Grzegorz Juszczak - Karcer - recenzja

by - 17:34:00

Widmo wojny nuklearnej dręczy ludzkość od chwili wynalezienia bomby atomowej. Nikt do końca nie wie, jak wyglądałby świat po jej użyciu, jednak pewne wyobrażenie daje jej trzykrotne zastosowanie.   

Dwa pierwsze nastąpiły w Japonii. 6 sierpnia 1945 roku o godzinie 8:16:02 śmiercionośny ładunek pieszczotliwie nazwany „Little Boy” eksplodował nad Hiroszimą, a jego brat „Fat Man” o 11:02 nad Nagasaki. Skutki ataków były przerażające - zginęło około 250 tysięcy osób, w większości wskutek przejścia potężnej fali uderzeniowej oraz silnego napromieniowania. Jednak konsekwencje użycia nowego wynalazku ludzkości trwały jeszcze wiele lat, objawiając się w postaci choroby popromiennej, zbierającej krwawe żniwo. Dotknięci nią ludzie umierali na choroby nowotworowe oraz zawały serca. Ich liczbę szacuje się na wiele tysięcy przypadków.  

Wbrew powszechnemu przekonaniu, nie było to ostatnie posłużenie się bombą atomową, które spowodowało liczne ofiary. Kolejne nastąpiło w Związku Radzieckim i przez wiele lat było otoczone ścisłą tajemnicą. To dość oryginalnie miłujące pokój państwo, którego naczelnym celem było zaprowadzenie kom*unizmu na całym globie, postanowiło sprawdzić, czy jego wojska będą w stanie atakować przeciwnika w strefie popromiennej. Ponieważ tego rodzaju pytanie nurtowało marszałka Gieorgija Żukowa, postanowiono znaleźć na nie szybką odpowiedź, wychodząc z założenia, że jak mawiał Józef Stalin: людей У нас много (ludiej u nas mnogo). Jak pomyślano, tak zrobiono. W 1954 roku na poligon wojskowy w Tockoje zapędzono 45000 żołnierzy Armii Czerwonej i… zrzucono na nich bombę atomową. Trzeba podkreślić, że w tej historii istnieje także polski akcent, gdyż w tym samym miejscu w czasie drugiej wojny światowej formowały się i ćwiczyły polskie wojska pod dowództwem generała Władysława Andersa. Specyficznym manewrom, których istoty oczywiście nie podano do wiadomości żołnierzy, nadano dumny kryptonim „Śnieżok”.  Zadbano, aby sołdaci prezentowali się jak na defiladzie, więc wydano im nowe mundury i bieliznę. 14 września 1954 roku w odległości pięciu kilometrów od oddziałów zrzucono z samolotu ładunek jądrowy dwukrotnie silniejszy niż ten, którym obdzielono Hiroszimę. 40 minut potem padł rozkaz „nacierać!” i masy radzieckich chwatów z bojowym okrzykiem rzuciły się naprzód, w kilka godzin przedzierając się przez strefę skażoną wybuchem. Ilości ofiar nikt nie zna, gdyż prawda o tym spoczywa w przepastnych głębiach archiwów, jednak przypuszcza się, że prędzej czy później skutki poddania się tak olbrzymiemu napromieniowaniu musiały uśmiercić praktycznie wszystkich uczestniczących w ćwiczeniach. Liczne zgony musiały także paść po stronie cywilów, ponieważ chmura radioaktywna dotarła aż do Nowosybirska. Wprawdzie sowieckie władze próbowały zminimalizować ich liczbę stawiając wiele szpitali polowych, jednak... pomysłowo umiejscowiono je w strefie wybuchu.  

Wszystko to daje ogólne pojęcie o skutkach użycia broni atomowej, jednak wielką niewiadomą pozostają konsekwencje, które spadłyby na ludzkość w razie jej masowego użycia. Możliwe, że najgorsze byłyby powstałe wskutek tego ogromne zmiany genetyczne. Wielu twierdzi, że mogłyby one skutkować z biegiem lat powstaniem nowych form życia i snuje wizje zmutowanych istot, wyglądem przypominających ludzi, jednak posiadających świadomość na poziomie drapieżnych zwierząt. I tak właśnie się zachowujących. Pozostaje skonstatować, że najlepiej byłoby, abyśmy nigdy nie mieli możliwości tego sprawdzić...   

