Monika Raspen - Wnuczka Faberge - recenzja

by - 13:22:00


Zauroczona kulturowo wszystkim, co rosyjskie i będąca po części krwi Rosjanką, oddałabym wiele za choć jedno dzieło, które wyszło spod ręki mistrza złotnictwa Fabergé, odpowiedzialnego za powstanie budzących niemy zachwyt słynnych jaj. Biżuteryjny majstersztyk jest obiektem pożądania każdego, kto kryje w sobie pierwiastek wręcz nadnaturalnie tęsknej miłości do tego, co niedoścignione, niepowtarzalne i czarujące perfekcjonizmem. Jubilerskie “pieces of an art” póki co pozostają nieszczęśnie poza moim zasięgiem - szacuje się, że powstało ich około pięćdziesięciu (choć sama optuję za wyższą liczbą), spośród których część jest warta... po 50 milionów dolarów. Mogłabym napisać: pomarzyć dobra rzecz lub zanucić “someday” Flipsyde, ale bardziej zasadne będzie moje ulubione motto: превращай мечты в цел - przekształcić marzenia w cele. Dopóki jednak nie doznają stosownej przemiany, poszukuję nęcącego arystokratycznością północnowschodniego uroku wszędzie tam, gdzie tylko dostrzegam jego skrawki. Dlatego właśnie na moim przepełnionym rosyjskością regale znalazła się wizualna perła; яйцо Фаберже w postaci najnowszej książki Moniki Raspen, otwierajacej cykl “Kobiety Romanowów”. Malowane brzegi, złocenia, wariacja na temat herbu tego znamienitego rodu – wszystko to okolone majestatem barwy butelkowej zieleni, doskonale współgrającej ze złotem. Odsuwając na bok wszelkie inklinacje oraz zwichrowane sympatie, obiektywnie przyznaję, że to jedno z najbardziej estetycznych wydań powieści, jakie miałam okazję podziwiać. Tak oto jajco Fabergé, szybciej niż myślałam, znalazło się w mojej kolekcji.

Dzieła spod magicznych dłoni jubilerskiego czarodzieja urzekały przede wszystkim oprawą zewnętrzną - choć w środku najczęściej skrywały miniaturowe cuda, zachwycające równie mocno. Czy da się stwierdzić, że ich wnętrze było w pewien sposób puste? Albo inaczej - iż zawartość to zbędne przeładowanie rzeczy i tak nader zdobnej? Ten sam dylemat objął mnie w posiadanie po przeczytaniu “Wnuczki Fabergé”...

“Nie ma przypadków. Są prawa, których działania nie znamy.”

Nie ma jednej Rosji - każdy ma własną. Jest za to niezbywalna prawda, a przynajmniej była do roku 1917: jeśli istnieje, na carskim tronie zasiada na zasadzie primogenitury najstarszy męski potomek władcy. Obok niego niech tkwi dumnie jego żona. Dobrze, jeśli dość urodziwa - wówczas stanie się reprezentatywna. Powinna pochodzić z odpowiedniego rodu i wnieść coś więcej poza zdolnością do przedłużenia rodu. Liczba córek z carskiego łoża pozostaje właściwie wartością dowolną. Istotne jest, aby wśród dzieci znalazł się przynajmniej jeden syn. Mały carewicz, który kiedyś zajmie miejsce własnego ojca i stanie się carem. Zanim imperator Paweł „przywrócił do łask” primogeniturę, podążano wskazaniem Piotra Wielkiego z roku 1722, narzucającego porządek obsadzania tronu na podstawie desygnacji uczynionej przez aktualnie panującego. Z małymi wyjątkami, tradycją mojego ulubionego kraju było dziedziczenie niepodzielnej władzy przez wskazanego mężczyznę, a potem najstarszego potomka płci męskiej. Naturalną, ogólnie przyjętą i nieprowokującą nikogo do wszczynania awantur, planowania przewrotów, zabójstw czy spisków. Zarówno żona, jak i matka aktualnie panującego cara wypełniały swoje przeznaczenie, zazwyczaj czerpiąc garściami z przysługujących im apanaży. W skrócie: poszanowanie tegoż prawa absolutnie nikomu nie przeszkadzało. Tym większe ogarnęło mnie zdziwienie, kiedy okazało się, że wadzi to obecnie tworzącym powieści historyczne. Na domiar zaskakującego, takim, którzy - co widać - mają ogromną wiedzę o przeszłości Rosji. Może szkopuł tkwi w tym, że malując słowami własną fikcję literacką na jej temat, poczynają z nią sobie zbyt śmiało? Wciąż próbuję znaleźć odpowiedź na to pytanie, bo wychodząc z wielobarwnych zakamarków prawdziwej opowieści o ostatniej rodzinie Romanowów, Autorka zabłądziła moim zdaniem nie tam, gdzie zafascynowana tym okresem czasowym ja chciałabym się znaleźć. Już po kilku stronach książka zyskała bowiem w moich oczach nacechowania poglądowego i to takiego, które jest całkowicie współczesne. Obdarzenie postaci sprzed wieków aktualnymi poglądami i absolutnie wykluczonymi wówczas cechami osobowości jest dla mnie niestety nie do przyjęcia. Uwielbiam wszelkie wariacje o przeszłości, ale wyznaję coś stałego: nie zmienimy historii. Nie można jej też uwspółcześnić.

“Gdyby nie Romanowowie, nie byłoby Petersburga. Gdyby nie Petersburg, ród Romanowów nie rozrósłby się do takiej potęgi - myślała z dumą.”

