Ruth Mancini - Na krawędzi - recenzja

by - 18:14:00

„- Nie wiem od czego zacząć.

- Zacznij od początku.”

Oddanie niedźwiedziej przysługi prawie zawsze kończy się tak samo: chcesz postąpić dobrze, ale koniec końców Twoje działanie okazuje się mieć opłakane skutki, tudzież… wychodzi jak zwykle, czyli nie najlepiej. Z pewnością wie o tym Tate – oskarżona o popełnienie morderstwa na żonie kochanka bohaterka thrillera „Na krawędzi”; powieści z mistrzowską rewoltą emocji żywionych przez czytelnika względem występujących w niej postaci. Opowieści o tym, że nie ma winy bez kary, a historia zawsze zatoczy koło z właściwą sobie dozą konsekwentnie sprawiedliwej ironii.

 

„- Dobrze. Dobrze, powiem Ci. Powiem Ci wszystko.”

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Już za moment gonitwa za zbyt drogimi prezentami i wojny zakupowe, których wynikiem będzie zrobienie irracjonalnych zapasów jedzenia, wystarczających dla pułku wojska na co najmniej trzy miesiące. Raniące oczy, migające kolorowo w różnej częstotliwości światełka będą rzucać blaski na domowników, składających sobie właśnie identyczne jak co roku, nie do końca szczere, życzenia. Standardowy zestaw pytań wujków i babć zagłuszą kolędy lub (w wersji bardziej drastycznej) popo-podobne piosenki świąteczne. Obowiązkowej, choć nijak niepasującej do karpia, popijawy również nie może zabraknąć. Zgroza. Chociaż chwila… przecież u Ciebie to wszystko nigdy się nie wydarzy. Od lat nie utrzymujesz kontaktów ze swoim odnoszącym gigantyczne sukcesy w różnych branżach rodzeństwem, o reszcie rodziny nie wspominając. Twój grudzień w tym roku będzie jednak wart zapamiętania; odtwarzania aż do końca życia. Wszakże nie każdy może na dwa tygodnie przed Wigilią zostać oskarżony o popełnienie morderstwa.

„Słuchaj, nie potrafię tego wszystkiego wyjaśnić. Nie wiem jak, ani dlaczego się to zdarzyło. Cóż, mam pewną teorię, ale jest… trochę szalona. Jest… jest dość nietypowa.”

Jako tymczasowy pracownik placówki bankowej, będący w istocie „przynieś, wynieś, pozamiataj i napraw znowu niedziałającą kserokopiarkę”, nie do końca odnajdujesz się na firmowej Wigilii. Cóż miałaby robić wśród zadufanych w sobie mistrzów finansjery niespełniona zawodowo aktorka? Obecność zaliczona, kieliszek wina wysączony, zrobił swoje – może odejść, pora odetchnąć świeżym powietrzem. To, które Twój szef wydychał w trakcie udawania, że jest nie tylko angielskim wilkiem z Wall Street, ale i mistrzem karaoke (przy czym to drugie jedynie we własnym mniemaniu) po wypiciu morza alkoholu, szybko zaczęło Cię dusić. Wyszłaś na położony na dwudziestym piątym piętrze wieżowca taras, aby w spokoju wypalić papierosa. Niestety nie było Ci to dane. Wpadłaś w przerażenie, zauważywszy znajdującą się na jego krawędzi postać – chwiejnie balansującą pomiędzy granicą życia i śmierci. Nieśmiało próbujesz wciągnąć będącą niedoszłym samobójcą kobietę w rozmowę i udowodnić jej, że Twoje życie jest równie imponującym pasmem porażek co jej. Wszystko można odwrócić bez podejmowania aż tak drastycznych kroków. Puste słowa, czcze bajanie – a jednak skuteczne. Schodzicie z tarasu razem, tocząc zgoła oryginalną przepychankę o to, czyja egzystencja jest bardziej beznadziejna. Wybieracie się do baru na kilka drinków. Wymieniacie się sekretami (dzielisz się nawet tym o obsesyjnej miłości, którą żywisz względem żonatego szefa) oraz numerami telefonów. Helen zaś ma już pewien plan… Kiedy go zrozumiesz, z pewnością zastanowisz się, czy nie lepszą opcją byłoby pozostawienie nieznajomej samej sobie – nawet jeżeli pędziła właśnie na spotkanie z kostuchą.

„Był wszystkim, czego się bałam, i wszystkim, o czym próbowałam zapomnieć.”

