Natalia Kalisiak - Żółty tulipan - recenzja
Bukiet kwiatów, będący wyrazem największej i najszczerszej miłości oraz pamięci - darowany z okazji lub przesłany po prostu, aby przekazać bez słów: myślę o Tobie, jesteś dla mnie ważna. Sto dwadzieścia róż - za każdy z miesięcy, by podkreślić wzniosłość dziesiątej rocznicy związku. Tyle mieczyków, ile liczysz sobie lat, w celu dostojnego zaakcentowania liczby urodzin. I wreszcie jeden tulipan, będący znakiem; symbolem wydarzenia, jakie zdeterminowało całe Twoje życie. Płynąca z przeszłego wspomnienia radość czy przekleństwo, burzące skrzętnie kreowaną rzeczywistość?
“Tak bardzo Cię przepraszam, że nie kochałam Cię tak, jak powinnam...”
Thriller domestic noir - mój dom; naturalne środowisko, złożone z tysięcy przeczytanych książek. Matecznik, do którego zawsze wracam niczym z najdalszych podróży (“a te niespodziewanie mogłyby się przedłużyć... mogłyby, przecież nie chciałbym...”). Gatunek niemający przede mną żadnej tajemnicy, wciąż jednak zgłębiany wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu nowych, nieoszlifowanych jeszcze diamentów do odkrycia. Rzadkich kamieni, jakie wyłonione z mroku prezentują zupełnie inny obraz wszechświata. Czy takim klejnotem okazał się debiut jednej z bookstagramowych Recenzentek, której działalność obserwuję od kilku lat? Tak jak nie mam litości dla wrogów wolności, tak nie przejawiam jej również dla znajomych, postanawiających pewnego dnia znaleźć się po drugiej stronie lustra i chwycić własne pióro. Moją domeną niezmiennie pozostaje szczerość. Z szacunku dla czytelników, współtworzących profil Thrillerly, którym nie wyobrażam sobie polecić czegoś, będącego w moim mniemaniu stratą czasu. Przede wszystkim również z uwagi na dobro autorów. Wierzę, że poparte argumentami rzetelne recenzje bogate we wskazówki są w stanie sprawić, iż każda ich kolejna historia będzie barwniejsza. Czy jednak “Żółty tulipan” potrzebuje większej ilości kolorów?
Jak wiele zła musi się wydarzyć w życiu człowieka, by ten próbował przykryć swoją rzeczywistość całkowitym przyćmieniem jaźni; wytłumieniem postrzegania świata na tyle, by jego kontury pozostawały nieustająco rozmyte? Zaprogramowana niczym robot - śniadanie, sprzątanie, obiad, pranie, kolacja, uśmiech dla męża, kiedy ten wróci z pracy. Utkwienie wzroku we włączonym telewizorze, by Aleks nie zauważył, że Twoje spojrzenie jest rozbiegane nieco bardziej niż powinno. Przecież regularnie chodzisz na spotkania grupy wsparcia i robisz wszystko, aby dotrzymać danej towarzyszowi życia obietnicy – nie będziesz już dłużej topić się w uzależnieniu od antydepresantów. Kim jest ten zaniedbany wrak kobiety, którym się po nich stałaś? Kto tak rozczochrany, przygaszony i nieobecny patrzy na Ciebie w lustrze? Jednak najważniejsze pytanie, zazwyczaj niezadawane z obaw brzmi: dlaczego taki się stał? Odpowiedź mogłaby się okazać zbyt przerażająca, a Ty masz już dość strachu. Nie chcesz dłużej znosić również karcącego i – co gorsza – rozczarowanego wzroku męża. Tego statecznego i szanowanego przez wszystkich mężczyzny, który zresztą ich zdaniem pozwolił Ci się odbić od całkowitego dna. Dał Ci stabilne życie, dach nad głową, a przy tym otoczył opieką wówczas, gdy najbardziej tego potrzebowałaś. Znosił humory, wahania nastrojów i szaleństwa, kiedy tak bardzo brakowało Ci przyjmowanych w pewnym momencie w zatrważającej ilości tabletek. Wybawcy odmieniającemu psi los należą się jedynie podziw, respekt i choć próba odwzajemnienia miłości. Powtarzasz więc sobie w kółko “kocham swojego męża” i robisz wszystko, by wypadało to jak najbardziej prawdziwie. Również wtedy, kiedy sięgasz po zakamuflowany w łazience woreczek z antydepresantami. Jeszcze tylko jedna. Potem przywdziejesz maskę choć odrobinę zorganizowanej pani domu i zasiądziesz na kanapie obok Aleksa. Zapytasz, jak minął mu dzień. A później, razem z niedopracowanym makijażem, zmyjesz z twarzy maskę na sekundę przed niespokojnym snem. Czy to dobra codzienność? Kto pytał? Jedyna, jaką znasz.
“Przecież mi się to nie śniło. Ktoś stał pod naszym domem, patrzył wprost na mnie i zostawił na ogrodzeniu żółtego tulipana. To byłeś Ty.”
