Nazwisko? Jezus. Gdzie mieszkasz? Dopiero przybyłeś - a tak właściwie, to wszędzie. W dodatku Bóg Ci świadkiem, że nie kłamiesz. Skąd wiedziałeś o tym, że w wagonie metra jest ładunek wybuchowy? Cud... Choć odpowiadasz na pytania policjantów zgodnie z prawdą, znowu nikt Ci nie wierzy. Ech, skaranie boskie z tymi ludźmi, których postanowiłeś ponownie spróbować naprawić, niczym zepsuty czy przynajmniej definitywnie źle nastawiony mechanizm zegarka. Twój Ojciec doszedł do wniosku, że miarka się przebrała. Koniec litości i nieudanego projektu pod tytułem: człowiek i jego świat. Mimo licznych ostrzeżeń, kar i przestróg, nic nie zostało zrozumiane. Dziś Nowojorczycy i reszta globu czczą siebie samych, na piedestale stawiają zgromadzone dobra i modlą się do szefów w korporacjach, w jakich praca przypomina więzienie, miast czyśćca - a przy tym umożliwia rzekome awanse społeczne i materialne. Zaślepieni żądzami, zawoalowani pychą, zażenowani wartościami; przedefiniowali absolutnie wszystko, aby przystawało do ich wydumanych wizualizacji rzeczywistości. Ulepszyli każdą rzecz i własne powłoki, udoskonalili narzędzia mordu, słowem zresztą ciąć potrafią niczym mieczem; decyzjami ranić jak ostrzem. Zawędrowali na wyżyny ewolucji tak wysoko, że Boga uważają za zbędnego. Cenią już tylko jego karykatury w kabaretach, filmach czy nędznych w istocie spektaklach. Wyszydzają jak przedwieczne bajki i baśnie. Odpuszczają sferę duchową, bo przecież ta jest mniej modna niż nowa kolekcja ubrań od niszowych projektantów czy najszybszy model samochodu. Jak się okazuje, Bóg również może mieć dość. Dziś rozkłada ręce i to nie w celu przygarnięcia do siebie nawróconych grzeszników. Poddaje się, planując spopielić świat, bo i jaki miałby być dalszy cel jego trwania? O Jezusie, że też akurat Ty, Syn Boży, postanowiłeś w straceńczej misji jeszcze raz spróbować te niedoskonałe człowiecze kreatury zbawić...
Kroczysz przez życie nie oglądając się za siebie, choć wiele osób na Twoim miejscu ciągle rozpamiętywałoby pasmo krzywd, jakimi obdzielał Cię los. Gdy miałaś cztery lata, tragicznie zginął ojciec, rok później odeszła chora na nowotwór matka. Bliższej rodziny nie było, dalsza umyła ręce, więc skończyłaś w domu dziecka. Nie sama, gdyż z bliźniaczą siostrą Marianną - niestety opóźnioną w rozwoju i o umyśle dziesięcioletniego dziecka. Z tego powodu nikt nie chciał Was adoptować, zatem tkwiłaś tam do piętnastego roku życia. Na szczęście wdrożono specjalny program, w ramach którego otrzymałyście nieduże mieszkanie oraz comiesięczną zapomogę finansową.
„Odtąd pod czujnym okiem kuratorów obie siostry miały wkroczyć w dorosłe życie. Głównym warunkiem utrzymania się w programie były dobre oceny Zuzki oraz skuteczne dopilnowanie Marianny. Pierwsza z sióstr zbierała pochwały w ogólniaku, natomiast druga znalazła swoje miejsce w gastronomicznej zawodówce.”
Po ukończeniu szkoły średniej i zdaniu matury z najwyższym wynikiem w powiecie, stanęłaś wobec wyboru, jaką wybrać uczelnię. Wiedziałaś, że tylko ukończenie przez Ciebie studiów da Wam szansę na samodzielność. Wybrałaś wymarzoną anglistykę, jednak poprzestałaś na zrobieniu licencjatu. Dzięki temu mogłaś przenieść się na tryb stacjonarny na drugim kierunku – o metalurgicznym profilu. Niewielkie państwowe pieniądze nie starczają na wiele, więc łapiesz się wszelkich dorywczych prac. Udzielasz korepetycji, zajmujesz się wyprowadzaniem psów, niańczeniem dzieciaków, karmieniem kotów czy podlewaniem kwiatów. I tak wiążecie koniec z końcem, czekając aż przestaniesz się uczyć i będziesz mogła podjąć „poważne” zatrudnienie. Jesteście ze sobą mocno związane, a Ty uwielbiasz przebywać z siostrą, dla której rezerwujesz każdą niedzielę. Marianna jest wbrew pozorom bardzo zabawną i ciekawą osobą, a jej największym atutem jest okazywanie spontanicznej radości nawet z drobnych rzeczy i niezdolność do opowiadania kłamstw. Do wszystkiego podchodzi żywiołowo i szczerze. Tworzycie zgodny i potrzebny sobie nawzajem tandem.
