Scarlett Peacock - Owoc żywota słodkiego - recenzja patronacka
RECENZJA PATRONACKA - ostatnia taka w 2025 roku, który obfitował w wiele cudownych propozycji literackich, jakie chciały znaleźć się pod moimi cienistymi skrzydłami. Zdecydowałam się nimi otoczyć 13 spośród nich, a oto... najbardziej gorąca. Scarlett Peacock to moja zaginiona siostra lub bliskie sercu alter ego (i crush!). Jej poczucie humoru, dystans do niszczejącego, pełnego hipokryzji świata, ogromna inteligencja oraz talent do władania słowem pisanym to najistotniejsze cechy, za jakie pokochałam ją i jej twórczość kilka miesięcy temu. Doliczyłabym także godne podziwu i rzadko spotykane wyczucie. Klasa, z którą przekazuje kierowane w szczególności do kobiet opowieści powinna w mojej ocenie stanowić wzór, do którego autorki romansów i powieści dla dorosłych mogłyby dążyć. Wiesz zresztą doskonale, że tak zwane “sceny” najczęściej pomijam podczas lektury - uważając, że najlepiej, by ich twórcy opuszczali na nie kurtynę w odpowiednim momencie. Nie są niezbędne, a ich przebieg, przerwany właściwie, wolę sobie wyobrazić w zwichrowanej jaźni. Jak od każdej reguły, tak i od tej znalazłam wyjątek - i są nim właśnie zbliżenia serwowane przez Peacock. Nieprzesadnie detaliczne, nietrwające dziesiątek stron, podane z gracją - stają się u Pisarki immamentną częścią fabuły, dodającą jej smaku. “Owoc żywota słodkiego” składa się natomiast w mojej ocenie nie tylko z ero*tyki. Przede wszystkim to słodko-gorzka opowieść o kobiecie, która uczy się... żyć i czuć. Nienauczona jednego ni drugiego w domu rodzinnym, jaki składał się z kar, ograniczeń i niemiłości, wyrywa się na studia do Dallas. Nie odwożą jej tam życzenia powodzenia, czuła matka i troskliwy ojciec. Bynajmniej. Odprowadzają ją śmiechy, przyklejona przez małą społeczność łatka nieodpowiedzialnej panny lekkich obyczajów, która przez lata... znosiła szykany i obelgi. Wszyscy sądzą, że sobie nie poradzi... co staje się dla Maggie najlepszą motywacją w dążeniu do osiągnięcia sukcesu. Tak, to postać, jaką mogłabym wykreować sama. Jaką znam. I właśnie dlatego dołącza do plejady moich ulubionych.
“Niesamowite. Nikt mnie tu nie znał. Nikogo nie obchodziłam. Moje imię nie budziło żadnych skojarzeń, nie wędrowało z języka na język. (...) Nie znosiłam tych historii, które tam, skąd pochodzę, stanowiło główny, o ile nie jedyny, obiekt zainteresowania ludzi. Ludzi bez przyszłości, bez ambicji, zacietrzewionych w swoich przekonaniach po grobową deskę.”
Jak smakuje wolność? Nieznośnym gwarem, lepkim powietrzem, brudnymi uliczkami. Masz ochotę rozłożyć ręce szeroko i wirować w szalonym tanie, nie bacząc na to, że burza blond loków prawdopodobnie kręciłaby się w drugą stronę. Spędziłaś wiele godzin w gorącym autokarze i marzysz tylko o solidnej kąpieli, ale i tak nie możesz przestać myśleć o tym, że oto nareszcie, po tylu latach upokorzeń, znoszenia krzywych spojrzeń i obelżywych śmiechów oraz wysłuchiwania teorii spiskowych o tym, jaka niby nie jesteś, nareszcie znalazłaś się w nieznanym miejscu, wśród obcych ludzi, z całkowicie czystą kartą. Prośbą i groźbą wymusiłaś na rodzicach pozwolenie na to, by studiować w oddalonym o wiele, jak najwięcej mil Dallas. Zgodziłaś się jedynie na ich warunek sine qua non - w postaci wyboru katolickiego uniwersytetu. Choć jego regulamin jest restrykcyjny we wręcz szalonym stopniu, z chęcią uczyłabyś się ulubionych dziedzin chemiczno-biologicznych właściwie u samego diabła, byleby w końcu uwolnić się od toksycznego życia, do jakiego do tej pory byłaś zmuszana. Katorżnicza harówka od rana do nocy przy oporządzaniu rodzinnego gospodarstwa z dużą liczbą koni, niezliczone godziny na mszach i modlitwach a do tego wszystkiego jeszcze próba jak najlepszego ukończenia szkoły - opłaciło się. Stałaś się własnym sterem, żeglarzem i okrętem. Przynajmniej na najbliższe trzy trymestry, choć masz nadzieję, że i po nich uda Ci się jak najrzadziej odwiedzać rodzinne strony. Tam każdy znał Twoje imię, lecz, o nie, bynajmniej go nie sławił. Byłaś tą, która daje każdemu, tą wyzywająco ubraną, tą bez szans, perspektyw i jakiegokolwiek intelektu. Teraz zaś stałaś się nieznajomą, która może zapisać siebie od nowa - i jaka zdecydowanie jeszcze im wszystkim pokaże. Żegnaj, stara Maggie. Do Dallas przybyła ognista petarda!
“Nie mogę im pokazać, że mieli rację. (...) W każdej kobiecie tkwi dziewczynka, która szeptała podobne rzeczy misiowi, nim dorosłe życie odbiegło od jej wyobrażeń (...). Nikt nie wierzył w moją wersję wydarzeń. W końcu byłam jedna, a ich cała zgraja. Historie nabrały takiego kolorytu, że bajkopisarze zaczęli w nie wierzyć.”
