Jolanta Holzer & Samuel Milewski - Takie samo światło - recenzja
Choć ponoć takie samo światło powinien dostrzegać każdy, częstokroć niektórzy widzą je zupełnie inaczej. Ludzie skąpani w mroku zauważają je za późno lub wcale - a przecież bez ciemności nie byłoby jasnych promieni; należy się nauczyć z nią współgrać. Tragiczne wydarzenia jawią się, niczym złożone z samych odcieni czerni, nieprzeniknionych niczym dusza z odmętów piekieł. Jeśli składają się w całą, następującą po sobie passę, próżno wierzyć w to, że pewnego dnia otworzy się oczy i zobaczy słońce - jasny, pogodny uśmiech na kolejny czas. A jednak zdarza się i tak. Jak ponoć o północy karta się odmienia, tak przeznaczenie potrafi zaskoczyć. Przekuć klęski w zwycięstwa i smutki w obietnicę radości. Wielokrotne odrzucenia oraz porażki transferować w miłość, a przynajmniej możliwość jej odczuwania. Światło. Pojawia się rzekomo na końcu tunelu w sekundzie napawającego przerażeniem przejścia na drugą stronę, do cienistej krainy wieczności. Jestem zdania, iż to jedna z ciekawszych przenośni - wszak przecież odbija się także w tęczówkach oczu, gdy po burzy rozpogadza się niebo, a Ty nareszcie myślisz: od teraz będzie już tylko lepiej i dobrze. Stąd właśnie światło jest metaforą i życiowego przejaśnienia, tak często wykorzystywaną w literaturze. Zdecydowali się jej użyć także Jolanta Holzer i Samuel Milewski - Autorzy poruszającej powieści “Test”, którą uznałam za piękny w poetyckości przykład literatury pięknej. Ich najnowsza książka pod tytułem “Takie samo światło” przedstawia kontynuację losów czwórki bohaterów, których życia, choć dojrzalsze, wciąż borykają się ze wspomnieniami trosk i nieszczęść oraz niepowetowanych strat dawnych dni. Obie propozycje literackie można czytać oddzielnie, ale z uwagi na ich liryczny i unikatowy charakter, zaleca się poznać obie części po kolei. Czy druga okazała się tak samo urzekającą semantyczną podróżą co pierwsza?
“W takim świetle wczesnym popołudniem przysiadł Anioł. Na kamieniu. Nie siedzi jednak tak po prostu, zamyślony czy obserwujący. Siedzi, jakby właśnie przed chwilą wylądował. Tylko na moment. (...) Skazani jesteśmy więc na domysły. Musimy stworzyć własną historię.”
Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia - przecież wtóre dla każdego z Was, a jednak dla większości zupełnie jakby pierwsze. Blizny, choć częściowo zasklepione, wciąż drażnią w zetknięciu ze zbyt krzykliwymi materiałami. Czworo wspaniałych - Ryfka, Dagmara, Szymon i Samuel - lecz dla siebie nawzajem, nie siebie samych. Jeszcze do niedawna odlegli nawet wspólnie na wszystkie możliwe sposoby. Odsuwający się na bezpieczną we własnym mniemaniu odległość, by to drugie czy trzecie nie zauważyło fragmentów niejasności. Masek. Ukrywanych skrzętnie za nimi, prawdziwych i czasem nieco nieładnych twarzy. Wieczna gra aktorska nie sprzyja budowaniu relacji, przecież zawsze wiedzieliście. A przychodzi taka chwila w życiu, iż trzeba chociaż uchylić zasłonę. Wpuścić kogoś do prywatnej ciemności, nim się w niej utonie - bo może, ale tylko może ta osoba rozjaśni ją choć małym i chwiejnym płomieniem świecy. Zapadać się w sobie da się długo - aż do zażyciowej śmierci. Krótko też się da, każde z Was ma świadomość ulotności trwania. Bywa jednak, że na zimnym, omszałym nieco, kamiennym murze na oka mgnienie przysiada Anioł. Inny, zupełnie inny, w zależności od tego, kto na niego spogląda. Ma białe i zwiewne szaty albo skąpane w smolistej czerni. Skrzydła porwane, niczym od szalejącej wichury lub nieskalane przemocą. Jego oczy odbijają światło złotym odcieniem zieleni czy pochłaniają je odcieniem ciemnego węgla. Twój jest odmienny od mojego. Tak być przecież powinno, lecz wiedzieć też trzeba, iż każdy z nich takie samo niesie najczęściej przesłanie. Wasz, ignorując otoczenie z godną podziwu konsekwencją, przedstawia milczące poselstwo: oto chwila, w jakiej każde z Was powinno nareszcie ujrzeć światło. Pozwolić sobie je zobaczyć, może odmienić przyszłość, bo nastał moment, by... czuć. Bo jest ktoś, kto się troszczy. Kto kocha i chce jak najlepiej. A niczym po burzy, po dziesiątkach osobistych tragedii, też nadchodzi pora na światłość.
