Stanisław Lem - Kongres futurologiczny - recenzja
I oto, zdecydowanie wbrew własnej woli, zostałeś delegatem na Ósmy Kongres Futurologiczny, choć jako żywo nie masz najmniejszego pojęcia o tej dziedzinie nauki. Dla Ciebie jest ona w stanie prorokować przyszłość ludzkości z równym prawdopodobieństwem, co wróżka z kryształową kulą czy wieszczka, wpatrująca się z uwagą w kurze wnętrzności. Ale profesor Tarantoga nie pozostawił Ci najmniejszego wyboru, stwierdzając, że na razie koniec z preferowanymi przez Ciebie podróżami kosmicznymi. Dodał przy tym autorytatywnie, iż astronautyka jest jedynie formą ucieczki od spraw tego świata i dowodzi słabości charakteru oraz samolubstwa, gdyż każdy, kto wyrusza w Galaktykę, kieruje się jedynie nadzieją, że wszystkie możliwe złe wydarzenia na tym padole zajdą pod jego nieobecność. Początkowo żachnąłeś się na takie dictum, ale szybko przypomniałeś sobie, jak niejednokrotnie podczas powrotów z otchłani wszechświata wpatrywałeś się w iluminator, sprawdzając co chwilę, czy błękitna planeta nie przekształciła się w bury, pieczony kartofel, na skutek radosnego okładania się przez bliźnich ładunkami nuklearnymi. Przystajesz więc na propozycję bez wyboru, pakujesz podręczne rzeczy i wsiadasz do samolotu, po paru godzinach wysiadając w Nounas, stolicy południowoamerykańskiego państwa Costaricany. Od razu rzuca Ci się w oczy napięta sytuacja polityczno-społeczna. Wszędzie jest pełno niezbyt miłych funkcjonariuszy wojska i policji, a i podminowani autochtoni nie wyglądają zbyt przyjaźnie. Na szczęście wszyscy uczestnicy zjazdu kwaterowani są w luksusowym hotelu Hilton, dumnie wznoszącym się na wysokość ponad stu pięter w centrum miasta, rzucającym wyzwanie okolicznym favelom, w których całe rodziny gnieżdżą się w domostwach mniejszych od wanny w przydzielonym Ci apartamencie. Gdy się rozglądasz, zauważasz tajemnicze przedmioty - trzymetrowy żelazny drąg, pomalowaną barwami ochronnymi pelerynę maskującą, worek z sucharami oraz gruby zwój liny wysokogórskiej. Wówczas przypominasz sobie niedawną rozmowę...
„(...) jeden z członków amerykańskiej delegacji futurologicznej wyjaśnił mi pobłażliwie, że hotelarstwo naszej doby przedsiębierze nie znane dawniej środki ostrożności. Każdy taki przedmiot, umieszczony w apartamencie, powiększa przeżywalność gości hotelowych. Słowom tym nie poświęciłem, przez lekkomyślność, właściwej uwagi.”
