Magdalena Witkiewicz - Jeszcze się kiedyś spotkamy - recenzja
Czy warto latami czekać na osobę, którą się pokochało? Czy tego rodzaju poświęcenie nie jest zbyt wielką ofiarą? Może lepiej o wszystkim zapomnieć i rzucić się wir życia, zamiast odliczać mijający czas przesycony tęsknotą i samotnością? Odpowiedzi na takie pytania każdy znajdzie w głębi serca. Dla jednych wzorem będzie Penelopa, niezmiennie wyglądająca Odyseusza przez prawie dwie dekady, pomimo roztaczanych przed nią blichtrów związanych z ponownym zamążpójściem.
Inni wybiorą odmienną ścieżkę, uznając, że najważniejsze jest chwytanie okazji, które podsuwa życie, a nie rozpamiętywanie minionych chwil szczęścia i jałowe trwanie w wierności, z której nic wartościowego tak naprawdę nie jest w stanie się wyłonić. Dwie odmienne postawy tak od siebie odległe, jak różne są ludzkie charaktery i podejście do istoty człowieczego losu. Jedna, dla której miłość i stałość są najwyższą wartością; druga twierdząca, że najważniejsze jest „tu i teraz”, a bierne oczekiwanie na ponowne pojawienie się wybranka jest pozbawione sensu.
Na domiar złego, upływ czasu nieuchronnie zmienia każdego człowieka i jego pojmowanie świata oraz podejście do życia - przecież wszystkie wydarzenia odciskają niezatarte piętno. Ten, który był darzony miłością, po wielu latach nieobecności może objawić się jako ktoś zupełnie obcy, nieprzystający już do obecnej rzeczywistości. Stanie się wtedy przed świadomością, że tak naprawdę pielęgnowało się w pamięci jedynie wyobrażenie ukochanej osoby, a nie jej prawdziwy obraz, który okazał się rozczarowujący.
Kiedyś trwanie w wierności na przekór wszystkiemu było wręcz naturalną postawą. Obecnie tego rodzaju „staroświeckie” zachowanie kwitowane jest co najwyżej lekceważącym wzruszeniem ramion. Czy na pewno słusznie? Czy w pędzącym tak szybko do przodu świecie ludzie nie zatracili cząstki własnego człowieczeństwa i nie stali się zbyt wygodni, niezdolni do trwałości, która cechowała poprzednie pokolenia? Na te pytania próbowała znaleźć odpowiedź Autorka recenzowanej książki. Czy jej się to udało?
„Młodzi ludzie uwiecznieni na kliszy u progu najbardziej tragicznego wydarzenia dwudziestego wieku. W ich oczach nadzieja na dalsze beztroskie życie. Na miłość, rodzinę, dzieci... przyszłość pełną blasku i szczęścia.”
Jesteś młodą kobietą u progu dorosłości. Tej, która wreszcie pozwoli na życie według swoich zasad i zgodnie z wyśnionymi oczekiwaniami. Czekaliście na ten moment wszyscy – Ty - Adela, Twoja żydowska przyjaciółka Rachela i jej niemiecki ukochany Joachim, Twoja miłość – Franciszek oraz jego najbliższy druh Janek, nieprzytomnie w Tobie zakochany, jednak nieprzekraczający jasno ustalonej granicy i zdający sobie sprawę, że Twoje serce jest już zajęte. Wszystko zmieniło się 1 września 1939 roku. Świat, który znałaś, runął Ci na głowę i zrozumiałaś, że nic już nie będzie takie samo. Wkrótce na ulicach Grudziądza, będącego Twoim rodzinnym miastem, rozległ się donośny stukot obcych żołnierskich butów, a część Polski, w której mieszkałaś, włączona do III Rzeszy. Szybko zaprowadzono niemieckie porządki, a po Racheli i jej rodzinie nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Ostatnim związanym z nimi wspomnieniem był wynoszony pośpiesznie z opustoszałego mieszkania biały fortepian - bezsilny symbol niewinności pokalanej przemocą i okrucieństwem. Zostali wywiezieni w nieznane na skutek złożonego donosu i nawet Joachim, którego ojciec zajął ważne stanowisko w hitlerowskiej policji, nie jest w stanie ustalić co się z nimi stało. Jedynym promykiem szczęścia okazały się oświadczyny Franka, który w dowód uczucia nie ofiarował Ci prozaicznego pierścionka, lecz prezent znacznie bardziej wymowny i cenny – dwie porcelanowe filiżanki, z których będziecie mogli pić wspólnie przez całą resztę swojego życia poranną kawę czy herbatę. Nie przeczuwaliście wtedy, że nie będzie wam to dane.