Z powodu obecnego stanu zdrowia, przebywasz na zwolnieniu lekarskim, które najpewniej przedłuży się na wiele kolejnych miesięcy. Nie tęsknisz nawet aż tak bardzo za byciem nauczycielką, choć lubiłaś tych wszystkich niedoskonałych łobuzów, przeżywających właśnie barwną i mniej lub bardziej zbuntowaną młodość. Ich obserwacja wtłaczała do Twojego życia tak ceniony kiedyś element nieprzewidywalności. Ten wróci do Ciebie szybciej niż myślisz - choć pod kompletnie niespodziewaną postacią. Oto pewnego dnia przeprowadzacie się do wiktoriańskiego domu poznanych chwilę temu znajomych, którzy akurat szukają najemców całego górnego piętra. Para jawi się jako podobna do Was, a przy tym jest aż nazbyt zaskakująco życzliwa. Upatrujesz w tym pierwszej od wielu lat szansy na przyjaźń. Rodzi się powoli i bardzo nieśmiało akurat w chwili, w jakiej najmroczniejsza przeszłość postanawia się o Ciebie upomnieć. To on. Choć to niemożliwe, wiesz to na pewno – widzisz go ze swoich nowych okien. Stoi nieruchomo, okutany w czarną bluzę z kapturem i wpatruje się wprost w Ciebie. Zanim zdążysz zareagować i zbiec na dół, odchodzi pozostawiając znak nie do pomylenia z żadnym innym - żółtego tulipana. Od tej pory kwiat jest wszędzie. Za wycieraczką samochodu, na podwórku, w sklepie podczas zakupów. Naprawdę tam tkwi, czy dostrzegasz coś, co Twój na powrót otumaniony mózg chce sobie wizualizować? Dlaczego akurat teraz, kiedy spokój zaczął spływać na Ciebie względnymi kaskadami? Przecież to nie może być on, ten jedyny. Pragniesz tego i jednocześnie się boisz, bo to fizycznie niemożliwe. Ale ten tlący się i niedający ugasić płomień diabelskiego ognia podszeptuje Ci, że może jednak, jakimś cudem... Jakim? I w ogóle... co? Nie pamiętasz, jak zakończył się wczorajszy wieczór. O czym rozmawiałaś z mężem. Naprawdę wyszłaś, a może przespałaś cały dzień na kafelkowych łazienkach? Znów kupiłaś tabletki, choć obiecałaś sobie być czysta? Na płatkach żółtego tulipana widziałaś... rdzawe plamy. Krew, jesteś pewna. Mrok. Kanarkowy kwiat. On. Ten jedyny wrócił. Musisz tylko... jeszcze jeden, ostatni raz go odnaleźć.
“To, że pojawiasz się w okolicy, kiedy o Tobie pomyślę. To, że podrzucasz mi żółte tulipany. Przez chwilę ogarnia mnie myśl, że wróciłeś po mnie, choć to niemożliwe.”
Książka Natalii Kalisiak jest niezwykle estetycznie wydanym debiutem – inna niż standardowa czcionka, cienie kwiatów na poszczególnych stronach... tego rodzaju małe detale dopracowania zawsze robią wrażenie. Wykreowana przez Autorkę fabuła początkowo toczy się statecznie i niespiesznie, by z każdą kolejną stroną nabrać odrobiny rozpędu, a finalnie toczyć się szaleńczym tempem, które znajduje na dodatek bardzo niespodziewanie tragiczny finał - taki, jakie cenię sobie najbardziej z uwagi na podobieństwo do greckich sztuk antycznych. Wszystkie wątki zostają połączone, co zdecydowanie należy pochwalić - w pierwszych książkach pisarzy niestety często obserwuje się, że ta czy inna nić nie pozostaje odpowiednio umiejętnie wpleciona do wzoru. Kalisiak w swoim thrillerze skupiła się przede wszystkim na pełnej niepokoju atmosferze (zbudowana na wysokim poziomie) oraz niebezpiecznych i zakłamanych relacjach pomiędzy bohaterami, których kreacja wypadła bardzo realistycznie. Zabrakło mi właściwie tylko jednej rzeczy – namalowania słowem miejsca akcji. Czytelnik wie bowiem, że postaci są na spotkaniu grupy wsparcia, spacerują po parku lub mieszkają w domu, ale tło to okazuje się dość słabo zarysowane. Konkretne umiejscowienie fabuły dodałoby całości więcej wielowymiarowości i zakotwiczenia we wskazanym “gdzieś”. Nie jest to jednak do końca wada, bo przywodzi mi na myśl właśnie słowny teatr kilku aktorów. Minusem jest za to wybijające z rytmu rozbijanie wyrazów myślnikami i przerzucanie reszty słowa do kolejnej linijki. Co do kwestii językowych - starannie. Dopatrzyłam się aż jednej literówki. Dostrzegalny jest fakt, że Natalia starała się nanosić na strony krótkie, proste zdania - jednocześnie dodające dynamiki, ale też czyniące ten debiut w pełni bezpiecznym. Osobiście chętnie widziałabym większą ilość semantycznych zabaw, ale to jedynie moje zwichrowanie. “Żółtego tulipana” chwyciłam w opazurzone elegancko dłonie jednego wieczoru i tego samego go skończyłam - bo summa summarum to po prostu dobry, poprawny thriller. Już nie mogę się doczekać, co Autorka skroi swoim zarówno kolegom po fachu, jak i czytelnikom następnym razem. 7.5/10
“Niczego mi nie brakowało. Z pozoru. Nie potrafiłam jednak być szczęśliwa. Nie potrafiłam zapomnieć o Tobie. I to mnie zgubiło...”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)