Sarah Pinborough - Insomnia - recenzja

by - 17:37:00

„Potworów nigdy nie było pod moim łóżkiem. Były w mojej głowie.”

Jeśli zamierzasz przeczytać w tym roku tylko jeden thriller – niech to będzie „Insomnia”.

„Dysonans poznawczy. Dlaczego przeszłość wydaje się nocą bardziej rzeczywista, bardziej namacalna niż za dnia? Duchy, upiory, zjawy… Wspomnienia.”

Zmiana kodu na cztery z przodu… Dla każdej kobiety to przełomowy dzień. Obawa przed wejściem w tak zwaną strefę cienia bywa przytłaczająca. Ty jednak drżysz przed tą datą z zupełnie innego powodu – kiedy miałaś zaledwie pięć lat Twoją matkę właśnie w chwili czterdziestych urodzin ogarnęło szaleństwo. Najpierw przez długi czas nie spała. Nocami nie potrafiła zmrużyć oka i włóczyła się po domu, wyglądając niczym zjawa z koszmarów i mamrocząc pod nosem niezrozumiałe ciągi liczb. A potem, dokładnie w czterdziestkę, przyszedł atak, który obrócił całe Twoje dziecięce życie w niwecz. Dom dziecka. Rodziny zastępcze. Rozdzielenie z siostrą, bo kto chciałby adoptować dwie kilkuletnie siostry? I ona, Twoja mama, która przecież dała Ci życie i miała Cię chronić, w zamkniętym zakładzie dla osób niebezpiecznych o zaostrzonym rygorze. Odkąd do niego trafiła, minęło 35 lat. Nie odwiedziłaś jej ani razu, nie mogąc jej wybaczyć tego, co uczyniła. Upłynęło prawie trzynaście tysięcy dni… Zbliżasz się do przeklętej czterdziestki i coraz częściej masz wrażenie, że zmieniasz się w tę szaloną kobietę – Twoją matkę. Matkę, która przewidziała, że tak właśnie się stanie…

 

„W danej chwili nie można przewidzieć, jak los potoczy się dalej, prawda? Sądzę, że właśnie dlatego patrzenie wstecz jest tak cudowne.”

Być może właśnie tracisz zmysły, jednak zanim to się stanie, zostanie Ci odebrane wszystko, na co pracowałaś przez minione lata. Przepiękny dom, kupiony za własne, ciężko zarobione pieniądze. Kochającego męża, który zrezygnował ze swojego rozwoju i zajmował się nim oraz Waszymi dziećmi – prawie pełnoletnią Chloe i pięcioletnim Willem. Karierę wziętej prawniczki rozwodowej, która za chwilę miała zostać starszym partnerem w kancelarii. Każdą drogą Ci rzecz i… pewność co do tego, kim tak naprawdę jesteś i do czego możesz być zdolna.

„Pamięć. Tak bardzo polegamy na niej, jeśli chodzi o wszystko, co wiemy o sobie i o tych, którzy nas otaczają, ale tak naprawdę pamiętamy tak niewiele! Tylko strzępy emocji, zapachy i chwile. Uszkodzone pliki w naszych głowach. Brakujące strony, podarte lub spalone. Dyski, których nie da się odczytać. Wspomnienia są jak czas: ciągle wymykają nam się z rak.”

Tabletki nasenne przestają Ci pomagać. Nocami snujesz się po własnych czterech ścianach, targana zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi, nakazującymi Ci sprawdzać czy na pewno zamknęłaś drzwi. Czy Twoje dzieci śpią bezpiecznie w pokojach. Czy ktoś nie podgląda Was z podwórka (choć kto miałby to być w samym środku nocy?). Zaczynasz robić rzeczy, których nie pamiętasz. Skrzętnie skrywasz jednak opanowujące Cię zmory przed światem – dopóki nie dopuszczasz się rzeczy, których nie można już dłużej ukrywać. Czy to naprawdę byłaś Ty? Straszyłaś własnego synka? Przecięłaś sobie oponę w aucie? Rozbiłaś szklane butelki na całym podwórku? Pokryłaś całe ściany pokoju Willa maniakalnie napisanymi ciągami cyfr, które przed wieloma laty mamrotała Twoja matka? Postradałaś zmysły jak ona, czy też ktoś bardzo stara się sprawić, abyś tak właśnie myślała? I piosenka. Ta przeklęta piosenka, której nie możesz wyrzucić swojej głowy. Ta nucona przez mamę podczas epizodów psychotycznych. Ta, która… powstała wiele lat po tym jak trafiła do zakładu. Jak, u diabła, mogła ją znać wcześniej?