Obydwie rodziny uznały pomysł małżeństwa za pozbawiony sensu w okupacyjnych warunkach, w których nikt nie jest pewny, czy przeżyje następną godzinę. Jednak wbrew ich opinii wzięliście cichy ślub, o którym powiadomiliście tylko swoich przyjaciół. Najbliższym pozostało się z tym pogodzić, choć rodzina Franka z tego powodu całkowicie się od niego odcięła. Zamieszkaliście więc u Twoich rodziców, a wkrótce na świat przyszła córka – Marianna. Bardzo szybko okazało się, jak Wasze szczęście jest kruche. Franek podpisał Volkslistę, wskutek czego został oficjalnie uznany za Niemca. Doszedł do wniosku, że wobec Twojej ciąży nie czas na bohaterstwo, a podpisanie jakiegoś „papierka” nie świadczy przecież o zdradzie ojczyzny, jaką nadal zachowuje się w cichości serca. Ci, którzy tego odmawiali, kończyli wraz ze swoimi rodzinami w obozach śmierci. Zapomnieliście o jednym – każdy obywatel niemieckiego państwa zobowiązany jest do służby wojskowej, zwłaszcza w sytuacji, w której setki tysięcy nadludzi straciło swoje życie w bezkresnych połaciach Związku Radzieckiego i pilnie potrzebne są uzupełnienia. I wydarzyło się to, czego nawet nie dopuszczaliście do myśli – Twój mąż oraz Janek zostali powołani do wojska oraz wysłani na front wschodni. Początkowo utrzymywaliście kontakt za pomocą listów, jednak po pewnym czasie i to się urwało. Po wielu miesiącach, słysząc pukanie do drzwi, podbiegłaś do nich ze skaczącym do gardła sercem tylko po to, aby zastać w nich nie tego, którego oczekiwałaś, a Janka. Jak się okazało, został ranny i odesłany do domu. Był w ciężkim stanie, więc roztoczyłaś nad nim pieczę, cały czas modląc się, aby los pozwolił powrócić także Frankowi. Po wyzdrowieniu Janek okazał się wręcz niezastąpiony. Pomagał w opiece nad dzieckiem, które bardzo się do niego przywiązało a także w pracach domowych. Z biegiem czasu zaczęła Was łączyć trudno dostrzegalna, jednak coraz silniejsza więź. Potem nadeszło Boże Narodzenie, a wraz z nim coś, na co wcześniej nigdy byś nie pozwoliła. Rodzice z wnuczką poszli do Twoich teściów, a Ty zostałaś sama ze swoim przyjacielem. Podczas rozmowy zbliżyliście się do siebie i w zapamiętaniu spędziliście wspólną noc...
„Nieważna była wojna, ważne było tu i teraz. Alkohol płynął w ich krwi, a oni chcieli wyładować z siebie wojenne emocje. Tęsknotę, rozpacz, niespełnione marzenia i przegraną młodość.”
Przebudzenie uderzyło niepowstrzymaną lawiną wyrzutów sumienia i palącej zgryzoty. Stanęłaś na rozdrożu swojego życia, z wiszącym nad Tobą pytaniem: czy warto dalej czekać i odrzucać to, co już zakiełkowało w Twoim sercu? Nie przypuszczałaś jeszcze, że ten dylemat odciśnie się pieczęcią na całym dalszym życiu...
