Max Czornyj - Uwierz jej - recenzja

by - 11:53:00

Nikt prezentując wielopłaszczyznową, nęcącą i skłaniającą do refleksji kawalkadę odcieni szarości, znajdujących się pomiędzy bielą oraz czernią i prowadzących do nieuchronnych tragedii, nie wciela się tak rzeczywiście w kreowane przez siebie sylwetki psychopatów co Max Czornyj. Nie bez powodu z ogromną dumą noszę tytuł jego naczelnej psychofanki, który mogłabym przywdziewać jak koronę. Prawdziwie naznaczający przeszłość zbrodniarze wojenni, fikcyjni mordercy, stający w szranki z niebanalnie namalowanymi słowami funkcjonariuszami policji, nieoczywiste trybiki machiny sądowniczej i najbardziej zawiłe zagadki kryminalne... Uważnie zwichrowany fan zada pytanie: czego brakuje w tej plejadzie mrocznych osobliwości, by Autor niezmiennie dzierżył miano króla polskiej literatury spod ciemnej gwiazdy. Nie będzie jednak zmuszony udzielić na nie odpowiedzi, jako że - wykonując kolejny, pełen klasy ukłon w jego stronę, Pisarz przybywa z nią sam. Otwierająca pole do rozmyślań, uosobiona czerń tym razem prowadzi pod rękę bohaterkę, której złożony charakter nie pozwala na zero-jedynkowe ocenienie charakteru poczynań. W “Uwierz jej” Czornyj ponownie próbuje plastycznie udowodnić tezę głoszącą, iż nikt do końca nie rodzi się godnym potomka Lucyfera psychopatą - a czynią go nim dopiero kolejne doświadczenia, wydarzenia i powodujące zamarcie w niemym przerażeniu okoliczności podarowane przez niełaskawy los. Nawet pozornie niewyjaśnialne zło każdorazowo ma gdzieś swój zaczątek; umocowanie w rzeczywistości, swoisty punkt sprzężenia zwrotnego, makiaweliczną genezę. Uchylając ronda kapelusza, thrillerowy Arbiter Elegantiarum dualistycznej sceny polskojęzycznej literatury, szafuje emocjami czytelnika, szachuje i mrozi. Przede wszystkim jednak obrazuje umowność oceny działań postronnych, którzy zawsze w pewnym stopniu pozostaną niezapisaną tablicą. Maybe that’s better? 

“Najczęściej jesteśmy w życiu tym, kim czyni nas los, a nie tym, kim chcemy być.” 

Jakie jest prawdopodobieństwo, że nielubiany przez Ciebie dźwięk dzwonka do drzwi zacznie rezonować w czterech ścianach zazwyczaj będącej oazą spokoju lecznicy akurat wówczas, kiedy będziesz stała nad zwłokami? Gdyby pokusić się o obliczenie rachunku prawdopodobieństwa - z pewnością okazałoby się, iż nader niewielkie. Cóż... chyba, że uwzględniłoby się fakt, iż masz na imię Antonia, a Los sprezentował Ci najgorsze z możliwych kart do wykorzystania w życiowej rozgrywce. Motto masz jedno: jeżeli może być gorzej, z pewnością będzie. Jeszcze przez chwilę spoglądasz na trupa na podłodze, zanim pójdziesz sprawdzić, kim jest gość natrętnie wystający za drzwiami Twojego znachorskiego świata. Podziwiasz dzieło? Wpadasz w stupor? Czytelnik na razie nie zna Cię wystarczająco dobrze, zatem w tym momencie duma z pewnością, że umierasz z nerwów, drżą Ci dłonie, oddech jest niespokojny, a umysł podsuwa obrazowe sceny aresztowania i dożywotniego pozbawienia wolności za morderstwo. Myli się - lecz o tym przekona się dopiero za kilka ważkich uderzeń serca. Organu, będącego ważną częścią Twojego ciała, który jednak nigdy nie miał udziału w odczuwaniu jakichkolwiek emocji. Jesteś z nich wyprana – a może tylko wyczyszczoną przez wszystko, co od najmłodszych lat stawało się Twoim udziałem. Niczym przewracające się niepowstrzymanie kostki domina; jedno wydarzenie następujące po poprzednim, spośród których każde potęguje tragiczną nicość kształtującej się osobowości. Nie trzęsiesz się więc nad martwym mężczyzną. Nie musisz nawet korygować mimiki twarzy, bo ta wiecznie jest niewzruszona. Zmierzasz pewnym krokiem do drzwi i nie okazujesz się przesadnie zszokowana, kiedy widzisz za nimi policjanta. Przecież tak właśnie wygląda Twoje kulawe szczęście w praktyce. A tak właściwie... wiesz, że odwiedzający puści Ci płazem wszystkie uczynki. Nikt nie odmawia Antonii. Kobieta psychopata. Ty w pigułce lub jedynie skrzętnie rozgrywana kreacja? Ty – nie Ty... a oto Twoja opowieść, na którą nareszcie nadeszła wiekopomna chwila.  

“Scena. Obraz wyobraźni i rzeczywistości. Mogłabym opisywać je z rozmaitymi szczegółami, gdyż utkwiły mi w mózgu na zawsze.” 