Opowieść Moniki Raspen rozpoczyna się w momencie, w którym żona ostatniego cara Rosji zdążyła już urodzić cztery córki, co jest oczywiście zgodne z rzeczywistym przebiegiem zdarzeń. Autorka pokusiła się jednak o obdarzenie jej jeszcze dwójką dziewczynek – w dodatku bliźniaczek. W związku z tym, że Aleksandra Fiodorowna wyczekiwała syna, który w przyszłości obejmie tron, kolejne córki mogłyby okazać się dla niej ogromnym rozczarowaniem, a już z pewnością nie zostałyby obdarzone należytą dawką miłości. Pisarka kreuje więc spisek, w ramach jakiego jeden z noworodków jest w wielkiej tajemnicy oddany rodzinie zaprzyjaźnionego położnika przez matkę cara, Marię Fiodorownę, a drugiego przygarnia kobieta z organizacji na kształt tymczasowego przytułku dla wygnanych panien, która chwilę temu straciła własne niemowlę. Tu właśnie pojawia się tytułowa wnuczka. I choć na kartach historii najprawdopodobniej nic takiego nie miało miejsca, mamy przecież do czynienia z fikcją literacką, która może sobie pozwolić na wiele. Ba! Sama jestem ogromną fanką finezji części autorów wychodzących z rzeczywistego wydarzenia i malujących słowami własną fantazję na temat alternatywnych opcji. Cóż więc nie zagrało? O ile sama piętrowa intryga wciągnęła mnie do imentu, o tyle o kilka mini-zawałów przyprawiło mnie to, jak Raspen ucharakteryzowała wszystkie bohaterki. Caryca-wdowa, którą darzę zresztą dużym sentymentem, jest tutaj przedstawiona jako nierozważna kobieta, dla której największym problemem jest noszenie przypiętej grzywki. Jej zdaniem (zdaniem Autorki?) kobiety są zniewolone modą, a sama Maria Fiodorowna dzień w dzień przed zaśnięciem myśli, dlaczego to nie dziewczynki zasiadają na tronie. Może by tu tak jakiś przewrót? Żona cara posiada natomiast dwie siostry, spośród których jedna jest właściwie skrajną feministką. Oprócz tego w fabule udział biorą jeszcze: pewna płytka dama salonowa, pokojówka intelektualistka, oddana tajemnym sprawom siostra zakonna i kilkanaście innych kobiet. Teoretycznie zgodne z nazwą serii. W praktyce ich pełen wykrzykników szczebiot jeżył mi włosy na głowie. Jestem pewna, że niewielu mężczyzn byłoby w stanie przebrnąć przez owe dialogi.

“-Gwiazdy są poza zasięgiem.
-O tym to ja akurat wiem doskonale.”

Bohaterki odbieram jako niezbyt strawne z ogromną stratą dla tej powieści, bo widać, że Autorka ma olbrzymią wiedzę o moim ulubionym rosyjskim rodzie. Przytoczone przez nią wycinki prasowe i każda z faktycznych informacji świadczą o tym, że Raspen zna i kocha niejasne punkty wschodniej historii, zupełnie zbędnie okraszając je jednak współcześnie modną poprawnością polityczną. Choć może to tylko jakaś zmyślna wariacja? Do łez doprowadzały mnie także obcojęzyczne pseudonimy postaci. Imiona rosyjskie, szczególnie w pełnej formie, urzekają majestatem. Tymczasem mamy tutaj do czynienia z Alix zamiast Aleksandry, Minnie (o zgrozo!) miast Marii, Ellą, a nie Elżbietą... zaś car określany jest mianem Nikiego... Przyjmując, że w rodzinnym gronie osoby te faktycznie tak się do siebie zwracały, od książki przypominającej eleganckie złote jaja, oczekuję podobnego poziomu jakości. Zdrobnienia zawsze są zaś dla mnie równoznaczne z infantylizowaniem języka. Najjaśniejszym punktem “Wnuczki...”, oprócz strony estetycznej, rzetelnego researchu historycznego i samego konstruktu intrygi, okazuje się zakochany w tajemnicy w carycy-wdowie Piotr Fabergé - jedyna postać, którą polubiłam już od pierwszego przeczytanego zdania. Ten pozbawiony sztuczności i pełen wartości mężczyzna niejednokrotnie mnie uśmiechnął, prezentując swoją wielowymiarowość. Myślę, że cała narracja zyskałaby ogromnie, gdyby takich bohaterów znalazło się w niej więcej. Zrównoważyłoby to damskie pałacowe spiski i rozmowy w alkowach, w pewnym momencie stające się po prostu nieznośne - bo przypominające te na targowisku. I to wówczas, gdy dzieje się na nim współcześnie jakiś bardzo głośny, a przy tym mało zasadny protest. Przepadam za wszelkimi zwichrowaniami fabularnymi na temat rosyjskiej arystokracji i poznaję je wręcz w ilości hurtowej. Jest jednak pewien warunek sine qua non: ich sposób podania musi odpowiadać jakością ówczesności. Uczynienie trzpiotek z person, które można jedynie podziwiać, nie jest krokiem w dobrą stronę. Może to jednak po prostu ja nie przystaję do dzisiejszych czasów, darząc ikony estymą, ale... dobrze mi z tym. 6/10 - przy czym pełen porządny punkt za jedno z najpiękniejszych wydań. Z pewnością sprawdzę jak seria się rozwinie, licząc na to, że nęcąca historia stanie się taka, jaka być powinna - urzekająca przeszłością.

PS Plus za cytat z Tituczewa na początku: “Umysłem Rosji nie zrozumiesz (...) Postać szczególną ona ma – bo w Rosję można tylko wierzyć.”.

“Nie, to Ty jesteś artystą i idealistą. Ja jestem tylko sprzedawcą cudzych marzeń.”
 

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)