Sarah Jones - Kiedy się pojawiłeś - recenzja

by - 01:33:00

Karmelowa skóra Twoja, porysował czas ramiona... śpiewał kiedyś w jednej z polskich ballad pewien wokalista, którego głos hipnotyzował - podobnie jak i sam tekst utworu. Czy pieśniarz mógł wówczas przewidzieć, że wiele lat później powstanie powieść, jaka niezmiennie będzie mi się z owymi wersami kojarzyć? Z pewnością nie - choć “Kiedy się pojawiłeś” Sarah Jones to historia, jaka... smakuje karmelem. Przynajmniej dla mnie, aczkolwiek Ty wiesz już zapewne doskonale, iż moje myśli biegną w zaskakujących dziwnością, najróżniejszych kierunkach - i to wszystkie w tym samym czasie. Wielopasmowa droga najszybszego ruchu, the road of no return. 😉 Jeśli jeszcze nie miałeś okazji przeczytać pierwszej książki Pisarki, spieszę z wyjaśnieniem cokolwiek intrygującego skojarzenia. Drogie Panie, czuję się w obowiązku Was ostrzec: jeśli przepadacie za słodyczą impertynencji, sercami nie do zdobycia i pewnymi siebie, przystojnymi lovelasami, których zapragniecie zmienić w tego jedynego... Wasze uczucia są zagrożone. Oto bowiem w transferującym w opowieść tylko dla dorosłych czytelników! romansie biurowym pojawia się Josh. Josh Warren. Cały w garniturze, błyska uśmiechem jak z okładki, mruga zalotnie okolonymi długimi rzęsami oczyma, z ciemną grzywą i na domiar dobrego... wita się z Wami perfekcyjnie BRYTYJSKIM angielskim. Wiem, szanowna żeńska część moich czytelników z pewnością właśnie stopniała, niczym KARMELEK na języku. Nic w tym dziwnego - gdyby akcent był amerykański, sama rozpoczęłabym taktyczny odwrót. 😉 A teraz na poważnie (w istocie ciężkie to w moim przypadku) - czy pisząca pod pseudonimem Autorka, swoją cokolwiek karmelową narracją (żartowałam - nie zdradzę Wam, dlaczego wybrałam ten smak, dowiecie się sami!) rozpaliła moją całorocznie zimową jaźń? A może wywołała na zlodowaciałym licu niechciane rumieńce z innego powodu? 

A co, jeślibym się zgodziła? Gdzieś w zakamarkach umysłu nieśmiało przemawia ciekawość. Nie! To wykluczone! Przerażona myślą, że mogłabym przystać na tę propozycję, duszę ten pomysł w zarodku. (...) Jeśli jest w tym tak dobry, jak całuje, to musi być prawda. (...) Jestem zdumiona, że zaczynam się nad tym zastanawiać. (...) Ja chyba zwariowałam, że w ogóle to rozważam.” 

Nie możesz powiedzieć, że żyjesz wyśnionym snem, bo jego kształt wyglądał nieco inaczej. Dawniej marzyła Ci się własna firma, w jakiej odgrywałabyś wypracowanym talentem naczelne skrzypce, lecz konkurencja w dziedzinie, będącej Twoją specjalnością, jest zbyt duża, byś wciąż miała podobną mrzonkę. Jesteś jednak z siebie całkiem zadowolona - poważyłaś się na studia marketingowe i z sukcesami na koncie zbliżasz się do końca stażu w poważanym przedsiębiorstwie. Twoje obowiązki nie są może najwyższej wagi, lecz wciąż radością napawa Cię fakt, że szef Cię ceni a Ty ze wszystkim w mig sobie radzisz. Uwielbiasz magię cyfr i tworzenie najróżniejszych planów, a wykonując szeregi naglących zadań, jakie miały właściwie być gotowe na wczoraj, czujesz się niczym przysłowiowa ryba w wodzie. Nie mając lepszych widoków na rozwój, skrycie liczysz na to, że gdy tylko staż dobiegnie końca, zostaniesz na stałe zatrudniona w Produkt Market. Na dziś wystarczy jednak pracy - nieco siłą wyciągnięta, wychodzisz świętować z przyjaciółką i wiesz doskonale, że z pewnością na jednym drinku się nie skończy. Może to i dobrze, wszak rzadko kiedy masz okazję zatracić się w zabawie, zapomnieć o całym świecie i najzwyczajniej wyluzować. Idziesz do przepełnionego baru po nowe szkło wypełnione wysokoprocentowymi trunkami i - cóż, sytuacja stara prawie jak świat, lecz widać, wciąż się przydarza - jeden z drinków wylewa praktycznie na Ciebie przystojny jegomość. Naturalnie proponuje natychmiastowe naprawienie własnej gafy, która gafą wcale być nie musiała i postawienie kolejnego czasoumilacza. Uznajmy, że dlatego, iż szkoda Ci napoju, a nie z powodu jego nieziemskiej przystojności i szlachetnego, rozbrajająco boskiego, brytyjskiego akcentu, na punkcie którego masz małą, w pełni zrozumiałą obsesję, wdajesz się z nim w pogawędkę. Dopiero taniec zmienia jednak wszystko... 

Jak on to robi, do cholery? (...) Znowu zmienia temat. Znowu mnie prowokuje. Znowu zaczynam czuć to przyciąganie. Przechodzą mnie ciarki, kiedy jest taki uwodzicielski.” 