Reminiscencje stworzonej, a nie zrodzonej. Pierwsze zabójstwo - nieumyślne, a jednak w oczach tego, który powinien bronić, oskarżające. Dzieciństwo wypełnione strachem, beznadzieją, nieczekaniem na nic... bo jeżeli cokolwiek nadchodziło, nie było tym, winnym przypadać w udziale kilkulatce. Brzęk pustych butelek, smak kleju uciszającej taśmy na ustach. Dziecięca dorosłość, dotkliwie nie w punkt. Późniejsza rewolta w postaci znalezienia się pod opieką siostry tego niezasadnie zwącego się ojcem i pierwszy, będący zarazem ostatnim, jasny element w Twoim życiu: Dżokej. Niepełnosprawny syn ciotki Estery, od wielu lat trzymający Cię w jako takich ryzach normalności. Chłopiec po wsze czasy uwięziony na wózku, zamknięty w chorym ciele, zatrzymany w czasie i przestrzeni. Wymagający ciągłej opieki, a mimo to – a może właśnie dlatego – drogi Ci od chwili, w jakiej go poznałaś. Gdybyś rozumiała uczucie miłości, pewnie stwierdziłabyś, że to właśnie względem chłopca je żywisz. Nie sposób się temu dziwić - dwójka odrzuconych przez świat, wybrakowanych przez przeznaczenie, skrzywdzonych życiem odmieńców, dla większości mogących właściwie przestać istnieć... bo i cóż to za strata? Cyniczne, podłe i okrutne, ale to zdradzającymi taką narrację spojrzeniami obrzucają Cię mieszkańcy Sopotu, kiedy w szaleńczym pędzie pchasz wózek Dżokeja po molo, udając, że nie dogoni Was nawet wiatr. Próżno szukać odpowiedzi na pytanie, kim byłabyś bez niego. Jeszcze trudniej – jak szara byłaby jego egzystencja bez Ciebie, gdyby nie zawiłe koleje losu. Gdyby... Jakby... Jeśli... Każdy z przeszłych punktów zwrotnych, choć złożył się na “teraz”, stanowi inny fragment układanki, jakiej pełen obraz przypomina starożytną tragedię. Może... Co, jeżeli... To nieistotne.  

“To jakby pisać wiersz miłosny po niemiecku. Po prostu niemożliwe.” 

Dziś jest wózek inwalidzki z mężczyzną siłą wcielonym w ciało bezwładnego dziecka i dumnie trzymająca jego rączki psychopatka. Antonia, której nigdy jednoznacznie nie ocenisz... Eteryczna zjawa z pogranicza pory, kiedy dzień rozmywa się w noc, a biel w mglistość szarości. Być może również kobieta, której nie uwierzysz, kiedy opowie Ci swoją przerażającą historię... 

Nazywam ją mocą (...). Czy to dar, instynkt, czy raczej wiedza podszyta umiejętnością robienia show?” 

Będąc dobrym autorem thrillerów i kryminałów, można wykreować postać psychopaty w spódnicy, która będzie dokonywała kolejnych morderstw z odzwierciedlającym czystą przyjemność uśmiechem szaleńcy. Dla artystów pokroju Maxa Czornyja, byłaby to jednak koncepcja zdecydowanie za mało skomplikowana. Przed Tobą z “Uwierz mi” wyłania się zatem Antonia o milionie twarzy, spośród których każda prezentuje jedno oblicze, wymykające się ramom możliwych kwalifikacji. Czyny przestępcze splatają się w dusznym uścisku z przytłaczającą refleksyjnością, a doświadczane tragedie rzutują na nieoczywiste wybory. Mrożące krew w czytelniczych żyłach, skrajnie smutne sceny, kontrastują z... wstawkami tak nasączonymi odcieniami czarnego poczucia humoru, że aż powodującymi u mnie opętańcze wybuchy śmiechu (szanowny Autorze, mam nieodparte wrażenie, że znałeś mnie w latach szkolnych...). Trzeba reprezentować sobą pewien poziom zwichrowania, by bawić się przy nich aż tak dobrze, ale... finalnie i tak okazuje się, iż była to radość przez łzy, bo doskonale zrównoważona wręcz upajającą ilością beznadziei. Jak na Króla zbrodniczych historii i słów przystało, Czornyj wplata w fabułę również ironiczne dykteryjki na tematy politycznych absurdów, feminazizmów czy... własnej twórczości. Znać Mistrza, bo w tego rodzaju artystyczne zagrywki potrafi zapewne promil autorów tak niewielki, że przekraczający znacznie moje umiejętności matematyczne. Smakując standardowe, wieńczące powieść “fade to black”, wtulam się w posłowie. Niezdziwiona nim wcale, również żywię nadzieję, że będę miała kolejną okazję, by wdać się w trzymający w nieustającym napięciu, mroczny romans z Antonią. Bo tak jak naszej literaturze potrzeba wirtuozów pokroju Czornyja, tak książkowi szaleńcy pragną wielowymiarowych bohaterów na wzór Antonii. 9/10 

“Miałam świadomość tego, co może się wydarzyć, ale igranie z losem sprawiło mi radość. A co by się stało, gdyby puścić wszystko z dymem?” 

Dokądś trzeba uciekać myślami, prawda? Każdy ma swoje odskocznie i tajne korytarze wyobraźni lub wspomnień. Wspomnienia są łatwiejszą ucieczką od fantazjowania.” 

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)