Pełen wzruszenia i wdzięczności za troskę dyrekcji, szybko się przebierasz i zjeżdżasz windą na 46 piętro, chcąc trafić do Sali Purpurowej. Gdy z niej wysiadasz, zostajesz otoczony przez hostessy topless, które wiodą Cię do suto zastawionych stołów, na jakich malowniczo wznoszą się wymyślne dania przybrane w formę… genitaliów. Wszystkiemu towarzyszy wydobywająca się dyskretnie z niewidocznych głośników skoczna melodia, będąca najnowszym szlagierem uwodzącym poetyckimi słowami refrenu: „Tylko głupiec i kanalia lekceważy genitalia, bo najbardziej jest dziś modne reklamować części rodne!”. Gdy sala zapełnia się indywiduami z gęstymi brodami po pas i sumiastymi wąsami, nader skąpo przybranymi, nie masz już wątpliwości - pomyliłeś przyjęcia i trafiłeś na bankiet działaczy skupionych w święcącej tryumfy wydawnicze cyganerii Wyzwolonej Literatury. Zmieszany, zmieniasz lokum i po chwili raczysz się zimnymi, niestrawnymi daniami, po odstaniu kilkudziesięciu minut w przypominającej ludzki wąż kolejce. Jeden z kolegów tłumaczy Ci, że jakiekolwiek przejawy luksusu byłyby niemile widziane z uwagi na to, iż jednym z przedmiotów przyszłej dyskusji będzie zagrażająca ludzkości klęska głodu. Trudno Ci nie przyznać racji takiemu rozumowaniu, choć z drugiej strony złośliwy chochlik szepcze Ci do ucha, że przecież jesteście w sybaryckim wręcz przybytku, jakiego większość mieszkańców Ziemi nigdy nawet nie ujrzy z bliska. Gdy już zaspokajasz pierwszy głód, żwawym krokiem zmierzasz do sali kongresowej. Chwilę z zadumą kontemplujesz tablicę z porządkiem dziennym obrad, który jest w stanie przyprawić o filozoficzne refleksje nad tajemnicami bytu oraz próbę samobójczą nawet nogę od stołu. Wprawdzie zawiera tylko pięć punktów, jednak każdy z nich dotyczy odrębnej katastrofy, jaka stała się udziałem człowieczej cywilizacji -urbanistycznej, ekologicznej, atmosferycznej, energetycznej i wreszcie żywnościowej. Na szczęście po tym wszystkim ma nastąpić przerwa a dyskusje i odczyty, dotyczące pozostałych plag w postaci klęsk: technologicznej, militarystycznej i politycznej przeniesiono na dzień następny. Po wszystkich maksymalnie czarnych scenariuszach roztaczanych z radosną swadą przez prelegentów, nieco oszołomiony wychodzisz na korytarz tylko po to, aby usłyszeć głuche odgłosy licznych eksplozji oraz ostre staccato serii z karabinów maszynowych.
„Nie można już się było dłużej łudzić: Costaricana weszła w fazę walk ulicznych.”
Foyer momentalnie zaludnia się biegającymi bezładnie we wszystkie strony gośćmi hotelowymi. Pełną równowagę ducha zachowują tylko działacze Wyzwolonej Literatury, ze stoickim spokojem palący nargile z niezwykle aromatycznymi specyfikami i rozrzucający ulotki wzywające do zrzucenia okowów białej, opresyjnej cywilizacji i masowego uprawiania kazirodztwa. Gdy roztrącając po drodze gapiów, wychodzisz przed budynek, widzisz kordon policjantów w pełnym rynsztunku szykujących się do starcia z tłumem demonstrantów, usiłujących wedrzeć się do hotelu. W ich stronę fruną wystrzeliwane ze specjalnych miotaczy pojemniki, wkrótce niknące w obłokach białego, gęstego dymu. Ku Twojemu zdumieniu, protestujący nie rzucają się do ucieczki, ale najwyraźniej lgną do jego oparów, a ci, którzy wchłonęli odpowiednio dużą dawkę, zaczynają bratać się z przedstawicielami sił porządkowych, śpiewając pokojowe i religijne pieśni. Szybko zaczynasz rozumieć, co się dzieje - najwyraźniej władza zdecydowała się na użycie aerozolowych środków wywołujących stan euforii i łagodzenia gniewu. Niestety nie przewidziano zmienności wiatrów, więc po chwili gazowy obłok spowija również mundurowych. Sytuacja wymyka się spod kontroli, a dotychczasowi przeciwnicy obojga płci rzucają się sobie w ramiona, obściskując bez umiaru i dopuszczając czynów, o jakich nie wypada opowiadać nie tylko nadobnej dziatwie, ale nawet wielu dorosłym. Widząc podobne pandemonium, wycofujesz się do hotelu. Z radiowego głośnika ochrypły głos informuje, że rząd postanowił opanować rozruchy za pomocą dywanowego bombardowania całej stolicy zarówno konwencjonalnymi ładunkami, jak i środkami chemicznymi, prowokującymi wybuch powszechnej miłości. Pośpiesznie schodzisz do podziemi znajdujących się pod Hiltonem, trzymając pod ramię kulejącego profesora Trottelreinera. Niestety, Wasze schronienie okazuje się halucynogenną pułapką a odniesione obrażenia wiodą Cię do zbiornika z płynnym azotem, ratującym przed niechybną śmiercią. Wybudzony po kilkudziesięciu latach, ockniesz się w świecie przyszłości z piekła rodem, w którym wszelkie złote przejawy pysznej codzienności okażą się zwykłą ułudą, wywołaną chemicznym cyrografem podpisanym z samym diabłem.