Podlana odpowiednią ilością soku z gumijagód, za czego to konsekwencje odpokutujesz z pewnością dnia kolejnego, stwierdzając równocześnie, że nigdy więcej - oraz iż i tak było warto, wyruszasz na parkiet. Czujesz na sobie wzrok nowego znajomego, którego skrzące się na miodowo oczy spływają po Twoim ciele niczym ów nektar. Kiedy dołącza do Ciebie w tańcu, cała gwarna rzeczywistość się rozmywa. Znika. Zostają tylko szepty, dłonie i doskonale świadome siebie ciała. Tracisz kontrolę, niby to przemieniając się w czyste zmysły. Zanim skończy się utwór, a potem kolejny, zdążysz tylko pomyśleć, że chyba jeszcze z nikim tak nie tańczyłaś. Wolna i zniewolona; bezwolna i władna. Sensownie sensualna. Melodyjnie muzyczna, gdy Twoje ciało przekazuje kształt nut. Uchylasz powieki, mija bajka. Zawstydzona nieprzewidywalnym nieskrępowaniem przy przecież wciąż kimś obcym, opuszczasz klub, nie zdradzając karmelowemu nawet własnego imienia. Coś Cię opętało chwilę temu - a może dopiero teraz we władanie wzięło szaleństwo lub wstyd. Właściwie nieistotne do roztrząsania - było, minęło, popłakane. Przychodzi nowy dzień w pracy, do jakiej biegniesz tym razem w irytującej spódnicy i włosami w nieładzie. Ku Twojemu zdziwieniu, szef informuje, że tymczasowo przejmiesz obowiązki jego asystentki - zaczynając od natychmiast, bo już niedługo macie ważne spotkanie z potencjalnymi kontrahentami firmy. Wierzy w Twoje kompetencje i to, że poradzisz sobie doskonale, zatem prawie nie wpadasz w panikę. Cóż... może do momentu, kiedy trzymane przez Ciebie dokumenty nie postanawiają zmienić się w strzelające we wszystkie strony konfetti; gdy otwierające się drzwi biura wpuszczają... mężczyznę, z którym, ekhm, tańczyłaś, w klubie. On sam wydaje się bynajmniej nie zakłopotany, kiedy zawadiacko się do Ciebie uśmiecha. Wszystko wskazuje na to, że już niedługo będziecie mieli okazję ściśle współpracować - zakładając, iż utrzymasz zastępcze stanowisko, w przeciwieństwie do rozrzuconych papierów. Cóż... wygląda na to, iż Josh Warren, jak się właśnie przedstawił, postanowił jednak zrobić wiele, by ustalić imię pięknej tancerki. 😉  

Podejrzewam, że pewnie zaraz weźmie się w garść, to nie w jej stylu, żeby miała się nad sobą użalać. To jedna z cech, które w niej podziwiam, upór i determinacja.” 

Romanse biurowe z mocno sensualnym tłem są tym rodzajem literatury, który potrafi odstresować. “Kiedy się pojawiłeś” Sarah Jones bez wątpienia spełnia taką właśnie rolę. Choć wykorzystany przez Autorkę motyw poznania na imprezie amanta, z którym będzie się później musiało spotykać zawodowo, jest stosunkowo popularny, jego różne odcienie wciąż relaksują. Wykreowana przez Pisarkę fabuła rozgrywa się na przestrzeni ponad dwudziestu jeden dni i zdecydowanie nie brakuje w niej gorących momentów. Okazują się one podane całkiem gustownie, choć Jones nie ustrzegła się nielubianych przeze mnie manieryzmów - takich jak notoryczne wspominanie o malinowych ustach czy przeczesywaniu włosów. Jestem to jednak skłonna wybaczyć - wszak to dopiero jej pierwsza książka. Dynamice całej historii dobrze zrobiłoby z kolei nieznaczne skrócenie. Trzy tygodnie wydarzeń wyglądały raczej podobnie, przez co chwilami odczuwałam znużenie treścią. Co interesujące, ta miała jednak w sobie coś takiego (nie tylko karmel i brytyjski akcent, który wielbię 😉), iż mimo wszystko byłam niezmiernie ciekawa, jak zakończy się ognista przygoda Josha i Amelii. Wszystko wskazuje na to, iż tego dowiem się dopiero z zapowiadanego tomu drugiego - jakiego powstanie sugeruje zresztą dość dramatyczne zakończenie. W świecie literackich opowieści dla dorosłych, osadzonych w realiach wielkich korporacji to całkiem dobry debiut. Jeżeli jego kontynuacja zyska lepsze tempo, ujednolicenie nazw względem miejsca akcji, silniej odmalowane tło oraz rozwój przeżyć wewnętrznych bohaterów - myślę, iż czytelnik otrzyma świetną, pełną emocji i rumieńców narrację. Recenzowanej przyznaję 6/10 z plusem w kierunku siódemki. A kiedy się pojawiłeś, kolapsowi uległ karmelowy świat... 😉  

“Moja duma i satysfakcja z poświęconego czasu na naukę i staż powoli rośnie w siłę. Wiem, że sobie poradzę, choć czasem mój brak pewności siebie pozwala myśleć, że jest inaczej.” 

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)