Robert Foryś - Bramy Sodomy - recenzja

by - 15:43:00

„(…) wyobrażam sobie świat kierowany przez sztuczną inteligencję. (…) kontrolującą wszystko i wszystkich. Oczywiście dla naszego dobra. Czy aby na pewno? (…) Gdzie kończy się granica między zarządzaniem dla dobra człowieka, a rządzeniem nim? Kiedy człowiek staje się niewolnikiem? (…) Czy chcemy to jeszcze dostrzec?”

Książka tak wciągająca jak odcinek serialu z mnóstwem akcji i plot twistów? Robert Foryś w „Bramach Sodomy” udowadnia, że to możliwe, porywając czytelnika w pełen niebezpieczeństw katastroficzny świat, przedzielony na dwie części wysokim Murem. Pierwsza z nich – niezwykle nowoczesna, zepsuta do cna i bogata… w pieniądze, bo już od dawna bez żadnych wartości. W drugiej – różnorodny kulturowo Obóz, otoczony przez tarcze celownicze snajperów, z wojnami pomiędzy nacjami, zupełnie na wzór mafijnych porachunków. Ściśnięci na niewielkim terenie w poszukiwaniu lepszego świata obozowicze zagrażają tym za kurtyną, wciąż rosnąc w siłę i tworząc własne enklawy. A może zupełnie przeciwnie?  

 

„(…) nie jestem bez winy. Nikt nie jest. Nie w tym miejscu, u wrót Sodomy, gdzie Bóg, jakiekolwiek nadaje się mu imię, zbyt często odwraca wzrok.”

Trzy dni. Siedemdziesiąt dwie godziny. 4320 minut. Tyle dokładnie czasu otrzymałeś na to, aby odszukać syna jednej z najważniejszych osób w ulokowanym za Murem, multikulturowym Obozie – mułły Abdula Hasiba. Będący nauczycielem i interpretatorem praw oraz doktryn religijnych islamu mężczyzna jest tak naprawdę samozwańczym królem jednej z największych obozowych frakcji – arabskiej. Zdecydowanie nie jest to ktoś, z kim warto zadzierać. Kiedy więc jako porucznik policji kontrolującej teren otrzymujesz od niego misję znalezienie Muhammada, jego najdroższego potomka, poświęcasz się jej bez reszty – i bez szemrania. Nie, żebyś miał jakikolwiek wybór. Jeśli chłopak, który dosłownie rozpłynął się w powietrzu, i to prawdopodobnie na terenie mającej „na pieńku” z arabską części albańskiej Obozu, nie odnajdzie się lub – co gorsza – zostanie znaleziony martwy, nagana od zarządzającego Twoimi działaniami pułkownika będzie Twoim najmniejszym zmartwieniem. Dowodzący frakcją arabską mułła Abdul rozpęta bowiem wojnę, która dosłownie i w przenośni podpali cały świat. A ten wystarczająco chwieje się już w posadach…

„Z miesiąca na miesiąc, z roku na rok u podstawy Muru powstało samoczynne miasto. Moloch żywiący się ciałami i duszami zamieszkujących je ludzi.”

Za Murem od dawna nie dzieje się dobrze – choć oficjalnie uważa się, że powstał on, aby ochronić kulturalne europejskie narody przed najazdem „barbarzyńców”. Sztuczna inteligencja ewoluowała na wyższy poziom, ludzie stracili pracę i są utrzymywani przez państwo, jakiekolwiek wyższe wartości przestały istnieć, skoro Internet jest w stanie dostarczyć niemalże wszystko. Leki przylatują dronami, gogle VR przenoszą w inny świat, a bycie dobrym odeszło do lamusa. Po co myśleć samodzielnie, skoro robi to za Ciebie państwo w połączeniu z wirtualnością? Nie lepiej jest jednak po drugiej stronie Muru, który oddzielił od wielkich panów „gorszy sort” – imigrantów, którzy porzucili swój stały kawałek świata w poszukiwaniu miejsca nieniszczonego przez głód, brak wody czy jakichkolwiek perspektyw. Mur powstrzymał ich przed napływem na nieskalaną biedą (choć naznaczoną brzydotą poglądów) na wskroś liberalną Europę, tworząc u swoich wrót Obóz – zlepek wszystkich możliwych kultur, języków, poglądów i religii. Powstała swoista wieża Babel, w której wygrywają dawne prawa – prawa dżungli. Przetrwają najsilniejsi. Ci łebscy i rządzący twardą ręką. Obrotni, którzy będą potrafili stworzyć i utrzymać własne imperium, górując nad innymi nacjami. Jak jednak zaprowadzić chociaż względny porządek, kiedy zderzy się ze sobą tyle kultur, spośród których każda ma swoje zwyczaje i przestrzega innych zasad? Czy to w ogóle wykonalne? Tortury, samosądy, handel organami, ludźmi, ciałem, narkotykami… Jak nad tym zapanować w świecie, przy którym ten z filmów mafijnych, okazuje się niewinny?

