Chanel Cleeton - London falling - recenzja
„Flirtowaliśmy wokół niewidzialnej linii, zanurzając ponad nią palec lub
dwa, a potem znów odskakując. Bawiliśmy się ogniem, tańcząc nad przepaścią czegoś,
z czego nie mogliśmy wrócić. Tak bardzo się bałam, że spadnę.”
Recenzję „London falling” mogłabym rozpocząć zdaniem: „patrzył, patrzył i wypatrzył”, bowiem dotychczas nie spotkałam się jeszcze z książką, w której tak wiele razy występuje słowo: „patrzeć” w każdej możliwej odmianie – w dodatku w towarzystwie wszystkich synonimów. Naprzemiennie prowadzona narracja bez mała kilkadziesiąt razy informuje nas o tym, że główni bohaterowie na siebie spoglądają, kierują ku sobie swój wzrok mniej lub bardziej ukradkiem, wpatrują się w swoje oczy… i tak dalej, i tak dalej. Spozieraniu temu, będącemu właściwie główną osią fabuły, asystują wzdychanie oraz bardzo monotematyczne myśli, dotyczące tego jak zaciągnąć to drugie do łóżka. Historia, skrywająca się za piękną okładką, która początkowo skojarzyła mi się ze znanym i lubianym serialem „Gossip girl”, niestety szybko przekształciła się w rozczarowującą i pozbawioną wartości opowiastkę. Dlaczego?
„Więc nie pozwólmy, żeby było ciężko. Zachowujmy się tak, jakby wszystko było między nami normalnie. Jakby wszystko było tak, jak dawniej. Udawajmy.”
Baśń o zakazanej miłości – a może tylko historia pewnej znajomości, niemającej przyszłości. Jako stypendystka na internacjonalnym londyńskim uniwersytecie, radzisz sobie całkiem dobrze. Cóż, przynajmniej pod kątem poszerzania wiedzy, bowiem Twoje sprawy sercowe można określić jednym mianem jednego wielkiego pasma porażek. Wtedy jednak pojawia się on – znany w całej szkole don juan, mogący zmieniać kobiety częściej niż statystyczny mężczyzna bieliznę (przepraszam, panowie - to z przymrużeniem oka!). Dokładnie tak jak w piosence Roguckiego: „karmelowa skóra Twoja”, choć jeszcze bez podążającego za tym wersem następnego: „porysował czas ramiona”. Pochodzący z bogatej libańskiej rodziny Samir kusi Cię orientalnością i atrakcyjną aparycją. Chciałabym napisać, że również charakterem, jednak nie mogę – najpierw trzeba jakikolwiek mieć, ale o tym za chwilę. Wróćmy jednak do tego, co dla Ciebie istotne. Chłopak oczarowuje Cię „układającymi się półkoliście” rzęsami (czy kosmetyczki oferują ostatnio nowe zabiegi?) i generalnie jest tak seksowny, że „pożądanie rozlewa Ci się w kończynach” (hmm… intrygujące, miejmy nadzieję, że to nie zaczątki choroby Parkinsona), kiedy… zetkniecie się łokciami podczas zajęć (normalne, najzupełniej normalne!) albo oglądacie we wspólnym pokoju film o zombie. To ostatnie można racjonalnie uzasadnić, wszakże podczas seansu takich produkcji człowieka przechodzą dreszcze. Zażenowania, ale mniejsza o to. Był dreszcz, to był, na c… nie drążmy tematu! Zaprzyjaźniasz się z egzotycznym lowelasem i w końcu – nie bacząc na konwenanse (ani takie drobnostki, jak czekająca na Samira w Libanie narzeczona), lądujecie w łóżku. Raz nie zawsze, dwa razy nie wciąż, trzy to nie reguła! Co tam. Miło było, ale się skończyło. Wakacje mijają Ci na zadręczaniu się tym, że chyba zwyczajnie zrujnowaliście przyjaźń dla czegoś, co i tak nie ma szans w dłuższej perspektywie. Wziął co chciał, prysnął do siebie, a przez całe 54 słoneczne dni przesłał Ci aż dwa SMS-y. Nie martwmy się na zapas, niedługo nowy semestr, na pewno coś między Wami jeszcze zaiskrzy, wskutek czego Libańczyk porzuci swoją rodzinę potentatów i nagraną narzeczoną z posagiem – wszakże to miłość powinna zwyciężyć. Aby trochę dopomóc (w Twoim mniemaniu) przeznaczeniu, kolejny rok akademicki rozpoczynasz uzbrojona w tonę markowych ciuchów, noszonych jednocześnie. A co tam, niech zobaczy jaka z Ciebie dobra partia. Niech sobie nie myśli...
„Dobra, byliśmy przyjaciółmi, którzy się całowali. Być może od początku chciałem ją mieć w swoim łóżku, ale mimo to nie robiłem nic w tym kierunku. To musiało się liczyć.”
