Sam Holland - Dwadzieścia - recenzja
„Obserwuję ich, zaglądam im w okna, patrzę na te rozświetlone dioramy szczęścia i radości. (…) Wszystko widzę. Ich występki i obłudę. Ułomności, które starają się ukryć. Widzę ich. Ale oni nie widzą mnie.”
Ogromne wysypisko śmieci. Wokół, porzucone w kompletnym bezładzie, niedziałające i niszczejące sprzęty gospodarstwa domowego, tony plastiku i stare szmaty. Gdzieś na uboczu koczują bezdomni, nocą tworząc dla siebie tymczasowe schronienie ze znalezionych kartonów. Pomiędzy tym wszystkim zwłoki… i kolejne. I jeszcze jedne. Pozostawione niczym odpadki, ukryte jedynie częściowo i w dodatku naznaczone nader niepokojącym symbolem – liczbą. Każde z nich coraz mniejszą, co mogłoby sugerować, że morderca dopiero rozpoczął realizację swojego makiawelicznego planu.
„Morderca zaczął odliczanie. To dopiero początek gry.”
Nadinspektor Adam Bishop – brzmi dumnie, prawda? W pędzie ku doskonałości zawsze można przecież jednak osiągnąć więcej. Przez całe życie czekałeś na swoją wielką sprawę – tę, która przyniesie Ci upragniony awans, będący zwieńczeniem wielu lat skutecznej pracy w wydziale kryminalnym. Coś, co Cię rozsławi i umieści na ustach wszystkich w otoczeniu samych superlatyw. Nie jesteś zarozumiały – zwyczajnie zdajesz sobie świadomość ze swojej piekielnej niezawodności. Oto jest i ona: bezimienne ofiary, znalezione na wysypisku śmieci i na dodatek oznaczone malejącymi liczbami. W takiej sytuacji plan jest tylko jeden: jak najszybciej pojmać mordercę, zanim ten zdąży kontynuować swoją piekielną wyliczankę. W związku z tym, że obecne ofiary mają ze sobą niewiele wspólnego, wygląda na to, że brzmi ona mniej więcej tak: na kogo wypadnie, na tego bęc… A może raczej: raz, dwa, trzy – giniesz Ty? Stawką jest życie wielu niewinnych osób. Staje się ona jednak niepodważalnie wyższa, kiedy porwany zostaje ktoś, kogo dobrze znasz…
„Pięć ofiar, z których każda miała kiedyś swoje życie, kochała i była kochana.”
Jest jeszcze inny, znaczący problem. Twoja była żona Romilly nieustannie miesza się w prowadzone przez Ciebie śledztwo, utrzymując, że popełniane obecnie morderstwa są powiązane ze zbrodniami sprzed lat – zabójstwami ze szczególnym okrucieństwem, których dowody widziała jako dziecko na własne oczy, zostając na zawsze naznaczona nieuleczalną traumą. Wymysły szalonej kobiety, która zdradziła Cię, gdy zatracałeś się w pracy i zrujnowała Wasze małżeństwo? A może istotny, warty rozważenia trop? Nie masz ani sekundy na to, aby się nad tym porządnie zastanowić. Wszakże, jeśli poświęcisz chwilę na rozmyślanie – w trakcie jej trwania może pojawić się kolejna ofiara…
„Ma złe przeczucia i nieodparte wrażenie, że pochwyciło go coś, nad czym nie panuje. Jakaś siła, która unosi go w nieznane. Na zatracenie.”
Morderca jest doskonale zorganizowany i w pełni nieuchwytny. Kierowany zemstą, wydumaną przez siebie misją, a może innym zwichrowaniem, pozostawia za sobą sznur ofiar, stając się coraz bardziej nieprzewidywalny i agresywny. Jego modus operandi cały czas ewoluuje, szybko sprawiając, że przeklinasz chwilę, w której zapragnąłeś prowadzenia tej jednej, wielkiej, kryminalnej sprawy. A przecież mówi się: uważaj, czego sobie życzysz… Przeszłości jednak już nie zmienisz. Być może okaże się za to, że będziesz musiał się zanurzyć w jej najmroczniejszych odmętach, sięgając do środka umysłu mordercy. I to szybko. Dwadzieścia, dziewiętnaście, osiemnaście, siedemnaście, szesnaście, piętnaście… Tik, tak.
„Jeszcze nie dzisiaj. Ale już niedługo. Niedługo.”
Miałam ogromne oczekiwania względem powieści „Dwadzieścia” – z dwóch
powodów. Po pierwsze, jej okładka oraz znajdujący się na jej tyle opis z
miejsca mnie zaciekawiły, kusząc motywem szatańskiej wyliczanki, w której pod
malejącymi liczbami pojawiają się kolejne ofiary. Po drugie, opis o autorce,
znajdujący się na skrzydełku, sprawił, że szeroko (i zapewne nieco
diabolicznie) się uśmiechnęłam. Sam Holland, jak sama się przedstawia, „jest entuzjastką
makabry, a jej pasją są seryjni mordercy”, z czym… w pełni się identyfikuję. Zatracanie
się w odmętach czerni, mroku, szaleństwa i zbrodni jest moim ogromnym,
naczelnym guilty pleasure. Jak jednak „Dwadzieścia” wypada w praktycznym ujęciu
u miłośniczki thrillerów, która przeczytała ich już zapewne setki – jeśli nie
tysiące? Zdecydowanie dobrze. Książka, będąca de facto mariażem thrillera psychologicznego
z elementami kryminału, jest solidnym przedstawicielem swojego gatunku, gwarantując
czytelnikowi podróż przez świat piekielnych, stworzonych przez zawiłości
chorego umysłu zbrodni, który tyleż przyciąga i fascynuje, co odpycha. Budzi
pożądanie i strach. Miłość i odrazę. Sama konstrukcja powieści jest bardzo udana
– na początku fabuła wręcz pędzi, porywając czytającego w wir wydarzeń i
przywodząc na myśl dobre odcinki serialu „Dexter” (big love!), w których to
zbrodnia goniła zbrodnię, nie pozostawiając niechcianych chwil na nudę i
oddech. Takie samo jest zakończenie – choć w znacznej części je przewidziałam…
na ostatnich stronach okazało się, że jednak nie do końca, bo Holland
postanowiła raz jeszcze zmylić tropy, wodząc przekornie za nos. Jako thrillerowa
wyjadaczka, zastrzeżenia mogę mieć tylko do jednej kwestii: środka historii, w
którym warstwa emocjonalna i tak zwana „prywata” bohaterów są zdecydowanie za
bardzo rozbudowane. Prawdopodobnie to tylko jednak subiektywnie ja, poznając
losy związku Adama i Romilly oraz ich aktualne uczuciowe rozterki, wywracałam
oczami i prosiłam, aby fabuła jak najszybciej wróciła do mordercy – nader wyrafinowanego
i pomysłowego, którego kreacja przypadła mi do gustu! A skoro już przy nim
jesteśmy, rozdziały napisane z jego perspektywy, były bardzo smacznym kawałkiem
lukrecji na tym ciemnym, pokrytym krwistą polewą torcie. 7.5/10
0 comments
Serdecznie dziękuję za wszystkie opinie, wiadomości oraz czas poświęcony na czytanie mojej strony- tworzę ją dla Was! :-)