„(...) tego, kim jesteśmy, nie zawdzięczamy jedynie genom, jakie przekazali nam przodkowie, ale też temu, co w ich życiu się wydarzyło. (…) Zobaczyłam, że podążam dokładnie takimi samymi ścieżkami, jakimi podążała moja babcia Adela.”
Co zrobić, gdy nad Twoją rodziną ciąży przekleństwo Penelopy? Zawsze wiernej i czekającej wbrew całemu światu na powrót tego jedynego? Taka właśnie była Babcia Adela i wszystko wskazuje na to, że Ty – Justyna przejęłaś po niej tę gorzką schedę. Michał Wolf, Twój chłopak ze studiów, a przede wszystkim najbliższy przyjaciel. Miłość jak z popularnych romansów. Zawsze nierozłączni i obok siebie. Pełni wspólnych planów i marzeń. I nagle jak grom z jasnego nieba wiadomość, że wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych, by zarobić na Wasze mieszkanie. Chciał Cię zabrać ze sobą, jednak odmówiłaś; przecież nie mogłaś rzucić studiów.
„(...) nie rozumiałam jego podejścia. Zawsze uważałam, że trzeba skończyć jedną rzecz, by zacząć drugą. Michał chciał iść jak burza (…). Nie dbał o to, że niektóre drzwi zatrzaskują się za nim z hukiem i nie ma już powrotu do przeszłości.”
Rozłąka miała trwać krótko, ale jak to często bywa, przedłużała się w nieskończoność. Narzeczony zaczął wynajdować coraz to różne preteksty, aby przeciągnąć swój pobyt. Najpierw twierdził, że musi kupić cały dom. Potem, że rozbił samochód szefa i konieczne jest pokrycie spowodowanych strat. Mijały kolejne miesiące - w końcu upłynął już ponad rok. Michał stawał się coraz bardziej rozmytym wspomnieniem, którego nie zdołały wypełnić kolorem wymieniane naprędce maile i toczone rozmowy telefoniczne. Tęskniłaś za bliskością, wielogodzinnymi dysputami, jego ciałem, czułością i niegdyś tak płomiennym uczuciem. Nie wyobrażałaś sobie, że mogłabyś być z kim innym. Krótką znajomość z Czarkiem zakończyłaś natychmiast, gdy zorientowałaś się, iż liczy na coś więcej.
„(...) z upływem czasu chyba stałam się jakaś taka oziębła. Jak skała, na której nawet mech nie rośnie. I chyba nawet tego „mchu” nie potrzebuję do życia. Oduczyłam się tego.”
Jednak ta zmarnowana szansa zasiała w Twoim umyśle niepokój. Czy jesteś skazana na ciągłe czekanie? Czy ma to jakikolwiek sens, skoro Michał nie przejawia żadnej ochoty na powrót, a Twoje deklaracje o ewentualnym przyjeździe do niego zbywa nic nieznaczącymi wymówkami? Jak długo masz trwać w tego rodzaju zawieszeniu? Na razie postanawiasz niezmiennie grać rolę skały, ale życie wkrótce postawi Cię przed koniecznością rozwiązania dręczących dylematów w dość radykalny sposób.
