Adrian Goldsworthy - Vindolanda - recenzja

by - 13:09:00

 „Nieważne, czy pomysł jest dobry czy nie. Naszym zadaniem jest go porządnie zrealizować.”

Jako kilkulatka uwielbiałam kreskówkę o mitologii egipskiej. Szkołę podstawową ukończyłam z oceną celującą, a do gimnazjum poszłam z całą przerobioną podstawą programową – opracowałam podręczniki we własnoręcznych notatkach w przeciągu jednych wakacji. Mrok czasów liceum, których nie wspominam dobrze, rozjaśniały mi jedynie rozszerzone zajęcia z historii. Wskutek życiowej zawieruchy odstąpiłam od zdawania matury z tego przedmiotu, czego do dzisiaj żałuję. Głównym obszarem moich zainteresowań były druga wojna światowa oraz starożytność. Dlatego tak – najnowsza propozycja Adriana Goldsworthy’ego, doktora i pasjonata historii, czyli „Vindolanda” zdecydowanie mi się podobała. Udowadnia ona w dodatku, że w powieści (a nie książce!) historycznej można… zawrzeć motywy rodem z thrillerów. Jak?

„Trzeba im dowieść, że są w błędzie. Że princeps jest mądry i pod jego rządami imperium rozkwitnie, legiony będą odnosić zwycięstwo za zwycięstwem i pax Augusta zapanuje niepodzielnie na świecie.”

Dla rzymskiego centuriona Flawiusza Feroksa w życiu liczyły się tylko dwie rzeczy: ukochana kobieta oraz jak najrzetelniejsze wypełnianie swoich powinności względem Cesarstwa. Kiedy towarzyszki życia zabrakło – i to w dodatku w niewyjaśnionych okolicznościach – pozostało tylko to drugie… no może jedynie od czasu do czasu nasączone głęboką melancholią, powstałą po spożyciu zbyt dużej ilości rozcieńczonego wina. Żywot wojownika, oficera centurii stał się przewidywalny i dość monotonny – na szczęście jednak tylko do czasu. Wszakże ktoś szkolony na dowódcę jednostki taktycznej legionu nie powinien marnieć; śniedzieć bezczynnie. Wkrótce Feroks zostaje zmuszony do opuszczenia obozu, w którym stacjonuje i odegrania istotnej roli dla utrzymania pokoju oraz bezpieczeństwa w Imperium Rzymskim. A wśród ludu nastroje są coraz bardziej bojowe…

„Danego słowa nigdy nie wolno złamać, bo krzywoprzysięzca wart jest mniej niż pył na drodze i w zaświatach czeka go okrutna kara.”

Choć początkowo zwiady nie przynoszą informacji o naglących zagrożeniach, wyprawa centuriona i jego oddanych pobratymców szybko zmienia się w niebezpieczną misję. Najpierw na całkowicie dzikim terenie znajduje on dwie bezbronne kobiety, które cudem unikają co najmniej gwałtu lub porwania… spośród których jedna okazuje się być żoną wysoko postawionego arystokraty. Pomiędzy urodziwą niewiastą a samotnym centurionem szybko nawiązuje się nić porozumienia, tląca się coraz bardziej niebezpiecznie – wszakże żadne z nich nie może rościć do siebie wzajemnych praw. Logika jednak swoje, a serce jak zawsze swoje… Nie to jest jednak jedynym zmartwieniem Feroksa. Grupy barbarzyńców tworzą zasadzki i atakują stacjonujące w okolicy legiony – podburzane przez przywódców o fanatycznych pobudkach, grają w swoją własną, niebezpieczną grę. Bandy te pozostawiają za sobą sznury okaleczonych trupów, których pozbawione głów ciała są oznaczone symbolami druidów… Czyżby wielkiemu Imperium groził zorganizowany przewrót? Czy krwawi awanturnicy zagrażają cesarzowi Trajanowi, który nie zdążył jeszcze zasłynąć ze swej chwały? A może poddani są jedynie zmęczeni rosnącymi podatkami, które są zobowiązani uiszczać na rzecz Rzymu? Nieprzesądzone… Pewnym jest, że każde kolejne odkrycie centuriona prowadzi go do coraz bardziej zatrważających romańskich zaułków, w których wszechobecny kurz jedynie po wierzchu kamufluje gęstą sieć spisków. Czy dowódcy centurii uda się ją rozplątać i pomóc utrzymać spokój w wielkim Imperium Rzymskim? A może jego ulubione powiedzonko „omnes ad strecus”, znaczące ni mniej ni więcej: jesteśmy w czarnej d… (tłumaczenie autorskie z angielska) okaże się bardziej zasadne?

„Myślisz po rzymsku, panie. A tu trzeba wejść w skórę ambitnego kapłana, który chce sobie przypisać wielką magiczną moc przez rozlanie szczególnej krwi.”

Nazwisko Adrian Goldsworthy jest mi doskonale znane – mój pasjonujący się historią Mąż posiada wszystkie jego książki historyczne. Zobaczywszy „Vindolandę”, postanowiłam więc przekonać się jak Autor poradzi sobie z zagadnieniem powieści historycznej, czyli, de facto, fikcyjnej (choć czasem opartej na faktach) opowieści związanej z historią. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że za tą piękną okładką kryje się… inny świat. Starożytny, jednak oddany z ogromną dbałością o szczegóły, dzięki czemu przedstawiane przez Adriana wydarzenia malowały się przede mną niczym kusząca fatamorgana. Poznając kolejne rozdziały „Vindolandy”, jedynie utwierdziłam się w tym, że Autor jest znawcą tematu, co pozwala mu na wykreowanie porywającej książki, którą tematycznie mogłabym określić jako mieszankę powieści przygodowej i historycznej… z elementami thrillera oraz obyczajówki. Wyważone kreacje kostiumowe ze starożytności umiejętnie krzyżują się z mrocznymi wątkami, gwarantując czytelnikowi świetną lekturę. Początkowo niespieszna akcja, która chwilami nawet mi się dłużyła, w pewnym momencie przyspieszyła do tego stopnia, że aż nie mogłam doczekać się poznania dalszych wydarzeń, które staną się udziałem wrzuconego w ich wir centuriona. Jako ogromny plus wskazać muszę również język Autora – naznaczony humorem na doskonałym poziomie, bawi i intryguje dokładnie tak, jak tego oczekiwałam. Dodatkowym smaczkiem były dla mnie realistyczne opisy walk – czułam się, jak gdybym znajdowała się w ich epicentrum. „Vindolandę” zdecydowanie pokochają wszyscy fani naprawdę dobrej powieści historycznej, ale również miłośnicy mroku, tajemnicy i wręcz mistrzowskiej kreacji przeszłości. Nawet tej sprzed wielu, wielu setek lat… być może znacznie ciekawszej niż obecna. 8/10

„Lubię Vindolandę. Lubię ją, bo leży tak blisko krańca świata. Nie zwalnia mnie to od służby i dyscypliny, ale chociaż czasami udaje mi się popatrzeć na wolność.”

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)