Właśnie w dniu wyjazdu musiał zdarzyć się taki pech. Twoja siostra Regina zachorowała na tyfus. Zaczyna gorączkować, dostaje wysypki na całym ciele a na koniec pogrąża się w malignie. Rodzice wpadają w rozpacz - przecież dopiero co ojciec kupił bilety na statek z Batumi w Gruzji do Polski. Próbujecie się na niego dostać, niosąc cierpiącą na kocu, jednak kapitan kategorycznie zakazuje Wam wstępu. Jak się okazało - na szczęście, gdyż na Waszych oczach, gdy zmalał już do wielkości kropki na horyzoncie, nagle rozbłysnął, po czym złamał się w pół i zniknął pod taflą wody wraz z pasażerami.
„Do Tumi dotarło, że gdyby nie przypadek, jej martwe ciało leżałoby już na dnie ukochanego morza razem ze wszystkimi jej planami i marzeniami.”
Ze strachem zastanawiacie się, co będzie, gdy Bolszewicy zdobędą miasto. Przecież wiadomo, że wszędzie tam, gdzie wkraczają ich wojska, dochodzi do zbrodni i masakr. A te są już bardzo blisko. Na szczęście Gruzini powstrzymują je u bram. Spędzacie tam jeszcze całe sześć miesięcy, zanim wyruszacie w końcu w upragnioną podróż, która trwa kilka tygodni. Nie jest to łatwy czas, gdyż musisz spędzać go z rodziną, za jaką, mówiąc oględnie, nie przepadasz.
„Rodzice wydawali się Tumi dziwną parą: ojciec łagodny i powolny, z łatwością ulegający wpływom, matka choleryczna o silnej, dominującej osobowości. Nieraz się zastanawiała, czy kiedykolwiek wodzili za sobą wzrokiem, czy też połączyło ich wyłącznie poczucie obowiązku i rozsądek.”
Obydwoje są raczej obojętni wobec swoich dzieci, ograniczając się do sumiennego wykonywania obowiązków przy trojgu synach i takiej samej liczbie córek w nastoletnim wieku. Waszego rodzeństwa też nie łączy szczególnie silna więź. Nieprzezwyciężalnym ciężarem kładzie się na rodzinnych stosunkach incydent z Batumi. Kiedy byłaś mała, zmarł Twój braciszek. Gdy jego ciało spoczywało na katafalku, nagle się przestraszyłaś i wpadłaś na trumnę, przewracając nie tylko ją, ale także stojące wokół świece. Wywołało to pożar, z którego cała rodzina ledwo uszła z życiem. Ani Ty, ani Twoi bliscy nigdy o tym nie zapomnieliście. Podczas wędrówki trzymacie się jednak razem. Polska jest dla Was wielką niewiadomą. Rodzina Wagnerów już od trzech pokoleń mieszka w Gruzji, więc zupełnie nie znacie miejsca, do którego zmierzacie.