„Jeszcze się kiedyś spotkamy” Magdaleny Witkiewicz jest wielowarstwową oraz intrygującą powieścią obyczajową. To nietuzinkowa historia o wierności, oczekiwaniu, tęsknocie oraz dojrzewaniu do dokonywania wyborów. Trudnych, ale koniecznych, jeśli życie nie ma się zamienić w jałowe pasmo nieustannej udręki. A także o tym, że przychodzimy na ten świat naznaczeni piętnem poprzednich pokoleń oraz podejmowanych przez nie decyzji, które kładą się długim cieniem na naszym losie. Bohaterkami książki są dwie kobiety – babcia oraz wnuczka, które stają przed dylematem, czy warto czekać na ukochaną osobę w nadziei, że ta kiedyś powróci, czy też zająć postawę przeciwną i zacząć korzystać z życia oraz stwarzanych przez nie okazji na nowy, udany związek. Co do samego przesłania, przyznam się, że czuję pewien dysonans. Nie zgadzam się do końca z paralelą, jaką Autorka kreśli pomiędzy losami swoich dwóch postaci. Pierwsza z nich czeka na kogoś, kto wbrew swojej woli został wzięty do obcej armii i zaginął podczas straszliwych walk na Wschodzie; druga zaś na człowieka, który dobrowolnie podjął decyzję o rozłące, a następnie pokrętnie tłumaczył swoją konieczność pozostawania w innym kraju. Z pierwszym nie ma żadnego kontaktu, z drugim jest. Wszystko to powoduje, że te dwa „oczekiwania” mają całkowicie odmienne przyczyny oraz ciężary gatunkowe. Nie bez znaczenia jest także przecież fakt, iż pierwsza z bohaterek została matką, drugiej zaś z jej mężczyzną nie łączy tego rodzaju mocna więź. W moim rozumieniu więc, o ile w przypadku Adeli postawa Penelopy jest nie tylko zrozumiała, ale w pełni usprawiedliwiona, to w odniesieniu do Justyny jawi się jako dobrowolne, niczym tak naprawdę nieuzasadnione poświęcenie, będące wypadkową wręcz niewytłumaczalnej słabości. Uważam, że nie można oceniać wyborów dokonanych przez te dwie kobiety w jednakowy sposób i stawiać pomiędzy nimi znaku równości. Mocną stroną powieści jest skłanianie czytelnika do zastanowienia się, jakich moralnych wyborów dokonałby na miejscu bohaterów powieści. Choćby kwestia podpisania przez Franciszka Volkslisty, która może jawić się jako zdrada kraju. Sama Autorka wspomina, że podczas spotkań z odbiorcami powieści czuła wyraźny chłód, gdy wspominała o Polaku odzianym w niemiecki mundur. Czy słusznie? Moim zdaniem nie. Polsce nic by nie przyszło z faktu, iż cała rodzina skończyłaby w Oświęcimiu czy innym straszliwym miejscu zagłady. Tego rodzaju postawa nie może być odczytywana jako odstępstwo zasługujące na potępienie, choć jest faktem, że po zakończonej wojnie tego rodzaju ludzie byli często bardzo szykanowani i poddawani różnorakim represjom jako „zdrajcy narodu”. Pozostaje tylko zadumać się na tym, jak łatwo niektórym przychodzi potępianie innych, gdy sami nigdy nie stanęli przed iście diabelskim dylematem, który nie ofiaruje żadnego dobrego wyjścia. Wielkie ukłony należą się Pisarce także za język. Literacko bez zarzutu i bardzo dynamicznie. Czytającemu trudno oderwać się od snutej płynnie historii, która na długo zapada w pamięć. Losy postaci nakreślone są doskonałym piórem i z wielkim znawstwem okupacyjnych oraz wojennych realiów. Widać, że Autorka bardzo solidnie przygotowywała się do napisania swojej najnowszej propozycji, za co należy się jej duży szacunek. O kunszcie Pisarki świadczy zręczne równoległe poprowadzenie dwóch warstw narracyjnych, spośród których jedna przedstawia losy Adeli, a druga – Justyny. Z doświadczenia wiem, że to niełatwy zabieg, który jednak Witkiewicz udał się nad podziw dobrze. Na uznanie zasługuje również niezwykle estetyczne wydanie – barwione brzegi przystające do okładki, znajdujące się w środku książki grafiki w rysunkowym stylu czy urozmaicenia typu fragmenty korespondencji albo odezwy. To kompletna propozycja literacka, którą z przyjemnością zobaczyłabym na wielkim ekranie. Pani Magdaleno – robi to Pani nader dobrze. Pozostając w zauroczeniu – 9/10.
„(...) nie warto czekać całe życie. Nie warto chować swojego życia za szkło i czekać na lepsze okazje by z niego korzystać. Trzeba chłonąć każdy dzień i się nim cieszyć.”
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)