Natasza Socha - Zanim odlecą anioły - recenzja
Najwyższa pora, by rozpocząć test jakości Grincha, który - jak co roku - zdecydował się sprawdzić wybrane świąteczne powieści. 😉 Czy historia Nataszy Sochy jest warta uwagi, czy jednak przytłacza słodyczą?
Lampki, świecidełka, błyski, piski i blaski... Nie. Twoje życie to pasmo mglistej szarości. Toniesz w niej. Nie widzisz żadnego promyka nadziei na jej pokolorowanie. Kolejne dni są podobne do poprzednich, zaś przyszłe nie będą różnić się od tych, które minęły. Nim rok temu odeszła, Twoja była dziewczyna stwierdziła, że jesteś wtorkiem - dniem zbędnym i bez wyrazu, niepotrzebnie powtarzalnym. Poczułeś ukłucie bólu, choć wiesz, iż miała rację. Jednak dla Ciebie stagnacja to spokój i pewność, że nic złego go nie zaburzy. Co dla innych jest nieznośnym bezruchem, dla Ciebie - bezpieczeństwem, że wszystko pozostanie po staremu. Nikt, kto nie był pensjonariuszem domu dziecka tego nie pojmie. Nie zrozumie, jak to jest, gdy chłopca wychowuje 70-letnia babcia, bez udziału matki, która po prostu zniknęła. Kiedy każda chwila naznaczona jest obawą, że będziesz musiał powrócić do sierocińca. Niedawno widziałeś Pati - spacerowała z nowym partnerem, który w niczym nie przypominał Ciebie. Był przystojny i modnie ubrany, ale przede wszystkim wyglądał na mężczyznę rzutkiego i pewnego siebie. Miał to, czego Tobie brakuje - a raczej czego nie chcesz i wcale nie szukasz. Na ten widok ogarnął Cię smutek, ale nie żal - i tak nie byłbyś w stanie zaspokoić aspiracji kobiety, z którą spędziłaś tak wiele czasu, więc Wasz związek był z góry skazany na rozpad. Teraz widzisz bardzo jasno, że zupełnie się nie dobraliście pod względem charakterów. Nie oczekujesz wiele od losu i nie gonisz za luksusem. Nosisz powyciągane, stare swetry, podniszczone spodnie i kurtki, a Twój wygląd daleki jest od tego, jaki można dostrzec u modeli w kolorowych czasopismach. Pomimo swoich 32 lat, nie zrobiłeś zawrotnej kariery. Jedyne, co posiadasz, to własna restauracja. Los chyba uparł się, aby i to Ci odebrać, gdyż zamiast klientów, zwyczajowo hula w niej wiatr...
„Tak naprawdę plan na życie początkowo miał nieco inny. (…) Przez kilka lat pracował jako analityk żywności, by nagle odkryć, że i tak najbardziej kocha gotowanie oraz karmienie innych. Jak babcia.”
Bistro mieści się w niewielkim lokalu, w którym jeszcze za czasów PRL znajdował się bardzo popularny sklep ze słodyczami. Parę lat temu kupiłeś go od właścicielki po okazyjnej cenie i pełen entuzjazmu przystąpiłeś do jego urządzania oraz serwowania domowych posiłków. Nie było łatwo, gdyż klientów zawsze było jak na lekarstwo. Nie zapewniałeś tych wszystkich modnych potraw, za którymi gonią ludzie. Próżno szukać u Ciebie kebabów z szarpanym mięsem czy hummusu bez laktozy. Królują tradycyjne dania -pierogi, kluski, schabowe, ryby i zupy, takie jak rosół czy pomidorowa. Przez pierwsze dwa lata zaciskałeś zęby, tłumacząc sobie, że prowadzenie działalności gospodarczej nigdy nie jest łatwe i kiedyś wreszcie wydostaniesz się z dołka. Jednak w końcu musisz przed sobą przyznać, że interes nie wypalił. Czujesz się nieco winny takiemu stanowi rzeczy. Mogłeś coś zrobić inaczej, być bardziej nowoczesny i energiczny. Nie nadałeś nawet przybytkowi chwytliwej nazwy, jak robią to inni restauratorzy. Wprawdzie próbowałeś, ale te na które wpadłeś - „U Jana”, „Domowy Zakątek”, czy „Kociołek Wspomnień” szybko odrzuciłeś, gdyż wydawały się zbyt pretensjonalne, nudne lub dramatyczne. I tak już pozostało, aż do teraz. Dziś, jak ma to miejsce od dawna, chodzisz z kąta w kąt, snując się po pustej sali i myślisz z goryczą, że od rana nie pojawił się żaden klient. Na palnikach bulgocą nikomu niepotrzebne potrawy, a w głowie kłębią się niewesołe myśli. Wyraźnie dostrzegasz, że jeśli nie stanie się cud, będziesz musiał zrezygnować z ostatniego marzenia. Co miałbyś dalej robić? Wtedy otwierają się drzwi a Twoim oczom ukazuje się kobieta w wieku ponad 60 lat, ubrana w stary, ciemny płaszcz. Gdy wita się i pyta, czy może coś zjeść, częstujesz ją świeżo sprokurowanym rosołem. Po posiłku chwilę rozmawiacie. Dowiadujesz się, że ma na imię Helena i wychowywała się na wsi. Jej dziadek był mistrzem w przyrządzaniu domowych posiłków, dokładnie takich jak Twoje. Wspomina go z wielką nostalgią, a Tobie przypominają się lata, gdy byłeś chłopcem. Przesiadywałeś wówczas całymi godzinami w kuchni, w jakiej babcia gotowała dla całej rodziny. Pomagałeś jej w tym chętnie i do dzisiaj pamiętasz każdy szczegół tych magicznych chwil, za którymi tak bardzo tęsknisz.