Samir faktycznie nie myśli – właściwie wcale nie myśli, chyba że… na temat tego, że Twoje włosy pachną ciasteczkowym szamponem (gdzie można taki kupić?), chciałby się dostać pod Twoją sukienkę (opcjonalnie: spodenki, dresy, szlafrok, whatever), nie może się doczekać aż złapie Cię za pośladki, zatarga do łóżka i zrobi wszystkie inne rzeczy, które mężczyzna ponoć czasem zrobić powinien. Czy jakakolwiek światła obserwacja przemyka chyłkiem przez jego czarnowłosą łepetynę? Niekoniecznie. No chyba, że za takową uznamy: „musiałem tylko kontrolować swojego ku*asa” (wiecie, takie „będzie dobrze”, tylko w wykonaniu Samira) albo: „równie dobrze mógłbym teraz komuś oddać swoje jaja”. Serdecznie przepraszam, cytaty wzięte żywcem powieści. Niestety nie z niej wycięte. I tak oto para kumpluje się ze sobą, destruuje to seksem, udaje przyjaźń ponownie, ląduje w łóżku, zawiera pakt koleżeński, potem znowu… W przysłowiowe koło Macieju. Nie zapominajmy o wzdychaniu i „paczaniu się” na siebie przez połowę książki. Innej wnoszącej cokolwiek akcji niestety brak. Ale hej, te jego półkoliste rzęsy! Kto by się przejmował czymś innym w obliczu takiej… anomalii?
„Przyjaciele wydawali się zbyt optymistyczni. W tej chwili nie chciałam czuć, że coś we mnie umiera za każdym razem, gdy go widzę.”
Wydawnictwo Harper Collins jest mi znane z doskonałej powieści młodzieżowej „Never say never” czy trzymającego w napięciu thrillera „Na krawędzi”, które to zyskały u mnie po 9/10 punktów. Uznaję zatem, że pozbawione wartości, moralności, jakichkolwiek sensownych przemyśleń i właściwie również fabuły „London falling” stanowi pewien wypadek przy pracy. Na początku sądziłam, że zaczynam czytać ciekawą powieść z nurtu young adult/new adult – w dodatku z akcją rozgrywającą się w mojej ukochanej Anglii. Nieco zapachniało „Plotkarą”, do której mam sentyment od gimnazjalnych lat. O ile jednak tam przeszłam do porządku dziennego nad zarzucaniem czytelnika nazwami najdroższych marek, bo szybko przysłoniła je mnogość innych wydarzeń, o tyle tutaj… po prostu ich nie ma. Kreacja postaci jest niebywale wręcz pusta, powierzchowna i płytka. Pewien potencjał stanowiło ciekawe tło rodzinne głównych bohaterów (wiecznie zajęty pilot myśliwca, będący ojcem Maggie czy mający wiadome wymagania libańscy rodzice Samira), jednak temat ten został lekko „liźnięty” bez (brak zaskoczenia) żadnych głębszych przemyśleń. Choć pierwsze strony powieści całkiem mnie zaciekawiły – byłam zaintrygowana tym, jak Autorka podejdzie do tematyki przyjaźni pomiędzy młodą kobietą a odmiennym kulturowo mężczyzną i przyjaźni damsko-męskiej jako takiej, jednak szybko znużyłam się i rozczarowałam. Frapująca problematyka przekształciła się w męczącą, monotematyczną historię bez wartości. Pamiętaj, że moja ocena jest w pełni subiektywna – wszakże możesz mieć o „London falling” (czyżby: londyńskim upadku?) zupełnie inne zdanie. Dla mnie to lekka historia na jeden wieczór, której przeczytanie nie przynosi jednak żadnych korzyści. 4/10
PS Twojej atencji polecają się cytaty – zdecydowanie są warte uwagi. To właśnie z ich powodu książka na początku przypadła mi do gustu. Szkoda, że ich tematyka nie stała się główną osnową powieści, kompletnie rozmywając się w tle po kilku pierwszych rozdziałach… Zmarnowany potencjał; miało to sens. Dodatkowo oznaczenie wiekowe powinno zostać zmienione z 16 na 18+
„Ponieważ teraz, kiedy już doświadczyłam, jak to jest mieć go dla siebie – choćby tylko przez jedną noc – wiedziałam, że to nie jest ktoś, od kogo będę w stanie tak po prostu odejść.”
Na zakończenie idealnie obrazujący fabułę wierszyk. Może mało ambitny, ale jakże w tym przypadku trafny…
Czy w Londynie, czy w Libanie, oj przy Tobie to mi stanie…!
Będę patrzył w oczy Twoje, a Ty spójrz, Słoneczko, w moje.
Buty Gucci, torba Prada – przeciwnościom losu biada.
„Nie powinienem był pozwolić, żeby sprawy z Tobą wymknęły się spod
kontroli. Powinienem był wiedzieć lepiej. Ty to ty, a ja to ja. Powinienem był wiedzieć
lepiej.”
1 comments
Oooo, z chęcią sięgnę po nią, zaciekawił mnie bardzo opis :)
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)