„Co jednak, jeśli nigdy nie było mi pisane w żaden sposób temu zaradzić? Szukamy znaczenia we wszystkim, co się da, ale co, jeśli tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia? Bezcelowa, kompletnie bezsensowna usterka w czasie.”

Tracisz fragmenty czasu. Układanka rozpada się, nie przypominając już niczego, co dawniej znałaś. Robisz rzeczy, których nie pamiętasz. Przepowiednia dopełnia się, a przeznaczenie zatacza krąg niczym uroboros. „Spójrz, spójrz, świeca, książka i dzwonek, aby mi przypomnieć, że…” co?

„To jest właśnie uroboros. Gdzie jest początek, a gdzie koniec? Twoje życie zatacza pętlę, to zamknięty krąg, bez początku i końca, jak wąż zjadający samego siebie.”

Kiedy ktoś pyta mnie o to, jak brzmią tytuły pięciu moich ulubionych thrillerów (a przeczytałam ich już przecież setki lub więcej), na szczycie listy wymieniam „Co kryją jej oczy”. Można więc z całą mocą stwierdzić, że swoją poprzednią książką Sarah Pinborough, autorka sprawiająca, że skórę kłują lodowe igiełki niepokoju, strony opowieści przewracają się same, a wątki z mrocznych książek, nasączone tą niepowtarzalną nutką paranormalności, pochłaniają czytelnika bez reszty, ustawiła sobie poprzeczkę naprawdę wysoko. Szklany sufit, którego nie przebije nawet najbardziej zdeterminowana głowa? Nie do końca, bowiem jej następca, „Insomnia”, to zdecydowanie dobry konkurent do tego, aby stanąć obok niej na podium z dumnym, może tylko nieco szalonym uśmiechem. Choć angielskie autorki thrillerowe darzę szczególną sympatią, Pinborough pozostawia każdą z nich hen daleko w tyle, za każdym razem mistrzowsko myląc tropy i tworząc coś, po czym jakakolwiek inna mroczna książka okazać może się jedynie bardzo niesmaczna. Krótkie rozdziały, nasączone odliczaniem do przeklętego dnia czterdziestych urodzin, doskonale współgrają z ostrymi jak brzytwa, jedynie celnie postawionymi zdaniami i otoczonymi całą kawalkadą emocji dialogami, z których wręcz wypływa zimno i niepokój, targające główną bohaterką. Na samym początku książki pojawia się trop, który (co czytelnik znający już doskonale pióro Autorki przejrzy) w pewnym momencie prowadzi donikąd, aby… okazać się jednak kluczowym w sprawie. Uczucia żywione do głównych bohaterów zmieniają się jak w kalejdoskopie. Każdy jest podejrzany. Winny jest nikt. Szalona jest ona. A może czytający? Przeznaczenie gubi tropy? A może właśnie się dopełnia? Metafizyczność, profetyzm, zamknięty krąg czasu, determinizm… Kiedy zbliżasz się do ostatniej strony „Insomni”, towarzyszy Ci mrożący niepokój, zasmucenie, bo to już prawie koniec oraz ekscytacja… a na Twoich ustach błąka się makiaweliczny uśmiech, który miłośnicy majstersztykowo napisanych (ten język!) mrocznych książek szybko sklasyfikują właściwie: *****, jakie to było dobre! Niepokojące, pochłaniające bez reszty i wyjątkowe. Niepostponujące szaleństwa, a wynoszące je na zupełnie inny – iście królewski poziom. Czarna korona. Aż chciałoby się zanucić Kartky’ego: „to wszystko działa w dwie strony, nie dam im wygrać – znowu jestem szalony.” 11/10 – szczyt tegorocznego top 10 gwarantowany.

„To jest punkt kulminacyjny. Wszystko, co było, jest i miało się wydarzyć. Moment, którego nie mogę zmarnować.”

You May Also Like

0 comments

Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)