“Z powodu tej piosenki i moich palców dotykających przez szorstkość jego blizn wciąż otwartych ran. I tylko kilka słów. Spróbuj. Póki możesz. Póki są, trzeba próbować. Potem będzie za późno. (...) Ja przy niej odrastam... Wraca mi chęć do życia, pomysły, moja dawna, pierwotna tożsamość. Jasność widzenia tak naprawdę też. (...) Wszystko. Tylko się przestraszyłam, że to ona, nie ja. Że bez niej nie mam ani chęci, ani radości, nic.”
Jest bar - wciąż jest ten bar, który nierozerwalnie splótł Wasze ścieżki. To w nim dziś stroicie pierwsze tak piękne, bożonarodzeniowe drzewko. Oplecione łańcuchem zaufania. Ozdobione bombkami nieśmiałych jeszcze uśmiechów. Przystrojone w setki lampek, migających nieco niemrawo, lecz coraz dzielniej. Współdziałacie i skrawek po skrawku, niczym opłatkiem, dzielicie prawdami o sobie. A później przyjdzie Nowy Rok - już nie w pojedynkę, wśród łez, żyletek czy napełniającej się wodą, czerwieniejącej wanny. Nie taki bez własnego zdania, gdy ponoć miłość wyprowadzi z krzykiem za włosy. Nie ze spoglądaniem w rozjarzone fajerwerkami niebo; w otwarte okno, z jakiego tak bardzo chciałoby się w dół na bruk z wysoka. Pary, grupa przyjaciół, wierna rodzina - z wyboru. Wiele się zmieniło, choć tak samo dużo musi jeszcze ulec transformacji, by każde z Was zyskało spokój. Pewność, że jutro nie zniknie, a na miłość... nie zawsze trzeba zasłużyć. Trudno pozwolić się kochać komuś, kto doznał tak wiele zła. Osobie złożonej z ran, jakie wciąż jeszcze czasem się otwierają, gdy nieopatrznie się je dotknie. A jednak przychodzi pora, złota godzina, w której przeszłość, choć nie milknie, ledwie już szepcze, miast krzyczeć o tym, że nie zasługujesz, nie jesteś wystarczająca, to Twoja wina. Jeśli masz przy sobie kogoś, kto cierpliwie czeka - jesteś zwycięzcą. Jeżeli tylko pozwolisz sobie to dostrzec. Ujrzeć dedykowany sobie, prywatny płomień, jaki na samym początku ledwie się tlił - a dziś, w ten wyjątkowy czas chciałby rozwiać cienie Twojej ciemności, fragment po fragmencie. Odsłonić prawdziwą Ciebie w najpiękniejszym kształcie. Czy dla każdego z Was nareszcie rozpromieni się takie samo światło?
“(...) mam Ci jeszcze / tak dużo do / niedopowiedzenia / pięć minut temu / ktoś z klepsydry / wysypał sens / zostaną mi sny / złudzenia i cisza / której nie chcesz (...)”
Podobnie jak i “Test”, “Takie samo światło” Jolanty Holzer i Samuela Milewskiego, nie jest zwykłą powieścią. Treść złożona przez Autorów z urzekających pięknem słów to literacka podróż. Wyjątkowa wyprawa w głąb uczuciowego świata bohaterów, ale również... siebie samego. Każda z postaci naznaczona jest mnogością prywatnych nieszczęść, przez co nie tylko kibicuje się im, by odnaleźli zasłużone szczęście. Spogląda się też przez pryzmat własnych doświadczeń. Za szczególnie poruszającą uważam historię Dagmary, której przeszłość właściwie utkana jest z najróżniejszych odcieni bólu. Pomimo tego, a może właśnie z tego powodu, kobieta wciąż składa się z wartości. Wszak stal musi się zahartować, a siła jest bezśmiertna. Pisarzy pochwalić należy również za to, iż tworząc kontynuację “Testu” nie zatracili pierwiastka wyjątkowości. Poszczególne narracje, jak uprzednio, oznaczone są symbolami - zamiast imion bohaterów. Językowe rewolty oraz poetyckość złożeń wyrazów w zdania nadal przywodzą mi na myśl lirykę i czarują - także często stosowanym szykiem przestawnym, jakiego jestem wielką kochanką. “Takie same światło” nie jest łatwą propozycją literacką, którą czyta się bezrefleksyjnie - bynajmniej. To wartościowa opowieść o poszukiwaniu tożsamości, szczęścia i wszystkiego, co w istocie jest w życiu istotne. Zaserwowana na złotym, pełnym zdobień półmisku - zupełnie jak ulubiona potrawa w odświętnym dniu. Przygotowywana stosunkowo długo, przez co chwilami zbyt mało dynamicznie, a jednak urzekająca tym, jak bardzo jest niezwykła. To takie treści, które opromienią wyjątkowych - może nie takim samym światłem, lecz z pewnością skrzącym się nawet w najczarniejszych mrocznościach. Dla miłośników niewtórnej literatury pięknej - 8/10.
“Odchodzimy powoli, by stopa przypadkiem nie poruszyła kamienia, który przestraszy na zawsze naszego Anioła. (...) Odchodzimy w skupieniu, bo przyszła nam do głowy jeszcze jedna, pozornie absurdalna myśl: być może on chciałby znaleźć wewnątrz siebie choć ślad naszego nieporządku.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)