrali inną ścieżkę na spacer, żona właśnie szykowałaby Ci kanapki do pracy? Może jakbyś się nie odezwał, dwójka buzujących złem anonimów dałaby Wam spokój? Jeśli wcześniej Róża nie zrobiłaby Ci niespodzianki, czy teraz szlibyście z synem do kina? No właśnie – jest jeszcze Wasza dopiero co dorosła pociecha. Co się z nim stanie? Upragniony, ukochany, uszczęśliwiany na milion sposobów – czyżby znów zakpił z Was… Kto? Wszakże już kiedyś na oddziale położniczym z Twoich rąk bezdźwięcznie upadł na posadzkę tuzin białych misiów. Jak wiele cierpienia i tragedii przypaść może w udziale jednej rodzinie?

„Uczciwa wobec kogo? Nie ma różnych uczciwości. Etyczna. Ale czy są różne etyki?”

Panie profesorze, jak daleko sięga człowieczeństwo w obliczu krzywdy? Czy w ułamku sekundy zmienić może się wszystko, w co do tej pory wierzyłeś? Czy adaptacja zachowań do okoliczności przystoi bardziej ludziom czy zwierzętom? Banialuki. Dywagacje. Teorie. Wszystko to i tak zweryfikuje rzeczywistość, pozostawiając niekiedy usianą trupami ścieżkę zemsty… bezmyślnej, należnej czy będącej jedynym możliwym zwieńczeniem greckiej tragedii, w którą zbyt często, na skutek zupełnie nieprzewidzianych okoliczności, zmienia się życie. Żywot. Gehenna. Litościwa śmierć. Czy gdyby nie ta jedna, brzemienna w skutki decyzja… i tak finalnie okazałoby się, że wszyscy jesteśmy mordercami?

„Wielokrotnie zastanawiałem się, na ile nasze życie nie jest z góry zaprogramowane. Tak jakby każdy z nas miał określoną pulę wariantów do wykorzystania i w nieskończonej liczbie czasoprzestrzeni przeżywał każdy z nich.”

Tak jak z każdym kolejnym słowem, wyśpiewanym prosto z naznaczonego tragedią serca, w towarzystwie instrumentów, tworzących żałobnie piękne otoczenie bliskie doskonałości, można się bardziej zakochać we wzniośle/poetycko/melancholijno/depresyjnej muzyce Nicka Cave’a, tak z każdą kolejną książką można jeszcze bardziej podziwiać Maxa Czornyja. Abstrahując od faktu, że z wysoko uniesioną głową mianuję się jego naczelną psychofanką (ołtarzyk przemilczę, jeśli Pan to czyta… do konieczności wystąpienia o zakaz zbliżania się jeszcze chwila…; na oddech, dwa może), jestem zdania, że nikt nie potrafi z taką maestrią uderzać w najmroczniejsze struny, poruszając się jedynie w obrębie ludzkiej psychiki. Wówczas gdy inni, niczym (apokaliptyczne) dzieci z piaskownicy bawią się w swoich książkach flakami i odciętymi kończynami, Czornyj żongluje jedynie (aż) emocjami w niezwykle ujmującym natężeniu tragedii. Poruszanie kwestii „morally grey” i najtrudniejszych z dylematów nie jest w dodatku nasączone żadną dozą oceny. Ta pozostaje w gestii czytelnika, zmuszając go do własnych rozważań i poszukiwań. Do samodzielnego myślenia – nigdy pozostawania bezładną i bezwładną masą.

Nie potrzeba noża, aby zabić. Słów – aby zranić. Szalonych plot twistów, aby od lektury nie można było się oderwać; wystarczy samo życie w utalentowanie światłym, choć pełnym cienia spojrzeniu. Potrzeba jednak Maxa Czornyja, aby mroczna strona polskiej literatury pozostawała na niedoścignienienie mistrzowskim poziomie. Bo tak. Wszyscy jesteśmy mordercami. Chapeau bas, 10/10 – kwestia formalności.

PS Jeśli na ścieżkę pisarską Maxa Czornyja zawiódł będący przeznaczeniem przypadek, stanowiący pewien przykład determinizmu, który jednej lub większej liczbie osób udowodnił, że wszyscy jesteśmy mordercami… tym razem z rapu: „na koncie kilka błędów, ale *****, było warto!”. 

„Ma tysiące pomysłów, które realizuje z zapałem godnym piromana w sklepie z petardami.”

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)