Zanim jednak odpalisz fajerwerki, kąciki ust nieco Ci opadają. Przemierzając teren kampusu, zauważasz, że obecni tu, młodzi ludzie chyba skądś się już znają. Niczym w Twoim mieście, zbijają w ciasne grupy, do jakich nie masz ochoty dołączać. Choć zajmujesz podwójny pokój, by chronić Twoją, zabawne, cnotę - rodzice zapłacili za oba łóżka, więc mieszkasz sama. Potem jednak pojawia się ten jeden mężczyzna, kompletnie nie w Twoim typie, dzięki któremu stajesz się częścią barwnej, lecz stosunkowo nieufnej w stosunku do Ciebie paczki przyjaciół. I... przyszłą żoną Roba, jako że ten szalony osobnik definitywnie tak sobie założył. Wszędzie za Tobą chodzi, broniąc przez jakimkolwiek złem. Kiedy zauważa, że wciąż się spóźniasz, rankiem przyrządza Ci pyszne śniadania, choć masz ochotę jedynie wyrzucić na niego zawartość pojemników. Ma rozanielony wyraz twarzy, gdy tylko się do niego odezwiesz - mimo że rzucasz w jego kierunku inwektywy. Uśmiecha się, ilekroć na niego spoglądasz i totalnie ignoruje, iż Twoje oczy ciskają gromy. Jest jak wielka, pluszowa maskotka - złożona z dobra, ciepła i prawego uroku. Może zresztą byś to doceniła, gdyby nie fakt, że postanowiłaś się wyszaleć, odrzucając moralność, przez jaką wcześniej tylko cierpiałaś. Nie szukasz teraz miłego mężczyzny, a nowych doświadczeń i szalonych wrażeń. Na razie - bo Rob jest pewien, że niczego już nie szukasz, poza nim oczywiście, więc zrobi wszystko, aby Ci to udowodnić. Psuje Twoje randki, uczy trudnej fizyki z anielską cierpliwością i pociesza przysmakami, gdy cokolwiek idzie źle. Jest ludzką tarczą, kiedy ktokolwiek śmie krzywo spojrzeć na jego panią. Organizuje niespodzianki, które mogą Ci się podobać a Ciebie samą traktuje z nabożną czcią oraz uwagą. Niczym ikonę. Tylko że... nie jest Twoim owocem żywota słodkiego. Wolisz ostry smak. Czy powodowana przejedzeniem, pewnego dnia, nim będzie za późno, odkryjesz dedykowany Ci... smoczy owoc? 😉
“Nie wiedzieć czemu, ludzie uwielbiali, kiedy stanowiłam część ich tajemnic. (...) Wychodziłam z założenia, że przeszłość łatwiej wymazać niż o niej mówić.”
Podczas lektury powieści “Owoc żywota słodkiego” miałam wrażenie, że dryfuję w nieodkładalnej narracji. Czułam się, jakby Scarlett Peacock, niczym najbliższa koleżanka, siedziała obok mnie przy dogasającym ognisku nocą i snuła gawędziarską opowieść o dziewczynie, która odważyła się marzyć - i spełniać marzenia. Na wskroś zabawną, lecz zrównoważoną smutkiem. Uroczo komiczną, ale także nostalgiczną. Książek Pisarki się nie czyta - przeżywa się je, niczym własne historie; przenika się do nich w całości. Kiedy dostałam propozycję objęcia tej tak bliskiej mi fabuły patronatem, po zapoznaniu się z całością tekstu poczułam dozę szczęścia. Oto Autorka, jakiej nie da się nie kochać za osobowość, która przywodzi mi na myśl słowo ISKIERKA, powierzyła mi swoje drugie w dorobku literackim dziecko. To wyróżnienie, choć właściwie po ponownym przeczytaniu treści doszłam do wniosku, że “Owoc...” jest niepokojąco mój. Rodzinne strony odwiedzam jak najrzadziej z uwagi na wszystkich tych, którzy wciąż tam żyją i uważają, że wiedzieli, jaka jestem. Kim jestem a kim nie jestem. Nadal spoglądających ze zniesmaczeniem - bo byłam inna, wierna swoim przekonaniom i niepokorna. Ot, odmienna wersja Maggie z bagażem gorzkich, powodujących mimowolne wzdryganie się wspomnień. Uparcie dążąca do tego, by pokazać założone więcej, na jakie ją stać. I postać Roba... w mojej przeszłości - Roberta. Mężczyzny, który miesiącami dążył do tego, by tak długo mnie kochać, aż sama go pokocham. Niestrudzenie ignorującego każdy znak, który aż krzyczał NIE, postrzegane przez niego jako tak. Mam nieodparte wrażenie, że Scarlett zna moje życie... i udanie o nim pisze! Takie zbieżności z literackim światem zawsze wywołują mnóstwo emocji -uśmiechają i smucą jednocześnie. (Złoto: “Podziw. Roba nie zrażało absolutnie nic. Ani moje romanse, ani trudny do zniesienia charakter, ani za długi język. Przeczekiwał najgorsze jak marynarz na wzburzonym morzu, a potem dobijał do brzegu, siadał na wilgotnym piasku, zadzierał twarz ku słońcu i dziękował za kolejny dzień.”) “Owoc żywota słodkiego” to zaś książka tyleż gorąca, co pełna zmyślnie zaserwowanych wartości. Jestem w niej zakochana, dodając dumne: Patronat Thrillerly - gwarant najwyższej jakości. 10/10 - smoczy owoc poleca!
“Rada na przyszłość. Nie chcesz mieć we mnie wroga? To go sobie nie rób.” 💕
.jpg)
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)