„Przepadną prawa (…), wolność wyznania, zniknie powszechny dobrobyt i wolność słowa. Wspaniałe budowle, autostrady i szybka kolej zniszczeją i rozpadną się, tak jak przepadły rzymskie akwedukty, areny i całe miasta. Nastąpi regres cywilizacji (…).”

Nawet Ty, choć przecież jesteś przedstawicielem policji, śledzącej każdy ruch obozowiczów, nie nazwałbyś siebie kryształowym. Każdy ma swoją cenę. Za odpowiednią, jesteś w stanie przemilczeć fakt, że Albańczycy znowu przerzucili za Mur sporą ilość nielegalnych substancji czy że Arabowie sprzedali nieletnich do europejskich burdeli. Wszystko, co złe, ma się bowiem bardzo dobrze – zarówno za ścianą, jak i przed nią. Różnią się tylko opakowania, w których szpetota tego świata zostanie ukryta. Istnieje jednak również pewna nieprzekraczalna ściana. Odpryskujący z niej brud oblepi Cię na zawsze – być może sprawiając, że w końcu powiesz sobie dość. Ale cóż znaczy zdanie jednostki? Póki co, oprócz misji zleconej przez mułłę, masz jeszcze jedną: pod żadnym pozorem nie dać się zabić. Nie wiadomo która z nich okaże się trudniejsza…  

„Tu, w Obozie, nic nie jest oczywiste i proste.”

Robert Foryś jest Autorem 16 książek, a ja – co przyznaję ze wstydem – nie miałam dotychczas okazji zapoznać się z żadną z nich. Sięgając po „Bramy Sodomy” nie wiedziałam zatem do końca, czego się spodziewać. Przedstawiona w nich historia porwała mnie jednak już od pierwszych stron, wciągając w wir naznaczonych katastrofizmem wydarzeń, niezliczoną ilość niebezpieczeństw i zagrożeń militarnych oraz akcję, która nie pozostawia ani chwili na oddech (och, jakże ja to uwielbiam!). Fabuła skojarzyła mi się nieco z doskonale skrojonym serialem „Fauda”, choć po lekturze całej książki muszę przyznać, że jest nasączona zdecydowanie większą dawką fantastycznej wizji (choć… gdyby się tak nad tym zastanowić, może nie do końca; co niektórzy rzuciliby pewnie nieśmiało, że… bardziej profetycznej). W powieści mnóstwo jest mądrych i celnych zdań, opowiadających o upadku wartości; chorobie, toczącej Europę już od dawna i czyhających na nas zagrożeniach. Widzę w niej dwa nieznaczne minusy: z rzadka powtarzanie tego, co zostało powiedziane już wcześniej oraz nietolerowalne dla mnie zdrobnienia (majteczki, staniczek, gorzałka…). Wróćmy jednak do plusów, które tu dominują. Nierealność opowieści pana Roberta ściśle splata się z rzeczywistością i powoduje u czytelnika wiele przemyśleń. Trafne poglądy czynią rollercoasterowy crossover z mnóstwem przygód i akcji. W jednym z jego wagoników zasiadają wplecione tu i ówdzie historyczne smaczki, potwierdzające miłość Autora do tej dziedziny. Dynamiczne losy głównego bohatera przenoszą czytelnika w niebezpieczny świat operacji i reakcji, od którego trudno się oderwać. To powieść przygodowa z nutą post-apo, kryminału i fantastyki idealna dla wszystkich tych, którzy nie cierpią nudy i stagnacji oraz uwielbiają uciekać przed śmiercią w fikcyjnym, choć wcale nie tak nierealnym, jak mogłoby się wydawać, świecie, pełnym zagrożeń, które wyskakują zewsząd niczym tak zwane „jump scare’y” w horrorze. „Bramy Sodomy” to taka propozycja, w której można przepaść bez reszty. 8/10

„A skoro nauczyciele są zepsuci, to jacy mają być ich uczniowie?”

„Tak to już bywa z małymi i większymi grzechami – trzymają się w cieniu, by dopaść Cię w chwili słabości.”

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)