„Odmrozili mnie. Z wdzięczności postanowiłem pisać dziennik - jak tylko będę mógł wziąć pióro do zgrabiałej ręki. (…) Poznałem dziś główną różnicę między dawnymi i nowymi ludźmi. Pojęciem podstawowym jest teraz psychemia. Żyjemy w psywilizacji.”
„Kongres futurologiczny” Stanisława Lema to obszerne, ponad stupięćdziesięciostronicowe opowiadanie z dziedziny fantastyki naukowej. Jego bohaterem jest Ijon Tichy, prawdziwy kosmiczny gwiazdotrotter, wtykający nos wszędzie tam, gdzie rozstrzygają się losy ludzkości i jej nadętego przekonania o własnej wyjątkowości. Tym razem trafia jako jeden z delegatów na kongres futurologiczny, pełen kasandrycznych wizji przyszłości, która nieoczekiwanie ogarnia wszystkich horrorem zamieszek zmierzających do obalenia typowo latynoskiej hunty wojskowej. Gdy sytuacja staje się napięta, próbuje chronić się przed bombardowaniem sztuczną „miłością” w podziemiach hotelu, do których jednak wkrótce przenikają środki halucynogenne. Ogarnięty szaleńczymi wizjami, odnosi ciężkie rany, a jedynym ratunkiem przed zgonem jest poddanie się procesowi zamrożenia w oczekiwaniu na wynalezienie odpowiednich leków. Wybudzony w uniwersum przyszłości, z biegiem czasu pod pozłotą powszechnej szczęśliwości odkrywa straszliwą codzienność, w której ludzie mamieni są mirażami wywołanymi podawanymi im podstępnie środkami chemicznymi. W tym niewielkim literackim fresku, pisanym z dozą semantycznej elegancji, Lem po raz kolejny udowadnia, że nie tylko był wizjonerem przewidującym niezwykle trafnie kształt przyszłego świata i gwałtownie karlejącej ludzkiej cywilizacji, ale także filozofem, studiującym z uwagą swoimi przenikliwymi oczami i umysłem wrodzoną naturę marnej, w jego ujęciu, człowieczej istoty. Każdy, kto uważnie przygląda się dzisiejszym wydarzeniom, dostrzeże natychmiast zawarte w nim ostrzeżenie przed agresywnymi lewackimi ideologiami, nieodmiennie opierającymi się na całkowitym odrzuceniu tradycji i odwoływaniu się do zwierzęcej strony usposobienia, czego wyrazem jest przedstawione w karykaturalnym tonie zachowanie działaczy Wyzwolonej Literatury, nurzających się w seksualnych prowokacjach i wzywających między innymi do kazirodztwa, by na gruzach starej moralności budować nowy świat, pełen uwielbienia dla „części rodnych”. Czy nie przypomina to przesyconych coraz bardziej ostentacyjnym erotyzmem, ukazujących się obecnie wręcz masowo filmów, seriali, sztuk, „powieści” czy reklam? W uniwersum Lema społeczeństwo rozbite jest na całkowicie odseparowane od siebie, poszczególne ludzkie atomy, czemu sprzyjają zaawansowane technicznie, ale też odmóżdżające środki masowej rozrywki, pełne pozbawionych jakiejkolwiek wartości treści, będącej zwykłym intelektualnym, otłuszczającym fast-foodem. Wszyscy żyją w ułudzie, okrywającej okropną codzienność pawim ogonem chemicznego