„Jego postępowanie, roztropność oraz pokora dawały nadzieję na przyszłość. Widziała w nim przyszłego naczelnika Karceru. Jeszcze ze dwadzieścia lat (…) i nabierze on odpowiedniej twardości - wtedy to będzie się nadawał, aby przejąć po niej schedę.” 

Jest rok 2147, sto lat po światowej wojnie nuklearnej. W jej wyniku większość planety zamieniła się w pustynię, na której nie sposób przetrwać bez specjalnego ochronnego kombinezonu. Niedobitki ludzkości zeszły pod ziemię lub znalazły schronienie w betonowych konstrukcjach, które zabezpieczały przed promieniowaniem. Tam tworzyły zamknięte społeczności, odizolowane od reszty pobratymców. I próbowały przetrwać, pomimo wielu zagrożeń. Obecnie największe z nich stanowią zmutowane istoty przypominające wyglądem człowieka, ale tak naprawdę będące zwierzętami. Skąd się wzięły? Część ludzi, którzy przeżyli atomową apokalipsę, doznała zmian mózgowych, które uczyniły z nich prymitywne stworzenia, widzące tylko w świetle dziennym i polujące na wszystko, co żywe. Ciągle głodne, ubrane w resztki odzieży, snują się całymi stadami w poszukiwaniu pożywienia, które rozrywają na kawałki i pożerają żywcem - dlatego też zwane są „Menelsami. Walka z nimi nie jest łatwa, gdyż dysponują wielką siłą; postacią przypominają goryla. Na szczęście Twoja grupa ocalałych znalazła schronienie w opuszczonym więziennym budynku, zwanym „Karcerem”. Grube mury chronią przed czynnikami zewnętrznymi i są dla „Menelsów” przeszkodą nie do pokonania. Co jakiś czas musicie odpierać ich ataki dokonując masakry stworów przy użyciu posiadanej broni palnej. Wasza społeczność urządziła z ponurego więziennego gmaszyska położonego na terenie dawnego USA na północ od Atlanty całkiem przytulne miejsce dla trzech tysięcy ludzi, z których jedynie trzystu jest obeznanych z bronią. Tworzą kastę wojowników, odpowiedzialną za zapewnienie wszystkim bezpieczeństwa. Jako jeden z nich, dzięki swoim zasługom, cieszysz się powszechnym uznaniem i szacunkiem, pomimo bardzo młodego wieku. Nie wiesz, że Monica Brass, która w drodze powszechnych wyborów od trzynastu lat pełni funkcję naczelnika, planuje uczynić z Ciebie swojego następcę. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczałeś, że osiągniesz tak wiele. Z dumą spoglądasz na Wasze schronienie – wokół niego wykarczowano znaczną połać lasu, a ziemię zamieniono w pole, na którym uprawiacie przede wszystkim ziemniaki i kukurydzę, z jakiej wypieka się chleb. W jednym z bloków urządzono hodowlę drobiu i świń, więc mięsa na razie macie pod dostatkiem, choć oczywiście podlega ono ścisłemu racjonowaniu.  