Jak to by było być bezdomnym? Tego rodzaju przerażające rozważania snułam na większą skalę trzykrotnie. Po raz pierwszy, kiedy mieszkałam jeszcze w rodzinnej miejscowości. Każde przejście przez niewielkich rozmiarów park wiązało się bowiem z minięciem okupujących ławki miłośników trunków niskiej jakości o wysokiej procentowości, którzy noce spędzali pod tym czy innym krzakiem. Niegroźni - poza tym, że czasem prosili o “fajkę” lub pytali o drobne. Ich liczba malała wraz z nadejściem zimy i najczęściej nie zwiększała się już na wiosnę. Część zwyczajnie nie przeżywała mrozów. Pewnego dnia dołączyła do nich kobieta – jak to w małych miasteczkach bywa – znana mi z widzenia. Byłą pielęgniarkę, której załamało się życie, nieodróżniającą już potem spirytusu od wódki, po raz ostatni zobaczyłam reanimowaną przez pogotowie w jednej z alejek. Nieskutecznie... Drugie rozmyślania na temat problemu bezdomności owładnęły mnie, kiedy wyszłam w przerwie od pracy na papierosa i zostałam zaczepiona przez brudnego, ledwo wlekącego stopę za stopą, mężczyznę. Prosił o kupno czegoś ciepłego do picia lub jedzenia. Kiedy się zgodziłam, podzielił się ze mną życiową historią. Ponoć jestem doskonałym słuchaczem, ale żałowałam wtedy, że po prostu nie podałam mu produktów i nie odeszłam - bo wiele dni później zastanawiałam się jeszcze, jak to możliwe, by jednego człowieka dotknęło tak wiele tragedii. Wtedy był ledwie bezdomny – alkoholikiem stał się dopiero wyrzucony na ulicę. Zapamiętałam, jak się nazywał, toteż kilka miesięcy potem rozpoznałam klepsydrę... Trzecie trwożące myśli o bezdomności zdominowały moją głowę po wizycie we Włocławku, do którego pojechałam, by odebrać kilkaset płyt muzycznych kupionych z ogłoszenia. Tak pełnego szarości i snujących się “zombie”, niszczejącego i depresyjnego miasteczka nie odwiedziłam od lat. A to właśnie tam rozgrywa się akcja przejmującej, opartej na prawdziwych wydarzeniach opowieści Marcina Halskiego - świadectwa upadku Piotra G., czyli “Bezdomności all inclusive”...
W Mieście bez słońca panuje tak nieprzenikniona ciemność, że postronni nie dostrzegliby w nim nawet najmroczniejszych bytów. Trzeba się do niej przyzwyczaić, aby widzieć choć kontury otaczającej rzeczywistości - i przy tym być stworzeniem władającym przynajmniej niewielką magiczną mocą, by w ogóle spróbować to uczynić. A Ty, Evi’Deth o wyjątkowej barwie włosów, już niedługo poznasz odcienie świata, jakie trudno sobie wyśnić. Głęboko pod ziemią, z ledwie pozwalającą na oddychanie warstwą powietrza, spoczywa całe królestwo, którym władają kobiety. Każda z nich zawiaduje jedną częścią terytorium, wprowadzając na nim własne porządki, chociaż wszystkie podlegają stojącej nad nimi najwyższej. Mężczyźni? Owszem, są tutaj obecni, lecz mimo teraźniejszego uwięzienia zdążyłaś już zauważyć, że traktuje się ich zdecydowanie wręcz jak jednostki służalcze. Zachowują się niczym najniżsi podwładni - gotowi na każde rozkazy pań i stworzeni tylko po to, by im usługiwać. Zagwozdka, ciekawostka, aberracja – jeszcze nie zdecydowałaś. Zdecydowanie Miasto bez słońca nie tylko istnieje, ale i prezentuje zupełnie odmienny porządek rzeczy niż tego oczekiwałaś. Jego rozwikłaniem zajmiesz się jednak nieco później. Póki co masz o wiele bardziej naglące problemy. Pozbawiona broni, uwięziona i zdezorientowana, nie wiesz nawet, gdzie obecnie znajduje się niziołek w żeńskiej postaci, człowieczy skrytobójca czy niechciany adorator, wraz z którymi tutaj przybyłaś. Nawet dzielny Demonik, obcym przypominający pewnie czyniącego szatańskie podszepty diabełka pod postacią jaszczurki, zasiadającej wiernie na ramieniu, jest od Ciebie odseparowany. W tej chwili tkwi w klatce podwieszonej wysoko w Twojej celi i tylko jego skonfundowane “panienko” uświadamia Ci, że nie jesteś tu zupełnie sama. Nagle kraty więziennej komnaty się rozchylają, ukazując dwóch odzianych w skóry mężczyzn...