Żalisz się kobiecie na brak klientów a wtedy Helena obiecuje, że spróbuje coś na to poradzić. Oczywiście puszczasz to mimo uszu, jednak następnego dnia, ku Twojemu zdumieniu, zjawia się w restauracji z koleżanką. Helena przedstawia ją jako Irenę i jednocześnie królową bigosu, po czym zdradza pomysł na uratowanie restauracji. Proponuje, by zmieniając się co tydzień, każda z nich przyrządzała potrawy własnego pomysłu i podawała je klientom. Gdy pytasz, co będzie, jeśli ci się nie zjawią, odpowiada z uśmiechem, że przynajmniej nieźle sobie zjecie. Ku Twojej uldze, kobiety nie myślą na razie o jakimkolwiek wynagrodzeniu - zaczną je dostawać, gdy idea wypali i okaże się odpowiednio dochodowa. Nie zastanawiasz się wiele. Wyrażasz zgodę, wychodząc z jak najbardziej słusznego założenia, że przecież niczego nie ryzykujesz. Wpuszczasz więc towarzyszki do kuchni a one z werwą borą się do roboty. Wkrótce całe pomieszczenie wypełnia kapusta w najbardziej wymyślnych postaciach. Smakowity zapach wydostaje się na zewnątrz, co zwabia pierwszych ciekawskich, którzy po zjedzeniu posiłku wychodzą absolutnie zachwyceni. W następnych dniach uwijasz się jak w ukropie, ledwo dając radę obsłużyć wszystkich klientów. Potem stery w kuchni przejmuje Helena i przygotowuje pyszne, swojskie dania, jakie spotykają się z równym entuzjazmem gości. Twoja restauracja staje się znana w całej okolicy - zwabia nawet miejscową prasę, która publikuje entuzjastyczne artykuły. Niedługo potem zjawiają się kolejne koleżanki Heleny - zatrudniają się w lokalu i zdobywają kolejnych wielbicieli sztuki kulinarnej. Niestety nad przybytkiem ponownie zbierają się czarne chmury... Kobiety zaś skrywają tajemnice przeszłych losów, które ujawnione przez żurnalistów, wzburzą opinię publiczną, jaka zawsze skłonna jest do ferowania pochopnych i krzywdzących wyroków....
„Czuł wściekłość. Na świat, na siebie, na Helenę. Bo jeśli czegoś naprawdę się bał, i to bardziej niż biedy, samotności czy upadku restauracji, to właśnie łamania prawa. Kontaktu z tym światem, od którego uciekał, a który zabrał mu dzieciństwo, beztroskę, spokojne noce. I pomyśleć, że teraz, paradoksalnie, sam go znowu przywołał.”
W minionym roku Natasza Socha stworzyła słodko-gorzką historię, jaka urzekła zrównoważonym zaserwowaniem nawet Grincha we własnej osobie. Nie inaczej jest i tym razem, jako że “Zanim odlecą anioły” to opowieść ciepła, lecz nieprzesadzona. Choć ma pozytywny wydźwięk, zamiast kapiącego okrutnie lukru, pojawiają się w niej życiowość oraz momenty zawirowań. Jej główny bohater ma trudną przeszłość. Po porzuceniu przez matkę, trafił do domu dziecka, z którego wydostał się dzięki babci. To ona wzięła na barki ciężar wychowania. Kiedy zmarła, zdruzgotany mężczyzna otworzył restaurację - składając swoisty hołd pamięci zmarłej przyrządzaniem domowych potraw, według starych, tradycyjnych receptur. Pomimo wysiłków, interes nie przynosi dochodu i coraz bardziej chyli się ku upadkowi. Od nieuchronnej katastrofy ratuje go interwencja Heleny, która z udziałem swoich przyjaciółek szybko zdobywa uznanie licznych entuzjastów unikalnych umiejętności kulinarnych, którzy cenią klasyczną kuchnię „jak u babci”. Doba passa szybko się jednak kończy za sprawą ciemnej przeszłości kobiet a Janek po raz kolejny musi walczyć o uratowanie dorobku oraz życiowej pasji. Ciekawym wątkiem okazuje się wprowadzenie postaci młodej dziennikarki, która - nieszczęśliwa i niespełniona w życiu osobistym - zbliża się do głównego bohatera i jego towarzyszek, by następnie, goniąc za dziennikarską sensacją, stać się detonatorem, jaki wywoła eksplozję bomby z długimi cieniami przeszłości. Wszystko to prowokuje do zadawania pytań o granice odpowiedzialności żurnalistów za tworzone treści oraz etyczną stronę tegoż zawodu. Czy publikowanie pogrążających artykułów, bez dania ich bohaterom szansy na jakąkolwiek obronę rzeczywiście zasługuje na poklask moralnie wzburzonych czytelników? Czyż nie nazbyt często ocenia się ludzi, sądząc po pozorach - bez próby zrozumienia ich postępowania? Otóż to. 😉 Wydawnictwo Literackie ukochało czytelników pięknym wydaniem o świątecznie barwionych brzegach, przez co kolejna dobrze napisana powieść obyczajowa Sochy staje się świetnym pomysłem na prezent pod choinkę. Werdykt Grincha? Approved! 😉 8/10
„Ludzie uwielbiają oceniać. Nawet nie znając drugiego człowieka, nie rozumiejąc co nim kierowało, nie widząc kontekstu ani bólu, który doprowadził go do pewnych rzeczy. Wystarczy skrawek informacji, pół zdania, cień przeszłości - i już zapada wyrok. To nie wymaga wysiłku. Osądzanie innych daje złudne poczucie bezpieczeństwa. (…) ocena jest szybka, łatwa. I daje poczucie bycia lepszym. Przynajmniej na chwilę.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)