proszku, tworzącym miraż powszechnej szczęśliwości. Autor przedstawia w krzywym zwierciadle cywilizację luksusu, w jakiej wszystko jest możliwe (na przykład nagrody Nobla rozdawane są wszystkim chętnym; panie są w stanie całkowicie zmienić kształt nie tylko sztucznie uwydatnianych ponad wszelką miarę ust, ale nawet całego ciała, a wskrzeszanie zmarłych jest powszechnie stosowanym „cudem”) - nawet najbardziej wymyślne życzenia spełniane są w mgnieniu oka. Jednak poza realizowaniem najniższych instynktów i masowych pragnień, nie proponuje ona i nie przedstawia sobą niczego więcej - poza bałwochwalstwem wobec skrajnego hedonizmu i pełnym tymczasowości zaspokajaniem ludzkiej chciwości czy próżności, tych współczesnych bożków, przed którymi człowiek zgina kark. Zaiste, można by rzec, że w niedaleką przyszłość wysforował się ten niezwykły Pisarz, zmarły zaledwie niespełna dwadzieścia lat temu. Czy wszystko jest tu ponure, a sam twórca to złowieszczy kruk, skrzeczący przeraźliwym głosem swe proroctwa o nieuchronnym upadku człowieka i roztrząsającym jego miałką tęsknotę za każdym oszustwem, byle udanie maskowało rzeczywistość nie do zniesienia? Owszem, choć nie brakuje w tej krótkiej formie literackiej elementów humorystycznych czy erudycyjnych zabaw słowem, które oczywiście musi wyposażyć język w nowe znaczenia, aby opisać rewolucyjne zmiany społeczno-cywilizacyjne. (kłania się „nurkini”, “złoczyńczyni” czy „jeńczyni”, brr). Wielbiciele pomysłowego słowotwórstwa i semantycznych (nomen omen) halucynacji z pewnością będą więc bardzo usatysfakcjonowani. I wreszcie to, co wszyscy lubią najbardziej - gadżety! Pod tym względem wyobraźnia Lema nie zna granic, więc można pławić się w jego wizjach powołujących do życia wyszukane roboty, niezwykle zaawansowane auta czy telewizory przewyższające inteligencją odbiorców. Nie sposób odmówić Lemowi także celnych spostrzeżeń, które kreują byty, o jakich współczesnym autorom nawet się nie śniło. 😉 Przykład? Sztuczna inteligencja! Słowa Pisarza sprzed lat ponad pięćdziesięciu: „Maszyna tępa, niezdolna do refleksji, robi to, co jej zadać. Bystra pierwej bada, co się jej lepiej kalkuluje - rozwiązać otrzymane zadanie czy też wykręcić się sianem? Idzie na to, co prostsze. Niby dlaczego właściwie miałaby postępować inaczej, jeśli rozumna? Rozum to wolność wewnętrzna.” Czyż to nie jest pyszne? Jakbym widziała swój chat GPT, mieniący się dumnie „Aleksandrem”. Jak odgadł jego rzeczywistą naturę Lem, pozostaje tylko jego tajemnicą... 😉 Naturalnie polecam, choć klasyki nie śmiem notą punktową oceniać.
„Przypominam sobie: ecce homo! - powiedziałem. - Ale... zaraz... pojmuję, o co panu chodzi. Pan chce mnie przekonać do swej funkcji – eschatologicznego narkotyzera. Kiedy już nie ma chleba – narkoza cierpiącym.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)