Pędzisz przed siebie w szaleńczej galopadzie, usiłując uciec przed zaciekłym pościgiem. Twój czarny ogier czystej arabskiej krwi Anubis dobywa wszelkich sił, aby wydobyć Cię z tarapatów. Jednak zapada coraz większy mrok, a co gorsza przed Tobą bagienny teren, którego przebrnięcie będzie wymagało szczególnej ostrożności i wysiłku. Liczysz na swojego niezawodnego wierzchowca - wszak jeszcze nigdy Cię nie zawiódł. Przebiega Cię dreszcz przerażenia, gdyż głosy goniących zbliżają się coraz bardziej, co świadczy o tym, że dosiadają wyjątkowo silnych koni. Spinasz zwierzę nogami i zmuszasz do jeszcze większego pędu, lecz wiesz, że to nie może długo trwać. Wprawdzie znowu zdobywasz przewagę odległości, lecz wkrótce potem musisz na chwilę zatrzymać się w pobliskich zaroślach. Gorączkowo myślisz o tym, co niedawno ujrzałaś. Twój nieodłączny towarzysz z dziecinnych lat i przyjaciel rodziny – Linas Lulejko, z pochodzenia Litwin, siedział przy wspólnym ognisku z Rosjanami, razem z nimi wyśmiewając daremne wysiłki Polaków, zmierzające do wywalczenia niepodległości i wyraźnie planując jakieś wspólne przedsięwzięcie. Niestety dostrzegli Cię i próbowali złapać. To zwykły zdrajca i łotr, nie znajdujesz na to wszystko innych określeń. Nie masz jednak czasu analizować tego szczegółowo i ponownie rzucasz się do ucieczki. Wybierasz najtrudniejszą trasę, chcąc zgubić pościg. Dociera do Ciebie, że mogą to być płonne oczekiwania - przecież Linas doskonale zna okolicę, a najpewniej i on bierze udział w całej akcji, skoro jeszcze nie zdołałaś zbiec. Niestety nie masz wyjścia, więc ostrożnie wprowadzasz Anubisa na ledwie widoczną i bardzo wąską kładkę mostka, na którą nie miałby odwagi wkroczyć inny jeździec. Niestety poza Litwinem – bo ten nagle pojawia się z Twoimi plecami, celuje z broni i wzywa do zatrzymania. Udaje Ci się jednak umknąć. Z ulgą konstatujesz, że najwyraźniej Cię nie poznał.
Czy wakacje mogą się stać miejscem zbrodni? Jak najbardziej. Szczególnie wówczas, gdy zamiast upragnionego słońca codziennie wita Cię deszcz, a towarzysze notorycznie doskwierają narzekaniem. Aby wprost z wyjazdu nie trafić za kratki lub zapobiec niewróceniu z niego wcale, zdecydowanie warto zadbać o coś, co zagwarantuje wciągającą rozrywkę niezależnie od miejsca i pogody. Zamiast kolejnej letniej powieści, jakiej akcja ciągnie się topornie niczym dmuchane koło po piasku, tym razem spakuj do walizki obietnicę doskonałej zabawy...
Przed Tobą gwóźdź programu (i na szczęście nie do trumny) - Murdle 3, czyli zbiór 100 zagadek kryminalnych, które nie wybaczają nieudolnym detektywom ani nieuważnym czytelnikom. Czy jesteś gotowy na to, by samodzielnie lub z resztą uczestników wyjazdu sprawdzić się w sztuce logiki, wiedzy oraz dedukcji?
Co kilka stron inny scenariusz zbrodni - bezlitośnie krótki, niepokojąco celny i o wiele bardziej wciągający niż kolejna rozmowa na plaży. Zapomnij o czasie na oczekiwanie z wędką na rybę, która nie przypłynie czy opalanie. Sprawa jest prosta... masz alibi albo problem.
“Murdle 3” to idealny wybór dla tych, którzy na urlop zabierają nie tylko krem z filtrem, ale i chłodną kalkulację. Dla każdego, kto relaksuje się podczas rozwiązywania problemów innych... zwłaszcza, gdy ofiara już nie zaprotestuje. Wydany estetycznie, lecz stonowanie - zupełnie jak notes detektywa. Mroczny niczym burzowe niebo i nasączony zagadkową złośliwością jak obrażony podczas wakacji mąż.
Śledztwo po śledztwie. Łamigłówka po łamigłówce. Kruczek po kruczku. Kamyczki w torebce, połamane gałązki w plecaku, wyblakły paragon w walizce i krew na papierze...
Wszak prawdziwy odpoczynek to ten, w jakim nikt nie przeszkadza. Nawet, jeśli trzeba go sobie zorganizować samemu. 😉