Niespodziewany telefon o późnej porze. Wizyta w biurowcu, która wcale nie powinna mieć miejsca. Mający długość dwudziestu pięciu pięter lot z samego szczytu wieżowca. Czy spadnięcie z niego naprawdę trwa tylko mgnienie oka? Czujesz się jak Ikar, pędząc ku twardemu podłożu, czy jednak nie zdążysz nawet o tym pomyśleć? Trzask pękających kości. Plama krwi. Śmierć na miejscu. Gdybyś nie odebrała połączenia od Helen, kobieta wciąż by oddychała, a Ty nie byłabyś podejrzana o jej zabójstwo. Gdybyś…

Tylko że to wcale nie jest Helen. Tylko że to nie byłaś Ty. Tylko że to wszystko nieprawda. To wszystko iluzją jest. Spleciony w holenderski splot miraż z kłamstw. Najważniejsza rola aktorska w Twoim życiu. Czy zgarniesz za nią Oscara? Stawka jest wyższa nawet od gaży samego Adama Sandlera. Tylko że… to wcale nie jest komedia, choć egzystencja często ją przypomina.

„- Jesteś w tym dobra.

- Dobra w kłamaniu?

- W udawaniu. W wymyślaniu scenariuszy. To ta ukryta w Tobie pisarka.”

Dotychczas nieznana mi angielska pisarka Ruth Mancini wykreowała powieść od której nie można się oderwać ani na chwilę. Świetnie skonstruowaną intrygę, niezliczoną ilość dobrze osadzonych w fabule plot twistów i ich kompletną nieprzewidywalność uprzyjemniają krótkie rozdziały, dodające dynamiki na mistrzowskim poziomie. Dodatkowym plusem jest niebanalność podania – część historii to opowieść głównej bohaterki, kierowana do naprędce zatrudnionego prawnika, co sprawia, że lektura jest wielowymiarowa. Oryginalna. Niesztampowa. Uczucia czytelnika względem oskarżonej (słusznie czy nie?) o popełnienie morderstwa Tate zmieniają się niczym w kalejdoskopie. W jednej chwili masz ochotę rzucić ją wygłodniałym psom na pożarcie, aby minutę później jej współczuć. Chwilę potem – podziwiać; i klaskać kilka rozdziałów dalej. Na szczególne uznanie w tym znakomitym thrillerze z dużą dawką kochanej przeze mnie niszy thrillera prawniczego, zasługuje również mnogość właściwych temu gatunkowi motywów: podstępy, knowania, genialnie zaplanowana zbrodnia, nadużywanie pozycji czy nerwica natręctw sprawiają, że książka emocjonuje jeszcze bardziej. Samej, pociągająco mrocznej, fabule powieści przyznałabym lekką ręką porządne 9/10. Polskiemu wydaniu niestety jestem zmuszona odjąć punkt z oceny. O ile jeszcze nad powtórzeniem słowa „T-shirt” na samym początku, w dwóch następujących po sobie zdaniach oraz użyciem dopuszczalnej w grach „naczelniczki” czy „psycholożki” (żeby nie napisać: loszki) mogłabym przejść do porządku dziennego, o tyle deprecjonująca ten zawód i budząca jedynie pobłażliwy śmiech „detektywka” (czyż pani detektyw nie wybrzmiewa odpowiednią estymą?), odejmująca profesji powagi „adwokatka” czy (o zgrozo, oczu kąpiel, szukam egzorcysty!!!) „świadkini” to dla mnie feminizmy absolutnie niedopuszczalne. Kaleczeniu języka tak abstrakcyjnie nienaturalnymi formami wyrazów zawsze będę mówiła NIE. Zarówno Word, jak i notatnik w moim szanownym 🍏 buntują się na widok tych tworów. Skądinąd słusznie. Niesnaska ta nie zmienia jednak faktu, że Ruth Mancini stworzyła przesmacznie finezyjno-fantazyjny thriller. Avi rapuje: „Talerzy rozbitych jak w Roswell, przyciągania wszystkiego co złe. / Ciągłych zabaw cudzym kosztem (…)”, opowiadając o dorosłości w „Małym Księciu”. Niejako pokrewnie, Autorka z kolei rzuca fałszywymi oskarżeniami w kolejnych bohaterów swej powieści - zupełnie jak zastawą latającą w napadzie gniewu. Kiedy, choć rozbite na milion pozornie nieprzystających do siebie kawałków, tworzą finalnie (posklejaną, lecz dalej sensowną) całość, czytelnik może stwierdzić dwie rzeczy. Pierwsza: ta książka gwarantuje doskonałą rozrywkę, kapitalnie „wodząc za nos”. Druga: Mancini potrafi w thrillery! I to jeszcze jak – zważywszy na fakt, że „Na krawędzi” to jej fenomenalny (!) debiut. Och tak, brnijmy w to dalej! No i może jeszcze trzecia: rzucanie talerzami od teściowej, prawdopodobnie wykonanymi z porcelany na początku ubiegłego stulecia, jest złe. Dobrze, że w przypadku tej lektury nie trzeba robić tego z frustracji – bo szkoda. 😉 8/10

„Zabłysła w niej iskierka nadziei, jak zawsze gdy myślała o książce, którą chciała napisać, o książce, na którą tak bardzo brakowało jej czasu.”

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)