Magdalena Stępień - Smaran - kolory Indii - recenzja

by - 19:00:00

„Jesteś w Indiach! Może i zwiedziłaś już kilka krajów i widziałaś kawałek świata, ale tutaj jest inaczej.”

Literackie podróże – te mniejsze i te duże. Jeśli dobrze zorganizowane, będące fascynującą wycieczką, pozwalającą odkryć dotychczas nieznane zakątki świata. Dalekie, orientalne, pociągające. Właśnie taką okazuje się książka „Smaran – kolory Indii”, teleportująca czytelnika do państwa feerii barw, aromatycznych przypraw i kultury tak bardzo odmiennej od naszej. Jakie w istocie są te Indie, jeśli spojrzymy na nie „od kuchni”, wabiącej smakiem i innością? Czy Polka ma szansę odnaleźć się w kraju składającym się z szarady kontrastów?

„(…) na skuterku mieściła się nawet pięcioosobowa rodzina – ubrana we wszystkie kolory tęczy.”

Licencjat praktycznie jest Twój. Na studiach radzisz sobie całkiem dobrze, zatem kiedy dostajesz propozycję życia, nie wahasz się ani chwili i postanawiasz z niej skorzystać. Staż w firmie mieszczącej się w indyjskim Bengaluru – czy taka okazja mogłaby się jeszcze powtórzyć? Wszakże to szansa jednak na milion. Być może nawet nie: matematyka nigdy nie była moją mocną stroną. Choć rodzice wciąż się o Ciebie obawiają i Twój najnowszy pomysł uważają za zgoła szalony, stawiasz wszystko na jedną kartę i przyjmujesz ofertę. Kiedy, jeżeli nie teraz? Na co niby miałabyś czekać? To jest Twój czas. W tej właśnie chwili. Wrota do wielobarwnego świata się przed Tobą otworzyły, gwarantując niezapomniane odkrycia i przeżycia, które będziesz wspominała przez wiele kolejnych lat. Może nawet – jednak tylko może – zakochasz się w tym pełnym kontrastów państwie na tyle, że zapragniesz do niego wracać znowu i znów, i raz jeszcze. Zanim to jednak nastąpi… musisz przetrwać, przystosować się do nowej rzeczywistości, a przy tym zrozumieć, że wszystko, co tej pory myślałaś, że wiesz o Indiach… można między bajki włożyć. Ahoj, przygodo! – czy raczej: no to fruu!

„W kraju, w którym rikszarz z większego miasta każdego dnia mija jakiś uniwersytet, analfabetyzm sięga prawie czterdziestu procent.”

Dwudziestokilkuletnia blondynka o niebieskich oczach w Indiach zdecydowanie budzi zainteresowanie, o czym przekonujesz się właściwie tuż po przylocie. Kolejne zaskoczenia spotkają Cię bardzo szybko, kiedy zetkniesz się z indyjskimi zwyczajami higienicznymi (a właściwie ich brakiem), znaną na całym świecie opieszałością w załatwianiu czegokolwiek czy poszanowaniem dla świętych krów, które… można mimo wszystko zjeść w burgerze. Otwartość zderzy się z oficjalnością, najbiedniejsze dzielnice z bogactwem pałaców, a fascynacja z przerażeniem. Zawodowe wyróżnienie poskutkuje nawiązaniem prawdziwych przyjaźni oraz… romansem. Wiele godzin spędzonych w biurze wynagrodzi szaleństwo wieczornych imprez. Marzenia trzeba przecież spełniać, pomagając im tak odważnie jak tylko się da. Zdecydowanie możesz stwierdzić, że to właśnie robisz – przeżywając jedną z najbarwniejszych historii Twojego życia. Parę lat później w jednym z utworów mojego ulubionego rapera pojawi się wers, który mógłby doskonale obrazować Twoje doświadczenia: „miałem zwariowane życie jakby nakręcił je Almodóvar”. Mogłabyś dopisać do niego: i tak, było warto; było najpiękniej.

„Nie było łatwo być damą w Indiach!”

Magdalena Stępień stworzyła wciągającą powieść obyczajową, przenoszącą w zupełnie inny kulturowo świat. Książkę, która oferuje czytelnikowi dziesiątki, jeśli nie setki, ciekawostek. Historię malującą słowem. Pochłaniając kolejne rozdziały miałam wrażenie, jakby przed oczami materializowały mi się opisywane przez główną bohaterkę wydarzenia. Podróżując „palcem po mapie”, a właściwie po kartach książki, przeniosłam się kilka tysięcy kilometrów dalej – i to bez opuszczania swojej bezpiecznej przystani. Postawię śmiałą tezę: nie każdy autor potrafi tak zręcznie operować słowem, aby bez najmniejszego wysiłku przetransportować umiejętnie książkomaniaka w odmienne realia, barwnie kreując przed nim ich rzeczywistość. Magdalenie Stępień zdecydowanie się to udało. Tę książkę z silnym motywem podróżniczym czyta się nader przyjemnie. Nie zabrakło w niej momentów zabawnych (jak chociażby ten, w którym niebezpieczne małpy zaanektowały podczas wycieczki samochód uczestników), zadziwiających (wątki dotyczące zawierania indyjskich małżeństw, licytowania córek przez rodziny na znanej stronie internetowej czy te o wątpliwych zwyczajach higienicznych), ani intrygujących (kuchnia, relacje międzyludzkie, kwestie językowe oraz opowieści o wszechobecnych kontrastach). Na pochwałę zasługuje również zawarcie w powieści mnóstwa informacji i anegdot, dzięki którym poczułam się, jakbym osobiście miała okazję poznać ten daleki, kolorowy kraj. Co ważne, są one umiejętnie wplecione w powieść, dzięki czemu mamią i poszerzają wiedzę bez przytłaczania. Czy po lekturze nabrałam ochoty na podróż do hinduskiego państwa? Niekoniecznie; wszakże moja destynacja jest nieco inna. „Smaran – kolory Indii” okazały się jednak bardzo oryginalną przygodą. Dodatkowy plus za przeplatanie tekstu zdjęciami!  8/10

„(…) została sama z do połowy opróżnioną butelką i tym dziwnym uczuciem, które pojawia się, kiedy osiągnie się jakiś cel, jeszcze nie wymyśliło się kolejnego i nie ma na co czekać.”

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)