Posiadacie też szpital, który jako jedyny wyposażony jest w elektryczność, dzięki agregatom prądotwórczym pracującym na wyprodukowanym przez Was biopaliwie. Niestety zapasy leków są bardzo szczupłe, więc chorzy mogą liczyć jedynie na prymitywnie antybiotyki wysublimowane z pleśni. Twoja miłość - Karen jest w nim pielęgniarką całkowicie oddaną swojej pracy. Dziewczyna czuje, że cieszy się Twoim zainteresowaniem i nawet je odwzajemnia, jednak w nawale obowiązków nie jesteście w stanie zacieśnić znajomości. W tej chwili jednak to nie jest Twoje największe zmartwienie. Właśnie wraz z przyjaciółmi – Samem, Peterem i Janem odparliście bardzo groźny atak „Menelsów”. Był nietypowy, gdyż zaczął się w ciemnościach, a przecież stwory nie widzą w takich warunkach. Jeden z nich nawet dostał się do wnętrza Waszego posterunku i zaatakował Sama od tyłu. Na szczęście uratowały go Twój refleks i pewne oko. Wprawdzie postrzeliłeś chłopaka w nogę, ale uratowałeś mu życie. Po zbadaniu truchła okazało się, że osobnik posiada zmiany w gałce ocznej, umożliwiające przenikanie wzrokiem mroku. Zastanawia Was jednak przede wszystkim to, że tak wielkie stado znalazło się w pobliżu „Karceru”. Dochodzicie do wniosku, że ktoś musiał je tu przyprowadzić i sprowokować do ataku. Oznacza to,  znaleźliście się na celowniku nieznanych ludzi, którzy nie przejawiają dobrych zamiarów. Grozę sytuacji powiększa fakt, że od paru dni nie macie kontaktu z wysłaną w teren grupą rozpoznawczą pod dowództwem otoczonego wielkim respektem żołnierza o pseudonimie „Kojot”. Zaczynacie przypuszczać, że padła ofiarą tajemniczych napastników. Tak czy inaczej trzeba to niezwłocznie sprawdzić. Otrzymujesz więc zadanie udania się z grupą wybranych wojowników na jej poszukiwanie. Z oddali będzie Wam towarzyszył jeden z Samotników – członków ściśle tajnej jednostki, której zadaniem jest prowadzenie w pełnej skrytości dalekich rajdów w celu wczesnego wykrywania grożących „Karcerowi” opresji. O jej istnieniu wiedzą tylko generał Parts oraz pułkownik Rogers, którzy kierują waszymi siłami zbrojnymi. Tym razem ich wybór padł na numer 4 - pod tym kryptonimem kryje się świetnie wyszkolony i darzony ogromnym zaufaniem Robert Parts, będący wnukiem samego głównodowodzącego. Pełni obaw wyruszacie w swoją straceńczą misję, najeżoną niebezpieczeństwami i zaskakującymi wydarzeniami. Uzmysłowi ona, że największym zagrożeniem nie są wcale głód, choroby i „Menelsi, ale inni ludzie - pozbawieni miłosierdzia i dążący za wszelką cenę do zdobycia panowania nad spustoszonym przez wojnę nuklearną padołem.   

„Karcer” Grzegorza Juszczaka jest ciekawą i nieszablonową powieścią post-apo. Autor przenosi czytelnika do roku 2147 - sto lat po wielkim konflikcie z użyciem broni atomowej oraz biologicznej. Świat wykreowany przez Pisarza zaskakuje bogactwem i spójną koncepcją. Czytelnik z zainteresowaniem zanurza się w jego meandry - pełne niebezpieczeństw i fascynujących zagadek. Cała książka przesiąknięta jest duszną, klaustrofobiczną atmosferą, jaką emanują „Karcer” oraz ruiny dawnych miast, będących niegdyś dumą zniszczonej cywilizacji. Przenika ona czytającego, którego wyobraźnia wędruje po pustynnych, bezlitosnych pejzażach i podąża śladem wypraw bohaterów eksplorujących tereny znajdujące się w pobliżu miejsca ich schronienia. Wszyscy wielbiciele gatunku post-apo znajdą tu wiele porywających wydarzeń, które na długo pozostaną w ich pamięci. Zapewne szczególnie ucieszą ich liczne i plastycznie opisane potyczki z „Menelsami” oraz wrogo usposobionymi ludźmi. Imponująca jest zwłaszcza rozbudowana scena bitwy stoczonej w obronie „Karceru”. Zajmuje ona kilkadziesiąt stron i cechuje się dużym rozmachem. W propozycji literackiej Juszczaka odnajdą coś dla siebie również fani romansów - jedną z jej osi okazuje się płomienny romans Matiego z pielęgniarką Karen. Jak niemalże każdy debiut, i ten nie jest pozbawiony wad. Do minusów należy zaliczyć przede wszystkim pewną schematyczność oraz zbyt oczywistą inspirację serialem The Walking Dead, z którego niektóre rozwiązania przeniesiono wprost na grunt powieści. Mojego wewnętrznego językowego purystę rażą także używane w nadmiarze przekleństwa oraz stosowanie z uporem zaimków osobowych na końcu zdań oraz powtarzanie imion bohaterów, choć tych w poszczególnych dialogach jest na przykład jedynie dwóch. Nawet nieuważny czytelnik to spamięta. Nie przypadły mi do gustu również definitywnie mało wykwintne dialogi toaletowe oraz przesłodzone wyznania miłości dla kontrastu. Przywary te nie zmieniają faktu, że to żywiołowy i dynamiczny debiut na scenie polskiego post-apo, którego największą siłą pozostaje porywająco wykreowana scena końcowa. Plus również za niepokojącą okładkę. Z chęcią sprawdzę, co Autor namaluje słowem dla czytelnika w kontynuacji, na jakiej powstanie wskazuje finał rodem z dobrego horroru. 6/10 - z dużym plusem. 

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)